PiS chce zbudować koalicję zwolenników "życia z ręką w kieszeni sąsiada"
Polska scena polityczna podzieliła się w sposób klarowny na dwa sensowne obozy. Sensowne, bo oparte wreszcie na interesach dużych grup społecznych. Do tej pory wielu z nas głosowało nie "za", lecz "przeciw". Na przykład przeciw postkomunistom, którzy dla zachowania przywilejów byli gotowi modlić się pod figurą, ale ewidentnie mieli diabła za skórą. Ewentualnie głosowaliśmy przeciw solidarnościowej związkokracji, nad którą można wprawdzie rozliryczniać się jubileuszowo, lecz która z punktu widzenia rozwoju gospodarki stanowi szkodliwe kuriozum. Dziś, po raz pierwszy od początku polskich przemian ustrojowych, mamy jednoznaczną sytuację. Po jednej stronie znaleźli się zwolennicy Polski pasożytniczo-roszczeniowej, rozciągającej się od PiS przez LPR, PSL po Samoobronę (Ludwig Erhard, ojciec niemieckiego cudu gospodarczego lat 40. i 50., określił taką postawę jako "życie z ręką w kieszeni sąsiada"), a po drugiej - zwolennicy Polski liberalnej, wolnorynkowej. Czyli takiej, w której państwo nie odstrasza od tworzenia bogactwa tych najzdolniejszych i najpracowitszych, a ci z kolei ciągną w górę wszystkich pozostałych, a przynajmniej tych, którzy zechcą podjąć jakiś wysiłek w tym kierunku.
Historia społeczno-gospodarcza ostatnich dwustu, trzystu lat nie pozostawia wątpliwości, który obóz ma szansę stworzyć Polskę zasobną - taką, w której wysoki poziom zatrudnienia stwarza możliwość uczestnictwa w korzyściach z tej zasobności jak największej części społeczeństwa. Wystarczy porównać statystyki PKB oraz statystyki zatrudnienia we Francji, Niemczech i innych krajach eurosklerotycznej części naszego kontynentu ze statystykami USA, Wielkiej Brytanii, Irlandii czy Nowej Zelandii.
Demokracja pasożytów
Platforma Obywatelska powinna w sposób jednoznaczny i powszechnie odnotowany przejść do opozycji z zaznaczeniem przyczyn (ideowych), z powodu których powzięła taką decyzję. Stworzenie rozdzieranej sprzecznościami koalicji partii chrześcijańsko-socjalistycznej (PiS) i liberalnej (PO) utrzymywałoby jedynie zafałszowany obraz mapy politycznej, która wreszcie została oparta na trwałych podstawach.
Lech Kaczyński już jako prezydent elekt dziękował za wsparcie Gierkowi juniorowi, księdzu Rydzykowi i Andrzejowi Lepperowi (swoją drogą, cóż to za panoptikum). I tak trzymać! Niech teraz PiS tworzy koalicję z całym tym tałatajstwem, do którego najwyraźniej mu bliżej duchowo. Koalicja PiS oraz "lepperów" i "elpeerów" zrodzi okazję do zrealizowania tego, co różnym ciemniakom w duszy gra. Zobaczymy więc program polityczny i gospodarczy, który (niestety!) wielu w Polsce uważa za zbawienny, a który - co nie ulega wątpliwości - sprowadzi na nas mnóstwo kłopotów. Ale przynajmniej realizować go będzie koalicja zwolenników "życia z ręką w kieszeni sąsiada". W efekcie choć część z tych, którym dzisiaj w duszy gra pajdokracja, wsparcie dla każdego niewydolnego państwowego przedsiębiorstwa, prawo do pasożytowania na reszcie społeczeństwa przez górników, tolerancja wobec oszukiwania państwa przez wyłudzaczy rent inwalidzkich itp., wyciągnie sensowne wnioski z przerobionej w latach 2005-2009 lekcji. I w następnych wyborach zagłosuje inaczej.
Węgierska nauczka
Aby w następnych wyborach wahadło wychyliło się w drugą stronę, to znaczy w stronę zwolenników liberalnego państwa i wolnorynkowej gospodarki, Platforma Obywatelska musi już dzisiaj odseparować się od swojej ideologicznej alternatywy. Nie ulega bowiem wątpliwości, że PiS wykorzystywałoby z całym cynizmem opór PO wobec co głupszych i szkodliwszych pomysłów ekonomicznych zwycięskich chrześcijańskich socjalistów. To platforma byłaby obwiniana na każdym kroku za to, że nie wszystkie PiS-owskie pomysły z cyklu "jak mały Kazio wyobraża sobie kapitalizm" zostały zrealizowane i w efekcie PiS nie udało się wyhodować gruszek na wierzbie.
W warunkach nieprzejrzystej sceny politycznej, wynikającej z utrzymywania się koalicji naturalnych przeciwników politycznych, słabo wykształcony elektorat mógłby uwierzyć w tego rodzaju propagandę.
W rezultacie zagłosowałby jeszcze liczniej na PiS w następnych wyborach, karząc w ten sposób platformę za jej "bezduszny brak troski o szarego człowieka". PO nie może sobie pozwolić na takie ryzyko. Jak wielkie jest to ryzyko, wskazuje los węgierskich liberałów w połowie lat 90. w ich koalicji z postkomunistami. Liberałowie albo biernie akceptowali krępujące przedsiębiorczość regulacje i welferystyczną politykę forsowaną przez silniejszego partnera, albo stawiali opór, wymuszając korekty i w regulacjach, i w polityce. Zmuszeni do kompromisów postkomuniści wykorzystywali to następnie w mediach, pokazując palcem "bezdusznych liberałów", którzy sprzeciwiali się dotacjom, zasiłkom, wcześniejszym emeryturom itp. W rezultacie powstał obraz medialny sojuszu dobrych, pomocnych ludziom postkomunistycznych socjaldemokratów i złych, bezdusznych liberałów. Efekt tego w kolejnych wyborach był fatalny. Węgierscy liberałowie zdobyli niewiele ponad jedną trzecią posiadanych wcześniej mandatów. Od tego czasu praktycznie zostali zmarginalizowani w węgierskiej polityce. A trzeba wiedzieć, że postkomuniści potrzebowali ich głosów w obliczu zmasowanej opozycji konserwatywnej koalicji Victora Orbana. Tymczasem PiS nie potrzebuje głosów PO, mając "w rękawie" alternatywną koalicję populistyczną. W rezultacie platforma może w koalicji grać jedynie rolę cioci siedzącej na kanapie i mającej za złe. Krytyka destruktywnych propozycji PiS będzie zmniejszać popularność platformy i po czterech latach takiego aliansu PO może wrócić do poziomu poparcia z 2001 r.
Koalicja bez filtra
Ktoś mógłby zapytać, dlaczego sądzę, że wyniki ekonomiczne koalicji PO-PiS (że o jednorodnej ideowo koalicji zwolenników "życia z ręką w kieszeni sąsiada" nie wspomnę!) musiałyby przynieść ekonomiczne szkody. Wynika to zarówno z istniejącego układu sił politycznych, jak i charakteru propozycji PiS w sferze gospodarki. Otóż można jeszcze było sobie wyobrazić koalicję PO-PiS, nawet z przewagą PiS, w warunkach prezydentury Donalda Tuska. Prezydent Tusk stanowiłby filtr czy barierę dla szkodliwych pomysłów. Prezydent Kaczyński takiej bariery nie stanowi. Wręcz przeciwnie. Dlatego nie ma szans nawet na zygzakowaty marsz do przodu.
Prymitywny fiskalizm PiS, nie poparte znajomością rynku zapowiedzi "rozkręcenia" budownictwa mieszkaniowego, remanenty teorii ekonomii z lat 50., łączące szybszy wzrost gospodarczy z szybszą inflacją, wiązanie możliwości wzrostu płac ze wzrostem cen, wyraźna niechęć do jakichkolwiek realnych cięć wydatków publicznych (a nie propagandowych haseł "cięć w administracji") - wszystko to oznacza możliwość wprowadzania społecznie popularnych, lecz gospodarczo szkodliwych regulacji i nie mniej szkodliwej polityki gospodarczej.
Program niewypałów
Sztandarowe punkty programu gospodarczego PiS są wszystkie co do jednego mniej lub bardziej kosztownymi niewypałami. "Rozwój przez zatrudnienie" może nie będzie najbardziej kosztownym z PiS-owskich pomysłów, ale subsydiowane zatrudnienie nie zwiększy zatrudnienia ogółem. Doświadczenia wszystkich krajów pokazują, że tzw. aktywna polityka zatrudnienia finansuje miejsca pracy, które najczęściej i tak by powstały. Na przykład w szwedzkiej gospodarce 80 proc. miejsc pracy ogółem i nawet 100 proc. miejsc pracy dla nowo wchodzących na rynek powstałoby i bez subsydiów. Były to pieniądze niemal w całości zmarnowane.
Znacznie większe kwoty, idące w miliardy złotych rocznie, zmarnuje się na prymitywne subsydiowanie budownictwa mieszkaniowego w ramach programu "Rodzina na swoim". Na świecie istnieją programy dostosowane do potrzeb i możliwości średnio zamożnych społeczeństw; w programie PiS z tych doświadczeń nie skorzystano. I dlatego efekty w stosunku do kosztów będą niewielkie. Centralizacja służby zdrowia w stylu gospodarki socjalistycznej rozrzewni może sojusznika panów Kaczyńskich, Gierka juniora, gdyż przypomni mu młode lata, ale wiadomo, że rozwiązania centralistyczne są znacznie kosztowniejsze niż zdecentralizowane.
W ogóle PiS-owskie podejście można by określić hasłem: "urzędem w problem". I nie dotyczy to wyłącznie gospodarki. Nijak ma się to do zapowiadanej walki z biurokracją i korupcją. Korupcja powstaje na styku biurokracji i obywateli (w tym także przedsiębiorców). Im więcej urzędów, tym więcej biurokratycznej arbitralności i korupcji. Poza tym głosy dochodzące z PiS wskazują na zaściankowość ekonomicznego myślenia. Szybszy rozwój gospodarczy wiązano z wyższą inflacją mniej więcej na przełomie lat 50. i 60. Z kolei pomysły tworzenia budżetu w gabinecie premiera świadczą jedynie o tym, że ludzie trzymani z dala od realnej gospodarki i kierowania sektorem publicznym zdradzają rozpaczliwą nieznajomość materii, z którą przyjdzie im się zmierzyć.
Powtórka z rozrywki
Jeśli chodzi o zapewnienie trwałego wzrostu PKB, następne cztery lata zostaną zmarnowane. Przekonanie to opieram na obserwacji zachowań liderów PiS. Nie wykazują oni nawet minimalnych kompetencji potrzebnych do przeprowadzenia niezbędnych zmian instytucjonalnych, mogących spowodować trwałe przyspieszenie tempa wzrostu gospodarki na wzór Irlandii, Estonii czy w ostatnich latach Łotwy i Litwy. Co nie mniej ważne, PiS nie wykazuje także chęci dokonania tych zmian.
Jest rzeczą charakterystyczną, iż rząd, który nie zamierza przeprowadzać - z reguły niepopularnych - reform instytucjonalnych, koncentruje się w swoich wypowiedziach nie na instrumentach długookresowych, lecz na krótkookresowych, szybko nakręcających koniunkturę. Stąd właśnie biorą się wypowiedzi liderów PiS na temat "właściwej" polityki monetarnej, w tym potrzeby niskich stóp banku centralnego. Mamy więc "powtórkę z rozrywki", bo tak samo wobec NBP zachowywał się w pierwszych latach rządów Leszek Miller. Słyszymy też od premiera desygnata, że jego program stymulacji gospodarki kosztowałby najwyżej "jakieś 12-14 mld zł". Czyli mamy kolejny przykład traktowania budżetu jako sposobu na zdobywanie poparcia społecznego, bo efekty ekonomiczne będą niewątpliwie negatywne.
Polski thatcheryzm - za cztery lata
Polska gospodarka będzie dreptać w miejscu przez kolejne cztery lata. Zresztą jeśli PiS i jego parlamentarni sojusznicy powierzą jakiemuś niekompetentnemu "majsterkowiczowi" stanowisko prezesa NBP po prof. Leszku Balcerowiczu, być może uda się tej partii doprowadzić do przyspieszonej inflacji i zachwiania polskiej waluty. Bo to, że nie uda się przyspieszyć gospodarki na dłużej niż kilka miesięcy, jest rzeczą pewną. W strefie euro stopy procentowe są najniższe od stu lat, a wzrost gospodarczy jakoś nie chce przyspieszyć.
Brak zaufania biznesu do rządu "majsterkowiczów" i welferystów, wraz z nadwątlonym zaufaniem do polskiej waluty, zaowocuje w perspektywie roku dalszym spowolnieniem dynamizmu gospodarki. A potem, gdy gospodarka zacznie odczuwać skutki subsydiowania państwowych pasożytów i socjalnego rozdawnictwa, będzie już tylko z górki. Gorsza sytuacja gospodarcza i zawiedzione obietnice doprowadzą do zmiany nastrojów przed wyborami w 2009 r. W niedawnych wyborach prezydenckich 45 proc. głosujących było gotowych wybrać liberalnego prezydenta mimo kampanii zohydzającej wolny rynek, a więc jedyny ustrój, który zapewnił ludziom wolność i stworzył szansę zamożności.
Mam nadzieję, że w wyborach parlamentarnych w 2009 r. miliony ludzi, po raz któryś z rzędu zwiedzionych populistyczno-socjalistyczną propagandą, uznają, że czas na zmianę. Nie tylko partyjną czy personalną, ale ideową. I wybiorą liberalną i wolnorynkową PO, która doprowadzi do zmian na miarę tych, jakich dokonała w Wielkiej Brytanii premier Margaret Thatcher.
Historia społeczno-gospodarcza ostatnich dwustu, trzystu lat nie pozostawia wątpliwości, który obóz ma szansę stworzyć Polskę zasobną - taką, w której wysoki poziom zatrudnienia stwarza możliwość uczestnictwa w korzyściach z tej zasobności jak największej części społeczeństwa. Wystarczy porównać statystyki PKB oraz statystyki zatrudnienia we Francji, Niemczech i innych krajach eurosklerotycznej części naszego kontynentu ze statystykami USA, Wielkiej Brytanii, Irlandii czy Nowej Zelandii.
Demokracja pasożytów
Platforma Obywatelska powinna w sposób jednoznaczny i powszechnie odnotowany przejść do opozycji z zaznaczeniem przyczyn (ideowych), z powodu których powzięła taką decyzję. Stworzenie rozdzieranej sprzecznościami koalicji partii chrześcijańsko-socjalistycznej (PiS) i liberalnej (PO) utrzymywałoby jedynie zafałszowany obraz mapy politycznej, która wreszcie została oparta na trwałych podstawach.
Lech Kaczyński już jako prezydent elekt dziękował za wsparcie Gierkowi juniorowi, księdzu Rydzykowi i Andrzejowi Lepperowi (swoją drogą, cóż to za panoptikum). I tak trzymać! Niech teraz PiS tworzy koalicję z całym tym tałatajstwem, do którego najwyraźniej mu bliżej duchowo. Koalicja PiS oraz "lepperów" i "elpeerów" zrodzi okazję do zrealizowania tego, co różnym ciemniakom w duszy gra. Zobaczymy więc program polityczny i gospodarczy, który (niestety!) wielu w Polsce uważa za zbawienny, a który - co nie ulega wątpliwości - sprowadzi na nas mnóstwo kłopotów. Ale przynajmniej realizować go będzie koalicja zwolenników "życia z ręką w kieszeni sąsiada". W efekcie choć część z tych, którym dzisiaj w duszy gra pajdokracja, wsparcie dla każdego niewydolnego państwowego przedsiębiorstwa, prawo do pasożytowania na reszcie społeczeństwa przez górników, tolerancja wobec oszukiwania państwa przez wyłudzaczy rent inwalidzkich itp., wyciągnie sensowne wnioski z przerobionej w latach 2005-2009 lekcji. I w następnych wyborach zagłosuje inaczej.
Węgierska nauczka
Aby w następnych wyborach wahadło wychyliło się w drugą stronę, to znaczy w stronę zwolenników liberalnego państwa i wolnorynkowej gospodarki, Platforma Obywatelska musi już dzisiaj odseparować się od swojej ideologicznej alternatywy. Nie ulega bowiem wątpliwości, że PiS wykorzystywałoby z całym cynizmem opór PO wobec co głupszych i szkodliwszych pomysłów ekonomicznych zwycięskich chrześcijańskich socjalistów. To platforma byłaby obwiniana na każdym kroku za to, że nie wszystkie PiS-owskie pomysły z cyklu "jak mały Kazio wyobraża sobie kapitalizm" zostały zrealizowane i w efekcie PiS nie udało się wyhodować gruszek na wierzbie.
W warunkach nieprzejrzystej sceny politycznej, wynikającej z utrzymywania się koalicji naturalnych przeciwników politycznych, słabo wykształcony elektorat mógłby uwierzyć w tego rodzaju propagandę.
W rezultacie zagłosowałby jeszcze liczniej na PiS w następnych wyborach, karząc w ten sposób platformę za jej "bezduszny brak troski o szarego człowieka". PO nie może sobie pozwolić na takie ryzyko. Jak wielkie jest to ryzyko, wskazuje los węgierskich liberałów w połowie lat 90. w ich koalicji z postkomunistami. Liberałowie albo biernie akceptowali krępujące przedsiębiorczość regulacje i welferystyczną politykę forsowaną przez silniejszego partnera, albo stawiali opór, wymuszając korekty i w regulacjach, i w polityce. Zmuszeni do kompromisów postkomuniści wykorzystywali to następnie w mediach, pokazując palcem "bezdusznych liberałów", którzy sprzeciwiali się dotacjom, zasiłkom, wcześniejszym emeryturom itp. W rezultacie powstał obraz medialny sojuszu dobrych, pomocnych ludziom postkomunistycznych socjaldemokratów i złych, bezdusznych liberałów. Efekt tego w kolejnych wyborach był fatalny. Węgierscy liberałowie zdobyli niewiele ponad jedną trzecią posiadanych wcześniej mandatów. Od tego czasu praktycznie zostali zmarginalizowani w węgierskiej polityce. A trzeba wiedzieć, że postkomuniści potrzebowali ich głosów w obliczu zmasowanej opozycji konserwatywnej koalicji Victora Orbana. Tymczasem PiS nie potrzebuje głosów PO, mając "w rękawie" alternatywną koalicję populistyczną. W rezultacie platforma może w koalicji grać jedynie rolę cioci siedzącej na kanapie i mającej za złe. Krytyka destruktywnych propozycji PiS będzie zmniejszać popularność platformy i po czterech latach takiego aliansu PO może wrócić do poziomu poparcia z 2001 r.
Koalicja bez filtra
Ktoś mógłby zapytać, dlaczego sądzę, że wyniki ekonomiczne koalicji PO-PiS (że o jednorodnej ideowo koalicji zwolenników "życia z ręką w kieszeni sąsiada" nie wspomnę!) musiałyby przynieść ekonomiczne szkody. Wynika to zarówno z istniejącego układu sił politycznych, jak i charakteru propozycji PiS w sferze gospodarki. Otóż można jeszcze było sobie wyobrazić koalicję PO-PiS, nawet z przewagą PiS, w warunkach prezydentury Donalda Tuska. Prezydent Tusk stanowiłby filtr czy barierę dla szkodliwych pomysłów. Prezydent Kaczyński takiej bariery nie stanowi. Wręcz przeciwnie. Dlatego nie ma szans nawet na zygzakowaty marsz do przodu.
Prymitywny fiskalizm PiS, nie poparte znajomością rynku zapowiedzi "rozkręcenia" budownictwa mieszkaniowego, remanenty teorii ekonomii z lat 50., łączące szybszy wzrost gospodarczy z szybszą inflacją, wiązanie możliwości wzrostu płac ze wzrostem cen, wyraźna niechęć do jakichkolwiek realnych cięć wydatków publicznych (a nie propagandowych haseł "cięć w administracji") - wszystko to oznacza możliwość wprowadzania społecznie popularnych, lecz gospodarczo szkodliwych regulacji i nie mniej szkodliwej polityki gospodarczej.
Program niewypałów
Sztandarowe punkty programu gospodarczego PiS są wszystkie co do jednego mniej lub bardziej kosztownymi niewypałami. "Rozwój przez zatrudnienie" może nie będzie najbardziej kosztownym z PiS-owskich pomysłów, ale subsydiowane zatrudnienie nie zwiększy zatrudnienia ogółem. Doświadczenia wszystkich krajów pokazują, że tzw. aktywna polityka zatrudnienia finansuje miejsca pracy, które najczęściej i tak by powstały. Na przykład w szwedzkiej gospodarce 80 proc. miejsc pracy ogółem i nawet 100 proc. miejsc pracy dla nowo wchodzących na rynek powstałoby i bez subsydiów. Były to pieniądze niemal w całości zmarnowane.
Znacznie większe kwoty, idące w miliardy złotych rocznie, zmarnuje się na prymitywne subsydiowanie budownictwa mieszkaniowego w ramach programu "Rodzina na swoim". Na świecie istnieją programy dostosowane do potrzeb i możliwości średnio zamożnych społeczeństw; w programie PiS z tych doświadczeń nie skorzystano. I dlatego efekty w stosunku do kosztów będą niewielkie. Centralizacja służby zdrowia w stylu gospodarki socjalistycznej rozrzewni może sojusznika panów Kaczyńskich, Gierka juniora, gdyż przypomni mu młode lata, ale wiadomo, że rozwiązania centralistyczne są znacznie kosztowniejsze niż zdecentralizowane.
W ogóle PiS-owskie podejście można by określić hasłem: "urzędem w problem". I nie dotyczy to wyłącznie gospodarki. Nijak ma się to do zapowiadanej walki z biurokracją i korupcją. Korupcja powstaje na styku biurokracji i obywateli (w tym także przedsiębiorców). Im więcej urzędów, tym więcej biurokratycznej arbitralności i korupcji. Poza tym głosy dochodzące z PiS wskazują na zaściankowość ekonomicznego myślenia. Szybszy rozwój gospodarczy wiązano z wyższą inflacją mniej więcej na przełomie lat 50. i 60. Z kolei pomysły tworzenia budżetu w gabinecie premiera świadczą jedynie o tym, że ludzie trzymani z dala od realnej gospodarki i kierowania sektorem publicznym zdradzają rozpaczliwą nieznajomość materii, z którą przyjdzie im się zmierzyć.
Powtórka z rozrywki
Jeśli chodzi o zapewnienie trwałego wzrostu PKB, następne cztery lata zostaną zmarnowane. Przekonanie to opieram na obserwacji zachowań liderów PiS. Nie wykazują oni nawet minimalnych kompetencji potrzebnych do przeprowadzenia niezbędnych zmian instytucjonalnych, mogących spowodować trwałe przyspieszenie tempa wzrostu gospodarki na wzór Irlandii, Estonii czy w ostatnich latach Łotwy i Litwy. Co nie mniej ważne, PiS nie wykazuje także chęci dokonania tych zmian.
Jest rzeczą charakterystyczną, iż rząd, który nie zamierza przeprowadzać - z reguły niepopularnych - reform instytucjonalnych, koncentruje się w swoich wypowiedziach nie na instrumentach długookresowych, lecz na krótkookresowych, szybko nakręcających koniunkturę. Stąd właśnie biorą się wypowiedzi liderów PiS na temat "właściwej" polityki monetarnej, w tym potrzeby niskich stóp banku centralnego. Mamy więc "powtórkę z rozrywki", bo tak samo wobec NBP zachowywał się w pierwszych latach rządów Leszek Miller. Słyszymy też od premiera desygnata, że jego program stymulacji gospodarki kosztowałby najwyżej "jakieś 12-14 mld zł". Czyli mamy kolejny przykład traktowania budżetu jako sposobu na zdobywanie poparcia społecznego, bo efekty ekonomiczne będą niewątpliwie negatywne.
Polski thatcheryzm - za cztery lata
Polska gospodarka będzie dreptać w miejscu przez kolejne cztery lata. Zresztą jeśli PiS i jego parlamentarni sojusznicy powierzą jakiemuś niekompetentnemu "majsterkowiczowi" stanowisko prezesa NBP po prof. Leszku Balcerowiczu, być może uda się tej partii doprowadzić do przyspieszonej inflacji i zachwiania polskiej waluty. Bo to, że nie uda się przyspieszyć gospodarki na dłużej niż kilka miesięcy, jest rzeczą pewną. W strefie euro stopy procentowe są najniższe od stu lat, a wzrost gospodarczy jakoś nie chce przyspieszyć.
Brak zaufania biznesu do rządu "majsterkowiczów" i welferystów, wraz z nadwątlonym zaufaniem do polskiej waluty, zaowocuje w perspektywie roku dalszym spowolnieniem dynamizmu gospodarki. A potem, gdy gospodarka zacznie odczuwać skutki subsydiowania państwowych pasożytów i socjalnego rozdawnictwa, będzie już tylko z górki. Gorsza sytuacja gospodarcza i zawiedzione obietnice doprowadzą do zmiany nastrojów przed wyborami w 2009 r. W niedawnych wyborach prezydenckich 45 proc. głosujących było gotowych wybrać liberalnego prezydenta mimo kampanii zohydzającej wolny rynek, a więc jedyny ustrój, który zapewnił ludziom wolność i stworzył szansę zamożności.
Mam nadzieję, że w wyborach parlamentarnych w 2009 r. miliony ludzi, po raz któryś z rzędu zwiedzionych populistyczno-socjalistyczną propagandą, uznają, że czas na zmianę. Nie tylko partyjną czy personalną, ale ideową. I wybiorą liberalną i wolnorynkową PO, która doprowadzi do zmian na miarę tych, jakich dokonała w Wielkiej Brytanii premier Margaret Thatcher.
PiSonomika Koszty realizacji programu PiS w 2006 r. według Rafała Antczaka, doradcy ekonomicznego PO |
---|
Podatki i ZUS: 22,85 zmniejszenie o 50 proc. efektywnej stawki CIT: 13,25 prorodzinne ulgi podatkowe w PIT: 6,00 pozostawienie kwoty wolnej od podatku PIT: 2,40 likwidacja podatku od dochodów kapitałowych: 1,00 likwidacja podatku od spadków i darowizn: 0,20 Służba zdrowia: 12,70 wzrost wydatków na służbę zdrowia do 6 proc. PKB: 5,00 redukcja zadłużenia szpitali: 1,40 wdrożenie systemu ratownictwa medycznego: 2,00 pełna opieka stomatologiczna dzieci i młodzieży: 1,00 zwiększenie wydatków na refundację leków: 1,30 wynagrodzenie lekarzy w okresie specjalizacji: 2,00 Edukacja i szkolnictwo wyższe: 2,90 zwiększenie wydatków na szkolnictwo wyższe: 1,60 podwyższenie stypendiów: 1,30 Opieka społeczna: 1,74 zwiększenie wydatków na dożywianie dzieci: 0,72 wydatki na roboty publiczne: 0,42 wydłużenie urlopów macierzyńskich: 0,30 wzrost składki emerytalnej za urlopy macierzyńskie i wychowawcze: 0,30 Kultura: 0,10 zwiększenie wydatków o 20 proc. w ciągu czterech lat: 0,10 Budownictwo: 18,80 program budowy 3 mln mieszkań w 8 lat*: 18,80 Razem: 59,09 ___ Wszystkie kwoty podano w mld zł *przy założeniu, że dwie trzecie wydatków wróci do budżetu w postaci podatków i składek |
Więcej możesz przeczytać w 44/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.