Odrzucenie konstytucji nie będzie oznaczało upadku Europy Referendum konstytucyjne we Francji będzie dotyczyło nie tyle samej konstytucji, ile kondycji politycznej Francuzów. Przeciwnicy projektu konstytucji dla Unii Europejskiej nie odpowiadają na pytanie, które się im zadaje. Mówią "nie" osobie, która pyta. Francuzi mówią "nie" prezydentowi Jacques`owi Chiracowi, premierowi Jean-Pierre`owi Raffarinowi, francuskim politykom. Niektórzy mówią "nie" Brukseli, dzisiejszej Europie, Unii Europejskiej, której już nie rozumieją i nie są w stanie kontrolować. Mówią "nie" dalszemu rozszerzaniu unii, w szczególności o Turcję. A zatem nie mówią "nie" konstytucji. Oni jej nie przeczytali i nie przeczytają. Mówią "nie", kierując się nastrojem i obawami. Ci, którzy mówią "tak", opowiadają się za kontynuacją procesu integracji. Z kolei przeciwnicy konstytucji nie potrafią się odnaleźć w przyspieszeniu nabranym przez unię. Nie ma to jednak nic wspólnego z konstytucją, która tak naprawdę mało Francuzów obchodzi.
Odwrócenie sojuszy
Odrzucenie konstytucji nie będzie oznaczało upadku Europy. Będzie to jednak zły symbol w złym czasie, ponieważ sprawi wrażenie, że wtedy, kiedy cały świat przyspiesza, wiatr demokracji wieje od Ukrainy po Liban, Azja staje się potęgą, Ameryka jest zaangażowana w kształtowanie przyszłości świata bardziej niż kiedykolwiek, Europa narcystycznie zamyka się w sobie i mówi: zanim bardziej zaangażuję się w świecie, chcę trochę zwolnić. Jak możemy twierdzić, że odpowiadamy za pokój w Kosowie, stabilność na Ukrainie, chcemy wysyłać oddziały na Bliski Wschód, jeśli równocześnie niszczymy własną wiarygodność?
Wbrew obawom wielu polityków w wypadku odrzucenia projektu konstytucji Francja nie znajdzie się w Europie w izolacji, ponieważ wzrośnie wówczas prawdopodobieństwo, że inne państwa pójdą jej śladem. Najwcześniej Holendrzy - już 1 czerwca. Alexandre Adler, znany francuski politolog, napisał niedawno w "Le Figaro", że jeśli Francja odrzuci konstytucję, to w Unii Europejskiej wyłoni się nowa oś Londyn - Berlin - Warszawa, która zmarginalizuje Francję. Nie zgadzam się z takim scenariuszem, uważam, że Niemcy będą chcieli pozostać blisko Francji. Będzie im zależało, by na gruzach konstytucji zbudować nową oś francusko-niemiecką. Nie zaangażują się w nowe przedsięwzięcie z Polakami i innymi państwami. Jeśli Francuzi powiedzą "nie", tym bardziej zrobią to Brytyjczycy. Paradoksalnie, może dojść do zbliżenia Francji z Wielką Brytanią. Stanowiłoby to odwrócenie scenariusza Adlera.
Niedawno w Waszyngtonie rozmawiałem z najważniejszymi osobistościami amerykańskiego życia politycznego. Reprezentują dwie szkoły myślenia. Niektórzy neokonserwatyści nie chcą, by konstytucja została przyjęta. Pozostali wykazują obojętność, mówiąc, że o to nie dbają. W pewnym sensie francuskie "nie" utwierdziłoby ich stereotyp Europy. Powiedzieliby: "Widzicie, czego można od nich oczekiwać? My zajmujemy się poważną polityką na Bliskim Wschodzie, w Chinach, a oni co robią? Konstytucję, której potem mówią "nie". Tych ludzi nie można brać poważnie, musimy radzić sobie sami". Po przeciwnej stronie znajdują się realiści, którzy mają teraz większe wpływy w administracji niż neokonserwatyści. Ci powiedzą: "Znowu nieudane rendez-vous z historią! Chcieliśmy, by Europejczycy odgrywali większą rolę. Pojechaliśmy do Brukseli, do Paryża, by popierać silniejszą Unię Europejską. Co dostajemy? Słabszą unię".
Turcja za drzwiami?
W razie porażki traktatu konstytucyjnego nie dojdzie do poważnych negocjacji z Ankarą, ponieważ za jeden z głównych powodów odrzucenia traktatu będzie uważana niechęć do przyjęcia Turcji. W efekcie 3 października, na wstępie negocjacji z Turcją, unia powie: "Dajmy sobie więcej czasu, zwolnijmy. Nie możemy tworzyć Europy wbrew Europejczykom. Musimy najpierw skonsolidować nastroje, emocje. Ludzie powiedzieli konstytucji "nie" z waszego powodu". Problem z Turcją polega na tym, że im bardziej stajemy się wobec niej podejrzliwi, tym więcej daje powodów do podejrzliwości, zwłaszcza w dziedzinie praw człowieka.
We Francji mamy do czynienia z mobilizacją obozu zwolenników konstytucji. Będzie trudno - mówią - ale możemy wygrać. Ostatnie sondaże pokazują, że przewaga przeciwników maleje. Prawdopodobnie "nie" zwycięży, jednak to wciąż niepewne i zwolennicy konstytucji mają szansę. Możliwe są dwa scenariusze. Głosowanie odbywa się 29 maja. Jeśli "nie" wygra przy wysokiej frekwencji i znaczną większością, wynoszącą - powiedzmy - ponad 55 proc., musimy się zatrzymać i ponownie zastanowić nad Europą. Konstytucji już nie będzie. Jeśli "nie" wygra minimalnie, na przykład 51 proc. wobec 49 proc. głosów "tak", referendum prawdopodobnie zostanie powtórzone. Będzie się mówić: "Francuzi tego do końca nie zrozumieli, spróbujmy jeszcze raz, byliśmy tak blisko. Robili tak Duńczycy [przy traktacie z Maastricht - przyp. red.], Irlandczycy [w wypadku traktatu z Nicei - przyp. red.], możemy i my". Nie chodzi zatem o sam wynik negatywny. Ważne będą przede wszystkim jego rozmiary.
Odrzucenie konstytucji nie będzie oznaczało upadku Europy. Będzie to jednak zły symbol w złym czasie, ponieważ sprawi wrażenie, że wtedy, kiedy cały świat przyspiesza, wiatr demokracji wieje od Ukrainy po Liban, Azja staje się potęgą, Ameryka jest zaangażowana w kształtowanie przyszłości świata bardziej niż kiedykolwiek, Europa narcystycznie zamyka się w sobie i mówi: zanim bardziej zaangażuję się w świecie, chcę trochę zwolnić. Jak możemy twierdzić, że odpowiadamy za pokój w Kosowie, stabilność na Ukrainie, chcemy wysyłać oddziały na Bliski Wschód, jeśli równocześnie niszczymy własną wiarygodność?
Wbrew obawom wielu polityków w wypadku odrzucenia projektu konstytucji Francja nie znajdzie się w Europie w izolacji, ponieważ wzrośnie wówczas prawdopodobieństwo, że inne państwa pójdą jej śladem. Najwcześniej Holendrzy - już 1 czerwca. Alexandre Adler, znany francuski politolog, napisał niedawno w "Le Figaro", że jeśli Francja odrzuci konstytucję, to w Unii Europejskiej wyłoni się nowa oś Londyn - Berlin - Warszawa, która zmarginalizuje Francję. Nie zgadzam się z takim scenariuszem, uważam, że Niemcy będą chcieli pozostać blisko Francji. Będzie im zależało, by na gruzach konstytucji zbudować nową oś francusko-niemiecką. Nie zaangażują się w nowe przedsięwzięcie z Polakami i innymi państwami. Jeśli Francuzi powiedzą "nie", tym bardziej zrobią to Brytyjczycy. Paradoksalnie, może dojść do zbliżenia Francji z Wielką Brytanią. Stanowiłoby to odwrócenie scenariusza Adlera.
Niedawno w Waszyngtonie rozmawiałem z najważniejszymi osobistościami amerykańskiego życia politycznego. Reprezentują dwie szkoły myślenia. Niektórzy neokonserwatyści nie chcą, by konstytucja została przyjęta. Pozostali wykazują obojętność, mówiąc, że o to nie dbają. W pewnym sensie francuskie "nie" utwierdziłoby ich stereotyp Europy. Powiedzieliby: "Widzicie, czego można od nich oczekiwać? My zajmujemy się poważną polityką na Bliskim Wschodzie, w Chinach, a oni co robią? Konstytucję, której potem mówią "nie". Tych ludzi nie można brać poważnie, musimy radzić sobie sami". Po przeciwnej stronie znajdują się realiści, którzy mają teraz większe wpływy w administracji niż neokonserwatyści. Ci powiedzą: "Znowu nieudane rendez-vous z historią! Chcieliśmy, by Europejczycy odgrywali większą rolę. Pojechaliśmy do Brukseli, do Paryża, by popierać silniejszą Unię Europejską. Co dostajemy? Słabszą unię".
Turcja za drzwiami?
W razie porażki traktatu konstytucyjnego nie dojdzie do poważnych negocjacji z Ankarą, ponieważ za jeden z głównych powodów odrzucenia traktatu będzie uważana niechęć do przyjęcia Turcji. W efekcie 3 października, na wstępie negocjacji z Turcją, unia powie: "Dajmy sobie więcej czasu, zwolnijmy. Nie możemy tworzyć Europy wbrew Europejczykom. Musimy najpierw skonsolidować nastroje, emocje. Ludzie powiedzieli konstytucji "nie" z waszego powodu". Problem z Turcją polega na tym, że im bardziej stajemy się wobec niej podejrzliwi, tym więcej daje powodów do podejrzliwości, zwłaszcza w dziedzinie praw człowieka.
We Francji mamy do czynienia z mobilizacją obozu zwolenników konstytucji. Będzie trudno - mówią - ale możemy wygrać. Ostatnie sondaże pokazują, że przewaga przeciwników maleje. Prawdopodobnie "nie" zwycięży, jednak to wciąż niepewne i zwolennicy konstytucji mają szansę. Możliwe są dwa scenariusze. Głosowanie odbywa się 29 maja. Jeśli "nie" wygra przy wysokiej frekwencji i znaczną większością, wynoszącą - powiedzmy - ponad 55 proc., musimy się zatrzymać i ponownie zastanowić nad Europą. Konstytucji już nie będzie. Jeśli "nie" wygra minimalnie, na przykład 51 proc. wobec 49 proc. głosów "tak", referendum prawdopodobnie zostanie powtórzone. Będzie się mówić: "Francuzi tego do końca nie zrozumieli, spróbujmy jeszcze raz, byliśmy tak blisko. Robili tak Duńczycy [przy traktacie z Maastricht - przyp. red.], Irlandczycy [w wypadku traktatu z Nicei - przyp. red.], możemy i my". Nie chodzi zatem o sam wynik negatywny. Ważne będą przede wszystkim jego rozmiary.
Więcej możesz przeczytać w 20/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.