To nie miał być przyjemny pomnik, tak jak pamięć o Zagładzie nie ma w sobie niczego przyjemnego Pomnik jest zbyt abstrakcyjny i nie zawiera odniesień do winy Niemców za wymordowanie milionów europejskich Żydów. Zamiast tego pokazuje naród ofiar, przemienionych w 2711 betonowych słupów. Tak Paul Spiegel, przewodniczący Centralnej Rady Żydów w Niemczech, mówił podczas uroczystości otwarcia berlińskiego pomnika Holocaustu. Spiegel stwierdził, że żadne abstrakcyjne dzieło, starające się - jak berliński pomnik - oddać grozę Zagłady, nie pomoże ludziom w tym, by pamiętali o przeszłości. Peter Eisenman, amerykański architekt, autor pomnika, mówił o porządku obozu koncentracyjnego, gdzie baraki tworzyły monotonne szeregi. Jego projekt nazwano "lasem słupów", ale przypomina on także kirkut - cmentarz żydowski z rzędami kamiennych płyt.
Spory o pomnik Holocaustu w stolicy Niemiec toczą się od czternastu lat - od upadku berlińskiego muru. Założono, że taki obiekt, w tym miejscu, nie może być zwykłą rzeźbą pomnikową. Na konkurs napłynęło ponad 500 projektów. Uznania jury nie zdobyły dzieła zawierające opis męczeństwa. Żadne z nich nie wydało się odpowiednie: ani jako głos współczucia, ani jako oskarżenie.
W 1997 r. swój projekt przedstawił Peter Eisenman (ur. 1932 r.), znany dotychczas głównie jako teoretyk architektury, wykładowca Cambridge oraz dyrektor Instytutu Architektury i Urbanistyki przy Cooper Union w Nowym Jorku. W 1999 r. jego projekt, po wielu dyskusjach, został zaakceptowany przez niemiecki parlament.
Samotność jak Zagłada
Eisenman wspomina, jak przed laty wyszedł na skoszone pole w stanie Iowa i znalazł się między rzędami spiętrzonych kostek sprasowanej słomy. Poczuł się odcięty od świata, dotkliwie samotny. To przeżycie pomogło mu znaleźć formę dla wyrażenia samotności, która - według niego - stanowi istotę cierpienia ofiar Holocaustu. Podejmując prace nad pomnikiem, Eisenman nie chciał być sentymentalny. Nie chciał, by "oglądający pomnik popłakali sobie, a potem odchodzili z oczyszczonym sumieniem". Stworzył przestrzeń uderzająco surową.
Na obrzeżach lasu słupów widz jest jeszcze otoczony życiem: widzi kopułę Reichstagu, intensywny ruch uliczny, drzewa w parku Tiergarten. Od zachodniej strony czarnym blokom towarzyszą nierówne rzędy wiązów. Od wschodniej strony słupy zniżają się niemal do poziomu ulicy. Ludzie przysiadają na nich, biegają tu dzieci.
Wysokość betonowych bloków o jednakowej podstawie (około metr na dwa i pół metra) zmienia się, przechodzi niemal od poziomu ziemi do blisko pięciu metrów ponad nią. Stoją rzędami, tworząc wąskie, równe przejścia. Gdy zwiedzający pomnik wchodzą w owe uliczki między blokami, stopniowo znikają z oczu przechodniów. Grunt, wyłożony wypukłym brukiem podobnym do kocich łbów, lekko opada ku środkowi. Zwiedzający, wchodząc tam, czuje się otoczony betonowymi ścianami. Bryły nie są całkiem regularne - krawędzie lekko odbiegają od pionu i poziomu. Nie ma tu ścisłego porządku geometrii, jest niepokój, ciemność i zaskakująca cisza. Przejście trwa długo i jest niezbyt przyjemne.
Betonowa metafora
To nie miał być przyjemny pomnik, tak jak pamięć o Zagładzie nie ma w sobie niczego przyjemnego. Kształt dzieła Petera Eisenmana wielu osobom wydaje się zaskakujący i nie od razu kojarzy się z Holocaustem. Skojarzenie to musi jednak przyjść - wymordowanie przez niemieckich nazistów milionów Żydów w Europie jest jedynym powszechnie znanym powodem, dla którego w centrum stolicy Niemiec znalazła się ta masa czarnego betonu. Pomnik przemawia także swym ogromem - jest nieusuwalny. Nie da się go w Berlinie ominąć, trudno byłoby go zniszczyć. Powierzchnie pokryto substancją pozwalającą na łatwe usuwanie graffiti, mimo że Eisenman był temu przeciwny. Mówi: "Jeśli neonaziści wymalują tu swastyki, staną się one częścią pomnika". Władze Berlina są innego zdania, nikt jednak pomnika nie pilnuje, nie ma nadzorujących go kamer, nie ma ogrodzenia. Między betonowe bloki można wchodzić o każdej porze dnia i nocy. Zakazano tylko ustawiania w sąsiedztwie kiosków z pamiątkami, jakie zwykle towarzyszą turystycznym atrakcjom.
Listy z pociągu do Auschwitz
Uzupełnieniem pomnika Holocaustu jest znajdujące się w podziemiach centrum informacyjne. Autorką jego koncepcji jest historyczka Dagmara von Wilcken. Zebrane dokumenty nie mówią o nazistach, o wykonawcach Endlšsung, lecz o konkretnych ludziach z różnych krajów Europy, których wymordowały Einsatzgruppen, których zagłodzono w gettach, zagazowano w Auschwitz czy też wywieziono. Pojawiają się nazwiska: Rachel Posinova z Hamburga, Meyer Spektor z Odessy, Zdenek Konas z Pragi. Są to osoby w różnym wieku, także dzieci. Można zobaczyć fotografie wielu z nich, przeczytać o ich losach. Czasem te losy streszczają się w jednym słowie: "zaginął".
W podziemiach pomnika wystawiono między innymi listy - kartki wyrzucone z okien pociągów jadących do Auschwitz. Pozwalają pamiętać o ofiarach - tak jak znikanie ludzi między betonowymi blokami pomnika w Berlinie.
W 1997 r. swój projekt przedstawił Peter Eisenman (ur. 1932 r.), znany dotychczas głównie jako teoretyk architektury, wykładowca Cambridge oraz dyrektor Instytutu Architektury i Urbanistyki przy Cooper Union w Nowym Jorku. W 1999 r. jego projekt, po wielu dyskusjach, został zaakceptowany przez niemiecki parlament.
Samotność jak Zagłada
Eisenman wspomina, jak przed laty wyszedł na skoszone pole w stanie Iowa i znalazł się między rzędami spiętrzonych kostek sprasowanej słomy. Poczuł się odcięty od świata, dotkliwie samotny. To przeżycie pomogło mu znaleźć formę dla wyrażenia samotności, która - według niego - stanowi istotę cierpienia ofiar Holocaustu. Podejmując prace nad pomnikiem, Eisenman nie chciał być sentymentalny. Nie chciał, by "oglądający pomnik popłakali sobie, a potem odchodzili z oczyszczonym sumieniem". Stworzył przestrzeń uderzająco surową.
Na obrzeżach lasu słupów widz jest jeszcze otoczony życiem: widzi kopułę Reichstagu, intensywny ruch uliczny, drzewa w parku Tiergarten. Od zachodniej strony czarnym blokom towarzyszą nierówne rzędy wiązów. Od wschodniej strony słupy zniżają się niemal do poziomu ulicy. Ludzie przysiadają na nich, biegają tu dzieci.
Wysokość betonowych bloków o jednakowej podstawie (około metr na dwa i pół metra) zmienia się, przechodzi niemal od poziomu ziemi do blisko pięciu metrów ponad nią. Stoją rzędami, tworząc wąskie, równe przejścia. Gdy zwiedzający pomnik wchodzą w owe uliczki między blokami, stopniowo znikają z oczu przechodniów. Grunt, wyłożony wypukłym brukiem podobnym do kocich łbów, lekko opada ku środkowi. Zwiedzający, wchodząc tam, czuje się otoczony betonowymi ścianami. Bryły nie są całkiem regularne - krawędzie lekko odbiegają od pionu i poziomu. Nie ma tu ścisłego porządku geometrii, jest niepokój, ciemność i zaskakująca cisza. Przejście trwa długo i jest niezbyt przyjemne.
Betonowa metafora
To nie miał być przyjemny pomnik, tak jak pamięć o Zagładzie nie ma w sobie niczego przyjemnego. Kształt dzieła Petera Eisenmana wielu osobom wydaje się zaskakujący i nie od razu kojarzy się z Holocaustem. Skojarzenie to musi jednak przyjść - wymordowanie przez niemieckich nazistów milionów Żydów w Europie jest jedynym powszechnie znanym powodem, dla którego w centrum stolicy Niemiec znalazła się ta masa czarnego betonu. Pomnik przemawia także swym ogromem - jest nieusuwalny. Nie da się go w Berlinie ominąć, trudno byłoby go zniszczyć. Powierzchnie pokryto substancją pozwalającą na łatwe usuwanie graffiti, mimo że Eisenman był temu przeciwny. Mówi: "Jeśli neonaziści wymalują tu swastyki, staną się one częścią pomnika". Władze Berlina są innego zdania, nikt jednak pomnika nie pilnuje, nie ma nadzorujących go kamer, nie ma ogrodzenia. Między betonowe bloki można wchodzić o każdej porze dnia i nocy. Zakazano tylko ustawiania w sąsiedztwie kiosków z pamiątkami, jakie zwykle towarzyszą turystycznym atrakcjom.
Listy z pociągu do Auschwitz
Uzupełnieniem pomnika Holocaustu jest znajdujące się w podziemiach centrum informacyjne. Autorką jego koncepcji jest historyczka Dagmara von Wilcken. Zebrane dokumenty nie mówią o nazistach, o wykonawcach Endlšsung, lecz o konkretnych ludziach z różnych krajów Europy, których wymordowały Einsatzgruppen, których zagłodzono w gettach, zagazowano w Auschwitz czy też wywieziono. Pojawiają się nazwiska: Rachel Posinova z Hamburga, Meyer Spektor z Odessy, Zdenek Konas z Pragi. Są to osoby w różnym wieku, także dzieci. Można zobaczyć fotografie wielu z nich, przeczytać o ich losach. Czasem te losy streszczają się w jednym słowie: "zaginął".
W podziemiach pomnika wystawiono między innymi listy - kartki wyrzucone z okien pociągów jadących do Auschwitz. Pozwalają pamiętać o ofiarach - tak jak znikanie ludzi między betonowymi blokami pomnika w Berlinie.
Więcej możesz przeczytać w 20/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.