Janek Kos naprawdę nazywał się Johann i był dezerterem z Wehrmachtu Od niepamiętnych czasów po wygranej bitwie, wojnie czy nawet po zwykłym mordobiciu wódz i jego kumple odbierali defiladę zwycięskich wojsk. Co robili z nią po odebraniu - cholera wie. Pewnie oddawali na złom albo do burdelu. Defilada, wbrew nazwie, nie ma nic wspólnego z ladą sklepową ani tym bardziej z faktem, że coś LADA moment skończy się DEFInitywnie. Słówko defilada pochodzi od francuskiego defilade, lecz mimo tak szlachetnego pochodzenia ma niewiele związków z elegancją, a za to spore więzy z prostacką musztrą.
Defilada polega na maszerowaniu. Są narody, które uwielbiają maszerować. Maszerowanie jest sensem ich życia. Niemcy hitlerowskie specjalizowały się w marszach z pochodniami. Po dojściu Hitlera do władzy defilady i marsze odbywały się tam niemal codziennie, i to nawet bez okazji. Kto nie chciał maszerować, maszerował najpierw do kąta, a później do więzienia. Komuniści doceniali wagę defilad i wymyślili ich specyficzną odmianę - pochody. Nazwa "pochody" nie wiązała się z chęcią spacerowania, tylko z lipnym pochodzeniem, przeważnie robotniczym. Za komuny liczba pochodów była tak duża, że łatwiej było odebrać defiladę niż papierek z urzędu czy kasę z ubezpieczenia. Był czas, że nikomu (z wyjątkiem wygłodzonych modelek na wybiegu) nie chciało się już defilować. Krajem, gdzie odbywają się największe i najbardziej okazałe defilady, jest Korea Północna. To zrozumiałe, zważywszy na fakt, że nierówny krok, zgubienie balonika czy opóźnione machanie kończynami górnymi karane jest w Korei całkowitą konfiskatą mienia w postaci zaboru miski z ryżem.
Moda na defilady dawno minęła, ale teraz wraca. Tak jak wraca moda na stare piosenki czy buty. W Europie od dawna nikt nie defilował z wyjątkiem kolorowych gejów i lesbijek, którzy lubią sobie wciskać piórka w tyłek. Z teatralnego punktu widzenia niedawna defilada zwycięstwa na placu Czerwonym w Moskwie była bardziej udana niż parady gejów. W Moskwie było więcej przebierańców. Cała Rosja uszyła sobie na ten dzień kostiumy historyczne. Młode wojsko udawało dawną Armię Czerwoną, weterani jechali na ciężarówkach z epoki, a Putin grał rolę przywódcy mocarstwa. Z szaf powyciągano stare rekwizyty w postaci trupów Lenina i Stalina. W charakterze zbiorowej scenografii w tym spektaklu wystąpili przywódcy kilkudziesięciu państw, w tym nasz prezydent.
Przy okazji tego sowieckiego show, które swoją hipokryzją przebijało parady techno w Berlinie, dowiedzieliśmy się od Putina, że nie było słynnych Czterech Pancernych i psa Szarika. A dokładniej, że był ktoś taki, ale na pewno nie byli to Polacy. Tyle lat nam wmawiano, że Ludowe Wojsko Polskie, zwane Dywizją im. Tadeusza Kościuszki, przeszło wspólny z Armią Radziecką szlak bojowy od Lenino do Berlina, a teraz okazało się, że to byli niemieccy i włoscy antyfaszyści. Zgodnie z instrukcjami Putina historycy już rozpoczęli badania i dokonali wielu sensacyjnych odkryć. Otóż Janek Kos, dowódca czołgu, nazywał się Johann i był dezerterem z Wehrmachtu, Gustlik, jak wiadomo, był Niemcem ze Śląska, Saakaszwili to nie Gruzin, tylko włoski antyfaszysta z Palermo, a Czereśniak nazywał się Thomas i był wiejskim chłopcem z Bawarii. Rosyjscy historycy odkryli, że nawet Szarik szczekał po niemiecku. Tezę Putina potwierdził w Moskwie Hans Kloss i Wojciech Jaruzelski. Są podejrzenia, że jedynym polskim żołnierzem biorącym udział w II wojnie światowej mógł być Bruner z gestapo.
Putin wie, że może kłamać, bo dziś wszystko jest możliwe. Kilka tygodni temu w rezerwacie Red Lake w stanie Minnesota w USA 16-letni Jeff Weise, Indianin nazista, ukradł broń swojego dziadka policjanta, pojechał do szkoły, z której go wyrzucono, i zastrzelił dziewięć osób, a na końcu siebie. Strzelaniny w amerykańskich szkołach to normalka, ale tym razem dziwność zdarzenia polegała na tym, że masakry dokonał czerwonoskóry miłośnik nazizmu. Skoro Indianin z plemienia Chippewa może być fanem Hitlera, to jak nic niebawem pojawi się też Eskimos hitlerowiec, Cygan z Luftwaffe czy Murzyn z Kriegsmarine. W takim poplątaniu i zakłamaniu za parę lat dowiemy się, że to Polacy wywołali II wojnę światową, a biedna Rosja wspólnie z Niemcami musiała zrobić z tym wreszcie porządek. No to... uraaa!!!
Moda na defilady dawno minęła, ale teraz wraca. Tak jak wraca moda na stare piosenki czy buty. W Europie od dawna nikt nie defilował z wyjątkiem kolorowych gejów i lesbijek, którzy lubią sobie wciskać piórka w tyłek. Z teatralnego punktu widzenia niedawna defilada zwycięstwa na placu Czerwonym w Moskwie była bardziej udana niż parady gejów. W Moskwie było więcej przebierańców. Cała Rosja uszyła sobie na ten dzień kostiumy historyczne. Młode wojsko udawało dawną Armię Czerwoną, weterani jechali na ciężarówkach z epoki, a Putin grał rolę przywódcy mocarstwa. Z szaf powyciągano stare rekwizyty w postaci trupów Lenina i Stalina. W charakterze zbiorowej scenografii w tym spektaklu wystąpili przywódcy kilkudziesięciu państw, w tym nasz prezydent.
Przy okazji tego sowieckiego show, które swoją hipokryzją przebijało parady techno w Berlinie, dowiedzieliśmy się od Putina, że nie było słynnych Czterech Pancernych i psa Szarika. A dokładniej, że był ktoś taki, ale na pewno nie byli to Polacy. Tyle lat nam wmawiano, że Ludowe Wojsko Polskie, zwane Dywizją im. Tadeusza Kościuszki, przeszło wspólny z Armią Radziecką szlak bojowy od Lenino do Berlina, a teraz okazało się, że to byli niemieccy i włoscy antyfaszyści. Zgodnie z instrukcjami Putina historycy już rozpoczęli badania i dokonali wielu sensacyjnych odkryć. Otóż Janek Kos, dowódca czołgu, nazywał się Johann i był dezerterem z Wehrmachtu, Gustlik, jak wiadomo, był Niemcem ze Śląska, Saakaszwili to nie Gruzin, tylko włoski antyfaszysta z Palermo, a Czereśniak nazywał się Thomas i był wiejskim chłopcem z Bawarii. Rosyjscy historycy odkryli, że nawet Szarik szczekał po niemiecku. Tezę Putina potwierdził w Moskwie Hans Kloss i Wojciech Jaruzelski. Są podejrzenia, że jedynym polskim żołnierzem biorącym udział w II wojnie światowej mógł być Bruner z gestapo.
Putin wie, że może kłamać, bo dziś wszystko jest możliwe. Kilka tygodni temu w rezerwacie Red Lake w stanie Minnesota w USA 16-letni Jeff Weise, Indianin nazista, ukradł broń swojego dziadka policjanta, pojechał do szkoły, z której go wyrzucono, i zastrzelił dziewięć osób, a na końcu siebie. Strzelaniny w amerykańskich szkołach to normalka, ale tym razem dziwność zdarzenia polegała na tym, że masakry dokonał czerwonoskóry miłośnik nazizmu. Skoro Indianin z plemienia Chippewa może być fanem Hitlera, to jak nic niebawem pojawi się też Eskimos hitlerowiec, Cygan z Luftwaffe czy Murzyn z Kriegsmarine. W takim poplątaniu i zakłamaniu za parę lat dowiemy się, że to Polacy wywołali II wojnę światową, a biedna Rosja wspólnie z Niemcami musiała zrobić z tym wreszcie porządek. No to... uraaa!!!
Więcej możesz przeczytać w 20/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.