Jak przeciwnicy ujawnienia teczek bezpieki manipulują opinią publiczną Wybieranie i likwidowanie celów jest naprawdę niesamowite" - mówi Donald Rumsfeld, sekretarz obrony USA, w filmie Michaela Moore`a "Fahrenheit 9.11". Jego słowa dotyczą, oczywiście, walki z terroryzmem. Moore zestawia je jednak z najazdem kamery na cierpiące, ranne irackie dziecko. Teraz już wiadomo, co jest celem administracji Busha: zabijanie irackich dziatek. Ta manipulacja wręcz się narzucała podczas oglądania ubiegłotygodniowej "Summy zdarzeń" Jacka Żakowskiego w TVP 1. Tym razem rolę rannego dziecka miała odegrać prof. Jadwiga Staniszkis. "To były najtrudniejsze godziny w moim życiu. Nie jestem osobą depresyjną, ale naprawdę miałam myśli tragiczne. To [znalezienie się w katalogu IPN] po prostu przekreślało całe moje życie" - mówiła łamiącym się głosem prof. Staniszkis, a kamery pokazywały spokojną (czytaj: nieczułą) twarz Wildsteina. W domyśle: to Wildstein przekreślił życie prof. Staniszkis i tysięcy niewinnych Polaków.
Jak było naprawdę? - Przyjechał do mnie Jacek Żakowski, pokazał mi artykuł w "Gazecie Wyborczej" o ubeckiej liście, która krąży po Polsce, i powiedział, że moje nazwisko też na niej jest. Dodał, że przypuszczalnie za kilka dni w Internecie zostanie opublikowanych 20 najbardziej znanych osób z tej listy, a on, Żakowski, daje mi szansę w programie "Summa zdarzeń" na wytłumaczenie się - wyjaśniła w "Rzeczpospolitej" Jadwiga Staniszkis. Kiedy się dowiedziała, że jest obiektem manipulacji, żeby uwiarygodnić partię antylustracyjną, natychmiast publicznie wyraziła poparcie dla działań Wildsteina. A po wyrzuceniu go z pracy nieco patetycznie zadeklarowała gotowość pomocy finansowej - "tak jak w czasach pierwszej "SolidarnościÇ". - Brońcie Bronka, bo przyczynił się do dobrej sprawy - namawia teraz dziennikarzy "Wprost". Podobną solidarność z rzekomym oprawcą wyraziło wiele innych rzekomych ofiar Wildsteina, wśród nich Jacek Marczyński, znany wydawca Adam Borowski czy publicysta Kuba Sufin. Nie osłabia to jednak zapału antylustracyjnej partii: wielka teczkowa manipulacja ma tylko nowe odsłony.
CHWYT NR 1: Język nienawiści
Zaciemnianiu prawdy służy już język większości antylustracyjnych publikacji. - Mówienie o "przecieku", "wykradnięciu", "wyniesieniu" czy "odtajnieniu" jawnej listy katalogowej IPN przez Wildsteina to oczywiste nadużycie. Gdyby Wildstein był benedyktyńskim mnichem, mógłby przepisywać listę po kilkaset nazwisk i po jakimś czasie miałby dokładnie taki sam zbiór - mówi dr Antoni Dudek, historyk z IPN. Dlaczego ręczne przepisywanie ma być bardziej legalne niż elektroniczne skopiowanie. Ale w tej grze nie chodzi o fakty, lecz o negatywne nacechowanie czynu Wildsteina.
Inny zarzut stawiany Bronisławowi Wildsteinowi to pomieszanie ofiar i katów. Tyle że wszyscy dziennikarze (także "Wprost"), którzy otrzymali spis od byłego już publicysty "Rzeczpospolitej", świetnie wiedzą, że Wildstein wielokrotnie przestrzegał, iż skopiowany zbiór nie jest listą tajnych agentów SB. Wielokrotnie powtórzył to publicznie w mediach, m.in. w "Prześwietleniu" TVN 24 oraz później na antenie RMF FM. Wildstein nie może odpowiadać za manipulacje "Gazety Wyborczej" (słynna "Ubecka lista krąży po Polsce"). Magdalena Bajer, przewodnicząca Rady Etyki Mediów, uważa, że nawet jeśli Bronisław Wildstein nie przewidział wszystkich konsekwencji swojego postępowania, na pewno miał dobre intencje. - To publikacje "Wyborczej" naznaczyły listę negatywnymi emocjami i spowodowały, że zaczęto utożsamiać skopiowany w IPN katalog nazwisk z listą agentów - mówi Magdalena Bajer.
- To jest kradzież, kradzież ważnych danych - ogłosił w "Summie zdarzeń" Jacka Żakowskiego współtwórca programu Roman Kurkiewicz. To bzdura, bo standardem współczesnej archiwistyki jest powszechna dostępność katalogów. - W myśl zasady: nie każdemu można wszystko udostępnić, ale każdy ma prawo wiedzieć, jakie zbiory znajdują się w danym archiwum. Wiele archiwów i bibliotek na całym świecie umieszcza swoje katalogi w Internecie. Indeks robi się właśnie po to, żeby inni z niego korzystali. Twierdzenie, że jego kopiowanie to naruszenie czyjejś własności intelektualnej, nie trzyma się kupy - mówi dr Antoni Dudek. Mało tego, przecież IPN jest utrzymywany ze środków publicznych, a jego zasoby są własnością narodu. Jacek Żakowski skwitował to krótko: - Ten argument ćwiczyliśmy, kiedy chłopcy przynosili miotły z fabryki, bo jest to własność społeczna.
CHWYT NR 2: Idylla kontra piekło
W filmie "Fahrenheit 9.11" Michael Moore pokazuje obrazki z Iraku tuż przed akcją amerykańskich wojsk. Jakaś para bierze ślub, dzieci beztrosko bawią się na karuzeli, widać uśmiechnięte twarze w restauracji. Ten idylliczny świat zamienia się w piekło dopiero po tym, jak Amerykanie zaczynają zrzucać bomby. Podobny zabieg stosują przeciwnicy ujawniania zawartości teczek bezpieki. Teczki leżały w IPN, niewiele osób miało do nich dostęp, więc trwała idylla. Dopiero postulat powszechnego dostępu do teczek i ujawnienie katalogu IPN rozpętały piekło. Jak zwykle skory do wygadywania głupstw Andrzej Celiński, poseł SDPL, zaczął mówić o przepełnionym szambie, wybuchu granatu, wylewającej się ohydzie. "Próbuje się zrobić w Polsce kocioł, którego nie było nawet w 1992 r." - mówił "Trybunie" inny wygadywacz głupstw - Jerzy Dziewulski, poseł SLD. "Boję się nienawiści i odwetu" - dodawał w Radiu Tok FM szef Unii Wolności Władysław Frasyniuk. Najlepiej byłoby odłożyć lustrację ad acta albo dawkować, żeby się prostym ludziom w głowach nie przewróciło.
CHWYT NR 3: Marginalny problem
garstki nawiedzonych
Od kilkunastu dni trwa przekonywanie, że ujawnienie teczek, a więc prawdy o PRL, tak naprawdę nikogo nie obchodzi. I nie ma znaczenia, że serwery, na których umieszczono strony internetowe z katalogiem IPN, zapychają się z powodu wielkiej liczby odwiedzających. Publicystka "Polityki" Janina Paradowska z niemieckiej prasy dowiedziała się, że naszych sąsiadów dziwi małe zainteresowanie Polaków lustracją. "Politycy i dziennikarze przerzucają się teczkami, nie dostrzegając nawet informacji o 60 proc. obywateli żyjących poniżej minimum socjalnego" - donosi "Trybuna". W tym samym dzienniku politolog prof. Mirosław Karwat przekonuje, że prawda teczek interesuje bardzo wąską grupę. Wszystkie te bzdury są powtarzane po to, aby wywołać wrażenie, że rozliczenie z przeszłością to wirtualny problem, a zajmować się tym można tylko z niskich pobudek.
CHWYT NR 4: Zakompleksieni
kontra autorytety
Może lustracja jest nawet potrzebna, ale nie może jej dokonywać byle kto - przestrzega w "Trybunie" Władysław Frasyniuk. Według niego, lustrować chcą "zakompleksieni ludzie z pseudoprawicy" po to, aby zabić legendę "Solidarności". Z zazdrości, że w niej nie uczestniczyli. Zakompleksionym przeciwstawia się autorytety godne dostępu do lustracyjnego ołtarza - Wojciech Mazowiecki w "Przekroju" na listę autorytetów wpisał m.in. Bogdana Lisa, Władysława Frasyniuka, Zbigniewa Bujaka i Jacka Żakowskiego. Przeciwnicy lustracji są na razie zgodni w kwestii tego, kto nie powinien się teczkami zajmować. KTT w "Trybunie" wie, że nie dorośli do tego "amatorzy i tendencyjni historycy z IPN".
Wbrew opiniom antyteczkowych histeryków nic nie wskazuje na to, że upowszechnienie indeksu IPN to - jak mówi premier Marek Belka - "absolutny kres idei lustracji". To płonne rachuby: 70 proc. Polaków opowiada się za ujawnieniem zawartości esbeckich teczek. A SLD-owski premier po czterech latach obcinania przez lewicę środków na działalność IPN musiał zadeklarować finansowe wsparcie instytutu z rezerwy budżetowej. I to jest chyba największy sukces Bronisława Wildsteina. Bo manipulować opinią publiczną można, ale do czasu. W końcu manipulatorzy tak się zaplątują we własne sidła, że sami się demaskują. Jak bowiem mówi ludowe porzekadło: kłamstwo ma krótkie nogi.
CHWYT NR 1: Język nienawiści
Zaciemnianiu prawdy służy już język większości antylustracyjnych publikacji. - Mówienie o "przecieku", "wykradnięciu", "wyniesieniu" czy "odtajnieniu" jawnej listy katalogowej IPN przez Wildsteina to oczywiste nadużycie. Gdyby Wildstein był benedyktyńskim mnichem, mógłby przepisywać listę po kilkaset nazwisk i po jakimś czasie miałby dokładnie taki sam zbiór - mówi dr Antoni Dudek, historyk z IPN. Dlaczego ręczne przepisywanie ma być bardziej legalne niż elektroniczne skopiowanie. Ale w tej grze nie chodzi o fakty, lecz o negatywne nacechowanie czynu Wildsteina.
Inny zarzut stawiany Bronisławowi Wildsteinowi to pomieszanie ofiar i katów. Tyle że wszyscy dziennikarze (także "Wprost"), którzy otrzymali spis od byłego już publicysty "Rzeczpospolitej", świetnie wiedzą, że Wildstein wielokrotnie przestrzegał, iż skopiowany zbiór nie jest listą tajnych agentów SB. Wielokrotnie powtórzył to publicznie w mediach, m.in. w "Prześwietleniu" TVN 24 oraz później na antenie RMF FM. Wildstein nie może odpowiadać za manipulacje "Gazety Wyborczej" (słynna "Ubecka lista krąży po Polsce"). Magdalena Bajer, przewodnicząca Rady Etyki Mediów, uważa, że nawet jeśli Bronisław Wildstein nie przewidział wszystkich konsekwencji swojego postępowania, na pewno miał dobre intencje. - To publikacje "Wyborczej" naznaczyły listę negatywnymi emocjami i spowodowały, że zaczęto utożsamiać skopiowany w IPN katalog nazwisk z listą agentów - mówi Magdalena Bajer.
- To jest kradzież, kradzież ważnych danych - ogłosił w "Summie zdarzeń" Jacka Żakowskiego współtwórca programu Roman Kurkiewicz. To bzdura, bo standardem współczesnej archiwistyki jest powszechna dostępność katalogów. - W myśl zasady: nie każdemu można wszystko udostępnić, ale każdy ma prawo wiedzieć, jakie zbiory znajdują się w danym archiwum. Wiele archiwów i bibliotek na całym świecie umieszcza swoje katalogi w Internecie. Indeks robi się właśnie po to, żeby inni z niego korzystali. Twierdzenie, że jego kopiowanie to naruszenie czyjejś własności intelektualnej, nie trzyma się kupy - mówi dr Antoni Dudek. Mało tego, przecież IPN jest utrzymywany ze środków publicznych, a jego zasoby są własnością narodu. Jacek Żakowski skwitował to krótko: - Ten argument ćwiczyliśmy, kiedy chłopcy przynosili miotły z fabryki, bo jest to własność społeczna.
CHWYT NR 2: Idylla kontra piekło
W filmie "Fahrenheit 9.11" Michael Moore pokazuje obrazki z Iraku tuż przed akcją amerykańskich wojsk. Jakaś para bierze ślub, dzieci beztrosko bawią się na karuzeli, widać uśmiechnięte twarze w restauracji. Ten idylliczny świat zamienia się w piekło dopiero po tym, jak Amerykanie zaczynają zrzucać bomby. Podobny zabieg stosują przeciwnicy ujawniania zawartości teczek bezpieki. Teczki leżały w IPN, niewiele osób miało do nich dostęp, więc trwała idylla. Dopiero postulat powszechnego dostępu do teczek i ujawnienie katalogu IPN rozpętały piekło. Jak zwykle skory do wygadywania głupstw Andrzej Celiński, poseł SDPL, zaczął mówić o przepełnionym szambie, wybuchu granatu, wylewającej się ohydzie. "Próbuje się zrobić w Polsce kocioł, którego nie było nawet w 1992 r." - mówił "Trybunie" inny wygadywacz głupstw - Jerzy Dziewulski, poseł SLD. "Boję się nienawiści i odwetu" - dodawał w Radiu Tok FM szef Unii Wolności Władysław Frasyniuk. Najlepiej byłoby odłożyć lustrację ad acta albo dawkować, żeby się prostym ludziom w głowach nie przewróciło.
CHWYT NR 3: Marginalny problem
garstki nawiedzonych
Od kilkunastu dni trwa przekonywanie, że ujawnienie teczek, a więc prawdy o PRL, tak naprawdę nikogo nie obchodzi. I nie ma znaczenia, że serwery, na których umieszczono strony internetowe z katalogiem IPN, zapychają się z powodu wielkiej liczby odwiedzających. Publicystka "Polityki" Janina Paradowska z niemieckiej prasy dowiedziała się, że naszych sąsiadów dziwi małe zainteresowanie Polaków lustracją. "Politycy i dziennikarze przerzucają się teczkami, nie dostrzegając nawet informacji o 60 proc. obywateli żyjących poniżej minimum socjalnego" - donosi "Trybuna". W tym samym dzienniku politolog prof. Mirosław Karwat przekonuje, że prawda teczek interesuje bardzo wąską grupę. Wszystkie te bzdury są powtarzane po to, aby wywołać wrażenie, że rozliczenie z przeszłością to wirtualny problem, a zajmować się tym można tylko z niskich pobudek.
CHWYT NR 4: Zakompleksieni
kontra autorytety
Może lustracja jest nawet potrzebna, ale nie może jej dokonywać byle kto - przestrzega w "Trybunie" Władysław Frasyniuk. Według niego, lustrować chcą "zakompleksieni ludzie z pseudoprawicy" po to, aby zabić legendę "Solidarności". Z zazdrości, że w niej nie uczestniczyli. Zakompleksionym przeciwstawia się autorytety godne dostępu do lustracyjnego ołtarza - Wojciech Mazowiecki w "Przekroju" na listę autorytetów wpisał m.in. Bogdana Lisa, Władysława Frasyniuka, Zbigniewa Bujaka i Jacka Żakowskiego. Przeciwnicy lustracji są na razie zgodni w kwestii tego, kto nie powinien się teczkami zajmować. KTT w "Trybunie" wie, że nie dorośli do tego "amatorzy i tendencyjni historycy z IPN".
Wbrew opiniom antyteczkowych histeryków nic nie wskazuje na to, że upowszechnienie indeksu IPN to - jak mówi premier Marek Belka - "absolutny kres idei lustracji". To płonne rachuby: 70 proc. Polaków opowiada się za ujawnieniem zawartości esbeckich teczek. A SLD-owski premier po czterech latach obcinania przez lewicę środków na działalność IPN musiał zadeklarować finansowe wsparcie instytutu z rezerwy budżetowej. I to jest chyba największy sukces Bronisława Wildsteina. Bo manipulować opinią publiczną można, ale do czasu. W końcu manipulatorzy tak się zaplątują we własne sidła, że sami się demaskują. Jak bowiem mówi ludowe porzekadło: kłamstwo ma krótkie nogi.
Więcej możesz przeczytać w 6/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.