Polacy, którzy mają opinię snobów, obecnie nie wiedzą, co się dzieje poza kinem komercyjnym
Rozmawiają
ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI i TOMASZ RACZEK
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, porozmawiajmy o filmach, których nie było na polskich ekranach. Na świecie powstają co roku tysiące obrazów, z których tylko te najbardziej komercyjne (czyli najczęściej amerykańskie) docierają do naszych kin. A przecież jest wielka grupa filmów z Ameryki Południowej, Dalekiego Wschodu, ba, nawet z Europy, których nie mamy szansy obejrzeć. Czy dużo przez to tracimy?
Zygmunt Kałużyński: Bardzo dużo! Polacy, którzy mają opinię snobów, pozostają ze swoją wiedzą o kinie światowym daleko w tyle. Obecnie filmy z Japonii, Chin, Ameryki Południowej, Konga czy Algierii stanowią poważny odsetek repertuaru światowego, co świetnie widać na międzynarodowych festiwalach. W Cannes filmy z tych krajów stanowiły ostatnio jedną trzecią pokazywanych obrazów.
TR: Te filmy pokazywane są zazwyczaj na festiwalach. U nas też organizuje się takie imprezy, choćby "Nowe horyzonty" w Cieszynie. Ale mnie interesuje, czy mają one szansę zaistnieć w normalnych kinach, do których przychodzą widzowie jedzący popcorn?
ZK: Ależ oczywiście! Zaglądałem na przykład do paryskich informatorów. Filmy reżyserów o nazwiskach typu Czing-Czing czy Ping-Ping występowały tuż obok Clinta Eastwooda i nowej produkcji francuskiej.
TR: Kiedy rozmawiam o nowych filmach z przyjaciółmi z Londynu, oni nie pytają mnie, czy widziałem "Terminatora 3", tylko co sądzę o brazylijskim "City of God", który okazał się kulturalnym wydarzeniem sezonu. Tego filmu nie było w polskich kinach. Nawet nie wiem, czy są plany, by go pokazać. City of God to nazwa wybudowanego w latach 60. osiedla na przedmieściu Rio de Janeiro, dziś bardzo niebezpiecznego, bo zamieszkanego przez biedotę.
ZK: Ten film przedstawia zdumiewający sposób życia. Mamy tam klany, które z sobą współżyją i dzięki zwyczajom plemiennym znakomicie funkcjonują. To zaskakujące, ale ci ludzie są szczęśliwi! Tymczasem filmy amerykańskie i europejskie pokazują coraz większe tragedie. Zaś problem styczności z kulturami światowymi oceniany jest przez publicystów jako niezwykle ważny. Obliczono, że w 2010 r. ziemię będzie zamieszkiwało 7,5 mld ludzi. W tym mrowisku Europa będzie zdumiewającą, zjednoczoną wyspą. Zawsze była ona oddzielną całością kulturalno-polityczną, lecz do tej pory promieniowała na cały świat dzięki temu, co nazywamy uciskiem kolonialnym.
TR: Panie Zygmuncie, te czasy dawno minęły! Teraz, jeśli coś promieniuje na świat, to raczej kultura amerykańska.
ZK: Czytałem sprawozdanie z ostatniego spotkania tzw. klubu rzymskiego, czyli specjalistów, którzy zjeżdżają się co roku, by omówić przyszłość świata. Rozważano następujące zagadnienie: przez setki tysięcy lat ludzkość utrzymywała się z polowania, ze zbiorów owoców, z uprawy ziemi, czyli z elementów, które się odradzają. Natomiast w wieku XIX nastąpiło zwyrodnienie - ludzie zaczęli funkcjonować dzięki energii czerpanej z węg-la, ropy naftowej i gazu. Teraz nie mogą bez niej istnieć. Tymczasem zapasy się kończą. Problemem naszego gatunku jest to, czy zdoła on znaleźć w przyszłości źródło energii, które mogłoby zastąpić kończące się zapasy.
TR: Chce pan powiedzieć, że to, co wydarzyło się w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych i Kanady, czyli nagły brak dostawy prądu, mogłoby się stać chronicznym problemem w skali globu?
ZK: Jest to pewnego rodzaju sygnał. Ogromna część świata - ta pozaeuropejska i pozaamerykańska - żyje jak nasi przodkowie sprzed tysięcy lat. Z uporem trzyma się sposobu myślenia, tradycji pochodzących z czasów, kiedy źródła energii odradzały się, a ludzkość nie była zagrożona. Dlatego ich kultura, filmy, ich sposób myślenia są dla nas ciekawe i ważne.
TR: Panie Zygmuncie, zgodzi się pan, że obecny repertuar polskich kin składa się głównie z filmów amerykańskich?
ZK: W czasach PRL mieliśmy jaki taki kontakt z innym światem filmowym. Tych filmów nie było dużo i nie były wystarczająco reprezentatywne, ale w klubach je oglądano. Dzisiaj coś takiego sprowadzi czasem Gutek. I to wszystko, jeśli idzie o kontakt z wielkim światem.
TR: A może wejście do zjednoczonej Europy wymusi na naszych dystrybutorach wzbogacenie repertuaru filmowego?
ZK: Wątpię. Będziemy zapewne bardziej czuli się Europejczykami, ale to kinomani z Paryża, Londynu, Rzymu i Berlina będą zalewani falą tych filmów. A przecież jedna z misji kina brzmi: zapoznawać ludzi z nie znanymi światami.
ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI i TOMASZ RACZEK
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, porozmawiajmy o filmach, których nie było na polskich ekranach. Na świecie powstają co roku tysiące obrazów, z których tylko te najbardziej komercyjne (czyli najczęściej amerykańskie) docierają do naszych kin. A przecież jest wielka grupa filmów z Ameryki Południowej, Dalekiego Wschodu, ba, nawet z Europy, których nie mamy szansy obejrzeć. Czy dużo przez to tracimy?
Zygmunt Kałużyński: Bardzo dużo! Polacy, którzy mają opinię snobów, pozostają ze swoją wiedzą o kinie światowym daleko w tyle. Obecnie filmy z Japonii, Chin, Ameryki Południowej, Konga czy Algierii stanowią poważny odsetek repertuaru światowego, co świetnie widać na międzynarodowych festiwalach. W Cannes filmy z tych krajów stanowiły ostatnio jedną trzecią pokazywanych obrazów.
TR: Te filmy pokazywane są zazwyczaj na festiwalach. U nas też organizuje się takie imprezy, choćby "Nowe horyzonty" w Cieszynie. Ale mnie interesuje, czy mają one szansę zaistnieć w normalnych kinach, do których przychodzą widzowie jedzący popcorn?
ZK: Ależ oczywiście! Zaglądałem na przykład do paryskich informatorów. Filmy reżyserów o nazwiskach typu Czing-Czing czy Ping-Ping występowały tuż obok Clinta Eastwooda i nowej produkcji francuskiej.
TR: Kiedy rozmawiam o nowych filmach z przyjaciółmi z Londynu, oni nie pytają mnie, czy widziałem "Terminatora 3", tylko co sądzę o brazylijskim "City of God", który okazał się kulturalnym wydarzeniem sezonu. Tego filmu nie było w polskich kinach. Nawet nie wiem, czy są plany, by go pokazać. City of God to nazwa wybudowanego w latach 60. osiedla na przedmieściu Rio de Janeiro, dziś bardzo niebezpiecznego, bo zamieszkanego przez biedotę.
ZK: Ten film przedstawia zdumiewający sposób życia. Mamy tam klany, które z sobą współżyją i dzięki zwyczajom plemiennym znakomicie funkcjonują. To zaskakujące, ale ci ludzie są szczęśliwi! Tymczasem filmy amerykańskie i europejskie pokazują coraz większe tragedie. Zaś problem styczności z kulturami światowymi oceniany jest przez publicystów jako niezwykle ważny. Obliczono, że w 2010 r. ziemię będzie zamieszkiwało 7,5 mld ludzi. W tym mrowisku Europa będzie zdumiewającą, zjednoczoną wyspą. Zawsze była ona oddzielną całością kulturalno-polityczną, lecz do tej pory promieniowała na cały świat dzięki temu, co nazywamy uciskiem kolonialnym.
TR: Panie Zygmuncie, te czasy dawno minęły! Teraz, jeśli coś promieniuje na świat, to raczej kultura amerykańska.
ZK: Czytałem sprawozdanie z ostatniego spotkania tzw. klubu rzymskiego, czyli specjalistów, którzy zjeżdżają się co roku, by omówić przyszłość świata. Rozważano następujące zagadnienie: przez setki tysięcy lat ludzkość utrzymywała się z polowania, ze zbiorów owoców, z uprawy ziemi, czyli z elementów, które się odradzają. Natomiast w wieku XIX nastąpiło zwyrodnienie - ludzie zaczęli funkcjonować dzięki energii czerpanej z węg-la, ropy naftowej i gazu. Teraz nie mogą bez niej istnieć. Tymczasem zapasy się kończą. Problemem naszego gatunku jest to, czy zdoła on znaleźć w przyszłości źródło energii, które mogłoby zastąpić kończące się zapasy.
TR: Chce pan powiedzieć, że to, co wydarzyło się w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych i Kanady, czyli nagły brak dostawy prądu, mogłoby się stać chronicznym problemem w skali globu?
ZK: Jest to pewnego rodzaju sygnał. Ogromna część świata - ta pozaeuropejska i pozaamerykańska - żyje jak nasi przodkowie sprzed tysięcy lat. Z uporem trzyma się sposobu myślenia, tradycji pochodzących z czasów, kiedy źródła energii odradzały się, a ludzkość nie była zagrożona. Dlatego ich kultura, filmy, ich sposób myślenia są dla nas ciekawe i ważne.
TR: Panie Zygmuncie, zgodzi się pan, że obecny repertuar polskich kin składa się głównie z filmów amerykańskich?
ZK: W czasach PRL mieliśmy jaki taki kontakt z innym światem filmowym. Tych filmów nie było dużo i nie były wystarczająco reprezentatywne, ale w klubach je oglądano. Dzisiaj coś takiego sprowadzi czasem Gutek. I to wszystko, jeśli idzie o kontakt z wielkim światem.
TR: A może wejście do zjednoczonej Europy wymusi na naszych dystrybutorach wzbogacenie repertuaru filmowego?
ZK: Wątpię. Będziemy zapewne bardziej czuli się Europejczykami, ale to kinomani z Paryża, Londynu, Rzymu i Berlina będą zalewani falą tych filmów. A przecież jedna z misji kina brzmi: zapoznawać ludzi z nie znanymi światami.
Więcej możesz przeczytać w 35/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.