Ameryka daje przykład, jak twórczo eksploatować emerytowanych liderów
Tony Blair, który niedawno potwierdził, że za rok wycofa się z brytyjskiej polityki, nie musi się martwić o przyszłość. Gdy ostatecznie wyprowadzi się z rezydencji przy Downing Street, będzie się mógł udać do Belgii. Brytyjski premier prawdopodobnie zostanie następcą Javiera Solany na stanowisku szefa unijnej dyplomacji. Byłby to rzadki wypadek byłego przywódcy europejskiego, który po zakończeniu kadencji nie stał się politycznym emerytem.
Do lamusa
Helmut Schmidt miał pecha. Rządzić Niemcami przyszło mu w czasie, który nie okazał się przełomowy. Kanclerzowi RFN po dymisji rządu w 1982 r. pozostało tylko odwiedzanie wielkich tego świata, których poznał, będąc premierem, i spisywanie wspomnień z tych spotkań. Choć był jednym z założycieli Europejskiego Banku Centralnego, orędownikiem europejskiej unii monetarnej, a oprócz tego zarządzał pismem "Die Zeit", jego nazwisko nie przeszło do historii. Helmut Kohl, który go zastąpił, miał niewiele więcej szczęścia. Skandale korupcyjne położyły się cieniem na końcówce jego rządów i sprawiły, że stanowisko kanclerza Niemiec było ostatnim znaczącym etapem w politycznej biografii polityka.
- Politycy formatu Kohla czy Margaret Thatcher nie przyjmą mało prestiżowych zajęć, a na te znaczące są zbyt kontrowersyjni. Nazwisko i dorobek są dla nich w takim samym stopniu dobrodziejstwem i przekleństwem - uważa prof. Patrick Weil z paryskiej Sorbony. Do lamusa odchodzą zarówno osobowości, jak i ludzie nijacy. Winston Churchill przegrał pierwsze po wojnie wybory w Wielkiej Brytanii, bo wyborcy uznali, że był politykiem na trudne czasy. Dopiero dziesięć lat później mógł świętować wielki powrót. Własnego miejsca na świeczniku nie odnalazł też John Major, następca Margaret Thatcher. Z powodu pochodzenia i wykształcenia porównywany z Lechem Wałęsą, po wyprowadzce z Downing Street przepadł jak kamień w wodę. Po kolejnych przegranych wyborach wycofał się z polityki.
Ratunek w Brukseli
Szansą dla polityków jest Bruksela. Prawie wszyscy unijni komisarze byli dawniej ministrami lub premierami. José Manuela Barroso, przewodniczącego Komisji Europejskiej i byłego premiera Portugalii, awans na komisarza wyrwał z politycznej czarnej dziury. Benita Ferrero--Waldner, zanim została komisarzem ds. polityki zagranicznej i stosunków zewnętrznych, szefowała austriackiemu MSZ, a potem bez powodzenia startowała w wyborach prezydenckich. Podobnie było z Franco Frattinim, odpowiadającym za sprawiedliwość i równość obywatelską w unii. Ten były szef włoskiej dyplomacji został komisarzem tylko dlatego, że nie wzbudzał takich kontrowersji jak jego rywal Rocco Buttiglione.
Zupełnie wyjątkowy na europejskiej scenie jest Romano Prodi, który zmienia posady z rzymskich na brukselskie i odwrotnie. Jest jednym z niewielu byłych premierów, którym po antrakcie, w czasie którego był szefem Komisji Europejskiej, udało się ponownie stanąć na czele rządu.
Ten, któremu się nie uda dostać do KE, ma szanse w Parlamencie Europejskim, gdzie roi się od byłych prezydentów, premierów i ministrów. Można wśród nich spotkać Jeana-Luca DehaeneŐa, którego po serii skandali na stanowisku premiera Belgii zastąpił Guy Verhofstadt, czy Vytautasa Landsbergisa, pierwszego prezydenta Litwy. O ile starsi politycy traktują często Parlament Europejski jak zasłużony odpoczynek, o tyle dla młodszych bywa on trampoliną lub poczekalnią. Najnowszych przykładów dostarczają m.in. Anna Fotyga, włoski deputowany Massimo DŐAlema, który w rządzie Prodiego został szefem dyplomacji, czy Toomas Ilves, wybrany na prezydenta Estonii. Każdy, kto zostanie eurodeputowanym, może być pewny jednego: do końca życia ma zapewnione źródło dochodu. Po wygaśnięciu mandatu posłowie otrzymują dożywotnią emeryturę, której wysokość zależy od liczby przepracowanych kadencji.
Żywa reklama
Inaczej rzecz ma się z "byłymi" za oceanem. Amerykańscy prezydenci do końca życia mogą odcinać kupony od sukcesu. Bill Clinton za opublikowanie swoich wspomnień otrzymał imponujące honorarium, a za każdy wykład otrzymuje tysiące dolarów. Byłym gospodarzom Białego Domu często powierza się też prowadzenie misji dobrej woli. Jimmy Carter, nazywany najlepszym byłym prezydentem, wsławił się jako mediator w konflikcie na Haiti. Cztery lata temu otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Gerald Ford przewodniczył fundacjom, nawet Richard Nixon, który odszedł w niesławie, na emeryturze starał się zrehabilitować. Dziesięć lat po ustąpieniu powiedział: "Dziesięć lat afery Watergate to już dość!". Jeździł za granicę w różnych misjach (m.in. do Chin), pisał pamiętniki, publikował artykuły i wygłaszał przemówienia, był pierwszym byłym prezydentem, który zrezygnował z ochrony US Secret Service. Henry Kissinger, były szef waszyngtońskiej dyplomacji, daje w kolejnych książkach rady przyszłym dyplomatom. W 2002 r. Biały Dom zlecił mu przewodniczenie komisji sądowej badającej przyczyny zamachów z 11 września. Madeleine Albright udziela się w fundacjach i na uczelniach. - W Ameryce były prezydent jest uważany za żywą reklamę kraju. We Francji wszyscy byli ministrowie mają na wizytówkach napis: "były minister", choćby pełnili tę funkcję tylko dwa dni. W USA eksprezydenci, nawet tacy, którzy jak Nixon wzbudzali wielkie kontrowersje, są nieformalnymi ambasadorami kraju. W Europie zbyt mało eksponuje się i eksploatuje emerytowanych liderów - uważa prof. Weil.
Wielu byłych przywódców wykorzystuje swoje kontakty i nazwisko, pracując jako eksperci lub zasiadając w radach nadzorczych koncernów. Ostatnio modna jest branża energetyczna. Gerhard Schršder jest najbardziej niechlubnym przykładem przejścia z polityki do biz-nesu, ale nie jest wyjątkiem. W kilku radach nadzorczych zasiada m.in. Richard Holbrook, były negocjator w konflikcie na Bałkanach, oraz Frits Bolkestein, eks-komisarz ds. rynku wewnętrznego. Jedną z prekursorek tego nurtu była Żelazna Lady. W 1992 r. koncern tytoniowy Philip Morris zatrudnił Margaret Thatcher w charakterze konsultanta ds. geopolitycznych i wynagrodził pensją w wysokości 250 tys. dolarów rocznie.
Pożyteczna karuzela
O tym, czy liderowi na emeryturze uda się wskoczyć na kolejną karuzelę, decydują nie tyle talenty i zasługi, ile opcja polityczna. Mary Robinson, pierwsza kobieta na stanowisku prezydenta Irlandii, to jedna z niewielu osób z prawej strony sceny politycznej, które zaistniały na arenie międzynarodowej. Jako wysoki komisarz ONZ ds. praw człowieka zasłynęła z bezkompromisowości. - Rzeczywiście, lewicowym lub lewicującym politykom łatwiej przychodzi międzynarodowa kariera. Jako lewicowcy są postrzegani - zwłaszcza przez media i elity intelektualne - jako politycy kosmopolityczni, elastyczni i przez to predysponowani do zajmowania się sprawami ogółu. Premierzy prawicowych rządów mają a priori o wiele mniejszą szansę na karierę poza własnym krajem - przyznaje Ruth Lea, szefowa Center for Policy Studies w Londynie. Barroso, który z młodego lewicowca stał się dojrzałym działaczem centroprawicy, potwierdza raczej tezę o sukcesie polityków nieokreślonych. Teoretycznie więc w Brukseli powinno się znaleźć miejsce dla Aleksandra Kwaśniewskiego, jeśli nie w NATO (na co ostatnimi wypowiedziami przekreślił swoje szanse), to może w następnym rozdaniu w Komisji Europejskiej.
I Amerykanie, i Europejczycy płacą "byłym" hojne emerytury. Ci pierwsi starają się jednak wykorzystywać doświadczenie emerytowanych przywódców. "Drodzy byli" mogą zarabiać, ale mają też przynosić społeczne korzyści. Może przypomni o tym krajom UE Tony Blair.
Do lamusa
Helmut Schmidt miał pecha. Rządzić Niemcami przyszło mu w czasie, który nie okazał się przełomowy. Kanclerzowi RFN po dymisji rządu w 1982 r. pozostało tylko odwiedzanie wielkich tego świata, których poznał, będąc premierem, i spisywanie wspomnień z tych spotkań. Choć był jednym z założycieli Europejskiego Banku Centralnego, orędownikiem europejskiej unii monetarnej, a oprócz tego zarządzał pismem "Die Zeit", jego nazwisko nie przeszło do historii. Helmut Kohl, który go zastąpił, miał niewiele więcej szczęścia. Skandale korupcyjne położyły się cieniem na końcówce jego rządów i sprawiły, że stanowisko kanclerza Niemiec było ostatnim znaczącym etapem w politycznej biografii polityka.
- Politycy formatu Kohla czy Margaret Thatcher nie przyjmą mało prestiżowych zajęć, a na te znaczące są zbyt kontrowersyjni. Nazwisko i dorobek są dla nich w takim samym stopniu dobrodziejstwem i przekleństwem - uważa prof. Patrick Weil z paryskiej Sorbony. Do lamusa odchodzą zarówno osobowości, jak i ludzie nijacy. Winston Churchill przegrał pierwsze po wojnie wybory w Wielkiej Brytanii, bo wyborcy uznali, że był politykiem na trudne czasy. Dopiero dziesięć lat później mógł świętować wielki powrót. Własnego miejsca na świeczniku nie odnalazł też John Major, następca Margaret Thatcher. Z powodu pochodzenia i wykształcenia porównywany z Lechem Wałęsą, po wyprowadzce z Downing Street przepadł jak kamień w wodę. Po kolejnych przegranych wyborach wycofał się z polityki.
Ratunek w Brukseli
Szansą dla polityków jest Bruksela. Prawie wszyscy unijni komisarze byli dawniej ministrami lub premierami. José Manuela Barroso, przewodniczącego Komisji Europejskiej i byłego premiera Portugalii, awans na komisarza wyrwał z politycznej czarnej dziury. Benita Ferrero--Waldner, zanim została komisarzem ds. polityki zagranicznej i stosunków zewnętrznych, szefowała austriackiemu MSZ, a potem bez powodzenia startowała w wyborach prezydenckich. Podobnie było z Franco Frattinim, odpowiadającym za sprawiedliwość i równość obywatelską w unii. Ten były szef włoskiej dyplomacji został komisarzem tylko dlatego, że nie wzbudzał takich kontrowersji jak jego rywal Rocco Buttiglione.
Zupełnie wyjątkowy na europejskiej scenie jest Romano Prodi, który zmienia posady z rzymskich na brukselskie i odwrotnie. Jest jednym z niewielu byłych premierów, którym po antrakcie, w czasie którego był szefem Komisji Europejskiej, udało się ponownie stanąć na czele rządu.
Ten, któremu się nie uda dostać do KE, ma szanse w Parlamencie Europejskim, gdzie roi się od byłych prezydentów, premierów i ministrów. Można wśród nich spotkać Jeana-Luca DehaeneŐa, którego po serii skandali na stanowisku premiera Belgii zastąpił Guy Verhofstadt, czy Vytautasa Landsbergisa, pierwszego prezydenta Litwy. O ile starsi politycy traktują często Parlament Europejski jak zasłużony odpoczynek, o tyle dla młodszych bywa on trampoliną lub poczekalnią. Najnowszych przykładów dostarczają m.in. Anna Fotyga, włoski deputowany Massimo DŐAlema, który w rządzie Prodiego został szefem dyplomacji, czy Toomas Ilves, wybrany na prezydenta Estonii. Każdy, kto zostanie eurodeputowanym, może być pewny jednego: do końca życia ma zapewnione źródło dochodu. Po wygaśnięciu mandatu posłowie otrzymują dożywotnią emeryturę, której wysokość zależy od liczby przepracowanych kadencji.
Żywa reklama
Inaczej rzecz ma się z "byłymi" za oceanem. Amerykańscy prezydenci do końca życia mogą odcinać kupony od sukcesu. Bill Clinton za opublikowanie swoich wspomnień otrzymał imponujące honorarium, a za każdy wykład otrzymuje tysiące dolarów. Byłym gospodarzom Białego Domu często powierza się też prowadzenie misji dobrej woli. Jimmy Carter, nazywany najlepszym byłym prezydentem, wsławił się jako mediator w konflikcie na Haiti. Cztery lata temu otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Gerald Ford przewodniczył fundacjom, nawet Richard Nixon, który odszedł w niesławie, na emeryturze starał się zrehabilitować. Dziesięć lat po ustąpieniu powiedział: "Dziesięć lat afery Watergate to już dość!". Jeździł za granicę w różnych misjach (m.in. do Chin), pisał pamiętniki, publikował artykuły i wygłaszał przemówienia, był pierwszym byłym prezydentem, który zrezygnował z ochrony US Secret Service. Henry Kissinger, były szef waszyngtońskiej dyplomacji, daje w kolejnych książkach rady przyszłym dyplomatom. W 2002 r. Biały Dom zlecił mu przewodniczenie komisji sądowej badającej przyczyny zamachów z 11 września. Madeleine Albright udziela się w fundacjach i na uczelniach. - W Ameryce były prezydent jest uważany za żywą reklamę kraju. We Francji wszyscy byli ministrowie mają na wizytówkach napis: "były minister", choćby pełnili tę funkcję tylko dwa dni. W USA eksprezydenci, nawet tacy, którzy jak Nixon wzbudzali wielkie kontrowersje, są nieformalnymi ambasadorami kraju. W Europie zbyt mało eksponuje się i eksploatuje emerytowanych liderów - uważa prof. Weil.
Wielu byłych przywódców wykorzystuje swoje kontakty i nazwisko, pracując jako eksperci lub zasiadając w radach nadzorczych koncernów. Ostatnio modna jest branża energetyczna. Gerhard Schršder jest najbardziej niechlubnym przykładem przejścia z polityki do biz-nesu, ale nie jest wyjątkiem. W kilku radach nadzorczych zasiada m.in. Richard Holbrook, były negocjator w konflikcie na Bałkanach, oraz Frits Bolkestein, eks-komisarz ds. rynku wewnętrznego. Jedną z prekursorek tego nurtu była Żelazna Lady. W 1992 r. koncern tytoniowy Philip Morris zatrudnił Margaret Thatcher w charakterze konsultanta ds. geopolitycznych i wynagrodził pensją w wysokości 250 tys. dolarów rocznie.
Pożyteczna karuzela
O tym, czy liderowi na emeryturze uda się wskoczyć na kolejną karuzelę, decydują nie tyle talenty i zasługi, ile opcja polityczna. Mary Robinson, pierwsza kobieta na stanowisku prezydenta Irlandii, to jedna z niewielu osób z prawej strony sceny politycznej, które zaistniały na arenie międzynarodowej. Jako wysoki komisarz ONZ ds. praw człowieka zasłynęła z bezkompromisowości. - Rzeczywiście, lewicowym lub lewicującym politykom łatwiej przychodzi międzynarodowa kariera. Jako lewicowcy są postrzegani - zwłaszcza przez media i elity intelektualne - jako politycy kosmopolityczni, elastyczni i przez to predysponowani do zajmowania się sprawami ogółu. Premierzy prawicowych rządów mają a priori o wiele mniejszą szansę na karierę poza własnym krajem - przyznaje Ruth Lea, szefowa Center for Policy Studies w Londynie. Barroso, który z młodego lewicowca stał się dojrzałym działaczem centroprawicy, potwierdza raczej tezę o sukcesie polityków nieokreślonych. Teoretycznie więc w Brukseli powinno się znaleźć miejsce dla Aleksandra Kwaśniewskiego, jeśli nie w NATO (na co ostatnimi wypowiedziami przekreślił swoje szanse), to może w następnym rozdaniu w Komisji Europejskiej.
I Amerykanie, i Europejczycy płacą "byłym" hojne emerytury. Ci pierwsi starają się jednak wykorzystywać doświadczenie emerytowanych przywódców. "Drodzy byli" mogą zarabiać, ale mają też przynosić społeczne korzyści. Może przypomni o tym krajom UE Tony Blair.
WPROST EXTRA |
---|
Prezydenci USA na emeryturze Jeden z najpopularniejszych i najbardziej cenionych amerykańskich prezydentów, generał Dwight David Eisenhower, po zakończeniu drugiej kadencji - tak jak i jego poprzednicy - pisał pamiętniki i wspomnienia. Ale przede wszystkim (aż do śmierci w 1969 r.) był nieformalnym doradcą swoich następców: Kennedy'ego, Johnsona i przez krótki czas także Nixona. Jako emerytowany generał,dowodzący akcją lądowania aliantów w Normandii był ceniony zwłaszcza za wskazówki taktyczno-militarne. Obserwatorzy życia politycznego w Waszyngtonie określali go nawet mianem "drugiego prezydenta", obok tego aktualnie rządzącego. Najbardziej aktywny na "emeryturze" jest Jimmy Carter. W 1982 r. założył wraz z żoną Rosalyn ośrodek i fundację Cartera. Dzięki jego rozmowom doszło np. do ustąpienia junty wojskowej na Haiti bez rozlewu krwi; doprowadził również do demokratycznych wyborów w kilku krajach Afryki, a jego fundacja prowadzi programy zdrowotne i ekonomiczne w najbiedniejszych częściach świata. Dzięki zabiegom Cartera sfinalizowano olbrzymią akcję uwolnienia jeńców wojennych w Etiopii. W 1994 r. Carter pojechał na Półwysep Koreański i podróżując między Północną i Południową Koreą, nakłaniał polityków z obu krajów do zainicjowania. Bill Clinton nie ograniczył się do grania na saksofonie, spisywania wspomnień i dawania wykładów. W 2005 r. został specjalnym wysłannikiem ONZ ds. pomocy ofiarom tsunami w Azji Południowo-Wschodniej. Wkrótce po kataklizmie prezydent George W. Bush powierzył Clintonowi i swojemu ojcu, byłemu prezydentowi George'owi H.W. Bushowi, kierowanie narodową akcją zbierania funduszów na pomoc dla krajów spustoszonych przez żywioł. Polityczna emerytura po europejsku Z polityków europejskich, Thorvald Stoltenberg, były minister spraw zagranicznych Norwegii i minister obrony był następnie ambasadorem Norwegii przy Organizacji Narodów Zjednoczonych. W roku 1990 został wysokim komisarzem ONZ ds. uchodźców, a w 1993 r. został specjalnym reprezentantem sekretarza generalnego ONZ ds. byłej Jugosławii. Martti Ahtisaari, prezydent Finlandii był negocjatorem z ramienia Unii Europejskiej w konflikcie dotyczącym Kosowa. W 2005 r. prowadził negocjacje między rządem Indonezji a Wolnym Ruchem Aceh. |
Więcej możesz przeczytać w 43/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.