W Kaliningradzie kradną, bo nie ma, a nie ma, bo kradną
Jak bardzo przez lata komunizmu oddaliły się od siebie państwa pękniętego kontynentu? W ubiegłym roku Piotr Cywiński z "Wprost" i Roger Boyes z "The Times" szukali odpowiedzi na to pytanie podczas wspólnej wyprawy wzdłuż dawnej żelaznej kurtyny, od Szczecina po Triest. Rezultatem podróży była seria reportaży zamieszczonych we "Wprost" i "The Times" oraz książka "Sezon na Europę". Dziś, w przededniu rozszerzenia Unii Europejskiej, Boyes i Cywiński wyruszyli na trzykrotnie dłuższą trasę: od Tallina do Warny, przez rosyjski Kaliningrad, Estonię, łotwę, Litwę, Białoruś, Ukrainę, Rumunię, Mołdawię i Bułgarię - wzdłuż nowej granicy Europy. Poniżej pierwszy z ich reportaży.
Giena wbija łopatę i odrzuca mokrą, szaroniebieską ziemię. Wybiera wodę. Znów kopie. Nawet na głębokość pięciu metrów. Kolega na nasypie pracowicie odcedza błoto. - Zjedzcie coś, odpocznijcie - namawia żona Gieny. Dziś niczego jeszcze nie znaleźli. Giena nienawidzi tej roboty. Nienawidzi bursztynu. Jantarnyj, Primorsk, Muromskoje... Kaliningradzkie wybrzeże rozpruwają legalne kopalnie odkrywkowe i bursztynowe biedaszyby. Tu prawie wszyscy żyją z bursztynu. Jednym płaci kombinat, innym mafia. Tubylcy mówią, że to jedno i to samo.
Stoimy na wzgórzu przy pogiętej, zardzewiałej barierce starego tarasu widokowego. Teraz są tu chaszcze, resztki płyt betonowych i śmieci. U naszych stóp rozległy, szary krater. - O, tak to wygląda - mówi Wiaczesław Szestakow. - Najpierw wybiera się ziemię, kopiąc 20-metrowe doły, a potem wykop się pogłębia, bo złoże jest na 40 metrach - objaśnia. - Jak się znajdzie żyłę, idzie się za nią, aż się skończy. Stąd do brzegu jest ze 4 km... Główny inżynier Szestakow pracuje w kopalnianym kombinacie 37 lat. Pamięta "lepsze czasy" i nie kryje rozgoryczenia. Gdy mijamy zrujnowany dział obróbki, tłumaczy: - Kiedyś zatrudnialiśmy 2300 ludzi i było dobrze. Od pierestrojki jest tylko gorzej. Została połowa załogi. Ja dotrwam tu do emerytury, ale oni? - kręci głową z dezaprobatą. Jantarnyj Kombinat jest bankrutem. Z kaliningradzkiego wybrzeża pochodzi 90 proc. bursztynu sprzedawanego na świecie. Tu Niemcy wydobyli surowiec na bursztynową komnatę i stąd wzięto go na jej kopię. Monopol na bursztyn ma państwo, ale władzę nad monopolem sprawuje rosyjska mafia. Mieli z nią ponoć powiązania były dyrektor kombinatu i sam gubernator obwodu kaliningradzkiego, przyjaciel Borysa Jelcyna, który słał prezydentowi bursztynowe prezenty nawet z więzienia. Ludzie wydobywali, a urobku nie było. Z każdych 100 kg wypłukanego surowca do obróbki nadaje się 10 kg kamieni, lecz do fabrycznego magazynu trafiał zaledwie kilogram. Reszta ginęła. Od upadku ZSRR z kombinatu zniknął bursztyn wartości 0,5 mld euro. Zakład nie miał pieniędzy na wypłaty, a mimo to za przyjęcie do pracy ludzie płacili łapówki od 3 tys. do 8 tys. USD - w zależności od stanowiska.
Moskiewska miotła
- Nie, teraz to u nas jest już inaczej - mówi, podając swoje wizytówki, dyrektor komisaryczny kombinatu Walery Wasylewicz Ustinow. Do jego gabinetu doprowadzili nas podgoleni ochroniarze w czarnych strojach. Ustinowa przysłano z Moskwy jako "miotłę". Pierwszego dnia wyrzucił wszystkich strażników. Potem zrobił porządek "w strukturze kombinatu" i zwolnił pięciuset ludzi. Z tymi spoza kopalni nie walczy. - Co to dało, że strażnik strzelał w powietrze? Przecież nie mógł pozabijać setek ludzi. Poza tym "mogiłki" są ich źródłem utrzymania - tłumaczy ze współczuciem. "Mogiłki" to biedaszyby. Teraz milicjanci pilnują, by ludzie sprzedali kombinatowi to, co wygrzebią. - Wcześniej ginął prawie cały surowiec, obecnie zostaje 80 proc. - mówi z dumą Ustinow. W tym roku spodziewa się uzyskać 200 ton bursztynu. Moskwa obiecała, że dopłaci kopalni
180 mln rubli (5 mln euro). Dla inżyniera Szestakowa to śmieszna suma, która pozwoli tylko podtrzymać wydobycie. Kombinat padnie najpóźniej pod koniec przyszłego roku.
Kaliningrad żyje i umiera z powodu bursztynu. Owidiusz nazywał te żółte kamienie "boskimi łzami". Pod koniec II wojny światowej przy urwisku na plaży w Jantarnym, wówczas Palmnicken, Niemcy rozstrzelali 1500 żydów. Rosjanie umieścili tam tablicę i nadal prowadzą wydobycie. Raz po raz wypłukiwane są ludzkie kości. Na łasze od strony morza stoi budka strażnika, gdzie zbieracze oddają swój urobek. "Papa" to łącznik, który płaci ludziom od ręki: papierosami, wódką lub rublami - w zależności od tego, co przyniosą. Najczęściej wódką. Tu każdy ma swoją nazwę: najniżej w hierarchii są "grabarze" jak Giena, kopiący "mogiłki". Więcej mają "szlamiarze" wyłapujący na sita resztki z rur odprowadzających ziemię z kopalni do Bałtyku. "Partyzanci" okradają w nocy wyrobiska, obciążeni ołowiem "nurkowie" wyciągają kamienie z dna, a "rybacy" wyławiają je z miejsc, gdzie są nanoszone przez prądy. Są wśród tych ludzi byli oficerowie marynarki wojennej i geolodzy. "Wozacy" szmuglują bursztyn za granicę. W gdańskich pracowniach na biżuterię przerabia się rocznie do 50 ton kaliningradzkiego bursztynu. Ile trafia tam nielegalnie, nie wiadomo. Wiadomo, ile zarabia mafia: do 80 mln euro rocznie.
Jantarnyj jest Kaliningradem w mikroskali, a Kaliningrad mikroskalą rosyjskiej prowincji. Miasteczko przecina ulica Sowietska. Odarte z tynków domy, zdewastowane koszary. Na rogatkach pomnik czerwonoarmisty - "Batmana" w rozpostartej pelerynie. Do niedawna była to strefa zamknięta. Dziś można tu dojechać, ale gości nie ma, choć stąd do Kaliningradu jest niespełna 50 km. Owszem, była ekipa telewizyjna z Japonii, lecz nie interesowało jej piękno nadbałtyckiego kraj-obrazu. Filmowała płaczących ludzi.
Przeklęta ziemia
Kaliningrad znalazł się w błędnym kole: nie ma, bo kradną, a kradną, bo nie ma. Rosyjscy i zagraniczni inwestorzy nie chcą lokować pieniędzy w enklawie o niepewnej przyszłości, a państwa na nic nie stać. "Ten region jest jedną wielką katastrofą. Zatrucie środowiska i przestępczość są najwyższe w całej Rosji, władza jest w kieszeni mafii, liczba zarażonych gruźlicą i HIV - najwyższa w Europie..." - wyliczał Elmar Brok, szef Komisji Zagranicznej Parlamentu Europejskiego, podczas debaty o Kaliningradzie w Strasburgu. "Tam występuje prawie każdy problem, jaki można sobie wyobrazić, z odpadami atomowymi włącznie" - skomentował premier Szwecji Göran Persson. Potwierdzają to dane WHO: odsetek zachorowań na gruźlicę jest o 33,6 proc. wyższy od średniej w Rosji, choć i tak federacja należy do rekordzistów. Liczba zarażeń dzieci tą chorobą proporcjonalnie do liczby mieszkańców jest ponadczterokrotnie większa. Profesor Władimir Armenicki, szef Szpitala Okręgowego w Kaliningradzie, mówi o innej patologii: mężczyźni żyją tu średnio 59 lat. To jedna z najniższych przeciętnych na świecie.
- Jakby ktoś rzucił klątwę na tę ziemię, wszyscy nami straszą. A skąd AIDS, z powietrza? - Boris Nisnewicz, redaktor naczelny "Kaliningradzkiej Prawdy", mówi cicho, z nutą irytacji. Woli, by o tym regionie rozprawiano inaczej: jak o Szwajcarii czy Luksemburgu Północy, a najlepiej - nadbałtyckim Hongkongu. Ale prawda o Kaliningradzie jest tak szarobrudna jak szyby w jego gabinecie, i tak samo świadczy o podupadaniu obwodu jak cały budynek redakcyjny przy ul. Karola Marksa. Region o powierzchni zaledwie 15 tys. km2 z niespełna milionem mieszkańców pogrąża się w pokomunistycznej magmie. W Petersburgu popełnianych jest 218 przestępstw na 10 tys. mieszkańców, w Kaliningradzie 252. Z narkotyków żyje tu 20 tys. ludzi, kilkakrotnie więcej z prostytucji, zaś z drobnych kradzieży 2 tys. dzieci ulicy... Aleksander Kulikow podsumował w regionalnej Dumie: "Przestępcy kontrolują 60 proc. państwowych instytucji, 80 proc. banków i większość prywatnych przedsiębiorstw, a obroty tych firm wzrosły w ciągu pięciu lat aż siedemnastokrotnie".
Kleofas ławrynowicz mieszka w Kaliningradzie "od zawsze". Najpierw był Polakiem, potem nie ruszając się z miejsca, został Litwinem, Białorusinem i Rosjaninem. Teraz znów może być Polakiem. Jako emerytowany wykładowca Wyższej Szkoły Wojsk Inżynieryjnych dostaje kilkanaście euro miesięcznie. Zbiera zaświadczenia od lekarzy. Ma zwyrodnienie stawu biodrowego. Może przyznają mu dodatek. Jego 36-letnia córka Anna Zacharczenko chciałaby mu pomóc, ale nie ma z czego. Skończyła studia i zajmuje kierownicze stanowisko w Urzędzie Statystycznym. Zarabia niespełna 50 euro - mniej od "grabarzy" z jantarskich plaż. - Ludzie chcą coś dla siebie zrobić, ale jak? - pyta ławrynowicz.
Jewrosojuz
- Kaliningrad to nie jakiś wirtualny obiekt politycznych rozgrywek, tu żyje milion Rosjan - zauważa Andriej Stiepanow. Przedstawiciel prezydenta Rosji na zachodni obwód federacji chętnie peroruje o "koncepcji transformacji Kaliningradu jako pilotażowego regionu w stosunkach Rosji i Jewrosojuza" czy też dyskutuje o projekcie strefy ekonomicznej. Mieszkańcy regionu mają już jednak dość troski Moskwy o ich troski. W gazetowych sondażach 80 proc. obywateli wyraziło zaufanie tylko do unii. Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju otworzył w Kaliningradzie (dawniej Królewiec) trzecie po Samarze i Petersburgu przedstawicielstwo w Rosji. Chce wesprzeć małych i średnich przedsiębiorców. Szef lokalnej "Prawdy" zna każdą obietnicę Moskwy i Brukseli. - Unia najchętniej łoży na ulepszanie kontroli i likwidowanie zagrożeń, które jej dotyczą. A izolowanie się nie uzdrowi gospodarki ani nie wyleczy ludzi z gruźlicy - argumentuje Nisnewicz. Na granicy z Polską już rośnie nowy mur cywilizacyjny. W Kaliningradzie PKB na mieszkańca wynosi 500 USD rocznie, sześć razy mniej niż w Polsce. - Mamy bursztyn, mamy ropę - mówi Nisnewicz - Nasze surowce i położenie mogą być dobrodziejstwem. To tak, jakbyśmy siedzieli na mieszku ze złotem i nikt nie chciał go rozwiązać.
Unia boi się Rosjan. Po świecie podróżuje około 25 mln posiadaczy starych sowieckich paszportów. Rosyjski rząd obiecał, że wkrótce zastąpią je nowe. Tak samo zapewnia, że zmodernizuje punkty kontroli granicznej. Na przejściach z Polską rosyjscy pogranicznicy sprawdzają autentyczność dokumentów lupą. Szmuglowane towary ich nie interesują. W Kaliningradzie na autobus do Gdańska odjeżdżający dwa razy dziennie czekają z reguły ci sami pasażerowie. Kierowca udaje, że nie widzi, gdy ładują w siedzenia papierosy i alkohol. Grigorij Jawlinski, szef frakcji Jabłoko w Dumie, lubi żartować: "Gdybyśmy powiedzieli dziś w Brukseli, że wstąpimy do unii, wszyscy by tam pomarli na zawały".
Z hanzeatyckiego miasta zostało niewiele. Na placu Zamkowym stoi betonowy sarkofag władzy ludowej, budynek, który zaczął się walić, nim dokończono jego budowę. Na rozbiórkę nie ma pieniędzy. Nieopodal ocalała XIV-wieczna katedra, dziś rosyjski sobór, restaurowany za niemieckie pieniądze. Tu pochowany jest myśliciel Immanuel Kant i niepokorny teolog Julius Rupp. Na kamiennej tablicy wyryto jego sentencję: "Kto nie żyje w zgodzie ze znaną mu prawdą, sam jest najniebezpieczniejszym wrogiem prawdy".
Piotr Cywiński "Wprost" i Roger Boyes "The Times", publicyści specjalizujący się w problematyce niemieckiej i integracji Europy. Podczas upadku żelaznej kurtyny Boyes był wysłannikiem "The Times" w Warszawie, a Cywiński korespondentem "Wprost" w Bonn. Obecnie obaj są akredytowani w Berlinie.
Giena wbija łopatę i odrzuca mokrą, szaroniebieską ziemię. Wybiera wodę. Znów kopie. Nawet na głębokość pięciu metrów. Kolega na nasypie pracowicie odcedza błoto. - Zjedzcie coś, odpocznijcie - namawia żona Gieny. Dziś niczego jeszcze nie znaleźli. Giena nienawidzi tej roboty. Nienawidzi bursztynu. Jantarnyj, Primorsk, Muromskoje... Kaliningradzkie wybrzeże rozpruwają legalne kopalnie odkrywkowe i bursztynowe biedaszyby. Tu prawie wszyscy żyją z bursztynu. Jednym płaci kombinat, innym mafia. Tubylcy mówią, że to jedno i to samo.
Stoimy na wzgórzu przy pogiętej, zardzewiałej barierce starego tarasu widokowego. Teraz są tu chaszcze, resztki płyt betonowych i śmieci. U naszych stóp rozległy, szary krater. - O, tak to wygląda - mówi Wiaczesław Szestakow. - Najpierw wybiera się ziemię, kopiąc 20-metrowe doły, a potem wykop się pogłębia, bo złoże jest na 40 metrach - objaśnia. - Jak się znajdzie żyłę, idzie się za nią, aż się skończy. Stąd do brzegu jest ze 4 km... Główny inżynier Szestakow pracuje w kopalnianym kombinacie 37 lat. Pamięta "lepsze czasy" i nie kryje rozgoryczenia. Gdy mijamy zrujnowany dział obróbki, tłumaczy: - Kiedyś zatrudnialiśmy 2300 ludzi i było dobrze. Od pierestrojki jest tylko gorzej. Została połowa załogi. Ja dotrwam tu do emerytury, ale oni? - kręci głową z dezaprobatą. Jantarnyj Kombinat jest bankrutem. Z kaliningradzkiego wybrzeża pochodzi 90 proc. bursztynu sprzedawanego na świecie. Tu Niemcy wydobyli surowiec na bursztynową komnatę i stąd wzięto go na jej kopię. Monopol na bursztyn ma państwo, ale władzę nad monopolem sprawuje rosyjska mafia. Mieli z nią ponoć powiązania były dyrektor kombinatu i sam gubernator obwodu kaliningradzkiego, przyjaciel Borysa Jelcyna, który słał prezydentowi bursztynowe prezenty nawet z więzienia. Ludzie wydobywali, a urobku nie było. Z każdych 100 kg wypłukanego surowca do obróbki nadaje się 10 kg kamieni, lecz do fabrycznego magazynu trafiał zaledwie kilogram. Reszta ginęła. Od upadku ZSRR z kombinatu zniknął bursztyn wartości 0,5 mld euro. Zakład nie miał pieniędzy na wypłaty, a mimo to za przyjęcie do pracy ludzie płacili łapówki od 3 tys. do 8 tys. USD - w zależności od stanowiska.
Moskiewska miotła
- Nie, teraz to u nas jest już inaczej - mówi, podając swoje wizytówki, dyrektor komisaryczny kombinatu Walery Wasylewicz Ustinow. Do jego gabinetu doprowadzili nas podgoleni ochroniarze w czarnych strojach. Ustinowa przysłano z Moskwy jako "miotłę". Pierwszego dnia wyrzucił wszystkich strażników. Potem zrobił porządek "w strukturze kombinatu" i zwolnił pięciuset ludzi. Z tymi spoza kopalni nie walczy. - Co to dało, że strażnik strzelał w powietrze? Przecież nie mógł pozabijać setek ludzi. Poza tym "mogiłki" są ich źródłem utrzymania - tłumaczy ze współczuciem. "Mogiłki" to biedaszyby. Teraz milicjanci pilnują, by ludzie sprzedali kombinatowi to, co wygrzebią. - Wcześniej ginął prawie cały surowiec, obecnie zostaje 80 proc. - mówi z dumą Ustinow. W tym roku spodziewa się uzyskać 200 ton bursztynu. Moskwa obiecała, że dopłaci kopalni
180 mln rubli (5 mln euro). Dla inżyniera Szestakowa to śmieszna suma, która pozwoli tylko podtrzymać wydobycie. Kombinat padnie najpóźniej pod koniec przyszłego roku.
Kaliningrad żyje i umiera z powodu bursztynu. Owidiusz nazywał te żółte kamienie "boskimi łzami". Pod koniec II wojny światowej przy urwisku na plaży w Jantarnym, wówczas Palmnicken, Niemcy rozstrzelali 1500 żydów. Rosjanie umieścili tam tablicę i nadal prowadzą wydobycie. Raz po raz wypłukiwane są ludzkie kości. Na łasze od strony morza stoi budka strażnika, gdzie zbieracze oddają swój urobek. "Papa" to łącznik, który płaci ludziom od ręki: papierosami, wódką lub rublami - w zależności od tego, co przyniosą. Najczęściej wódką. Tu każdy ma swoją nazwę: najniżej w hierarchii są "grabarze" jak Giena, kopiący "mogiłki". Więcej mają "szlamiarze" wyłapujący na sita resztki z rur odprowadzających ziemię z kopalni do Bałtyku. "Partyzanci" okradają w nocy wyrobiska, obciążeni ołowiem "nurkowie" wyciągają kamienie z dna, a "rybacy" wyławiają je z miejsc, gdzie są nanoszone przez prądy. Są wśród tych ludzi byli oficerowie marynarki wojennej i geolodzy. "Wozacy" szmuglują bursztyn za granicę. W gdańskich pracowniach na biżuterię przerabia się rocznie do 50 ton kaliningradzkiego bursztynu. Ile trafia tam nielegalnie, nie wiadomo. Wiadomo, ile zarabia mafia: do 80 mln euro rocznie.
Jantarnyj jest Kaliningradem w mikroskali, a Kaliningrad mikroskalą rosyjskiej prowincji. Miasteczko przecina ulica Sowietska. Odarte z tynków domy, zdewastowane koszary. Na rogatkach pomnik czerwonoarmisty - "Batmana" w rozpostartej pelerynie. Do niedawna była to strefa zamknięta. Dziś można tu dojechać, ale gości nie ma, choć stąd do Kaliningradu jest niespełna 50 km. Owszem, była ekipa telewizyjna z Japonii, lecz nie interesowało jej piękno nadbałtyckiego kraj-obrazu. Filmowała płaczących ludzi.
Przeklęta ziemia
Kaliningrad znalazł się w błędnym kole: nie ma, bo kradną, a kradną, bo nie ma. Rosyjscy i zagraniczni inwestorzy nie chcą lokować pieniędzy w enklawie o niepewnej przyszłości, a państwa na nic nie stać. "Ten region jest jedną wielką katastrofą. Zatrucie środowiska i przestępczość są najwyższe w całej Rosji, władza jest w kieszeni mafii, liczba zarażonych gruźlicą i HIV - najwyższa w Europie..." - wyliczał Elmar Brok, szef Komisji Zagranicznej Parlamentu Europejskiego, podczas debaty o Kaliningradzie w Strasburgu. "Tam występuje prawie każdy problem, jaki można sobie wyobrazić, z odpadami atomowymi włącznie" - skomentował premier Szwecji Göran Persson. Potwierdzają to dane WHO: odsetek zachorowań na gruźlicę jest o 33,6 proc. wyższy od średniej w Rosji, choć i tak federacja należy do rekordzistów. Liczba zarażeń dzieci tą chorobą proporcjonalnie do liczby mieszkańców jest ponadczterokrotnie większa. Profesor Władimir Armenicki, szef Szpitala Okręgowego w Kaliningradzie, mówi o innej patologii: mężczyźni żyją tu średnio 59 lat. To jedna z najniższych przeciętnych na świecie.
- Jakby ktoś rzucił klątwę na tę ziemię, wszyscy nami straszą. A skąd AIDS, z powietrza? - Boris Nisnewicz, redaktor naczelny "Kaliningradzkiej Prawdy", mówi cicho, z nutą irytacji. Woli, by o tym regionie rozprawiano inaczej: jak o Szwajcarii czy Luksemburgu Północy, a najlepiej - nadbałtyckim Hongkongu. Ale prawda o Kaliningradzie jest tak szarobrudna jak szyby w jego gabinecie, i tak samo świadczy o podupadaniu obwodu jak cały budynek redakcyjny przy ul. Karola Marksa. Region o powierzchni zaledwie 15 tys. km2 z niespełna milionem mieszkańców pogrąża się w pokomunistycznej magmie. W Petersburgu popełnianych jest 218 przestępstw na 10 tys. mieszkańców, w Kaliningradzie 252. Z narkotyków żyje tu 20 tys. ludzi, kilkakrotnie więcej z prostytucji, zaś z drobnych kradzieży 2 tys. dzieci ulicy... Aleksander Kulikow podsumował w regionalnej Dumie: "Przestępcy kontrolują 60 proc. państwowych instytucji, 80 proc. banków i większość prywatnych przedsiębiorstw, a obroty tych firm wzrosły w ciągu pięciu lat aż siedemnastokrotnie".
Kleofas ławrynowicz mieszka w Kaliningradzie "od zawsze". Najpierw był Polakiem, potem nie ruszając się z miejsca, został Litwinem, Białorusinem i Rosjaninem. Teraz znów może być Polakiem. Jako emerytowany wykładowca Wyższej Szkoły Wojsk Inżynieryjnych dostaje kilkanaście euro miesięcznie. Zbiera zaświadczenia od lekarzy. Ma zwyrodnienie stawu biodrowego. Może przyznają mu dodatek. Jego 36-letnia córka Anna Zacharczenko chciałaby mu pomóc, ale nie ma z czego. Skończyła studia i zajmuje kierownicze stanowisko w Urzędzie Statystycznym. Zarabia niespełna 50 euro - mniej od "grabarzy" z jantarskich plaż. - Ludzie chcą coś dla siebie zrobić, ale jak? - pyta ławrynowicz.
Jewrosojuz
- Kaliningrad to nie jakiś wirtualny obiekt politycznych rozgrywek, tu żyje milion Rosjan - zauważa Andriej Stiepanow. Przedstawiciel prezydenta Rosji na zachodni obwód federacji chętnie peroruje o "koncepcji transformacji Kaliningradu jako pilotażowego regionu w stosunkach Rosji i Jewrosojuza" czy też dyskutuje o projekcie strefy ekonomicznej. Mieszkańcy regionu mają już jednak dość troski Moskwy o ich troski. W gazetowych sondażach 80 proc. obywateli wyraziło zaufanie tylko do unii. Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju otworzył w Kaliningradzie (dawniej Królewiec) trzecie po Samarze i Petersburgu przedstawicielstwo w Rosji. Chce wesprzeć małych i średnich przedsiębiorców. Szef lokalnej "Prawdy" zna każdą obietnicę Moskwy i Brukseli. - Unia najchętniej łoży na ulepszanie kontroli i likwidowanie zagrożeń, które jej dotyczą. A izolowanie się nie uzdrowi gospodarki ani nie wyleczy ludzi z gruźlicy - argumentuje Nisnewicz. Na granicy z Polską już rośnie nowy mur cywilizacyjny. W Kaliningradzie PKB na mieszkańca wynosi 500 USD rocznie, sześć razy mniej niż w Polsce. - Mamy bursztyn, mamy ropę - mówi Nisnewicz - Nasze surowce i położenie mogą być dobrodziejstwem. To tak, jakbyśmy siedzieli na mieszku ze złotem i nikt nie chciał go rozwiązać.
Unia boi się Rosjan. Po świecie podróżuje około 25 mln posiadaczy starych sowieckich paszportów. Rosyjski rząd obiecał, że wkrótce zastąpią je nowe. Tak samo zapewnia, że zmodernizuje punkty kontroli granicznej. Na przejściach z Polską rosyjscy pogranicznicy sprawdzają autentyczność dokumentów lupą. Szmuglowane towary ich nie interesują. W Kaliningradzie na autobus do Gdańska odjeżdżający dwa razy dziennie czekają z reguły ci sami pasażerowie. Kierowca udaje, że nie widzi, gdy ładują w siedzenia papierosy i alkohol. Grigorij Jawlinski, szef frakcji Jabłoko w Dumie, lubi żartować: "Gdybyśmy powiedzieli dziś w Brukseli, że wstąpimy do unii, wszyscy by tam pomarli na zawały".
Z hanzeatyckiego miasta zostało niewiele. Na placu Zamkowym stoi betonowy sarkofag władzy ludowej, budynek, który zaczął się walić, nim dokończono jego budowę. Na rozbiórkę nie ma pieniędzy. Nieopodal ocalała XIV-wieczna katedra, dziś rosyjski sobór, restaurowany za niemieckie pieniądze. Tu pochowany jest myśliciel Immanuel Kant i niepokorny teolog Julius Rupp. Na kamiennej tablicy wyryto jego sentencję: "Kto nie żyje w zgodzie ze znaną mu prawdą, sam jest najniebezpieczniejszym wrogiem prawdy".
Piotr Cywiński "Wprost" i Roger Boyes "The Times", publicyści specjalizujący się w problematyce niemieckiej i integracji Europy. Podczas upadku żelaznej kurtyny Boyes był wysłannikiem "The Times" w Warszawie, a Cywiński korespondentem "Wprost" w Bonn. Obecnie obaj są akredytowani w Berlinie.
Więcej możesz przeczytać w 35/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.