Nie mam w najmniejszym stopniu egalitarystycznej tendencji i nie przeszkadza mi, że ludzie tacy jak Bill Gates czy George Soros zarabiają miliardy. Co innego jednak, kiedy są to pieniądze zarobione, a co innego, kiedy są to pensje wypłacane na przykład dyrektorom amerykańskich funduszy emerytalnych czy powierniczych lub banków. Prezes dużego banku w Stanach Zjednoczonych zarabia około 20 mln dolarów rocznie, a pamiętamy, że w czasach kiedy takie fundusze czy banki ratował rząd, kierownictwa tych instytucji finansowych i tak wypłacały sobie premie i dodatki. W Polsce sumy są oczywiście mniejsze, ale i tak kolosalne. Przypadek DSK był nieco inny, gdyż otrzymywał on tylko pół miliona rocznie i mniej więcej drugie tyle na reprezentację, mieszkanie, podróże (z żoną, gdy było to stosowne – jak głosi jego kontrakt). Jednak na szczęście był zamożny z domu, bo – przy jego upodobaniach – z głodu by umarł.
Dlaczego takie pieniądze i przy tym tyle wokół tego ciszy, a nawet tajemnicy? Dlaczego szefowie rządów dostają marne ochłapy (premier w Polsce 16 tys. zł miesięcznie), a szefowie banków lub innych instytucji sumy gigantyczne? Czyżby byli o tyle bardziej utalentowani lub potrzebni społeczeństwu? Czy też może ma tu sens niskie podejrzenie, że gdyby mieli mniej, toby kradli? Zapewne jest w tym cień słuszności, ale tylko cień. Wreszcie dlaczego nigdzie na świecie najmądrzejszy profesor nie zarabia sum nawet zbliżonych, a Nagroda Nobla to tylko milion z kawałkiem? Szefom instytucji finansowych równi są jedynie przedstawiciele show-biznesu, ale oni przynoszą tym, którzy im płacą, a więc ludziom – przyjemność.
Nie znam dyrektora banku, który przynosiłby mi przyjemność. Działa tu system, z którym demokracja nie ma nic wspólnego. „Oczy szeroko zamknięte". Do tego stopnia, że demokratyczna kontrola praktycznie nie istnieje. Pieniądze odziedziczone, pieniądze zarobione dzięki inteligencji i innym talentom uczą ludzi szacunku i pokory wobec świata, pieniądze otrzymywane jako wynagrodzenie w wysokości zupełnie nieproporcjonalnej do talentu i wkładu pracy – deprawują, chociaż my o tym najczęściej się nie dowiadujemy. DSK należał do grona książąt, dla których buduje się apartamenty w hotelu kosztujące (wedle różnych informacji) od trzech do dziewięciu tysięcy dolarów za noc. Po co komu taki apartament, jak mieszka w nim sam, samiuteńki? Nie pojmuję. Ale też nie pojmuję, dlaczego rzuca się na pokojówkę. Przecież on może mieć cały świat! W przypadku ludzi zajmujących publiczne stanowiska takie zachowanie jest natychmiast piętnowane, chociaż co najmniej dwu całkiem znanym amerykańskim prezydentom się upiekło. Dziś jednak molestować nie wolno. Ależ skąd – nie wolno dać się złapać, jak się należy do bogów tego świata.
Tacy ludzie jak DSK mogą wszystko, chyba że ich media przyłapią, ale to mało prawdopodobne, bo większość mediów należy do ich kolegów. Być księciem, ba, bogiem w demokracji, jest naturalnie ogromnie pociągające. Nawet nie z powodu pieniędzy, bo istnieją dziesiątki tysięcy tych, którzy pieniędzy mają dosyć na wszystko, ale z powodu właśnie tego, że książę w demokracji naprawdę czuje, że jest kimś innym. Nie jest naturalnie przedstawicielem nowej formy arystokracji, bo ta już nie wróci, ale jest członkiem klubu zamkniętego dla wszystkich poza bardzo nielicznymi, klubu za „żółtymi firankami". On w demokracji nie uczestniczy i jej kontroli nie podlega, o ile nie wydarzy się coś strasznego.
Ludzie ci należą do odmiennej grupy wykluczonych, bo sami wykluczyli się ze społeczeństwa masowego. Nie żebym ubóstwiał społeczeństwo masowe, z jego głupotą, owczym pędem do konsumpcji, umiłowaniem przeciętności. Społeczeństwa masowego wielcy filozofowie się bali, brzydzili się nim lub co najmniej sądzili, że zabija indywidualność, nie pozwala ludziom na swobodny rozwój i na budowanie własnego świata. I to prawda. Tocqueville pisał, że uniknąć takiego społeczeństwa mogą tylko ci, którzy mają wolny czas, inteligencję i dość pieniędzy. Sam nie cierpię przymusu adaptacji do takiego społeczeństwa czy socjalizacji. Wiem, ile na tym tracę. Jednak wiem, ile na tym zyskuje demokracja. Na tym, że jesteśmy w jej środku, a nie na zewnątrz. Sądzę, że przypadek DSK zwiastuje koniec ery książąt i bogów wymykających się demokracji. Nie jest mi smutno z tego powodu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.