Tyrania prawdy to straszna rzecz. Nic dziwnego, że tak wielu próbuje ją zdetronizować Generał Jaruzelski, pytany przez rosyjską agencję Nowosti o "okupację Białorusi i Ukrainy przez Polskę w 1920 r. i egzekucję dziesiątek tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej", zadumał się nad "czarnymi punktami, które są w historii każdego narodu". Tym samym potwierdził kłamstwa sowieckiej, a obecnie rosyjskiej propagandy, wobec których epitet "goebbelsowskie" nie jest żadną przesadą. Nie ma się czemu dziwić. Sowiecki generał w polskim mundurze został wezwany do Moskwy także po to, aby takie kłamstwa sygnować. Przecież za wierną służbę sowieckiemu panu został wynagrodzony orderem z rąk dawnego kagebisty, a dziś władcy postsowieckiego imperium.
Zgodnie z coraz częściej używaną formułą, "Jaruzelski ma swoją prawdę". Już kilkakrotnie udało mi się przeczytać i usłyszeć tę zadziwiającą kwestię w odniesieniu do wielbiciela "ciepła syberyjskiej ziemi". Czy jednak naprawdę zadziwiającą? Jeśli przyjmiemy, że "każdy ma swoją prawdę", to... prawdy po prostu nie ma. Albowiem, zgodnie z tym językowym łamańcem, kłamstwo to prawda tego, który je głosi. Z jednej strony, to zawiłe, ale z drugiej - wygodne. Tyrania prawdy to straszna rzecz. Nic dziwnego, że tak wielu próbuje ją zdetronizować.
Nic dziwnego więc również w tym, jak Polska została potraktowana 9 maja w Moskwie. Putin przygotowywał nas do tego, chwaląc Związek Sowiecki i układ jałtański oraz odmawiając uznania zbrodni katyńskiej za ludobójstwo. Putin i Rosja mają swoją prawdę. Czy więc należy się dziwić zachowaniu prezydenta Kwaśniewskiego, który pokornie z ostatnich rzędów słuchał, że polska walka z nazizmem była mniej znacząca niż niemiecki ruch oporu? Czy można być zaskoczonym, że Kwaśniewski, przez miesiące uświadamiany, co się stanie w Moskwie, nie przedsięwziął żadnych kroków, nie podjął żadnej wspólnej inicjatywy z krajami bałtyckimi, Gruzją i Ukrainą, nie wydał żadnego oświadczenia, a jedyne, na co go było stać, to cichutki pisk w ambasadzie polskiej w Moskwie? Oczywiście nie jest zaskoczeniem dla nikogo, kto chciał się przyjrzeć dziesięciu latom prezydentury owego męża stanu. Tak jak nie jest zaskakujące jego i jego propagandzistów zadowolenie po powrocie z Moskwy. Mają swoją prawdę.
Zdumiewające jest jednak to - pomyśli czytelnik - że rzecznik praw obywatelskich uznaje odtajnienie komunistycznego agenta za ujawnienie tajemnicy państwa polskiego. Dziwaczne, gdy dokonywaną przez dziennikarzy analizę składu sędziowskiego, który ma raz jeszcze badać kłamstwa lustracyjne Józefa Oleksego, rzecznik określa jako nacisk na niezawisły sąd i uznaje za karygodną. Otóż byłoby to dziwne, gdybyśmy ten urząd i piastującą go osobę mogli traktować poważnie. A coraz trudniej to przychodzi w odniesieniu do prof. Andrzeja Zolla. Wygląda na to, że zaraził się od prof. Ewy Kuleszy, głównego inspektora danych osobowych, która za swoją misję uznaje zatajenie czego się da przed oczyma obywateli, zwłaszcza jeśli będzie to dotyczyło funkcjonowania instytucji i osób publicznych. Być może prof. Zoll uznał, że podstawowym prawem obywatela jest prawo do nieświadomości. Zgodnie z nim tajemnice PRL stają się tajemnicami III RP, a groźne jest nie to, że postkomunistyczny minister montuje skład sądu tak, aby kłamstwo lustracyjne okazało się prawdą, ale to, że taki fakt się ujawnia.
Nic więc dziwnego, że to nowe wcielenie prof. Zolla tak zachwyciło PD (partię Widackiego i Hausnera), że jej przewodniczący Władysław Frasyniuk zaproponował mu kandydowanie na urząd prezydencki.
Może natomiast dziwić to, co w ostatniej "Polityce" napisał Jacek Żakowski. Stwierdził ni mniej, ni więcej, że "rewolucję moralną w Polsce zainicjował Adam Michnik, ujawniając propozycję Rywina". Dlaczego ma to zaskakiwać?! - zapyta czytelnik. Przecież "Polityka", a zwłaszcza Żakowski, jest od tego, by zamiatać Michnikowi ogonem. Owszem. Tylko że istnieją pochlebstwa tak dalekie, że przeradzają się w kpinę. I w tym wypadku mamy z takim do czynienia. A już zrobienie z naczelnego "GW" sprawcy "rewolucji moralnej", która ma dla niego zapach siarki, szyderstwo pogłębia. Okazuje się więc, że Żakowski, którego mogliśmy posądzać o wszystko poza poczuciem humoru, jest jajcarzem. Może więc nieoczekiwanie dla wszystkich ujawni się, że wszystko, co dotychczas robił, było żartem. I żartem jest on sam. Szkoda tylko, że takim ponurym.
Nic dziwnego więc również w tym, jak Polska została potraktowana 9 maja w Moskwie. Putin przygotowywał nas do tego, chwaląc Związek Sowiecki i układ jałtański oraz odmawiając uznania zbrodni katyńskiej za ludobójstwo. Putin i Rosja mają swoją prawdę. Czy więc należy się dziwić zachowaniu prezydenta Kwaśniewskiego, który pokornie z ostatnich rzędów słuchał, że polska walka z nazizmem była mniej znacząca niż niemiecki ruch oporu? Czy można być zaskoczonym, że Kwaśniewski, przez miesiące uświadamiany, co się stanie w Moskwie, nie przedsięwziął żadnych kroków, nie podjął żadnej wspólnej inicjatywy z krajami bałtyckimi, Gruzją i Ukrainą, nie wydał żadnego oświadczenia, a jedyne, na co go było stać, to cichutki pisk w ambasadzie polskiej w Moskwie? Oczywiście nie jest zaskoczeniem dla nikogo, kto chciał się przyjrzeć dziesięciu latom prezydentury owego męża stanu. Tak jak nie jest zaskakujące jego i jego propagandzistów zadowolenie po powrocie z Moskwy. Mają swoją prawdę.
Zdumiewające jest jednak to - pomyśli czytelnik - że rzecznik praw obywatelskich uznaje odtajnienie komunistycznego agenta za ujawnienie tajemnicy państwa polskiego. Dziwaczne, gdy dokonywaną przez dziennikarzy analizę składu sędziowskiego, który ma raz jeszcze badać kłamstwa lustracyjne Józefa Oleksego, rzecznik określa jako nacisk na niezawisły sąd i uznaje za karygodną. Otóż byłoby to dziwne, gdybyśmy ten urząd i piastującą go osobę mogli traktować poważnie. A coraz trudniej to przychodzi w odniesieniu do prof. Andrzeja Zolla. Wygląda na to, że zaraził się od prof. Ewy Kuleszy, głównego inspektora danych osobowych, która za swoją misję uznaje zatajenie czego się da przed oczyma obywateli, zwłaszcza jeśli będzie to dotyczyło funkcjonowania instytucji i osób publicznych. Być może prof. Zoll uznał, że podstawowym prawem obywatela jest prawo do nieświadomości. Zgodnie z nim tajemnice PRL stają się tajemnicami III RP, a groźne jest nie to, że postkomunistyczny minister montuje skład sądu tak, aby kłamstwo lustracyjne okazało się prawdą, ale to, że taki fakt się ujawnia.
Nic więc dziwnego, że to nowe wcielenie prof. Zolla tak zachwyciło PD (partię Widackiego i Hausnera), że jej przewodniczący Władysław Frasyniuk zaproponował mu kandydowanie na urząd prezydencki.
Może natomiast dziwić to, co w ostatniej "Polityce" napisał Jacek Żakowski. Stwierdził ni mniej, ni więcej, że "rewolucję moralną w Polsce zainicjował Adam Michnik, ujawniając propozycję Rywina". Dlaczego ma to zaskakiwać?! - zapyta czytelnik. Przecież "Polityka", a zwłaszcza Żakowski, jest od tego, by zamiatać Michnikowi ogonem. Owszem. Tylko że istnieją pochlebstwa tak dalekie, że przeradzają się w kpinę. I w tym wypadku mamy z takim do czynienia. A już zrobienie z naczelnego "GW" sprawcy "rewolucji moralnej", która ma dla niego zapach siarki, szyderstwo pogłębia. Okazuje się więc, że Żakowski, którego mogliśmy posądzać o wszystko poza poczuciem humoru, jest jajcarzem. Może więc nieoczekiwanie dla wszystkich ujawni się, że wszystko, co dotychczas robił, było żartem. I żartem jest on sam. Szkoda tylko, że takim ponurym.
Więcej możesz przeczytać w 20/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.