Epidemia odgrzewanych romansów
Artykuł „Epidemia odgrzewanych romansów" (nr 7) zainspirował mnie do napisania listu. Codzienność pochłaniająca nas wciąż tymi samymi obowiązkami, tymi samymi ludźmi sprawia, że chętnie poszukujemy czegoś odmiennego. Z pomocą przychodzi portal Nasza Klasa. Rejestrujemy się tam zupełnie niewinnie – w końcu to tylko znajomi ze szkolnej ławki. Zanim się im jednak pokażemy, szukamy kreacji, w której wyglądamy najatrakcyjniej, polerujemy auto, by na zdjęciu uzupełniło lukę, której samymi sobą zapełnić nie potrafi my. Niedawno przed serwisem Bentleya widziałem mężczyzn fotografujących się z oddanym do przeglądu autem. Nasuwało się pytanie: jakimi tytułami te zdjęcia zostaną opatrzone na Naszej Klasie? „Moja continentalka na przeglądzie", „Stać mnie na wszystko” czy „Sens mego życia”. Nikt przecież nie napisze: „Klient przyjechał na przegląd, a ja wyskoczyłem z salonu i mam zdjęcie z bentleyem”. To potrzeba dowartościowania, udawania kogoś, kim nie jesteśmy…
Skąd w nas to pragnienie pokazania się? I to z tej strony, której w rzeczywistości w ogóle nie mamy? To chęć zaimponowania dawnym znajomym, wyznaczenia kierunku wyścigu szczurów z jednoczesnym ustaleniem swojego miejsca w tej sztafecie. Kto zamieści zdjęcie z piękniejszą kobietą, bardziej znaną osobą? Kto był na wakacjach w bardziej egzotycznym miejscu? Kto złowił większą rybę? Kto postawił większy dom (to po samochodach drugie najczęściej pojawiające się tło fotografi i). Nie chodzi o pokazanie siebie, ale „siebie z…", bo właśnie to tło ma nas dopełnić. To prawdziwy przekaz, który wysyłamy do odwiedzających nasz profi l. Nawet sami dla siebie jesteśmy zbyt mało atrakcyjnym „przekazem”.
Czar działa i odgrzewa stare miłości. Często są one warte jednak tyle, ile ten „wzbogacony przekaz", bo ile może być warte coś, czego fundamenty zbudowano na iluzji. Czas wybiórczo wymazuje pamięć, pozostawiając tylko dobre wspomnienia. Przypominamy sobie, jak męski był pierwszy chłopak – miał wszystkie cechy, których brakuje mężczyźnie stojącemu dziś u naszego boku. Znajomi z młodzieńczych lat budzą pozytywne skojarzenia, bo te lata były wolne od problemów, z którymi dziś się mierzymy. I nie zauważamy, że to nie te osoby usuwały troski. Działo się to za sprawą beztroski młodości. Za to, że nie jest już tak lekko, obarczymy jednak winą obecnych partnerów, najbliższe otoczenie. Czy burzenie małżeństw, rujnowanie rodzin po to, by powrócić do ukochanych z beztroskich lat, zapewni nam szczęście? Czy Zosia z pierwszej ławki nadal jest pomocna i zawsze ma czas dla przyjaciół, a Adam wciąż jest ideałem (nie licząc tego, że ciągnie za warkocze)? Do tego te zdjęcia… Tak dojrzeli, wypięknieli, do czego to oni doszli. Ile jest Zosi w Zofi i, a ile w niej naszej idealizacji. A jej profi l? Ile w nim sztuczności, udawania, grania. Cóż, niewiele jest Zosi w Zofi i…
Przemysław Kubaszewski
Artykuł „Epidemia odgrzewanych romansów" (nr 7) zainspirował mnie do napisania listu. Codzienność pochłaniająca nas wciąż tymi samymi obowiązkami, tymi samymi ludźmi sprawia, że chętnie poszukujemy czegoś odmiennego. Z pomocą przychodzi portal Nasza Klasa. Rejestrujemy się tam zupełnie niewinnie – w końcu to tylko znajomi ze szkolnej ławki. Zanim się im jednak pokażemy, szukamy kreacji, w której wyglądamy najatrakcyjniej, polerujemy auto, by na zdjęciu uzupełniło lukę, której samymi sobą zapełnić nie potrafi my. Niedawno przed serwisem Bentleya widziałem mężczyzn fotografujących się z oddanym do przeglądu autem. Nasuwało się pytanie: jakimi tytułami te zdjęcia zostaną opatrzone na Naszej Klasie? „Moja continentalka na przeglądzie", „Stać mnie na wszystko” czy „Sens mego życia”. Nikt przecież nie napisze: „Klient przyjechał na przegląd, a ja wyskoczyłem z salonu i mam zdjęcie z bentleyem”. To potrzeba dowartościowania, udawania kogoś, kim nie jesteśmy…
Skąd w nas to pragnienie pokazania się? I to z tej strony, której w rzeczywistości w ogóle nie mamy? To chęć zaimponowania dawnym znajomym, wyznaczenia kierunku wyścigu szczurów z jednoczesnym ustaleniem swojego miejsca w tej sztafecie. Kto zamieści zdjęcie z piękniejszą kobietą, bardziej znaną osobą? Kto był na wakacjach w bardziej egzotycznym miejscu? Kto złowił większą rybę? Kto postawił większy dom (to po samochodach drugie najczęściej pojawiające się tło fotografi i). Nie chodzi o pokazanie siebie, ale „siebie z…", bo właśnie to tło ma nas dopełnić. To prawdziwy przekaz, który wysyłamy do odwiedzających nasz profi l. Nawet sami dla siebie jesteśmy zbyt mało atrakcyjnym „przekazem”.
Czar działa i odgrzewa stare miłości. Często są one warte jednak tyle, ile ten „wzbogacony przekaz", bo ile może być warte coś, czego fundamenty zbudowano na iluzji. Czas wybiórczo wymazuje pamięć, pozostawiając tylko dobre wspomnienia. Przypominamy sobie, jak męski był pierwszy chłopak – miał wszystkie cechy, których brakuje mężczyźnie stojącemu dziś u naszego boku. Znajomi z młodzieńczych lat budzą pozytywne skojarzenia, bo te lata były wolne od problemów, z którymi dziś się mierzymy. I nie zauważamy, że to nie te osoby usuwały troski. Działo się to za sprawą beztroski młodości. Za to, że nie jest już tak lekko, obarczymy jednak winą obecnych partnerów, najbliższe otoczenie. Czy burzenie małżeństw, rujnowanie rodzin po to, by powrócić do ukochanych z beztroskich lat, zapewni nam szczęście? Czy Zosia z pierwszej ławki nadal jest pomocna i zawsze ma czas dla przyjaciół, a Adam wciąż jest ideałem (nie licząc tego, że ciągnie za warkocze)? Do tego te zdjęcia… Tak dojrzeli, wypięknieli, do czego to oni doszli. Ile jest Zosi w Zofi i, a ile w niej naszej idealizacji. A jej profi l? Ile w nim sztuczności, udawania, grania. Cóż, niewiele jest Zosi w Zofi i…
Przemysław Kubaszewski
Więcej możesz przeczytać w 12/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.