Kłopoty w domu, problemy z alkoholem, prostytutkami – taka może być cena przygody, na jaką decydują się kandydaci do europarlamentu. W zamian dostają spore pieniądze i poczucie prestiżu. – Prawda jest taka, że na świecie szaleje kryzys, wszyscy zaciskają pasa, a eurodeputowanych czekają ogromne podwyżki – mówi europoseł SLD Andrzej Szejna.
Polscy deputowani do PE mimo kryzysu będą zarabiać kilkakrotnie więcej niż dotychczas. Około 150 tys. zł miesięcznie (patrz ramka) – ta suma jest najkrótszą i najcelniejszą odpowiedzią na pytanie, dlaczego polscy politycy tak przebierają nogami, by się dostać do Parlamentu Europejskiego. O determinacji najlepiej świadczy zachowanie jednego z europosłów, który w czerwcu 2009 r. będzie się starał o reelekcję. Na drodze do mandatu stoją jednak dwie przeszkody. Pierwsza to nie najmocniejsza lista, z której ma kandydować. Drugą jest konkurent z tego samego okręgu – ma podobny profil polityczny, ale lepsze nazwisko, większą wyrazistość i bardziej rozpoznawalną twarz. Nasz kandydat wyszedł ze słusznego założenia, że przeszkoda numer jeden jest nie do przeskoczenia (na zmianę partyjnych barw jest za późno), postanowił więc zneutralizować rywala. Od kilku miesięcy proponuje mu dziesięć tysięcy euro za zmianę okręgu wyborczego. Jak łatwo się domyślić, oferta jest konsekwentnie odrzucana. W końcu dziesięć tysięcy euro to jedynie półtorej gołej pensji w nowej kadencji. A za tyle europosłom „nie opłaca się nawet wychodzić z domu", jak mawia były trener reprezentacji Polski i eksposeł Samoobrony Janusz Wójcik.
Więcej możesz przeczytać w 12/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.