Kukliński uciekł z Polski w ostatniej chwili, tuż przed zdemaskowaniem go przez PRL-owski kontrwywiad Poniżej zamieszczamy fragment książki "Ryszard Kukliński. Życie ściśle tajne" Benjamina Weisera z przedmową Jana Nowaka-Jeziorańskiego (ukaże się nakładem Świata Książki). Weiser, amerykański reportażysta, opierając się na tajnych dokumentach wywiadu oraz na prowadzonych przez wiele lat rozmowach z Kuklińskim i oficerami CIA, ujawnia nigdzie dotychczas nie publikowane kulisy ucieczki Ryszarda Kuklińskiego z Polski w listopadzie 1981 r., niemalże w przeddzień wprowadzenia stanu wojennego. Tytuł, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji. Rozmowę z Benjaminem Weiserem opublikowaliśmy w 25. numerze "Wprost" z roku 2004.
W poniedziałek 2 listopada [1981 r.- red.] około 13.00 Kukliński został wezwany do gabinetu jednego z przełożonych. Gdy tam wszedł, ujrzał Skalskiego [Jerzy, generał dywizji, Sztab Generalny WP] siedzącego przy wielkim stole w kształcie litery "T". Generał był blady i ponury. Przy stole siedział jeszcze generał Szklarski [Wacław; generał dywizji] i dwaj pułkownicy pracujący przy planach stanu wojennego, Franciszek Puchała i Czesław Witt.
Skalski ledwo skinął Kuklińskiemu na powitanie i wskazał miejsce naprzeciwko siebie. Zapadła krępująca cisza. Skalski spojrzał na Kuklińskiego, a później na pozostałych. Doszło do katastrofalnego przecieku, stwierdził, do aktu zdrady. (...)
Kukliński słuchał tego ze spierzchniętymi wargami. Jego podpis widniał na wnioskach o udostępnienie supertajnych dokumentów dotyczących stanu wojennego, w tym zapewne tego najpilniej strzeżonego. Materiał określany mianem "ostatecznej wersji" był najbardziej kompletnym zbiorem planów dotyczących tej operacji, zawierającym ostatnie poprawki wniesione przez Jaruzelskiego [wówczas premiera rządu]. Istniały tylko dwie jego kopie i jedynie kilku oficerów miało do nich dostęp. Kukliński opracowywał oryginalną wersję u siebie i przechowywał w swoim sejfie. Druga kopia leżała w sejfie Puchały.
Gdy pozostali spojrzeli na niego, Kukliński zaczął mówić. Zgodził się z Wittem, że "Solidarność" musi mieć informatora w najwyższych kręgach władz. Przerwał i znów zapadła niezręczna cisza. Nagle poczuł niewytłumaczalną potrzebę wyznania całej prawdy, jednak Skalski mu przerwał.
"Dosyć!" - warknął, ucinając machnięciem ręki wszelkie dyskusje. "Nie jestem funkcjonariuszem służb bezpieczeństwa, żeby was prześwietlać". Stwierdził, że śledztwo przeprowadzą odpowiednie organa. Nawet jego mogą wziąć pod lupę. Tymczasem wszyscy powinni zająć się pracą.
"Uratował mi życie" - pomyślał Kukliński po spotkaniu. (...)
Granice są dla nas zamknięte
Wchodząc do domu, gestem ręki przywołał Hankę [żonę]. Powiedział jej cichym głosem, że grozi im niebezpieczeństwo, i wyjawił, że bierze udział w operacji wymierzonej przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Powiedział jej, że wkrótce go wytropią.
Hanka zareagowała szokiem i przerażeniem, ale szybko wzięła się w garść. (...)
Kukliński ucałował żonę i się rozpłakał. Później poszedł do gabinetu i zaczął zbierać materiały, które mogły obciążyć jego albo jakąś inną, całkowicie niewinną osobę mieszkającą w Polsce - notesy z adresami, zdjęcia, rozpuszczalny papier, plany dotyczące kontaktów, instrukcje do iskry [aparat do łączności szpiegowskiej], pudełka z mikrofilmami (niektóre były nienaświetlone i w foliowych opakowaniach) oraz osobiste notatki. Kilka ważnych dokumentów zachował, resztę spalił w kominku.
Następnie usiadł i napisał wiadomość na maleńkiej klawiaturze iskry:
"Dzisiaj [Skalski] powiadomił wąską grupę osób, że władze odebrały wiadomość od informatora z Rzymu, iż CIA dysponuje najnowszą wersją planów dotyczących wprowadzenia stanu wojennego. Zwracam się z pilną prośbą o instrukcje w sprawie ewakuacji z kraju mnie i mojej rodziny. Proszę wziąć pod uwagę, że granice państwowe są już prawdopodobnie dla nas zamknięte".
Kukliński choć od lat brał pod uwagę, że taki dzień może kiedyś nadejść, nie mógł przygotować na to swoich bliskich. Powiedział Bogdanowi [młodszy syn Kuklińskich], że potrzebuje pomocy. Wyjął z kieszeni iskrę i objaśnił mu jej działanie. Kiedy wrócili do domu, poszedł do gabinetu, by odczytać komunikat CIA. Nieświadomi jego kłopotów agenci przesłali mu nową listę punktów kontaktowych i skrytek. Kukliński wziął aparat i kilka innych przedmiotów, których nie wrzucił do kominka - sześć mikrofilmów oraz prywatne zapiski - i poprosił Bogdana, żeby ukrył je w swoim gospodarstwie.
Obława coraz bliżej
We wtorek rano, jadąc z kierowcą do Sztabu Generalnego, Kukliński zauważył dwie osoby stojące obok kościoła Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, zaledwie 50 metrów od jego domu. Widywał je tu wcześniej. Podejrzewał, że już jest obserwowany, jednak założył, że minie kilka dni, zanim śledczy skupią swoją uwagę na nim. W sztabie panował minorowy nastrój, jednak skrywając własne przerażenie, przywitał się ciepło z kolegami i sekretarkami. (...)
Po wejściu do gabinetu zajrzał do sejfu. Plany dotyczące stanu wojennego leżały nietknięte. (...) Około południa zajrzał do niego pułkownik Witt, by omówić przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego. Po kilku chwilach wprosił się do niego oficer kontrwywiadu. Kukliński zauważył, że Witt jest zaniepokojony, jednak obaj miło pogawędzili z oficerem. Zaprosił ich do siebie na następny ranek na kawę.
Kontakt nawiązany
Później poprosił Bogdana, żeby przewiózł go po mieście i podrzucił w okolice budynku Wyższej Szkoły Oficerów Pożarnictwa. Bogdan pojechał następnie do Izy [dziewczyna, później żona Bogdana], by ewentualnie ściągnąć na siebie uwagę tajniaków. Tymczasem Kukliński ubrany w ciemną kurtkę ruszył w stronę szkoły. Punktualnie o 22.30 skręcił w alejkę prowadzącą na wybetonowane podwórko otoczone blokami mieszkalnymi. Nagle zobaczył przed sobą drobną blondynkę w beżowym płaszczu. Podeszła do niego z pewnym siebie uśmiechem.
"Dobry wieczór" - zagadnęła wesoło.
"Dobry wieczór" - odpowiedział.
Burggraf [Sue Burggraf, CIA, koordynowała ewakuację Kuklińskich z Warszawy] wyobrażała sobie, że jest wyższy, ale, oczywiście, przedtem zawsze widziała go w ciemnościach, siedząc w samochodzie.
Był uprzejmy, ale wyraźnie się trząsł. Objęła go ramieniem w pasie i przyciągnęła do siebie. Wyglądał na dużo starszego od niej, miał wychudzoną i zmęczoną twarz. Szepnęła do niego dwa słowa - "Jack Strong" - i zmusiła do uścisku, jakby byli kochankami. Mewa [kryptonim Kuklińskiego] szeptał coś szybko po polsku, nie mogła go zrozumieć. Burggraf obejmowała go ramieniem w pasie. "Bądź pewien, że jesteśmy gotowi Ci pomóc, jeśli uważasz, że bezpieczeństwo Twoje i Twoich bliskich jest poważnie zagrożone" - przeczytała.
Powiedział, że nie wyjedzie bez rodziny. Ma tu z nimi wrócić, żeby od razu mogli wyjechać? Wsunął jej do ręki swój trzystronicowy list. Powiedziała, że jego może zabrać od razu, ale na przewiezienie całej rodziny potrzebuje dodatkowych dwudziestu czterech godzin. Nie wyjawiła mu swojej największej obawy - że jeśli ktoś zobaczy, że cała rodzina wjeżdża do ambasady, to SB otoczy teren i dojdzie do groźnego impasu.
Opisała mu alarmowe znaki kredowe, za pomocą których mogli się komunikować. Oddała Kuklińskiemu kartkę i poprosiła, żeby pokazał ją rodzinie. Jej twarz była tuż przy jego twarzy.
Spotkanie trwało nie dłużej niż dziesięć minut. Przyciągnęła go do siebie i uścisnęła. "Trzymaj się" - powiedziała, odwróciła się i odeszła.
Z zimną krwią
Kukliński wcisnął karteczkę do kieszeni i wyszedł z podwórka. Poszedł w miejsce, w którym miał na niego czekać Bogdan, ale ujrzał tylko polskiego fiata zaparkowanego kilkanaście metrów dalej, a w nim dwóch mężczyzn i jeszcze trzech stojących nieopodal. Odczuwając zdenerwowanie, a jednocześnie pewną niefrasobliwość, zmienił plany. Przeszedł przez ulicę, wsiadł do autobusu, przejechał kilka przecznic, przesiadł się do innego autobusu, potem do jeszcze innego, aż w końcu wysiadł przy ulicy Marchlewskiego [dziś aleja Jana Pawła II] i zaczął iść w stronę domu.
Po minięciu kilku przecznic, przy ulicy Freta, zauważył mężczyznę po czterdziestce, w okularach, powoli idącego w jego stronę. Nagle mężczyzna zawrócił. Teraz on i Kukliński szli w tym samym kierunku. Kukliński zwolnił, żeby go nie wyminąć, ale mężczyzna zrobił to samo. Później raptownie skręcił i stanął w jakiejś bramie, przyglądając się Kuklińskiemu, gdy ten przechodził obok.
Dotarł do domu około 23.30.
Rano w czwartek 5 listopada Kuklińskiego wezwał Skalski. Nie wspomniał o śledztwie w sprawie przecieku. Spytał natomiast o postęp prac nad pięcioletnim planem MON, który precyzował wymagania wobec wojska na lata 1981-1985. Pochłonięty przygotowaniami do wprowadzenia stanu wojennego, Kukliński starał się znaleźć czas i na to, jednak przyznał, że plan nie jest jeszcze gotowy. Skalski oznajmił mu, że nazajutrz o ósmej rano musi dostać raport w tej sprawie, żeby pokazać go Jaruzelskiemu.
W piątek Kukliński zjawił się w pracy o 6.00, przywitał się z sekretarką. Wprowadził ostatnie poprawki do raportu dla Skalskiego i złożył go grubo przed ósmą. Skalski promieniał. Miał więcej czasu na przejrzenie raportu przed przekazaniem go Jaruzelskiemu.
Kukliński nie spał tej nocy i teraz funkcjonował głównie dzięki kawie i papierosom. Tego samego ranka odwiedził go Rakowski, twardogłowy generał ze Sztabu Generalnego. Podczas rozmowy wszedł do gabinetu oficer z przesyłką dla Kuklińskiego z Moskwy. Kukliński znalazł w niej papierosy, wódkę i słoik śledzi. Był to niespodziewany prezent od pewnego pułkownika z radzieckiego Sztabu Generalnego.
"Widzę, że masz też agenta w Moskwie!" - wypalił Rakowski.
"Mam ich wszędzie" - odparł Kukliński. Rakowski szczerze się uśmiał.
Inwigilacja Amerykanów
Po południu Kukliński uczestniczył w naradzie partyjnej. Siedział koło Stanisława Radaja, przyjaciela i kolegi ze szkoły podoficerskiej, zatrudnionego w Sztabie Generalnym. Radaj zauważył, że Kukliński jest rozkojarzony. "Źle wyglądasz" - powiedział, zatroskany o zdrowie przyjaciela.
Kukliński wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Mimo że od dwóch dni nie miał wiadomości od CIA, próbował uspokoić rodzinę. Był przekonany, że Amerykanie nie zostawią ich w potrzebie.
Wieczorem mieli podjąć kolejną próbę. Kukliński chciał najpierw wysłać wiadomość za pomocą iskry. Przypomniał Bogdanowi zasady obsługi urządzenia. Pojechali razem do Izy, z którą jego syn był umówiony, jednak jeszcze nie wróciła do domu. Bogdan stanął na czatach, a Kukliński skulony na schodach wyjął iskrę z kieszeni kurtki i wpisał wiadomość, którą chciał przesłać CIA już poprzedniego wieczoru: "Zagrożenie bez zmian. Będziemy czekać na samochód w piątek na "Klatce", następnego dnia na "Skroni" i w niedzielę na "Rabacie". Piątek "Klatka", sobota "Skroń", niedziela "Rabata"".
Oddał iskrę Bogdanowi z prośbą, by nadał komunikat z okolicy kościoła św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży. Sam poszedł do restauracji niedaleko placu Komuny Paryskiej [ówczesna nazwa placu Wilsona] i czekał na powrót syna.
Bogdan pojechał na plac autobusem i przesłał wiadomość do ambasady. Później spotkał się z ojcem w restauracji około ósmej. Z uśmiechem zakomunikował, że urządzenie prawdopodobnie zadziałało. Zjedli kanapki i pojechali do mieszkania Izy. Poznali po zapalonym świetle, że jest w domu. Czekając na syna, Kukliński odczytał z iskry odpowiedź CIA.
"Nasi agenci byli śledzeni wieczorem 4 listopada. Nie mogli spotkać się z wami na "Klatce". Jeśli nie będziemy śledzeni, spotkamy się z Tobą i Twoją rodziną 5 listopada na "Skoku", 6 listopada na "Klatce", 7 listopada na "Skoku" lub 8 listopada na "Straży".
Plan zakłada natychmiastową ewakuację na Zachód. Zniszcz wszystkie kompromitujące materiały. Przynieś [iskrę], a jeśli nie będziesz mógł, wrzuć do rzeki. Koniec X. Koniec X. Koniec23".
Po przeczytaniu wiadomości Kukliński poczuł wielką ulgę. Tymczasem Bogdan spędził pełną wzruszeń godzinę z Izą, która właśnie wybierała się do Berlina po lekarstwo dla ojca.
Fałszywy alarm
Około 22.15 członkowie rodziny przybyli osobno na "Klatkę". Niestety, samochód znów nie przyjechał. Kukliński, Waldek [starszy syn Kuklińskich] i Hanka wrócili do domu. Bogdan pojechał do siebie, zabierając iskrę.
Po przyjeździe do ambasady w sobotę rano Burggraf przesłała Centrali raport o kolejnej nieudanej próbie ewakuacji: "Niestety, oba auta były wczoraj nieustannie śledzone. Musieliśmy odwołać akcję". Był najwyższy czas, by Ryanowie [Tom Ryan z CIA i jego żona Lucille przyjechali potem z Berlina do Warszawy, by wywieźć Kuklińskich] wrócili z Berlina.
Lecz pojawił się nowy problem: niedoprecyzowanie miejsca spotkania z Kuklińskimi. W ostatnim przekazie Kukliński zaproponował jako miejsce sobotniej ewakuacji "Skroń". Agenci w swojej ostatniej wiadomości zaproponowali "Skok". Postanowiono, że Ryanowie pojadą na "Skroń", a Davis [Evan Davis, agent CIA] na "Skok". Burggraf miała działać jako rezerwa dla Davisa, gdyby ten był śledzony.
Tymczasem Daniel [kryptonim Davida Fordena z CIA, oficera prowadzącego Kuklińskiego] i jego koledzy martwili się, że kolejne nieudane próby ewakuacji wystawiały Kuklińskich na coraz większe niebezpieczeństwo. Problem polegał na tym, że agenci z Warszawy byli bez przerwy śledzeni. Centrala napisała w depeszy przesłanej do Warszawy: "Zastanawiamy się, czy ta bezustanna obserwacja nie wynika z tego, że Polacy wiedzą o informatorze przekazującym raporty Amerykanom, jednak nadal go nie zidentyfikowali, zatem wzmocnili obserwację, licząc, że ich do niego doprowadzimy".
Pożegnanie z Warszawą
Następnego ranka sąsiad Kuklińskiego, generał Hermaszewski [Władysław, generał brygady, brat Mirosława, kosmonauty], stał przed garażem i pakował rzeczy do samochodu przed wyjazdem na dwudniowe polowanie. Wkładając strzelby do bagażnika, zobaczył Kuklińskiego, po którego akurat przyjechał kierowca. Pomachał do niego. Kukliński odpowiedział mu identycznym gestem.
W Sztabie Generalnym wezwano go wraz z grupą innych oficerów do sali konferencyjnej na rutynową odprawę prowadzoną przez Siwickiego [Floriana, szef sztabu generalnego] na temat przygotowań do wprowadzenia stanu wojennego. Kukliński napomknął kilku kolegom, że jedzie z rodziną do południowo-zachodniej Polski w odwiedziny do chorej matki Hanki, obchodzącej siedemdziesiąte piąte urodziny.
Odprawa skończyła się około 11.00. Kukliński wrócił do gabinetu, zabrał teczkę i zadzwonił po kierowcę. Zwykle żołnierz odwoził go do domu czarną wołgą tą samą trasą - Rakowiecką, Puławską, 1. Armii Wojska Polskiego [ówczesna nazwa alei Szucha], Trasą Łazienkowską i później Wisłostradą.
"Dzisiaj nie musimy się śpieszyć" - rzucił mu Kukliński.
Jadąc, przyglądał się przez okno tak dobrze znanym sobie widokom - Łazienek, Wisły, Zamku Królewskiego górującego nad Starym Miastem, a nawet drzewom i domom w jego ukochanej stolicy.
Gdy skręcali z Wisłostrady w ulicę Sanguszki, zbliżając się do jego domu, kierowca spytał, o której godzinie ma przyjechać po niego nazajutrz. Kukliński odparł, że nie będzie go potrzebował w niedzielę, ponieważ wybiera się do teściowej. Kierowca miał stawić się w garażu na wypadek, gdyby ktoś inny chciał skorzystać z jego usług. Kukliński miał zadzwonić po niego w poniedziałek.
Skalski ledwo skinął Kuklińskiemu na powitanie i wskazał miejsce naprzeciwko siebie. Zapadła krępująca cisza. Skalski spojrzał na Kuklińskiego, a później na pozostałych. Doszło do katastrofalnego przecieku, stwierdził, do aktu zdrady. (...)
Kukliński słuchał tego ze spierzchniętymi wargami. Jego podpis widniał na wnioskach o udostępnienie supertajnych dokumentów dotyczących stanu wojennego, w tym zapewne tego najpilniej strzeżonego. Materiał określany mianem "ostatecznej wersji" był najbardziej kompletnym zbiorem planów dotyczących tej operacji, zawierającym ostatnie poprawki wniesione przez Jaruzelskiego [wówczas premiera rządu]. Istniały tylko dwie jego kopie i jedynie kilku oficerów miało do nich dostęp. Kukliński opracowywał oryginalną wersję u siebie i przechowywał w swoim sejfie. Druga kopia leżała w sejfie Puchały.
Gdy pozostali spojrzeli na niego, Kukliński zaczął mówić. Zgodził się z Wittem, że "Solidarność" musi mieć informatora w najwyższych kręgach władz. Przerwał i znów zapadła niezręczna cisza. Nagle poczuł niewytłumaczalną potrzebę wyznania całej prawdy, jednak Skalski mu przerwał.
"Dosyć!" - warknął, ucinając machnięciem ręki wszelkie dyskusje. "Nie jestem funkcjonariuszem służb bezpieczeństwa, żeby was prześwietlać". Stwierdził, że śledztwo przeprowadzą odpowiednie organa. Nawet jego mogą wziąć pod lupę. Tymczasem wszyscy powinni zająć się pracą.
"Uratował mi życie" - pomyślał Kukliński po spotkaniu. (...)
Granice są dla nas zamknięte
Wchodząc do domu, gestem ręki przywołał Hankę [żonę]. Powiedział jej cichym głosem, że grozi im niebezpieczeństwo, i wyjawił, że bierze udział w operacji wymierzonej przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Powiedział jej, że wkrótce go wytropią.
Hanka zareagowała szokiem i przerażeniem, ale szybko wzięła się w garść. (...)
Kukliński ucałował żonę i się rozpłakał. Później poszedł do gabinetu i zaczął zbierać materiały, które mogły obciążyć jego albo jakąś inną, całkowicie niewinną osobę mieszkającą w Polsce - notesy z adresami, zdjęcia, rozpuszczalny papier, plany dotyczące kontaktów, instrukcje do iskry [aparat do łączności szpiegowskiej], pudełka z mikrofilmami (niektóre były nienaświetlone i w foliowych opakowaniach) oraz osobiste notatki. Kilka ważnych dokumentów zachował, resztę spalił w kominku.
Następnie usiadł i napisał wiadomość na maleńkiej klawiaturze iskry:
"Dzisiaj [Skalski] powiadomił wąską grupę osób, że władze odebrały wiadomość od informatora z Rzymu, iż CIA dysponuje najnowszą wersją planów dotyczących wprowadzenia stanu wojennego. Zwracam się z pilną prośbą o instrukcje w sprawie ewakuacji z kraju mnie i mojej rodziny. Proszę wziąć pod uwagę, że granice państwowe są już prawdopodobnie dla nas zamknięte".
Kukliński choć od lat brał pod uwagę, że taki dzień może kiedyś nadejść, nie mógł przygotować na to swoich bliskich. Powiedział Bogdanowi [młodszy syn Kuklińskich], że potrzebuje pomocy. Wyjął z kieszeni iskrę i objaśnił mu jej działanie. Kiedy wrócili do domu, poszedł do gabinetu, by odczytać komunikat CIA. Nieświadomi jego kłopotów agenci przesłali mu nową listę punktów kontaktowych i skrytek. Kukliński wziął aparat i kilka innych przedmiotów, których nie wrzucił do kominka - sześć mikrofilmów oraz prywatne zapiski - i poprosił Bogdana, żeby ukrył je w swoim gospodarstwie.
Obława coraz bliżej
We wtorek rano, jadąc z kierowcą do Sztabu Generalnego, Kukliński zauważył dwie osoby stojące obok kościoła Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, zaledwie 50 metrów od jego domu. Widywał je tu wcześniej. Podejrzewał, że już jest obserwowany, jednak założył, że minie kilka dni, zanim śledczy skupią swoją uwagę na nim. W sztabie panował minorowy nastrój, jednak skrywając własne przerażenie, przywitał się ciepło z kolegami i sekretarkami. (...)
Po wejściu do gabinetu zajrzał do sejfu. Plany dotyczące stanu wojennego leżały nietknięte. (...) Około południa zajrzał do niego pułkownik Witt, by omówić przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego. Po kilku chwilach wprosił się do niego oficer kontrwywiadu. Kukliński zauważył, że Witt jest zaniepokojony, jednak obaj miło pogawędzili z oficerem. Zaprosił ich do siebie na następny ranek na kawę.
Kontakt nawiązany
Później poprosił Bogdana, żeby przewiózł go po mieście i podrzucił w okolice budynku Wyższej Szkoły Oficerów Pożarnictwa. Bogdan pojechał następnie do Izy [dziewczyna, później żona Bogdana], by ewentualnie ściągnąć na siebie uwagę tajniaków. Tymczasem Kukliński ubrany w ciemną kurtkę ruszył w stronę szkoły. Punktualnie o 22.30 skręcił w alejkę prowadzącą na wybetonowane podwórko otoczone blokami mieszkalnymi. Nagle zobaczył przed sobą drobną blondynkę w beżowym płaszczu. Podeszła do niego z pewnym siebie uśmiechem.
"Dobry wieczór" - zagadnęła wesoło.
"Dobry wieczór" - odpowiedział.
Burggraf [Sue Burggraf, CIA, koordynowała ewakuację Kuklińskich z Warszawy] wyobrażała sobie, że jest wyższy, ale, oczywiście, przedtem zawsze widziała go w ciemnościach, siedząc w samochodzie.
Był uprzejmy, ale wyraźnie się trząsł. Objęła go ramieniem w pasie i przyciągnęła do siebie. Wyglądał na dużo starszego od niej, miał wychudzoną i zmęczoną twarz. Szepnęła do niego dwa słowa - "Jack Strong" - i zmusiła do uścisku, jakby byli kochankami. Mewa [kryptonim Kuklińskiego] szeptał coś szybko po polsku, nie mogła go zrozumieć. Burggraf obejmowała go ramieniem w pasie. "Bądź pewien, że jesteśmy gotowi Ci pomóc, jeśli uważasz, że bezpieczeństwo Twoje i Twoich bliskich jest poważnie zagrożone" - przeczytała.
Powiedział, że nie wyjedzie bez rodziny. Ma tu z nimi wrócić, żeby od razu mogli wyjechać? Wsunął jej do ręki swój trzystronicowy list. Powiedziała, że jego może zabrać od razu, ale na przewiezienie całej rodziny potrzebuje dodatkowych dwudziestu czterech godzin. Nie wyjawiła mu swojej największej obawy - że jeśli ktoś zobaczy, że cała rodzina wjeżdża do ambasady, to SB otoczy teren i dojdzie do groźnego impasu.
Opisała mu alarmowe znaki kredowe, za pomocą których mogli się komunikować. Oddała Kuklińskiemu kartkę i poprosiła, żeby pokazał ją rodzinie. Jej twarz była tuż przy jego twarzy.
Spotkanie trwało nie dłużej niż dziesięć minut. Przyciągnęła go do siebie i uścisnęła. "Trzymaj się" - powiedziała, odwróciła się i odeszła.
Z zimną krwią
Kukliński wcisnął karteczkę do kieszeni i wyszedł z podwórka. Poszedł w miejsce, w którym miał na niego czekać Bogdan, ale ujrzał tylko polskiego fiata zaparkowanego kilkanaście metrów dalej, a w nim dwóch mężczyzn i jeszcze trzech stojących nieopodal. Odczuwając zdenerwowanie, a jednocześnie pewną niefrasobliwość, zmienił plany. Przeszedł przez ulicę, wsiadł do autobusu, przejechał kilka przecznic, przesiadł się do innego autobusu, potem do jeszcze innego, aż w końcu wysiadł przy ulicy Marchlewskiego [dziś aleja Jana Pawła II] i zaczął iść w stronę domu.
Po minięciu kilku przecznic, przy ulicy Freta, zauważył mężczyznę po czterdziestce, w okularach, powoli idącego w jego stronę. Nagle mężczyzna zawrócił. Teraz on i Kukliński szli w tym samym kierunku. Kukliński zwolnił, żeby go nie wyminąć, ale mężczyzna zrobił to samo. Później raptownie skręcił i stanął w jakiejś bramie, przyglądając się Kuklińskiemu, gdy ten przechodził obok.
Dotarł do domu około 23.30.
Rano w czwartek 5 listopada Kuklińskiego wezwał Skalski. Nie wspomniał o śledztwie w sprawie przecieku. Spytał natomiast o postęp prac nad pięcioletnim planem MON, który precyzował wymagania wobec wojska na lata 1981-1985. Pochłonięty przygotowaniami do wprowadzenia stanu wojennego, Kukliński starał się znaleźć czas i na to, jednak przyznał, że plan nie jest jeszcze gotowy. Skalski oznajmił mu, że nazajutrz o ósmej rano musi dostać raport w tej sprawie, żeby pokazać go Jaruzelskiemu.
W piątek Kukliński zjawił się w pracy o 6.00, przywitał się z sekretarką. Wprowadził ostatnie poprawki do raportu dla Skalskiego i złożył go grubo przed ósmą. Skalski promieniał. Miał więcej czasu na przejrzenie raportu przed przekazaniem go Jaruzelskiemu.
Kukliński nie spał tej nocy i teraz funkcjonował głównie dzięki kawie i papierosom. Tego samego ranka odwiedził go Rakowski, twardogłowy generał ze Sztabu Generalnego. Podczas rozmowy wszedł do gabinetu oficer z przesyłką dla Kuklińskiego z Moskwy. Kukliński znalazł w niej papierosy, wódkę i słoik śledzi. Był to niespodziewany prezent od pewnego pułkownika z radzieckiego Sztabu Generalnego.
"Widzę, że masz też agenta w Moskwie!" - wypalił Rakowski.
"Mam ich wszędzie" - odparł Kukliński. Rakowski szczerze się uśmiał.
Inwigilacja Amerykanów
Po południu Kukliński uczestniczył w naradzie partyjnej. Siedział koło Stanisława Radaja, przyjaciela i kolegi ze szkoły podoficerskiej, zatrudnionego w Sztabie Generalnym. Radaj zauważył, że Kukliński jest rozkojarzony. "Źle wyglądasz" - powiedział, zatroskany o zdrowie przyjaciela.
Kukliński wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Mimo że od dwóch dni nie miał wiadomości od CIA, próbował uspokoić rodzinę. Był przekonany, że Amerykanie nie zostawią ich w potrzebie.
Wieczorem mieli podjąć kolejną próbę. Kukliński chciał najpierw wysłać wiadomość za pomocą iskry. Przypomniał Bogdanowi zasady obsługi urządzenia. Pojechali razem do Izy, z którą jego syn był umówiony, jednak jeszcze nie wróciła do domu. Bogdan stanął na czatach, a Kukliński skulony na schodach wyjął iskrę z kieszeni kurtki i wpisał wiadomość, którą chciał przesłać CIA już poprzedniego wieczoru: "Zagrożenie bez zmian. Będziemy czekać na samochód w piątek na "Klatce", następnego dnia na "Skroni" i w niedzielę na "Rabacie". Piątek "Klatka", sobota "Skroń", niedziela "Rabata"".
Oddał iskrę Bogdanowi z prośbą, by nadał komunikat z okolicy kościoła św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży. Sam poszedł do restauracji niedaleko placu Komuny Paryskiej [ówczesna nazwa placu Wilsona] i czekał na powrót syna.
Bogdan pojechał na plac autobusem i przesłał wiadomość do ambasady. Później spotkał się z ojcem w restauracji około ósmej. Z uśmiechem zakomunikował, że urządzenie prawdopodobnie zadziałało. Zjedli kanapki i pojechali do mieszkania Izy. Poznali po zapalonym świetle, że jest w domu. Czekając na syna, Kukliński odczytał z iskry odpowiedź CIA.
"Nasi agenci byli śledzeni wieczorem 4 listopada. Nie mogli spotkać się z wami na "Klatce". Jeśli nie będziemy śledzeni, spotkamy się z Tobą i Twoją rodziną 5 listopada na "Skoku", 6 listopada na "Klatce", 7 listopada na "Skoku" lub 8 listopada na "Straży".
Plan zakłada natychmiastową ewakuację na Zachód. Zniszcz wszystkie kompromitujące materiały. Przynieś [iskrę], a jeśli nie będziesz mógł, wrzuć do rzeki. Koniec X. Koniec X. Koniec23".
Po przeczytaniu wiadomości Kukliński poczuł wielką ulgę. Tymczasem Bogdan spędził pełną wzruszeń godzinę z Izą, która właśnie wybierała się do Berlina po lekarstwo dla ojca.
Fałszywy alarm
Około 22.15 członkowie rodziny przybyli osobno na "Klatkę". Niestety, samochód znów nie przyjechał. Kukliński, Waldek [starszy syn Kuklińskich] i Hanka wrócili do domu. Bogdan pojechał do siebie, zabierając iskrę.
Po przyjeździe do ambasady w sobotę rano Burggraf przesłała Centrali raport o kolejnej nieudanej próbie ewakuacji: "Niestety, oba auta były wczoraj nieustannie śledzone. Musieliśmy odwołać akcję". Był najwyższy czas, by Ryanowie [Tom Ryan z CIA i jego żona Lucille przyjechali potem z Berlina do Warszawy, by wywieźć Kuklińskich] wrócili z Berlina.
Lecz pojawił się nowy problem: niedoprecyzowanie miejsca spotkania z Kuklińskimi. W ostatnim przekazie Kukliński zaproponował jako miejsce sobotniej ewakuacji "Skroń". Agenci w swojej ostatniej wiadomości zaproponowali "Skok". Postanowiono, że Ryanowie pojadą na "Skroń", a Davis [Evan Davis, agent CIA] na "Skok". Burggraf miała działać jako rezerwa dla Davisa, gdyby ten był śledzony.
Tymczasem Daniel [kryptonim Davida Fordena z CIA, oficera prowadzącego Kuklińskiego] i jego koledzy martwili się, że kolejne nieudane próby ewakuacji wystawiały Kuklińskich na coraz większe niebezpieczeństwo. Problem polegał na tym, że agenci z Warszawy byli bez przerwy śledzeni. Centrala napisała w depeszy przesłanej do Warszawy: "Zastanawiamy się, czy ta bezustanna obserwacja nie wynika z tego, że Polacy wiedzą o informatorze przekazującym raporty Amerykanom, jednak nadal go nie zidentyfikowali, zatem wzmocnili obserwację, licząc, że ich do niego doprowadzimy".
Pożegnanie z Warszawą
Następnego ranka sąsiad Kuklińskiego, generał Hermaszewski [Władysław, generał brygady, brat Mirosława, kosmonauty], stał przed garażem i pakował rzeczy do samochodu przed wyjazdem na dwudniowe polowanie. Wkładając strzelby do bagażnika, zobaczył Kuklińskiego, po którego akurat przyjechał kierowca. Pomachał do niego. Kukliński odpowiedział mu identycznym gestem.
W Sztabie Generalnym wezwano go wraz z grupą innych oficerów do sali konferencyjnej na rutynową odprawę prowadzoną przez Siwickiego [Floriana, szef sztabu generalnego] na temat przygotowań do wprowadzenia stanu wojennego. Kukliński napomknął kilku kolegom, że jedzie z rodziną do południowo-zachodniej Polski w odwiedziny do chorej matki Hanki, obchodzącej siedemdziesiąte piąte urodziny.
Odprawa skończyła się około 11.00. Kukliński wrócił do gabinetu, zabrał teczkę i zadzwonił po kierowcę. Zwykle żołnierz odwoził go do domu czarną wołgą tą samą trasą - Rakowiecką, Puławską, 1. Armii Wojska Polskiego [ówczesna nazwa alei Szucha], Trasą Łazienkowską i później Wisłostradą.
"Dzisiaj nie musimy się śpieszyć" - rzucił mu Kukliński.
Jadąc, przyglądał się przez okno tak dobrze znanym sobie widokom - Łazienek, Wisły, Zamku Królewskiego górującego nad Starym Miastem, a nawet drzewom i domom w jego ukochanej stolicy.
Gdy skręcali z Wisłostrady w ulicę Sanguszki, zbliżając się do jego domu, kierowca spytał, o której godzinie ma przyjechać po niego nazajutrz. Kukliński odparł, że nie będzie go potrzebował w niedzielę, ponieważ wybiera się do teściowej. Kierowca miał stawić się w garażu na wypadek, gdyby ktoś inny chciał skorzystać z jego usług. Kukliński miał zadzwonić po niego w poniedziałek.
Więcej możesz przeczytać w 6/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.