Cannes jest modelowym przykładem kulturalnego darwinizmu, który tak zwalczają polscy filmowcy W ubiegłym roku przyznali mu Złotą Palmę, w tym roku najchętniej udawaliby, że go wcale nie znają. Organizatorzy tegorocznego festiwalu w Cannes doszli do wniosku, że rok temu przesadzili, nagradzając paszkwil Michaela Moore`a "Fahrenheit 9/11". W tym roku Cannes jest uosobieniem umiaru, a wręcz zachowawczości. Co zaskakujące, za taką zachowawczością jest przewodniczący jury Emir Kusturica. Podobnie myślą zasiedziały w Hollywood reżyser z Dalekiego Wschodu, specjalista od kina akcji John Woo, latynoska piękność Salma Hayek i laureatka literackiego Nobla Toni Morrison. Wyrazem umiaru jest też dobór filmów w głównym konkursie, a przynajmniej dobór reżyserów. Gus van Sant, Lars von Trier, David Cronenberg, Jim Jarmusch czy Wim Wenders to bezpieczne, znane od lat nazwiska, które gwarantują sprawdzony festiwalowy poziom i nie grożą awanturami. Coś w sam raz na kontrolowane emocje, a właśnie "emocjami" - jak powiedział na konferencji otwierającej festiwal Kusturica - jury będzie się w tym roku kierować. Skoro tak, to czym się kierowało ubiegłoroczne jury? Negatywnymi emocjami?
Allen hipereuropejski
W pierwszych dniach festiwalu mało kto koncentrował się na konkursie. Tysiące przybyszów do Cannes przede wszystkim elektryzowały dwa nazwiska - Woody`ego Allena i George`a Lucasa. Bo to w Cannes miały swe światowe premiery ich nowe filmy. O fenomenie "Gwiezdnych wojen" można przeczytać w artykule "Zemsta Lucasa". Z kolei nowy Woody Allen jak zwykle zachwycił europejskich wielbicieli. W Europie toczy się taka gra: Allen przygotowuje filmy pod wielbicieli ze Starego Kontynentu, a oni entuzjastycznie mu dziękują, że się nie zmienił, a nawet jest coraz bardziej europejski. "Match Point" Allena jest głośny choćby ze względu na to, że siedemdziesięcioletni reżyser po raz pierwszy od lat ruszył się z Nowego Jorku i nakręcił film w Londynie. Jego nowy obraz jest dramatem o roli szczęścia w życiu, z bardzo rzadkimi momentami typowo allenowskiego humoru. Podczas gdy jedna z festiwalowych recenzji zaczyna się stwierdzeniem, że film ten jest dowodem na to, że starego psa nie można nauczyć nowych sztuczek, autor innej (z canneńskiego wydania "The Hollywood Reporter") martwi się marnymi szansami dystrybucji tego filmu w USA.
Nocne seanse dziwactwa
Poza konkursem pokazano świetny amerykański debiut Shane`a Blacka "Kiss, Kiss, Bang, Bang". To czarna komedia, która czerpie po równo z Raymonda Chandlera
i Quentina Tarantino. Pokazano też fascynujący dokument "Midnight Movies" - o sześciu filmach, które w latach 70. zdobyły status kultowych. Zainicjowały one również modę na nocne seanse, podczas których widzowie najchętniej oglądają horrory i filmy o dziwnym klimacie - jak "Różowe flamingi" Watersa, "Noc żywych trupów" Romero czy "Głowa do wycierania" Lyncha. To, co w tamtych filmach było uważane za przejaw artystycznej perwersji, dziś można znaleźć w co drugim filmie. Jak mówi w "Midnight Movies" John Waters, "ja się przez te lata nie zmieniłem, mój humor również. Zmieniła się amerykańska publiczność".
Python jaskiniowy
Wystarczy wyjść z okazałego pałacu festiwalowego, by się znaleźć w amerykańskim świecie. Bo wybrzeże w Cannes co roku podczas festiwalu staje się namiastką Hollywood. To tu wielkie studia przywożą swoje gwiazdy i kilkuminutowe fragmenty najbliższych hitów. Fasady wielkich hoteli i mola na plaży są więc oblepione posterami filmów, które wchodzą do kin już za kilka tygodni, ale też takich, które jeszcze nie są kręcone. Amerykanie promują w Cannes swoje kino we wszelkich postaciach. Dla wyrafinowanych kinomanów jest dokument o karierze Jamesa
Deana "Forever Young", a dla rozrywkowej młodzieży wielkie MTV Party reklamujące nową komedię akcji "Kung Fu Hustle". Jak wyliczył magazyn "Variery", koszt promocji jednego hollywoodzkiego hitu w Cannes (wraz z hotelami, przelotem, ochroniarzami i wizażystami gwiazd) to prawie 200 tys. dolarów.
W tym roku nad nadmorskim deptakiem w Cannes góruje prawie dziesięciometrowa sylwetka Gromiła - psa ze słynnej kreskówki "Wallace i Gromit". Jej pełnometrażową wersję - "Klątwę królika" - wytwórnia Dreamworks szykuje na październik. Twórcy słynnych "Uciekających kurczaków" na 2008 r. zapowiadają kolejną animację - "Crood Awakenings". Będzie to komedia o jaskiniowcach według powstającego właśnie scenariusza pióra eks-Monty Pythona Johna Cleese`a.
Kulturalny darwinizm
Polskie kino w Cannes, podobnie jak w poprzednich latach, praktycznie nie istnieje. Nie ma nas ani w głównym konkursie, ani w ważnych pokazach pozakonkursowych. Owszem, fanatyk po wielu trudach znajdzie malutkie stoisko Filmu Polskiego (na targach odbywających się obok festiwalu), jest też - jak w ubiegłym roku - wspólny polsko-czesko-słowacki pawilon w wiosce międzynarodowej na nabrzeżu. Jednak gdy "Screen International" przygotował sylwetki dziewiętnastu godnych uwagi producentów z różnych krajów, nie było wśród nich Polaka (choć znaleźli się np. Grek, Litwin i Finka).
W tegorocznej edycji "Atlasu światowego kina", przygotowanej specjalnie na festiwal, można znaleźć opis kondycji polskiej kinematografii pióra Mateusza Wernera. Dowodzi on, że w Gdyni wygrali w tym roku młodzi i zdolni, a tak w ogóle to polskie kino zmierza ku lepszemu. Wszystko jednak zależy od losów ustawy o kinematografii, o którą poczciwi polscy twórcy filmowi walczą ze złymi zwolennikami "kulturalnego darwinizmu", czyli prywatnymi nadawcami. Jak wiadomo, nadawcy chcą jedynie, by przeznaczane przez nich pieniądze na filmy były wydawane z myślą o przyszłych widzach, a nie tylko o wielkiej pseudosztuce. W Cannes najlepiej widać, że właśnie myślenie o widzach jest podstawą dobrego kina.
W wywiadach i dokumentach (na przykład w filmie "Midnight Movies") można wprawdzie czasem usłyszeć: "Nie myślałem o widzu. Robiłem ten film dla siebie" (tak mawiał choćby sam Steven Spielberg), tyle że prawo do powiedzenia głośno takich słów ma wyłącznie reżyser, który odniósł wielki sukces, a przynajmniej wygrał kilka istotnych festiwali. Trudno się dziwić, że jesteśmy nieobecni na festiwalu, nie widać też chętnych do kupowania polskich filmów, mimo że polskie kino "zmierza ku lepszemu" i daje odpór "kulturalnemu darwinizmowi". Problem w tym, że wszystko to, co się dzieje w Cannes, to idealny przykład właśnie "kulturalnego darwinizmu".
W pierwszych dniach festiwalu mało kto koncentrował się na konkursie. Tysiące przybyszów do Cannes przede wszystkim elektryzowały dwa nazwiska - Woody`ego Allena i George`a Lucasa. Bo to w Cannes miały swe światowe premiery ich nowe filmy. O fenomenie "Gwiezdnych wojen" można przeczytać w artykule "Zemsta Lucasa". Z kolei nowy Woody Allen jak zwykle zachwycił europejskich wielbicieli. W Europie toczy się taka gra: Allen przygotowuje filmy pod wielbicieli ze Starego Kontynentu, a oni entuzjastycznie mu dziękują, że się nie zmienił, a nawet jest coraz bardziej europejski. "Match Point" Allena jest głośny choćby ze względu na to, że siedemdziesięcioletni reżyser po raz pierwszy od lat ruszył się z Nowego Jorku i nakręcił film w Londynie. Jego nowy obraz jest dramatem o roli szczęścia w życiu, z bardzo rzadkimi momentami typowo allenowskiego humoru. Podczas gdy jedna z festiwalowych recenzji zaczyna się stwierdzeniem, że film ten jest dowodem na to, że starego psa nie można nauczyć nowych sztuczek, autor innej (z canneńskiego wydania "The Hollywood Reporter") martwi się marnymi szansami dystrybucji tego filmu w USA.
Nocne seanse dziwactwa
Poza konkursem pokazano świetny amerykański debiut Shane`a Blacka "Kiss, Kiss, Bang, Bang". To czarna komedia, która czerpie po równo z Raymonda Chandlera
i Quentina Tarantino. Pokazano też fascynujący dokument "Midnight Movies" - o sześciu filmach, które w latach 70. zdobyły status kultowych. Zainicjowały one również modę na nocne seanse, podczas których widzowie najchętniej oglądają horrory i filmy o dziwnym klimacie - jak "Różowe flamingi" Watersa, "Noc żywych trupów" Romero czy "Głowa do wycierania" Lyncha. To, co w tamtych filmach było uważane za przejaw artystycznej perwersji, dziś można znaleźć w co drugim filmie. Jak mówi w "Midnight Movies" John Waters, "ja się przez te lata nie zmieniłem, mój humor również. Zmieniła się amerykańska publiczność".
Python jaskiniowy
Wystarczy wyjść z okazałego pałacu festiwalowego, by się znaleźć w amerykańskim świecie. Bo wybrzeże w Cannes co roku podczas festiwalu staje się namiastką Hollywood. To tu wielkie studia przywożą swoje gwiazdy i kilkuminutowe fragmenty najbliższych hitów. Fasady wielkich hoteli i mola na plaży są więc oblepione posterami filmów, które wchodzą do kin już za kilka tygodni, ale też takich, które jeszcze nie są kręcone. Amerykanie promują w Cannes swoje kino we wszelkich postaciach. Dla wyrafinowanych kinomanów jest dokument o karierze Jamesa
Deana "Forever Young", a dla rozrywkowej młodzieży wielkie MTV Party reklamujące nową komedię akcji "Kung Fu Hustle". Jak wyliczył magazyn "Variery", koszt promocji jednego hollywoodzkiego hitu w Cannes (wraz z hotelami, przelotem, ochroniarzami i wizażystami gwiazd) to prawie 200 tys. dolarów.
W tym roku nad nadmorskim deptakiem w Cannes góruje prawie dziesięciometrowa sylwetka Gromiła - psa ze słynnej kreskówki "Wallace i Gromit". Jej pełnometrażową wersję - "Klątwę królika" - wytwórnia Dreamworks szykuje na październik. Twórcy słynnych "Uciekających kurczaków" na 2008 r. zapowiadają kolejną animację - "Crood Awakenings". Będzie to komedia o jaskiniowcach według powstającego właśnie scenariusza pióra eks-Monty Pythona Johna Cleese`a.
Kulturalny darwinizm
Polskie kino w Cannes, podobnie jak w poprzednich latach, praktycznie nie istnieje. Nie ma nas ani w głównym konkursie, ani w ważnych pokazach pozakonkursowych. Owszem, fanatyk po wielu trudach znajdzie malutkie stoisko Filmu Polskiego (na targach odbywających się obok festiwalu), jest też - jak w ubiegłym roku - wspólny polsko-czesko-słowacki pawilon w wiosce międzynarodowej na nabrzeżu. Jednak gdy "Screen International" przygotował sylwetki dziewiętnastu godnych uwagi producentów z różnych krajów, nie było wśród nich Polaka (choć znaleźli się np. Grek, Litwin i Finka).
W tegorocznej edycji "Atlasu światowego kina", przygotowanej specjalnie na festiwal, można znaleźć opis kondycji polskiej kinematografii pióra Mateusza Wernera. Dowodzi on, że w Gdyni wygrali w tym roku młodzi i zdolni, a tak w ogóle to polskie kino zmierza ku lepszemu. Wszystko jednak zależy od losów ustawy o kinematografii, o którą poczciwi polscy twórcy filmowi walczą ze złymi zwolennikami "kulturalnego darwinizmu", czyli prywatnymi nadawcami. Jak wiadomo, nadawcy chcą jedynie, by przeznaczane przez nich pieniądze na filmy były wydawane z myślą o przyszłych widzach, a nie tylko o wielkiej pseudosztuce. W Cannes najlepiej widać, że właśnie myślenie o widzach jest podstawą dobrego kina.
W wywiadach i dokumentach (na przykład w filmie "Midnight Movies") można wprawdzie czasem usłyszeć: "Nie myślałem o widzu. Robiłem ten film dla siebie" (tak mawiał choćby sam Steven Spielberg), tyle że prawo do powiedzenia głośno takich słów ma wyłącznie reżyser, który odniósł wielki sukces, a przynajmniej wygrał kilka istotnych festiwali. Trudno się dziwić, że jesteśmy nieobecni na festiwalu, nie widać też chętnych do kupowania polskich filmów, mimo że polskie kino "zmierza ku lepszemu" i daje odpór "kulturalnemu darwinizmowi". Problem w tym, że wszystko to, co się dzieje w Cannes, to idealny przykład właśnie "kulturalnego darwinizmu".
Więcej możesz przeczytać w 20/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.