A gdyby tak postawić epokową tezę, że kwintesencją męskości nie jest iloraz inteligencji, ale - przepraszam za wyrażenie - penis?
Wszystkie prawdziwe kobiety mówią po francusku i pudrują nosy. Prawda czy nieprawda? Ale jakie to ma znaczenie? Wszystkie prawdziwe kobiety lubią się podobać nie tylko własnym mężom, ale i ich kolegom. Prawda czy nieprawda? Ale jakie to ma znaczenie? Wychodząc z założenia, że każdy ma własną definicję prawdziwej kobiety, takie twierdzenia można by mnożyć w nieskończoność. Pewnie wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że świat jest pełen nie tylko fałszywych wyobrażeń o prawdziwych kobietach, ale i mężczyzn, którym wydaje się, że tak dobrze je znają. Nic więc dziwnego, że jeden z nich - Józef Korzeniowski - nie miał wątpliwości co do tego, że być kobietą to bardzo trudne zajęcie, bo polega głównie na zadawaniu się z mężczyznami.
Siedzę sobie w kinie i oglądam "Tajemnicę Aleksandry", australijskiego reżysera Rolfa de Heera. Na widowni panuje grobowa cisza, przerywana czasem niespodziewanymi wybuchami chichotu. Męskiego. To pewnie śmieją się ci, którzy własną prawdę o kobiecie i o tym, czego jej naprawdę potrzeba, już mają. Tak jak Steve, bohater filmu, zadowolony z siebie mąż i tatuś, który w dniu swoich urodzin wraca do domu, a tu po żonie ani śladu. Nie ma światła, nie działa telefon i tylko na stole leży kaseta wideo. Urodzinowy prezent. Spowiedź ukochanej żony. Zadowolony z siebie mąż i tatuś rozwala się w fotelu i popijając piwko, zaczyna "rozpakowywać" swój prezent. Ma być miło, gdy niespodziewanie z telewizyjnego ekranu padają słowa: kim ty jesteś, za kogo się uważasz, skoro własna żona interesuje cię tylko od pasa w dół i nie obchodzi cię, co ma w głowie? Jak to możliwe, że przez tyle lat nie zwróciłeś uwagi na to, że ja także mam imię. Nie jestem żadną Alex, na imię mi Aleksandra.
Tym razem zniecierpliwiony już mąż i tatuś szybko przewija kasetę - przecież nie od dziś wie, co leży na wątrobie jego żonie. Słowa, słowa, słowa. Pretensje, pretensje, pretensje. Żale, żale, i tak na okrągło. Od rana do wieczora. Co innego, gdy Aleksandra zaczyna rozpinać bluzkę. Niestety, gołemu biustowi żony towarzyszy wyznanie: mam dosyć twego obłapywania i pewnie teraz już zrozumiesz, dlaczego zaczęłam nosić spodnie. Steve krzywi się, czy w ten sposób powinna przemawiać kochająca żona do tak wspaniałego męża, jakim on niewątpliwie jest? Nagle Aleksandra odsłania swe nagie piersi i mówi w oko kamery: moje atuty, według ciebie, to piersi. Teraz nie będę ich miała. Mam raka.
Steve wzrusza się do łez nieszczęściem. Własnym. Będzie miał żonę bez piersi. Co wydarzy się potem, nie powiem. Ten film trzeba zobaczyć. Obowiązkowo.
"Epokowa teza Małgorzaty Domagalik brzmi... kwintesencją kobiecości wcale nie jest biust, ale IQ. Zdanie to zburzyło mój dotychczasowy system wartości, podważyło moje marzenie senne, zakłóciło uspokajające się już libido i ciśnienie tętnicze" - ironizuje w swoim organie, czyli "Trybunie", Leszek Żuliński. Tak tylko nieśmiało i na marginesie zauważam i trochę się dziwię, że przegrana piersi na rzecz IQ może zakłócić libido i ciśnienie tętnicze autora. Myślałam, że akurat w tej sprawie powinno być odwrotnie. Widocznie się myliłam. Chyba że nie o same piersi już idzie, lecz o ich wspomnienie.
"Nie znam poziomu IQ Domagalik, ale zaczynam mieć rozmaite wątpliwości, gdyby była wyjątkowo inteligentna, nie ujawniłaby swego odkrycia światu męskiemu" - dodaje Żuliński. Nie, a to dlaczego? Czy dlatego, że dla świętego spokoju lepiej nadal widzieć w mężczyźnie niesprawnego inaczej, któremu tak łatwo można wmówić, że nasze kobiece rozumki ograniczają się do dumnego eksponowania i noszenia biustu? Dużego czy małego i miłego w dotyku. W zgodzie z tezą autora, że - jak rozumiem - kobiecość to towar do wystawienia. Nie dziwi nic, a mimo to oniemiałam, gdy natrafiłam na taki oto pogląd: kobiety częściej robią lifting biustu niż doktoraty, więc i one - podejrzewam - nie są zainteresowane nowymi ustaleniami redaktor Domagalik. Nie? A co z tymi, które nie podnoszą sobie biustu, robią doktoraty i w ani jednym, ani w drugim nie widzą anomalii? Co więcej, własne piersi traktują na równi z szarymi komórkami. Takie są kobiece.
Panie autorze, niech pan koniecznie obejrzy "Tajemnicę Aleksandry". Chyba że był pan na tym samym seansie co ja i to właśnie pan chichotał, kiedy bohaterka do bólu obnażała nie własną, lecz męską duszę.
A gdyby tak postawić inną, równie epokową tezę, że kwintesencją męskości wcale nie jest iloraz inteligencji, ale - przepraszam za wyrażenie - penis? Też na "p". Czy wówczas autor zdecydowałby się na równie śmiały pogląd, że mężczyźni częściej farmakologicznie podtrzymują swoją męskość niż robią doktoraty? Ależ to nieprawda! - zawoła autor. Mężczyźni nie mają problemu z potencją, a na doktoratach aż tak bardzo im nie zależy. Nie? Wiem już, że autor nie słyszał o istnieniu mężczyzn, na których kobiece piersi robią wrażenie dopiero wtedy, gdy towarzyszy im iloraz inteligencji Sharon Stone. Pewnie dlatego bezradnie pyta sam siebie: czy naprawdę piersi już się nie liczą, tylko IQ? Ależ liczą się. Obowiązkowo.
Więcej możesz przeczytać w 7/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.