Spece od sprawiedliwości społecznej narażają Polskę na gigantyczne straty
Tak, proszę państwa, współczuję mu jego "przekrojowego" rozmówcy, światopoglądu ekonomicznego tego pana. Treść pytań stawianych Aleksandrowi Gudzowatemu oraz towarzyszących im stwierdzeń redaktora "Przekroju" dowodzi trafności poglądu, że największym sukcesem marksizmu jest stan umysłów znacznej części polskiej inteligencji. Trudno sobie wyobrazić lepszych i bardziej przydatnych lewicy uczniów Marksa niż ci, którzy poruszają się swobodnie (często zbyt swobodnie) po współczesnej filozofii, kulturze i sztuce, a równocześnie publicznie demonstrują ignorancję i pogardę wobec imponderabiliów gospodarki i pryncypiów ekonomii. Można by to ścierpieć, gdyby nie zabierali głosu w sprawach, na których się nie znają. Gorsi są besserwisserzy, którzy w swoich wystąpieniach na tematy gospodarcze różnią się od Leppera jedynie bardziej cywilizowanym słownictwem.
Stosunek tzw. intelektualistów do nauk ekonomicznych i problemów polityki gospodarczej wykazuje od dawna pewne prawidłowości. Pół wieku temu Jean Paul Sartre i Simone de Beauvoir fascynowali entuzjastów nowych prądów w kulturze i filozofii, choć w istocie pełnili jedynie funkcję wizytówek partii komunistycznej. Aprobowali przecież zbrodnie i idiotyzmy stalinizmu jeszcze wtedy, kiedy należało trzeźwieć. Uwierzyli Marksowi, choć jako intelektualiści powinni byli zadać sobie trud dokładniejszego przestudiowania doktryny opartej na nienawiści i negującej naturalne prawa rozwoju społeczno-gospodarczego.
Ekonomia nie ma również szczęścia do pewnej części duchowieństwa. Włos na głowie się jeży, gdy wzrok pada na słowa wypowiedziane przez najwyższego dostojnika polskiego Kościoła 15 sierpnia 2003 r.
na Jasnej Górze: "Ekonomia jest dziedziną naruszania sprawiedliwości, bo funkcjonuje najlepiej przez korupcję" (cytuję za "Gazetą Wyborczą" z 16-17 sierpnia 2003 r.). Chyba czas najwyższy zaprzestać takich uogólnień, ignoranckiego mieszania gospodarki z ekonomią. Takie oświadczenia, jak wyżej cytowane, obrażają ekonomię jako naukę, szkodzą polskiej gospodarce i kompromitują ich głosiciela. Nawet gdyby było to zdanie wyrwane z kontekstu, nigdy nie powinno paść z ust księcia Kościoła. Już sobie wyobrażam chichot Marksa zza grobu!
Wróćmy jednak do rozmowy z Aleksandrem Gudzowatym, z którym sam nigdy nie zamieniłem słowa. Od początku dziennikarz stawia swego rozmówcę na cenzurowanym, stwarza klimat zmierzający do potępiania bogactwa i powtarza bzdurne poglądy o konieczności rozdzielenia bogactw między potrzebujących. Że taki jest pogląd kilku amerykańskich socjalliberałów (czytaj: komunistów), wiadomo od dawna. Na harwardzkim uniwersytecie nigdy nie brakowało wielbicieli Fidela Castro, jak Noam Chomsky, a Institute for Soviet Studies był nafaszerowany sympatykami (jeśli nie agentami) ZSRR, państwa uważanego tam za trwały element porządku światowego.
Dlaczego te poglądy są bzdurne i szkodliwe? Dlatego że to nie Gudzowaci i Kulczykowie osłabiają gospodarkę i powodują kryzys finansów publicznych. Dlatego że to właśnie spece od sprawiedliwości społecznej narażają Polskę na gigantyczne straty, forsując wydatki budżetowe nie mające nic wspólnego z racjonalnością. Dlatego że Kulczyk czy Gudzowaty umieją znacznie lepiej inwestować i tworzyć miejsca pracy niż państwo marnotrawiące nasze pieniądze pod szczytnymi hasłami. To nie Kulczyk ani Gudzowaty powodują wzrost bezrobocia, ale państwo niezdolne ani do racjonalnej polityki legislacyjnej, ani alokacyjnej. Czas najwyższy przezwyciężyć pogląd o dobroczynnej roli państwa w gospodarce zdominowanej przez polityków trzeciej drogi. To nie sektor prywatny sprzyja korupcji, lecz aparat państwowy. Najważniejszym warunkiem rozwoju jest stworzenie klimatu sprzyjającego prywatnym inwestycjom, a nie darmowemu rozdawnictwu. Przyszłość jest w gospodarce prywatnej, a nie w pseudocharytatywnej działalności państwa. Radzę kochać Kulczyków i Gudzowatych. Oni rzadziej naruszają prawo i logikę niż nasi politycy.
Stosunek tzw. intelektualistów do nauk ekonomicznych i problemów polityki gospodarczej wykazuje od dawna pewne prawidłowości. Pół wieku temu Jean Paul Sartre i Simone de Beauvoir fascynowali entuzjastów nowych prądów w kulturze i filozofii, choć w istocie pełnili jedynie funkcję wizytówek partii komunistycznej. Aprobowali przecież zbrodnie i idiotyzmy stalinizmu jeszcze wtedy, kiedy należało trzeźwieć. Uwierzyli Marksowi, choć jako intelektualiści powinni byli zadać sobie trud dokładniejszego przestudiowania doktryny opartej na nienawiści i negującej naturalne prawa rozwoju społeczno-gospodarczego.
Ekonomia nie ma również szczęścia do pewnej części duchowieństwa. Włos na głowie się jeży, gdy wzrok pada na słowa wypowiedziane przez najwyższego dostojnika polskiego Kościoła 15 sierpnia 2003 r.
na Jasnej Górze: "Ekonomia jest dziedziną naruszania sprawiedliwości, bo funkcjonuje najlepiej przez korupcję" (cytuję za "Gazetą Wyborczą" z 16-17 sierpnia 2003 r.). Chyba czas najwyższy zaprzestać takich uogólnień, ignoranckiego mieszania gospodarki z ekonomią. Takie oświadczenia, jak wyżej cytowane, obrażają ekonomię jako naukę, szkodzą polskiej gospodarce i kompromitują ich głosiciela. Nawet gdyby było to zdanie wyrwane z kontekstu, nigdy nie powinno paść z ust księcia Kościoła. Już sobie wyobrażam chichot Marksa zza grobu!
Wróćmy jednak do rozmowy z Aleksandrem Gudzowatym, z którym sam nigdy nie zamieniłem słowa. Od początku dziennikarz stawia swego rozmówcę na cenzurowanym, stwarza klimat zmierzający do potępiania bogactwa i powtarza bzdurne poglądy o konieczności rozdzielenia bogactw między potrzebujących. Że taki jest pogląd kilku amerykańskich socjalliberałów (czytaj: komunistów), wiadomo od dawna. Na harwardzkim uniwersytecie nigdy nie brakowało wielbicieli Fidela Castro, jak Noam Chomsky, a Institute for Soviet Studies był nafaszerowany sympatykami (jeśli nie agentami) ZSRR, państwa uważanego tam za trwały element porządku światowego.
Dlaczego te poglądy są bzdurne i szkodliwe? Dlatego że to nie Gudzowaci i Kulczykowie osłabiają gospodarkę i powodują kryzys finansów publicznych. Dlatego że to właśnie spece od sprawiedliwości społecznej narażają Polskę na gigantyczne straty, forsując wydatki budżetowe nie mające nic wspólnego z racjonalnością. Dlatego że Kulczyk czy Gudzowaty umieją znacznie lepiej inwestować i tworzyć miejsca pracy niż państwo marnotrawiące nasze pieniądze pod szczytnymi hasłami. To nie Kulczyk ani Gudzowaty powodują wzrost bezrobocia, ale państwo niezdolne ani do racjonalnej polityki legislacyjnej, ani alokacyjnej. Czas najwyższy przezwyciężyć pogląd o dobroczynnej roli państwa w gospodarce zdominowanej przez polityków trzeciej drogi. To nie sektor prywatny sprzyja korupcji, lecz aparat państwowy. Najważniejszym warunkiem rozwoju jest stworzenie klimatu sprzyjającego prywatnym inwestycjom, a nie darmowemu rozdawnictwu. Przyszłość jest w gospodarce prywatnej, a nie w pseudocharytatywnej działalności państwa. Radzę kochać Kulczyków i Gudzowatych. Oni rzadziej naruszają prawo i logikę niż nasi politycy.
Więcej możesz przeczytać w 35/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.