Przeciwnicy lustracji są ideologami zbiorowego tchórzostwa Barbarzyńcy, fałszerze, kłamcy, którymi kierują - jak pisał przed trzynastu laty Adam Michnik - tylko "niskie, koniunkturalne motywy", "upowszechnienie strachu, bezprawia i szantażu"; którzy uprawiają "bolszewicką propagandę". Za każdym razem, kiedy zaczynano mówić o lustracji, jej przeciwnicy uderzali w najwyższe i jawnie histeryczne tony. Zachowywali się tak, jakby krzykiem, gwałtownym podnieceniem, ale już nie argumentami chciano odstraszyć i zniechęcić do wszelkiego badania przeszłości. Zwolennicy lustracji raz jawią się wręcz jako paranoicy, kiedy indziej są przedstawiani w kostiumie jakobinów. Bywa, że utożsamia się ich z prawicą, antysemitami, tworząc wygodną zbitkę pojęciową, w której lustratorzy są prawicowcami, a prawica to klerykalizm, z kolei klerykalizm to nietolerancja, nietolerancja to ksenofobia, ksenofobia to ONR, a ONR to inna tylko postać totalitaryzmu. Mając gotową taką zbitkę, łatwiej już pokonać przeciwnika i kwestionować wiarygodność każdego, kto ośmiela się wręcz wspomnieć o potrzebie rozliczania przeszłości.
Butelka Macierewicza-Pandory
Labirynty archiwów tajnej policji porównuje się do świata demonów, a tych, którzy chcą je ujawnić - do Pandory gotowej wypuścić wszelkie możliwe nieszczęścia. W 1992 r. na przełomie czerwca i lipca 66 razy użyto w "Gazecie Wyborczej" metafory z Pandorą. Interesujący jest jednak w tym wypadku fakt, że w wersji klasycznej otwarcie puszki Pandory było nieuchronną karą, która spadła na ludzkość. Zło, które wypełzło z tej puszki, na trwałe okreś-liło ludzką kondycję. Nie powstałaby tragedia i filozofia, gdyby nie puszka Pandory. Nie istniała, zdaniem Greków, szansa powrotu do stanu niewinności. Możliwe było tylko zdobycie wiedzy o tym, jak mężnie i godnie pogodzić się z istnieniem zła. Puszka Pandory odegrała więc oczyszczającą rolę.
W retoryce "Gazety" metafora z Pandorą oderwała się od swego mitologicznego pochodzenia. W 1992 r. to Antoni Macierewicz występował w roli Pandory, a zło w puszce (czytaj: w archiwach MSW) przedstawiało się publicystom albo nie tak znów groźnie, albo też można było domniemywać, że powinno się było je nadal w butelce-archiwach zatrzymać, samemu pozostając w stanie niewinności. Wynika z tego, albo że na zło w butelce Macierewicza-Pandory nie potrafimy mężnie odpowiedzieć (czyli nie stać nas na tragicznie świadomą postawę i w związku z tym lepiej tego paskudztwa nie ruszać), albo że zła - czyli agentury - nie ma lub nie była ona tak groźna, jak się ją przedstawia.
Wybierzmy przyszłość, zapomnijmy o przeszłości
Przeciwnicy lustracji bronią i bronili swojego stanowiska zawsze tak samo: że archiwa były fałszowane i niewiarygodne, że w istocie jest to oddanie władzy starym esbekom. Czasem powoływano się na ideę wybaczania, zapominając zapewne, że wybaczenie jest możliwe tylko wtedy, gdy sprawca zła zechce wyrazić skruchę. Innym razem mówiono o potrzebie ochrony autorytetów, które mogą być lustracją zagrożone. Tyle że - można by rozumować - jeśli są takimi autorytetami, to pewnie teczki im niestraszne, jeśli natomiast tylko uchodzą za autorytety, to lepiej, byśmy poznali prawdę. Z całą szczerością mówiono o potrzebie pojednania narodowego, które - powoływano się tu na hiszpańską drogę wychodzenia z dyktatury - oznaczało de facto przyjęcie zasady amnezji narodowej i hasła "wybierzmy przyszłość, zapomnijmy o przeszłości".
Niezależnie od tego, jak walczono z lustracją, jedno jest uderzające: nigdy nie podjęto otwartej dyskusji z tymi, którzy za nią obstawali. Nie próbowano się zastanowić nad trafnością argumentów, że SB może szantażować swoje ofiary, że układy nomenklaturowo-esbeckie oplątują instytucje państwa, że osoby publicznego zaufania mają obowiązek - w imię jawności życia publicznego i po to, by sprawdzić ich wiarygodność - odsłonić swoją biografię.
Ideologia zbiorowego tchórzostwa
Przeciwnicy lustracji żywią się zbiorowymi lękami i je pobudzają. Tworzą atmosferę zagrożenia w przekonaniu, że ani nie potrafimy zrozumieć tego, co działo się za czasów PRL, ani też nie potrafimy sobie poradzić z traumą, jaką wywoła ujawnienie teczek tajnych agentów. Sądzą, że tylko specjalne gremia mają prawo tam zaglądać. W istocie są ideologami zbiorowego tchórzostwa i bronią nas przed konfrontacją z samymi sobą, z własną przeszłością.
Tego lęku nie było wówczas, gdy szeroko pisano o Jedwabnem, Radziłowie i mordach na miejscowych Żydach. Wtedy pamięć była ważna. Teraz chce się nam ją odebrać. A wszak jest to jeden i ten sam proces. Przecież naród może rozpoznać siebie wtedy, gdy mężnie patrzy w przeszłość i potrafi przyjąć, zaakceptować swoje czy choćby części obywateli przewiny, grzechy, kłamstwa. Dojrzałość tego wymaga. Podobnie jak wymaga, byśmy porzucili tym samym swój obraz narodu niewinnych ofiar, obraz siebie jako zbiorowości przez cierpienie przeznaczonej do wyższych duchowych celów. Musimy otworzyć puszkę Pandory, bo tragiczność nie jest chorobą czy słabością. Jej przeżycie jest i będzie miarą naszej siły.
Labirynty archiwów tajnej policji porównuje się do świata demonów, a tych, którzy chcą je ujawnić - do Pandory gotowej wypuścić wszelkie możliwe nieszczęścia. W 1992 r. na przełomie czerwca i lipca 66 razy użyto w "Gazecie Wyborczej" metafory z Pandorą. Interesujący jest jednak w tym wypadku fakt, że w wersji klasycznej otwarcie puszki Pandory było nieuchronną karą, która spadła na ludzkość. Zło, które wypełzło z tej puszki, na trwałe okreś-liło ludzką kondycję. Nie powstałaby tragedia i filozofia, gdyby nie puszka Pandory. Nie istniała, zdaniem Greków, szansa powrotu do stanu niewinności. Możliwe było tylko zdobycie wiedzy o tym, jak mężnie i godnie pogodzić się z istnieniem zła. Puszka Pandory odegrała więc oczyszczającą rolę.
W retoryce "Gazety" metafora z Pandorą oderwała się od swego mitologicznego pochodzenia. W 1992 r. to Antoni Macierewicz występował w roli Pandory, a zło w puszce (czytaj: w archiwach MSW) przedstawiało się publicystom albo nie tak znów groźnie, albo też można było domniemywać, że powinno się było je nadal w butelce-archiwach zatrzymać, samemu pozostając w stanie niewinności. Wynika z tego, albo że na zło w butelce Macierewicza-Pandory nie potrafimy mężnie odpowiedzieć (czyli nie stać nas na tragicznie świadomą postawę i w związku z tym lepiej tego paskudztwa nie ruszać), albo że zła - czyli agentury - nie ma lub nie była ona tak groźna, jak się ją przedstawia.
Wybierzmy przyszłość, zapomnijmy o przeszłości
Przeciwnicy lustracji bronią i bronili swojego stanowiska zawsze tak samo: że archiwa były fałszowane i niewiarygodne, że w istocie jest to oddanie władzy starym esbekom. Czasem powoływano się na ideę wybaczania, zapominając zapewne, że wybaczenie jest możliwe tylko wtedy, gdy sprawca zła zechce wyrazić skruchę. Innym razem mówiono o potrzebie ochrony autorytetów, które mogą być lustracją zagrożone. Tyle że - można by rozumować - jeśli są takimi autorytetami, to pewnie teczki im niestraszne, jeśli natomiast tylko uchodzą za autorytety, to lepiej, byśmy poznali prawdę. Z całą szczerością mówiono o potrzebie pojednania narodowego, które - powoływano się tu na hiszpańską drogę wychodzenia z dyktatury - oznaczało de facto przyjęcie zasady amnezji narodowej i hasła "wybierzmy przyszłość, zapomnijmy o przeszłości".
Niezależnie od tego, jak walczono z lustracją, jedno jest uderzające: nigdy nie podjęto otwartej dyskusji z tymi, którzy za nią obstawali. Nie próbowano się zastanowić nad trafnością argumentów, że SB może szantażować swoje ofiary, że układy nomenklaturowo-esbeckie oplątują instytucje państwa, że osoby publicznego zaufania mają obowiązek - w imię jawności życia publicznego i po to, by sprawdzić ich wiarygodność - odsłonić swoją biografię.
Ideologia zbiorowego tchórzostwa
Przeciwnicy lustracji żywią się zbiorowymi lękami i je pobudzają. Tworzą atmosferę zagrożenia w przekonaniu, że ani nie potrafimy zrozumieć tego, co działo się za czasów PRL, ani też nie potrafimy sobie poradzić z traumą, jaką wywoła ujawnienie teczek tajnych agentów. Sądzą, że tylko specjalne gremia mają prawo tam zaglądać. W istocie są ideologami zbiorowego tchórzostwa i bronią nas przed konfrontacją z samymi sobą, z własną przeszłością.
Tego lęku nie było wówczas, gdy szeroko pisano o Jedwabnem, Radziłowie i mordach na miejscowych Żydach. Wtedy pamięć była ważna. Teraz chce się nam ją odebrać. A wszak jest to jeden i ten sam proces. Przecież naród może rozpoznać siebie wtedy, gdy mężnie patrzy w przeszłość i potrafi przyjąć, zaakceptować swoje czy choćby części obywateli przewiny, grzechy, kłamstwa. Dojrzałość tego wymaga. Podobnie jak wymaga, byśmy porzucili tym samym swój obraz narodu niewinnych ofiar, obraz siebie jako zbiorowości przez cierpienie przeznaczonej do wyższych duchowych celów. Musimy otworzyć puszkę Pandory, bo tragiczność nie jest chorobą czy słabością. Jej przeżycie jest i będzie miarą naszej siły.
Więcej możesz przeczytać w 6/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.