Bush niczym tsunami wstrząsnął Bliskim Wschodem, zmiatając tyranów i przynosząc wolność Na Bliskim Wschodzie nie ma już miejsca dla dyktatorów. Gdy amerykańskie wojska wymiotły z Iraku reżim Saddama Husajna, na pozostałych autorytarnych przywódców padł blady strach przed utratą władzy. To dlatego Syria szybko wycofała się z Libanu. Po zabójstwie 14 lutego byłego premiera Rafika Haririego w kraju wybuchły masowe protesty antysyryjskie. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczałem, jaki może być ich efekt - spodziewałem się, że manifestacje szybko wygasną i nic się nie zmieni. Tymczasem wystarczyły dwa miesiące, by w Libanie nie było żadnego syryjskiego żołnierza. To najlepszy przykład, jaki ferment zasiał George Bush. Po wojnie w Iraku każdy kraj Bliskiego Wschodu boi się, że będzie następnym celem ataku Białego Domu. I robi wszystko, by zejść z linii strzału.
Hezbollah do parlamentu
Od prawie 30 lat Liban był całkowicie sterowany przez związaną z Syrią mafię. Damaszek przekazywał rocznie 4-5 mld dolarów na wsparcie reżimu w Bejrucie, władza siedziała na tyle głęboko w kieszeni Syrii, że jej obalenie wydawało się niemożliwe. Mimo to syryjski prezydent Baszar al-Asad zdecydował się wycofać wojska z Libanu. Presja wywierana przez Francję, a zwłaszcza USA grożące użyciem siły okazała się przełomowa. Asad przestraszył się i ustąpił.
Jestem spokojny o przyszłość Libanu. Zaplanowane na koniec maja wybory parlamentarne będą początkiem wolności i demokracji. Bejrut ma długą tradycję takich rządów - nie musi wprowadzać nowego, obcego systemu, wystarczy, że sięgnie do historii sprzed 1975 r. Zanim wybuchła wojna domowa, obowiązywał stały system podziału władzy. Prezydentem tradycyjnie był maronita, premierem - sunnita, a marszałkiem parlamentu - szyita. Miejsca w rządzie otrzymywały także pozostałe grupy mieszkające w Libanie: druzowie, katolicy i prawosławni. Ten system i dziś powinien się sprawdzić.
Jedyną przeszkodą na drodze do pełnej wolności może się okazać Hezbollah. To szyickie ugrupowanie może nie chcieć się podporządkować i, korzystając ze wsparcia Iranu, będzie sabotować budowę wolnego Libanu. Nie wierzę jednak, by zdołało odegrać ważną rolę. Właśnie wróciłem z dawnej ojczyzny. Widzę, że Libańczycy się nie zmienili. To spokojni ludzie, dla których największymi świętościami są dom, rodzina, spokojne życie. Oni nie dadzą się wciągnąć w żadną świętą wojnę. Dlatego Hezbollah pewnie przekształci się w partię, która będzie walczyła o miejsce w parlamencie. Podejrzewam, że stanie się ważnym ogniwem libańskiego systemu parlamentarnego - szyici to liczna grupa wśród Libańczyków, a Hezbollah jest świetnie zorganizowany, ma zaplecze finansowe, nawet własną telewizję.
Wiatr zmian
Na razie przemiana Libanu jest odosobniona, rządzący w Syrii reżim się utrzyma. W Polsce najlepiej wiecie, że zgniłe systemy potrafią długo się utrzymywać. Jeśli miałbym być hazardzistą, obstawiałbym przetrwanie reżimu Asada. Na pewno jednak zmieni się styl rządzenia. W 1982 r. prezydent Hafez al-Asad, ojciec dzisiejszego prezydenta, kazał się bezwzględnie rozprawić z protestami Bractwa Muzułmańskiego w Hamie. Zginęło wtedy 25 tys. osób. Asad junior nie może sobie pozwolić na takie zachowania - zbyt boi się amerykańskich wojsk. Syryjski przywódca jest słaby, pokazała to sytuacja w Libanie. W swoim kraju ma jednak dość stabilną sytuację. Jego rządy opierają się na sprawnym aparacie bezpieczeństwa, popierają go mieszkający w miastach sunnici, którym powodzi się całkiem dobrze, więc nie widzą potrzeby zmian.
Asad musi natomiast szukać innego stylu rządzenia, nie może dłużej ostentacyjnie lekceważyć zasad demokracji. Na tym właśnie polega siła Busha - amerykański prezydent jest na Bliskim Wschodzie jak tsunami - wkraczając do Iraku, przyniósł rewolucję, która zmiata kolejne reżimy. Pod tym względem wydarzenia 2005 r. są dla regionu wyjątkowe, można je porównać z przemianami w Europie Środkowej w 1989 r. czy Wiosną Ludów z 1848 r. Demokratyczne wybory w Autonomii Palestyńskiej, Iraku, częściowo w Arabii Saudyjskiej, przemiany w Libanie, Syrii, Egipcie to pokłosie obalenia Saddama. W listopadzie 2003 r. Bush, przemawiając w siedzibie instytutu Carnegie Endowment for International Peace, zapowiedział koniec dyktatorskich rządów na Bliskim Wschodzie. I słowa dotrzymał.
Wolność w prezencie
Ostatnio podróżowałem po Bliskim Wschodzie. Długo rozmawiałem z Arabami. Wszyscy mówili to samo - nie podobała im się wojna w Iraku, bo to nie była ich wojna, lecz przyniesiona przez obce mocarstwo. Są jednak zachwyceni zmianami, jakie przyniosła, zwłaszcza wolnością, która nagle zapanowała na Bliskim Wschodzie. Traktują ją trochę jak nie zapowiedziany prezent - nie spodziewali się go, ale sprawia im mnóstwo przyjemności.
Wolność to także efekt innego podejścia USA do Bliskiego Wschodu. Przez 60 lat Waszyngton bał się silniej zaangażować, bo nie wiedział, jak mógłby się skończyć taki eksperyment. Dopiero Bush odważył się zerwać z dotychczasową polityką USA. Efekty przechodzą najśmielsze oczekiwania.
Nie można jednak oczekiwać, że sytuacja w regionie odmieni się w kilka dni. Widzieliście to w Europie Środkowej - system obala się szybko, więcej czasu potrzeba na wprowadzenie nowego porządku. Wolność jest jak dziki koń - trzeba się napocić, zanim się go oswoi. Dlatego na Bliskim Wschodzie jeszcze przez wiele lat będzie słychać wybuchy bomb. Takie są koszty zmian - widać to choćby w Iraku.
Demokracja po arabsku
Wielu Arabów boi się wolności, tego, co może przynieść. Pokazują to wybory w Iraku i Arabii Saudyjskiej. Zwyciężają konserwatyści odwołujący się do islamu. Nie należy się tym przejmować. Arabowie głosują na fundamentalistów islamskich, bo nie mają innej opcji - na Bliskim Wschodzie nie ma systemów partyjnych jak na Zachodzie. Ci, którzy teraz wygrywają, w następnych wyborach przepadną, gdy do głosu dojdą politycy chcący realizować konkretny program. Kraje arabskie będą się coraz bardziej sekularyzować. Będzie to widoczne głównie w polityce.
Nie zgadzam się z poglądem, że na Bliskim Wschodzie nie może obowiązywać demokracja. Dotychczas byłem przekonany, że Palestyńczycy umieją tylko walczyć, że są uzależnieni od przelewu krwi. Kolejki do urn dowiodły, że się myliłem. Arabów też stać na zbudowanie demokracji.
Wzorowe rozwiązania demokratyczne, uwzględniające specyfikę regionu, zastosowano w Libanie. Tamtejszy system podziału władzy między główne siły w kraju pozwala na utrzymanie stabilności. Po takie rozwiązania pewnie sięgną inne kraje. Rozbicie na grupy religijne i plemienne to największy przeciwnik stabilnych demokratycznych rządów na Bliskim Wschodzie. Przykład Damaszku i Bagdadu pokazuje jednak, że można się z tym uporać.
Zmierzch dyktatorów
Wolność na Bliski Wschód przyszła z amerykańskim wojskiem. Nie można jednak twierdzić, że kraje regionu demokratyzują się, bo boją się marines. Jeśli ten argument jest słuszny w wypadku Libanu, to nie można go użyć, mówiąc o Egipcie czy Arabii Saudyjskiej. Arabowie zmienili się, zmieniły się ich marzenia. Obecność USA na Bliskim Wschodzie, łatwiejszy dostęp do prasy, telewizji satelitarnych (także arabskich) otworzyły im horyzonty, sprawiły, że mają inne oczekiwania. Hosni Mubarak, prezydent Egiptu, w ciągu czterech kadencji zrujnował piękną kulturę polityczną, zaszczepioną jeszcze przez Napoleona, ale w końcu i ten dyktator pod naciskiem Waszyngtonu zdecydował się na reformy, umożliwiając start wielu kandydatom (nawet kobietom) w najbliższych wyborach prezydenckich. Nie zrobił tego ze strachu przed amerykańskim wojskiem, lecz dlatego, że czuł coraz silniejszą presję ze strony Egipcjan. Ta presja sprawi, że będzie musiał oddać władzę. Podobnie będą musiały ustąpić następne reżimy: w Tunezji, Maroku i Jemenie.
Wolność na Bliski Wschód przyniósł Bush. Ale amerykański prezydent jest również zagrożeniem dla demokratycznych przemian w regionie. Rosnąca dziura budżetowa, walący się system ubezpieczeń społecznych w USA mogą podważyć pozycję Busha. Jeśli nie uda mu się szybko opanować problemów gospodarczych, ataki opozycji mogą poważnie osłabić jego autorytet. Tę słabość wykorzystają ostatni dyktatorzy Bliskiego Wschodu - poczują się silniejsi i zaczną się opierać demokratycznym zmianom. To jedyne zagrożenie dla reform świata arabskiego. Jeśli Bushowi się uda, przejdzie do historii jako mąż stanu pokroju Ronalda Reagana. Reagan obalił komunizm, a Bush zdemokratyzował Bliski Wschód.
Od prawie 30 lat Liban był całkowicie sterowany przez związaną z Syrią mafię. Damaszek przekazywał rocznie 4-5 mld dolarów na wsparcie reżimu w Bejrucie, władza siedziała na tyle głęboko w kieszeni Syrii, że jej obalenie wydawało się niemożliwe. Mimo to syryjski prezydent Baszar al-Asad zdecydował się wycofać wojska z Libanu. Presja wywierana przez Francję, a zwłaszcza USA grożące użyciem siły okazała się przełomowa. Asad przestraszył się i ustąpił.
Jestem spokojny o przyszłość Libanu. Zaplanowane na koniec maja wybory parlamentarne będą początkiem wolności i demokracji. Bejrut ma długą tradycję takich rządów - nie musi wprowadzać nowego, obcego systemu, wystarczy, że sięgnie do historii sprzed 1975 r. Zanim wybuchła wojna domowa, obowiązywał stały system podziału władzy. Prezydentem tradycyjnie był maronita, premierem - sunnita, a marszałkiem parlamentu - szyita. Miejsca w rządzie otrzymywały także pozostałe grupy mieszkające w Libanie: druzowie, katolicy i prawosławni. Ten system i dziś powinien się sprawdzić.
Jedyną przeszkodą na drodze do pełnej wolności może się okazać Hezbollah. To szyickie ugrupowanie może nie chcieć się podporządkować i, korzystając ze wsparcia Iranu, będzie sabotować budowę wolnego Libanu. Nie wierzę jednak, by zdołało odegrać ważną rolę. Właśnie wróciłem z dawnej ojczyzny. Widzę, że Libańczycy się nie zmienili. To spokojni ludzie, dla których największymi świętościami są dom, rodzina, spokojne życie. Oni nie dadzą się wciągnąć w żadną świętą wojnę. Dlatego Hezbollah pewnie przekształci się w partię, która będzie walczyła o miejsce w parlamencie. Podejrzewam, że stanie się ważnym ogniwem libańskiego systemu parlamentarnego - szyici to liczna grupa wśród Libańczyków, a Hezbollah jest świetnie zorganizowany, ma zaplecze finansowe, nawet własną telewizję.
Wiatr zmian
Na razie przemiana Libanu jest odosobniona, rządzący w Syrii reżim się utrzyma. W Polsce najlepiej wiecie, że zgniłe systemy potrafią długo się utrzymywać. Jeśli miałbym być hazardzistą, obstawiałbym przetrwanie reżimu Asada. Na pewno jednak zmieni się styl rządzenia. W 1982 r. prezydent Hafez al-Asad, ojciec dzisiejszego prezydenta, kazał się bezwzględnie rozprawić z protestami Bractwa Muzułmańskiego w Hamie. Zginęło wtedy 25 tys. osób. Asad junior nie może sobie pozwolić na takie zachowania - zbyt boi się amerykańskich wojsk. Syryjski przywódca jest słaby, pokazała to sytuacja w Libanie. W swoim kraju ma jednak dość stabilną sytuację. Jego rządy opierają się na sprawnym aparacie bezpieczeństwa, popierają go mieszkający w miastach sunnici, którym powodzi się całkiem dobrze, więc nie widzą potrzeby zmian.
Asad musi natomiast szukać innego stylu rządzenia, nie może dłużej ostentacyjnie lekceważyć zasad demokracji. Na tym właśnie polega siła Busha - amerykański prezydent jest na Bliskim Wschodzie jak tsunami - wkraczając do Iraku, przyniósł rewolucję, która zmiata kolejne reżimy. Pod tym względem wydarzenia 2005 r. są dla regionu wyjątkowe, można je porównać z przemianami w Europie Środkowej w 1989 r. czy Wiosną Ludów z 1848 r. Demokratyczne wybory w Autonomii Palestyńskiej, Iraku, częściowo w Arabii Saudyjskiej, przemiany w Libanie, Syrii, Egipcie to pokłosie obalenia Saddama. W listopadzie 2003 r. Bush, przemawiając w siedzibie instytutu Carnegie Endowment for International Peace, zapowiedział koniec dyktatorskich rządów na Bliskim Wschodzie. I słowa dotrzymał.
Wolność w prezencie
Ostatnio podróżowałem po Bliskim Wschodzie. Długo rozmawiałem z Arabami. Wszyscy mówili to samo - nie podobała im się wojna w Iraku, bo to nie była ich wojna, lecz przyniesiona przez obce mocarstwo. Są jednak zachwyceni zmianami, jakie przyniosła, zwłaszcza wolnością, która nagle zapanowała na Bliskim Wschodzie. Traktują ją trochę jak nie zapowiedziany prezent - nie spodziewali się go, ale sprawia im mnóstwo przyjemności.
Wolność to także efekt innego podejścia USA do Bliskiego Wschodu. Przez 60 lat Waszyngton bał się silniej zaangażować, bo nie wiedział, jak mógłby się skończyć taki eksperyment. Dopiero Bush odważył się zerwać z dotychczasową polityką USA. Efekty przechodzą najśmielsze oczekiwania.
Nie można jednak oczekiwać, że sytuacja w regionie odmieni się w kilka dni. Widzieliście to w Europie Środkowej - system obala się szybko, więcej czasu potrzeba na wprowadzenie nowego porządku. Wolność jest jak dziki koń - trzeba się napocić, zanim się go oswoi. Dlatego na Bliskim Wschodzie jeszcze przez wiele lat będzie słychać wybuchy bomb. Takie są koszty zmian - widać to choćby w Iraku.
Demokracja po arabsku
Wielu Arabów boi się wolności, tego, co może przynieść. Pokazują to wybory w Iraku i Arabii Saudyjskiej. Zwyciężają konserwatyści odwołujący się do islamu. Nie należy się tym przejmować. Arabowie głosują na fundamentalistów islamskich, bo nie mają innej opcji - na Bliskim Wschodzie nie ma systemów partyjnych jak na Zachodzie. Ci, którzy teraz wygrywają, w następnych wyborach przepadną, gdy do głosu dojdą politycy chcący realizować konkretny program. Kraje arabskie będą się coraz bardziej sekularyzować. Będzie to widoczne głównie w polityce.
Nie zgadzam się z poglądem, że na Bliskim Wschodzie nie może obowiązywać demokracja. Dotychczas byłem przekonany, że Palestyńczycy umieją tylko walczyć, że są uzależnieni od przelewu krwi. Kolejki do urn dowiodły, że się myliłem. Arabów też stać na zbudowanie demokracji.
Wzorowe rozwiązania demokratyczne, uwzględniające specyfikę regionu, zastosowano w Libanie. Tamtejszy system podziału władzy między główne siły w kraju pozwala na utrzymanie stabilności. Po takie rozwiązania pewnie sięgną inne kraje. Rozbicie na grupy religijne i plemienne to największy przeciwnik stabilnych demokratycznych rządów na Bliskim Wschodzie. Przykład Damaszku i Bagdadu pokazuje jednak, że można się z tym uporać.
Zmierzch dyktatorów
Wolność na Bliski Wschód przyszła z amerykańskim wojskiem. Nie można jednak twierdzić, że kraje regionu demokratyzują się, bo boją się marines. Jeśli ten argument jest słuszny w wypadku Libanu, to nie można go użyć, mówiąc o Egipcie czy Arabii Saudyjskiej. Arabowie zmienili się, zmieniły się ich marzenia. Obecność USA na Bliskim Wschodzie, łatwiejszy dostęp do prasy, telewizji satelitarnych (także arabskich) otworzyły im horyzonty, sprawiły, że mają inne oczekiwania. Hosni Mubarak, prezydent Egiptu, w ciągu czterech kadencji zrujnował piękną kulturę polityczną, zaszczepioną jeszcze przez Napoleona, ale w końcu i ten dyktator pod naciskiem Waszyngtonu zdecydował się na reformy, umożliwiając start wielu kandydatom (nawet kobietom) w najbliższych wyborach prezydenckich. Nie zrobił tego ze strachu przed amerykańskim wojskiem, lecz dlatego, że czuł coraz silniejszą presję ze strony Egipcjan. Ta presja sprawi, że będzie musiał oddać władzę. Podobnie będą musiały ustąpić następne reżimy: w Tunezji, Maroku i Jemenie.
Wolność na Bliski Wschód przyniósł Bush. Ale amerykański prezydent jest również zagrożeniem dla demokratycznych przemian w regionie. Rosnąca dziura budżetowa, walący się system ubezpieczeń społecznych w USA mogą podważyć pozycję Busha. Jeśli nie uda mu się szybko opanować problemów gospodarczych, ataki opozycji mogą poważnie osłabić jego autorytet. Tę słabość wykorzystają ostatni dyktatorzy Bliskiego Wschodu - poczują się silniejsi i zaczną się opierać demokratycznym zmianom. To jedyne zagrożenie dla reform świata arabskiego. Jeśli Bushowi się uda, przejdzie do historii jako mąż stanu pokroju Ronalda Reagana. Reagan obalił komunizm, a Bush zdemokratyzował Bliski Wschód.
Liban znowu wolny |
---|
kwiecień 1975 - wybuch wojny domowej w Libanie czerwiec 1976 - syryjskie wojska wkraczają do Libanu maj 1978 - Izrael atakuje Liban i w okolicach wzgórz Golan tworzy strefę okupacyjną czerwiec 1982 - kolejny atak Izraela na Liban. Po tygodniowym oblężeniu Bejrutu z kraju zostają usunięci palestyńscy bojownicy październik 1983 - samobójczy zamach bojówki szyickiej na międzynarodowe siły rozjemcze. Ginie 241 amerykańskich marines oraz 58 francuskich spadochroniarzy. Niedługo potem międzynarodowe wojska wycofują się z Libanu sierpień 1990 - koniec wojny domowej w Libanie, przyjęcie nowej konstytucji październik 1992 - Rafik Hariri zostaje premierem Libanu maj 2000 - wojska izraelskie wycofują się z Libanu wrzesień 2004 - rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ nawołuje Syrię do wycofania wojsk z Libanu luty 2005 - były premier Rafik Hariri zostaje zabity. W kraju wybuchają antysyryjskie protesty kwiecień 2005 - Syria wycofuje wojska z Libanu |
Więcej możesz przeczytać w 20/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.