I znowu daliśmy się nabrać. Znowu medialny dym przykrył to, co naprawdę istotne. To już reguła polskiego życia politycznego, że hałas służy cichym interesom. Oczywiście, Waldemar Pawlak powinien wylecieć za to, co zrobił. Tyle że inni robią jeszcze więcej, a nikt o tym nie wie.
Prawdziwy problem tkwi w spółkach skarbu państwa i ich interesach na styku z prywatnym biznesem. Wobec tych machinacji ewentualne interesiki Pawlaka wydają się po prostu dziadowskie. Premier Donald Tusk popełnia błąd, że prawie w ogóle nie interesuje się domeną skarbu państwa. Nie ma do tego głowy, woli godzinami rozmawiać z Janem Rostowskim o filozofii reagowania na kryzys (bo nie o ekonomii kryzysu – to zbyt przygnębiające). W dodatku minister skarbu Aleksander Grad bezradnie patrzy na to, co się dzieje. Prawdopodobnie nie ma pojęcia, o co w tych interesach chodzi, albo woli się od tego trzymać z daleka. A przecież są rynki, na przykład telekomunikacyjny, gdzie cały czas obraca się wielkimi sumami, i wcale nie trafiają one do skarbu państwa. Niby są przetargi, niby poszerza się konkurencję, a potem się okazuje, że wszystko znajduje się tam, gdzie miało się znaleźć, i konkurencja jest pozorna. Innymi słowy, ten, kto przegrał w przetargu, potem odkupuje to, co przegrał, i karawana idzie dalej. A zwycięzcy przetargów odbierają premie i zwijają interesy. Z kim się dzielą tymi pieniędzmi? Odpowiedź jest tak prosta, że szkoda mówić.
Żeby było śmiesznie, najlepszych interesów wcale nie robią ludzie z rozdania platformy czy PSL, lecz nominaci z czasów premierów Marcinkiewicza i Kaczyńskiego albo jeszcze wcześniejsi. Dobrze to świadczy o ich kwalifikacjach biznesowych, niedobrze o ich przywiązaniu do interesu państwa. Skoro tak, powie ktoś, to jaki interes miałaby obecna władza, żeby osłaniać (przez medialne zadymy) nie swoje interesy. Szkopuł w tym, że są to interesy ponadpartyjne. A ci, którzy je robią, mogą się pochwalić całkiem sporą grupą beneficjentów, którzy po odejściu z polityki znakomicie sobie radzą materialnie. Ich przykład dobrze działa na wyobraźnię tych, którzy obecnie są w polityce lub na państwowych urzędach. Przecież nie będą klepać biedy, gdyby ponownie nie zostali wybrani lub gdyby zwolniono ich ze stanowisk. Perspektywa stwarzana im przez tych, którzy robią interesy, jest naprawdę kusząca i rzadko się ją odrzuca.
Przy okazji medialnych zadym można upiec kilka pieczeni naraz. Można na przykład przeczołgać Waldemara Pawlaka i jego PSL, żeby koalicjanta zmiękczyć. Albo nawet go zmusić do opuszczenia koalicji, gdyby się okazało, że opłaca się zrobić wcześniejsze wybory. Można skupić uwagę instytucji śledczych i kontrolnych na „interesach Pawlaka" (bo przecież trzeba je wyjaśnić – opinia publiczna wszak się tego domaga), żeby już nie starczyło sił i ochoty na badanie innych interesów – tych naprawdę grubych. Można wreszcie akurat w czasie takiej zadymy załatwić bezszelestnie to, co mogłoby wyjść na jaw, gdyby zadymienia nie było. To wszystko oznacza, że w układzie powinien też być ktoś wpływowy z aktualnej władzy, bo to ona nadzoruje instytucje śledcze i kontrolne oraz może wpływać na to, czym się akurat interesują media.
Wszystko to wygląda przygnębiająco. Po pierwsze, oznacza, że opinia publiczna jest nieustannie manipulowana. Po drugie, pod osłoną dymu państwo traci setki milionów albo nawet miliardy. Po trzecie, układ (nie warto się śmiać z tego określenia) jest silniejszy od instytucji państwa. Po czwarte, walka z korupcją czy nepotyzmem prawie w ogóle nie sięga do naprawdę groźnych rejonów, lecz ślizga się po powierzchni (interesiki zamiast interesów). Po piąte wreszcie, aspiranci do władzy i urzędów dostają czytelny komunikat, że interes państwa to jakaś kompletna, nieopłacalna głupota, a co najmniej bezsensowne pięknoduchostwo. Toteż kiedy już dojdą do władzy, zamieniają się w zimnych technokratów (czytaj: bezwzględnych pasożytów). I jak tu potem Polak ma nie pić.
Żeby było śmiesznie, najlepszych interesów wcale nie robią ludzie z rozdania platformy czy PSL, lecz nominaci z czasów premierów Marcinkiewicza i Kaczyńskiego albo jeszcze wcześniejsi. Dobrze to świadczy o ich kwalifikacjach biznesowych, niedobrze o ich przywiązaniu do interesu państwa. Skoro tak, powie ktoś, to jaki interes miałaby obecna władza, żeby osłaniać (przez medialne zadymy) nie swoje interesy. Szkopuł w tym, że są to interesy ponadpartyjne. A ci, którzy je robią, mogą się pochwalić całkiem sporą grupą beneficjentów, którzy po odejściu z polityki znakomicie sobie radzą materialnie. Ich przykład dobrze działa na wyobraźnię tych, którzy obecnie są w polityce lub na państwowych urzędach. Przecież nie będą klepać biedy, gdyby ponownie nie zostali wybrani lub gdyby zwolniono ich ze stanowisk. Perspektywa stwarzana im przez tych, którzy robią interesy, jest naprawdę kusząca i rzadko się ją odrzuca.
Przy okazji medialnych zadym można upiec kilka pieczeni naraz. Można na przykład przeczołgać Waldemara Pawlaka i jego PSL, żeby koalicjanta zmiękczyć. Albo nawet go zmusić do opuszczenia koalicji, gdyby się okazało, że opłaca się zrobić wcześniejsze wybory. Można skupić uwagę instytucji śledczych i kontrolnych na „interesach Pawlaka" (bo przecież trzeba je wyjaśnić – opinia publiczna wszak się tego domaga), żeby już nie starczyło sił i ochoty na badanie innych interesów – tych naprawdę grubych. Można wreszcie akurat w czasie takiej zadymy załatwić bezszelestnie to, co mogłoby wyjść na jaw, gdyby zadymienia nie było. To wszystko oznacza, że w układzie powinien też być ktoś wpływowy z aktualnej władzy, bo to ona nadzoruje instytucje śledcze i kontrolne oraz może wpływać na to, czym się akurat interesują media.
Wszystko to wygląda przygnębiająco. Po pierwsze, oznacza, że opinia publiczna jest nieustannie manipulowana. Po drugie, pod osłoną dymu państwo traci setki milionów albo nawet miliardy. Po trzecie, układ (nie warto się śmiać z tego określenia) jest silniejszy od instytucji państwa. Po czwarte, walka z korupcją czy nepotyzmem prawie w ogóle nie sięga do naprawdę groźnych rejonów, lecz ślizga się po powierzchni (interesiki zamiast interesów). Po piąte wreszcie, aspiranci do władzy i urzędów dostają czytelny komunikat, że interes państwa to jakaś kompletna, nieopłacalna głupota, a co najmniej bezsensowne pięknoduchostwo. Toteż kiedy już dojdą do władzy, zamieniają się w zimnych technokratów (czytaj: bezwzględnych pasożytów). I jak tu potem Polak ma nie pić.
Więcej możesz przeczytać w 12/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.