Osama bin Laden osiągnął swój pierwszy cel: podzielił Zachód
Zostaliście zhańbieni przez Allaha i wycofaliście się. Wszyscy zobaczyli rozmiary waszej impotencji i słabości - triumfował Osama bin Laden w "Deklaracji wojny przeciwko Amerykanom" z 1996 r., przywołując zamachy bombowe w Adenie (z 1992 r.) oraz zestrzelenie śmigłowca Black Hawk rok później w Mogadiszu, stolicy Somalii, po którym Amerykanie wycofali się z interwencji w tym kraju. Podobnie jest teraz. - Terroryści chcą za wszelką cenę zdyskontować słabość przeciwnika i oznaki kruszenia się koalicji antyterrorystycznej, zwłaszcza po zamachu z 11 marca w Madrycie - mówi "Wprost" Jonathan Stevenson, ekspert Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych (IISS) w Londynie. Cel Al-Kaidy jest jasny: atakować kolejnych sojuszników USA, aby skłonić ich do zerwania sojuszu.
Taki cel miała ostatnia propozycja bin Ladena - "zawieszenia broni" przez terrorystów wobec państw europejskich, odrzucona solidarnie także przez Paryż i Berlin.
Polowanie na słabeusza
Al-Kaida działa jak drapieżnik w świecie zwierząt, gdzie napastnik jest szczególnie wyczulony na słabość potencjalnej ofiary - najsłabsze osobniki stają się celem numer jeden. W polityce często działa podobny mechanizm. Próba obrony za pomocą ugłaskiwania drapieżcy nie ma sensu. Winston Churchill tak podsumował pokojowe umizgi premiera Wielkiej Brytanii Neville'a Chamberlaina do Adolfa Hitlera: "Mieliście do wyboru wojnę albo hańbę. Wybraliście hańbę, a wojnę i tak będziecie mieli". Chamberlain uzyskał chwilowy poklask pragnących pokoju Brytyjczyków, ale przyłożył rękę do wzmocnienia potęgi Niemiec (przejęły potencjał przemysłowy Czechosłowacji) i do osłabienia przygotowań do walki w krajach późniejszej koalicji antyhitlerowskiej. W ten sposób demokratycznie wybrany przywódca, entuzjastycznie popierany przez obywateli, działał na szkodę własnego kraju i własnej cywilizacji.
Turcji nie pomogła odmowa utworzenia na jej terytorium drugiego frontu w wojnie z Irakiem. Terroryści i tak podłożyli śmiertelne ładunki w Stambule. Neutralne wobec wojny Maroko też nie uniknęło zamachu. "Pacyfistyczna" deklaracja nowego rządu Hiszpanii nie sprawiła, że kraj stał się bezpieczniejszy - już po niej wykryto tam ładunek wybuchowy przygotowany do ataku na pociąg. Wycofując się z Iraku, Hiszpanie raczej nie mają szans na przypodobanie się terrorystom, gdyż utrzymują kilkutysięczny kontyngent w siłach stabilizacyjnych NATO w Afganistanie - do niedawna najważniejszej bazie terrorystów. Poza tym Hiszpania jest bolesnym symbolem porażki islamu w konfrontacji ze światem chrześcijaństwa. Bin Laden zupełnie serio zapowiadał zemstę za "tragedię Andaluzji" z... 1492 r., kiedy tzw. rekonkwista położyła kres 700--letniemu panowaniu imperium islamskiego na Półwyspie Iberyjskim. Fanatycznemu przywódcy globalnej siatki terroru naprawdę chodzi o wojnę dwóch cywilizacji i odparcie ofensywy "krzyżowców".
Szczury uciekają
Najbardziej pouczające - nie tylko dla Madrytu - powinno być to, że Al-Kaida grozi nawet Francji, która wprawdzie stanowczo przeciwstawiła się wojnie w Iraku, ale zakazała uczennicom wyznania muzułmańskiego noszenia w szkołach chust. Czy potrzeba bardziej dobitnego dowodu, że celem islamskich terrorystów jest cały zachodni świat i jego system wartości? W tej sytuacji jedyne racjonalne zachowanie to konsolidacja krajów demokratycznych w walce z terrorem.
Tymczasem po zamachu w Hiszpanii nastąpił efekt domina - już kilka krajów mających kontyngenty wojskowe w Iraku zasygnalizowało chęć wycofania stamtąd żołnierzy. Zrobiła tak Nikaragua, a w jej ślady chcą pójść Honduras i Dominikana, utrzymujące w Iraku wspólne z Hiszpanami systemy łączności, dowodzenia i logistyki. - Z terroryzmem nie można walczyć, ustępując przed nim. Tylko konsekwentna walka przyniesie zwycięstwo. Ucieczka Hondurasu pokazuje jego miejsce w świecie - tonący statek zawsze pierwsze opuszczają szczury - komentuje dla "Wprost" Edward Luttwak, były doradca Pentagonu i Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Wycofanie wojsk z Iraku rozważają m.in. Bułgaria, Norwegia, Nowa Zelandia, Tajlandia i Kazachstan.
- Wynik hiszpańskich wyborów nie jest rezultatem strachu społeczeństwa przed terroryzmem czy zaangażowania w Iraku. To kara dla rządu Aznara za kłamstwa w sprawie zamachu z 11 marca - mówi "Wprost" sir Timothy Garden, ekspert Królewskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (RIIA). Mimo to opozycja w części krajów, które wysłały wojska do Iraku, zainspirowana nieoczekiwanym zwycięstwem socjalistów w Hiszpanii, ogłosiła, że w wypadku przejęcia władzy też wycofa żołnierzy z Bliskiego Wschodu. Pierwszy taką deklarację złożył Mark Latham, przywódca australijskiej Partii Pracy, a w ślad za nim liderzy włoskiej i ukraińskiej opozycji Romano Prodi oraz Julia Tymoszenko. Węgry otrzymały intratną propozycję od "oddziałów specjalnych węgierskiej Al-Kaidy". Terroryści zaproponowali każdemu węgierskiemu żołnierzowi, który zdecyduje się wyjechać z Bagdadu, do 100 tys. dolarów nagrody.
Transatlantycka przepaść
Chwiejnej postawie Hiszpanii i innych państw w obliczu komplikowania się sytuacji w Iraku i narastania w świecie zachodnim poczucia zagrożenia terroryzmem zbyt łatwo jednak przykleja się łatkę defetyzmu. To taka sama prostacka łatwizna, jak nazywanie ekipy Busha podżegaczami wojennymi. Dzielenie się na "agresorów" i "tchórzy" tworzy pole do ideologicznej polaryzacji, zamiast do rzeczowej debaty, która jest solą świata demokracji i najlepszą tamą dla wrogów wolności - zarówno tych z zewnątrz, jak i dla rodzimych populistów. Groźny podział Zachodu może być największym politycznym osiągnięciem islamskich ekstremistów. Przed 11 września 2001 r. 80 proc. Niemców miało pozytywną opinię o USA. Ten kapitał sympatii, budowany przez ponad pół wieku, po zakończeniu ofensywy na Irak skurczył się do 45 proc., a ostatnio nawet do 38 proc. Robert Kagan, najbardziej ceniony komentator stosunków między Europą a Ameryką, mówi o "fundamentalnej przepaści, której nie uda się szybko zasypać". Zdaniem Kagana, stanowiska krajów "nowej Europy" pod naciskiem opinii publicznej coraz bardziej zbliżają się do stanowiska "starej Europy", a oddalają od postawy Stanów Zjednoczonych. Czerwcowym obchodom 60. rocznicy lądowania aliantów w Normandii może więc towarzyszyć nastrój stypy po pogrzebie sojuszu transatlantyckiego.
Paradoksalne jest to, że podział Europa - Ameryka zdaje się pogłębiać w chwili, gdy UE przyjęła strategię bezpieczeństwa niemal identyczną jak USA, uznając za główne zagrożenie terror i rozprzestrzenianie się broni masowego rażenia. Sęk w tym, że zdaniem większości Europejczyków operacja w Iraku nie pomogła lecz zaszkodziła wojnie z terrorem. Fiasko operacji w Iraku byłoby jednak poważnym ciosem nie tylko dla USA, ale i dla Europy. Dlatego podział na "tchórzy" i "agresorów" powinien zostać zastąpiony wspólnym frontem walki z terroryzmem. Richard Longworth, ekspert Chicagowskiej Rady Stosunków Międzynarodowych (CCFR), mówi "Wprost", że sytuację uratowałaby rezolucja ONZ dająca mandat do prowadzenia misji stabilizacyjnej w Iraku - czego domaga się Hiszpania. Przede wszystkim należy jeszcze raz przestudiować wnioski płynące z nieskuteczności polityki appeasementu. Chyba że kolejni przywódcy świata chcą się stać Chamberlainami XXI wieku.
Taki cel miała ostatnia propozycja bin Ladena - "zawieszenia broni" przez terrorystów wobec państw europejskich, odrzucona solidarnie także przez Paryż i Berlin.
Polowanie na słabeusza
Al-Kaida działa jak drapieżnik w świecie zwierząt, gdzie napastnik jest szczególnie wyczulony na słabość potencjalnej ofiary - najsłabsze osobniki stają się celem numer jeden. W polityce często działa podobny mechanizm. Próba obrony za pomocą ugłaskiwania drapieżcy nie ma sensu. Winston Churchill tak podsumował pokojowe umizgi premiera Wielkiej Brytanii Neville'a Chamberlaina do Adolfa Hitlera: "Mieliście do wyboru wojnę albo hańbę. Wybraliście hańbę, a wojnę i tak będziecie mieli". Chamberlain uzyskał chwilowy poklask pragnących pokoju Brytyjczyków, ale przyłożył rękę do wzmocnienia potęgi Niemiec (przejęły potencjał przemysłowy Czechosłowacji) i do osłabienia przygotowań do walki w krajach późniejszej koalicji antyhitlerowskiej. W ten sposób demokratycznie wybrany przywódca, entuzjastycznie popierany przez obywateli, działał na szkodę własnego kraju i własnej cywilizacji.
Turcji nie pomogła odmowa utworzenia na jej terytorium drugiego frontu w wojnie z Irakiem. Terroryści i tak podłożyli śmiertelne ładunki w Stambule. Neutralne wobec wojny Maroko też nie uniknęło zamachu. "Pacyfistyczna" deklaracja nowego rządu Hiszpanii nie sprawiła, że kraj stał się bezpieczniejszy - już po niej wykryto tam ładunek wybuchowy przygotowany do ataku na pociąg. Wycofując się z Iraku, Hiszpanie raczej nie mają szans na przypodobanie się terrorystom, gdyż utrzymują kilkutysięczny kontyngent w siłach stabilizacyjnych NATO w Afganistanie - do niedawna najważniejszej bazie terrorystów. Poza tym Hiszpania jest bolesnym symbolem porażki islamu w konfrontacji ze światem chrześcijaństwa. Bin Laden zupełnie serio zapowiadał zemstę za "tragedię Andaluzji" z... 1492 r., kiedy tzw. rekonkwista położyła kres 700--letniemu panowaniu imperium islamskiego na Półwyspie Iberyjskim. Fanatycznemu przywódcy globalnej siatki terroru naprawdę chodzi o wojnę dwóch cywilizacji i odparcie ofensywy "krzyżowców".
Szczury uciekają
Najbardziej pouczające - nie tylko dla Madrytu - powinno być to, że Al-Kaida grozi nawet Francji, która wprawdzie stanowczo przeciwstawiła się wojnie w Iraku, ale zakazała uczennicom wyznania muzułmańskiego noszenia w szkołach chust. Czy potrzeba bardziej dobitnego dowodu, że celem islamskich terrorystów jest cały zachodni świat i jego system wartości? W tej sytuacji jedyne racjonalne zachowanie to konsolidacja krajów demokratycznych w walce z terrorem.
Tymczasem po zamachu w Hiszpanii nastąpił efekt domina - już kilka krajów mających kontyngenty wojskowe w Iraku zasygnalizowało chęć wycofania stamtąd żołnierzy. Zrobiła tak Nikaragua, a w jej ślady chcą pójść Honduras i Dominikana, utrzymujące w Iraku wspólne z Hiszpanami systemy łączności, dowodzenia i logistyki. - Z terroryzmem nie można walczyć, ustępując przed nim. Tylko konsekwentna walka przyniesie zwycięstwo. Ucieczka Hondurasu pokazuje jego miejsce w świecie - tonący statek zawsze pierwsze opuszczają szczury - komentuje dla "Wprost" Edward Luttwak, były doradca Pentagonu i Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Wycofanie wojsk z Iraku rozważają m.in. Bułgaria, Norwegia, Nowa Zelandia, Tajlandia i Kazachstan.
- Wynik hiszpańskich wyborów nie jest rezultatem strachu społeczeństwa przed terroryzmem czy zaangażowania w Iraku. To kara dla rządu Aznara za kłamstwa w sprawie zamachu z 11 marca - mówi "Wprost" sir Timothy Garden, ekspert Królewskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (RIIA). Mimo to opozycja w części krajów, które wysłały wojska do Iraku, zainspirowana nieoczekiwanym zwycięstwem socjalistów w Hiszpanii, ogłosiła, że w wypadku przejęcia władzy też wycofa żołnierzy z Bliskiego Wschodu. Pierwszy taką deklarację złożył Mark Latham, przywódca australijskiej Partii Pracy, a w ślad za nim liderzy włoskiej i ukraińskiej opozycji Romano Prodi oraz Julia Tymoszenko. Węgry otrzymały intratną propozycję od "oddziałów specjalnych węgierskiej Al-Kaidy". Terroryści zaproponowali każdemu węgierskiemu żołnierzowi, który zdecyduje się wyjechać z Bagdadu, do 100 tys. dolarów nagrody.
Transatlantycka przepaść
Chwiejnej postawie Hiszpanii i innych państw w obliczu komplikowania się sytuacji w Iraku i narastania w świecie zachodnim poczucia zagrożenia terroryzmem zbyt łatwo jednak przykleja się łatkę defetyzmu. To taka sama prostacka łatwizna, jak nazywanie ekipy Busha podżegaczami wojennymi. Dzielenie się na "agresorów" i "tchórzy" tworzy pole do ideologicznej polaryzacji, zamiast do rzeczowej debaty, która jest solą świata demokracji i najlepszą tamą dla wrogów wolności - zarówno tych z zewnątrz, jak i dla rodzimych populistów. Groźny podział Zachodu może być największym politycznym osiągnięciem islamskich ekstremistów. Przed 11 września 2001 r. 80 proc. Niemców miało pozytywną opinię o USA. Ten kapitał sympatii, budowany przez ponad pół wieku, po zakończeniu ofensywy na Irak skurczył się do 45 proc., a ostatnio nawet do 38 proc. Robert Kagan, najbardziej ceniony komentator stosunków między Europą a Ameryką, mówi o "fundamentalnej przepaści, której nie uda się szybko zasypać". Zdaniem Kagana, stanowiska krajów "nowej Europy" pod naciskiem opinii publicznej coraz bardziej zbliżają się do stanowiska "starej Europy", a oddalają od postawy Stanów Zjednoczonych. Czerwcowym obchodom 60. rocznicy lądowania aliantów w Normandii może więc towarzyszyć nastrój stypy po pogrzebie sojuszu transatlantyckiego.
Paradoksalne jest to, że podział Europa - Ameryka zdaje się pogłębiać w chwili, gdy UE przyjęła strategię bezpieczeństwa niemal identyczną jak USA, uznając za główne zagrożenie terror i rozprzestrzenianie się broni masowego rażenia. Sęk w tym, że zdaniem większości Europejczyków operacja w Iraku nie pomogła lecz zaszkodziła wojnie z terrorem. Fiasko operacji w Iraku byłoby jednak poważnym ciosem nie tylko dla USA, ale i dla Europy. Dlatego podział na "tchórzy" i "agresorów" powinien zostać zastąpiony wspólnym frontem walki z terroryzmem. Richard Longworth, ekspert Chicagowskiej Rady Stosunków Międzynarodowych (CCFR), mówi "Wprost", że sytuację uratowałaby rezolucja ONZ dająca mandat do prowadzenia misji stabilizacyjnej w Iraku - czego domaga się Hiszpania. Przede wszystkim należy jeszcze raz przestudiować wnioski płynące z nieskuteczności polityki appeasementu. Chyba że kolejni przywódcy świata chcą się stać Chamberlainami XXI wieku.
Więcej możesz przeczytać w 17/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.