Wenecja, programowo antyhollywoodzka, zwycięzców wręcz popycha do Hollywood
Festiwal w Wenecji to największa kostka Rubika na świecie: jest jednocześnie fascynująco wielobarwny i ma edukacyjny potencjał" - mówi Woody Allen. Twórca "Zeliga", co roku obecny na Lido z premierowym tytułem, uważa, że na żadnym innym festiwalu nie spotyka się tylu odmian kina. "Nigdzie indziej nie ma też tak kontrowersyjnych zwycięzców" - uważa Milos� Forman. Przed rokiem Złote Lwy przypadły "Siostrom magdalenkom" Petera Mullana, potępionym przez Watykan. Najstarszy na świecie festiwal filmowy (w tym roku mamy 60. edycję) ma ambicje wyznaczania nowych trendów w światowym kinie, odkrywania nowych twórców - najchętniej z krajów egzotycznych.
W głównym konkursie rzadko pojawiają się filmy amerykańskie, które i tak reklamy nie potrzebują. Dominują kinematografie Azji, a szerzej Trzeciego Świata. Regułą są oscarowe nominacje dla weneckich zwycięzców ("Monsunowe wesele" - Indie, "Historia Qiu Ju" - Chiny, "Zanim spadnie deszcz" - Macedonia). Wenecki festiwal dowodzi, że nawet mało znani twórcy niewielkich kinematografii mogą odnieść rynkowy sukces, zwłaszcza że Złoty Lew oznacza zwykle otwarcie drzwi do Hollywood. Paradoksalnie, Wenecja programowo antyhollywoodzka, zwycięzców wręcz popycha do Hollywood.
Z Wenecji do Hollywood
Tak było z hinduską reżyserką (wyedukowaną na amerykańskim Harvardzie) Mirą Nair, twórczynią "Monsunowego wesela" i "Kamasutry", która właśnie pracuje nad amerykańską komedią (z udziałem Boba Hoskinsa) dla Miramaxu. Chińscy filmowcy, nagradzani na weneckim festiwalu, już dawno zadomowili się za oceanem, a ich filmy mają tam stałych dystrybutorów. Yimou, ulubiony (obok Wonga Kar-Waia) chiński reżyser Amerykanów, kilkakrotnie był laurea-tem Sundance Film Festival (za co w rodzinnym kraju spotyka go ostracyzm). Irański twórca Jafar Panahi - dzięki Złotemu Lwu dla filmu "Dayereh" - zwrócił uwagę świata na maleńką, ale wyjątkowo odważną (jak na państwo rządzone wedle reguł Koranu) kinematografię tego kraju.
Od trzech lat na weneckiej imprezie promowane jest filmowe nowatorstwo. Do "antykonkursu" zatytułowanego "Controcorrenti" ("Pod prąd") trafiają obrazy zbyt nowatorskie, by mogły zaistnieć w głównym nurcie, ale też zbyt ważne, by je pominąć na festiwalu o ambicjach odkrywczego. W ubiegłym roku wydarzeniem była animowana ekranizacja słynnego antyklerykalnego utworu noblisty Dario Fo, zrealizowana w stylu disneyowskich filmów dla dzieci. W przeciwieństwie do wyważonych imprez w Cannes i Berlinie Wenecja stroni od politycznej poprawności, a wręcz ostentacyjnie ją ignoruje. Prowokacja to zresztą ulubione słowo obecnego dyrektora festiwalu Moritza de Hadelna, zwolennika nagrodzenia potępionych przez Watykan "Sióstr magdalenek". (Dyrektorzy imprezy zmieniają się w Wenecji równie często jak kiedyś premierzy włoskiego rządu). Ta opowieść o prowadzonym przez zakonnice zakładzie dla upadłych dziewcząt, w którym siostrzyczki zakonne pełnią wobec dziewcząt funkcje oprawców, trium-
falnie przeszła przez ekrany świata (polska premiera 19 września) i okazała się produkcją dochodową.
Od Kurosawy do Kieślowskiego
Kiedy ponad pół wieku temu na wenecki festiwal trafił nikomu nie znany Akira Kurosawa z filmem "Rashomon" (1951 r.), nikt nie przypuszczał, że utoruje on japońskim filmom drogę na światowe ekrany i do Oscarów. Z czasem odkrywanie kolejnych wielkich twórców stało się wręcz rutyną na weneckim festiwalu. W 1954 r. objawił się Federico Fellini z niezapomnianą "La Stradą" (Złote Lwy w Wenecji i pierwszy z pięciu Oscarów). W 1965 r. odkryto Luchino Viscontiego ("Sandra of a Thousand Delights"), który wygrał wówczas o włos z innym wielkim - Milos�em Formanem ("Miłość blondynki").
Rok po zwycięstwie Viscontiego triumfy na Lido święcił geniusz i skandalista Luis Buńuel - z "Pięknością dnia". Do Polski Złoty Lew trafił dopiero w 1993 r. dzięki Krzysztofowi Kieślowskiemu nagrodzonemu za film "Niebieski". Nie było to jednak żadne odkrycie, bo reżyser był już znany na świecie jako twórca "Dekalogu" (również uhonorowanego w Wenecji). Rok później Kieślowski miał trzy nominacje do Oscara: za "Czerwonego".
Czekając na Felliniego
Większość nazwisk w tegorocznym konkursie głównym niewiele mówi publiczności. Wyjątkami są Michael Winterbottom, Alejándro Gonzáles Ińarritu, Christopher Hampton oraz 94-letni Manoel De Oliveira. Po raz pierwszy od kilku lat w głównym konkursie znalazł się też film polski - "Pornografia" Jana Jakuba Kolskiego. Próżno natomiast szukać wśród kandydatów do Złotego Lwa słynnych nazwisk zza ocea-nu. Pojawiają się one na festiwalu, tyle że poza konkursem. Podobnie jak wielcy twórcy z krajów nieanglojęzycznych (w tym również Włosi).
Oprócz zaplanowanego - jak zwykle - na otwarcie filmu Woody'ego Allena poza konkursem swoje nowe dzieła pokażą Ridley Scott ("Matchstick Men") oraz ostatni z żyjących mistrzów włoskiego kina Bernardo Bertolucci ("The Dreamers"). Film Bertolucciego stanowi swoiste dopełnienie jego najsławniejszego obrazu - "Ostatnie tango w Paryżu". Opowiada o młodych Francuzach i ich amerykańskich przyjaciołach przebywających w Paryżu w 1968 r., w czasie rewolty studenckiej. Duże oczekiwania towarzyszą filmom "Dawno temu w Meksyku" - ostatniej części trylogii Roberto Rodri-
gueza o wędrownym grajku (z Antonio Banderasem i Salmą Hayek), oraz "Okrucieństwo nie do przyjęcia" braci Coen (z George'em Clooneyem i Catherine Zetą-Jones). I nie ma co kryć, że to właśnie gwiazdy nadają ton weneckiej imprezie. Przy nich blednie nawet największa prowokacja w głównym konkursie. Wenecki konkurs tym czasem - jak w latach 50. i 60. - czeka na reżyserskie gwiazdy na miarę Felliniego czy Kurosawy. Czeka na kino na miarę ich twórczości, by impreza na Lido była nie tylko nazywana najstarszym, ale i najważniejszym europejskim festiwalem filmowym.
W głównym konkursie rzadko pojawiają się filmy amerykańskie, które i tak reklamy nie potrzebują. Dominują kinematografie Azji, a szerzej Trzeciego Świata. Regułą są oscarowe nominacje dla weneckich zwycięzców ("Monsunowe wesele" - Indie, "Historia Qiu Ju" - Chiny, "Zanim spadnie deszcz" - Macedonia). Wenecki festiwal dowodzi, że nawet mało znani twórcy niewielkich kinematografii mogą odnieść rynkowy sukces, zwłaszcza że Złoty Lew oznacza zwykle otwarcie drzwi do Hollywood. Paradoksalnie, Wenecja programowo antyhollywoodzka, zwycięzców wręcz popycha do Hollywood.
Z Wenecji do Hollywood
Tak było z hinduską reżyserką (wyedukowaną na amerykańskim Harvardzie) Mirą Nair, twórczynią "Monsunowego wesela" i "Kamasutry", która właśnie pracuje nad amerykańską komedią (z udziałem Boba Hoskinsa) dla Miramaxu. Chińscy filmowcy, nagradzani na weneckim festiwalu, już dawno zadomowili się za oceanem, a ich filmy mają tam stałych dystrybutorów. Yimou, ulubiony (obok Wonga Kar-Waia) chiński reżyser Amerykanów, kilkakrotnie był laurea-tem Sundance Film Festival (za co w rodzinnym kraju spotyka go ostracyzm). Irański twórca Jafar Panahi - dzięki Złotemu Lwu dla filmu "Dayereh" - zwrócił uwagę świata na maleńką, ale wyjątkowo odważną (jak na państwo rządzone wedle reguł Koranu) kinematografię tego kraju.
Od trzech lat na weneckiej imprezie promowane jest filmowe nowatorstwo. Do "antykonkursu" zatytułowanego "Controcorrenti" ("Pod prąd") trafiają obrazy zbyt nowatorskie, by mogły zaistnieć w głównym nurcie, ale też zbyt ważne, by je pominąć na festiwalu o ambicjach odkrywczego. W ubiegłym roku wydarzeniem była animowana ekranizacja słynnego antyklerykalnego utworu noblisty Dario Fo, zrealizowana w stylu disneyowskich filmów dla dzieci. W przeciwieństwie do wyważonych imprez w Cannes i Berlinie Wenecja stroni od politycznej poprawności, a wręcz ostentacyjnie ją ignoruje. Prowokacja to zresztą ulubione słowo obecnego dyrektora festiwalu Moritza de Hadelna, zwolennika nagrodzenia potępionych przez Watykan "Sióstr magdalenek". (Dyrektorzy imprezy zmieniają się w Wenecji równie często jak kiedyś premierzy włoskiego rządu). Ta opowieść o prowadzonym przez zakonnice zakładzie dla upadłych dziewcząt, w którym siostrzyczki zakonne pełnią wobec dziewcząt funkcje oprawców, trium-
falnie przeszła przez ekrany świata (polska premiera 19 września) i okazała się produkcją dochodową.
Od Kurosawy do Kieślowskiego
Kiedy ponad pół wieku temu na wenecki festiwal trafił nikomu nie znany Akira Kurosawa z filmem "Rashomon" (1951 r.), nikt nie przypuszczał, że utoruje on japońskim filmom drogę na światowe ekrany i do Oscarów. Z czasem odkrywanie kolejnych wielkich twórców stało się wręcz rutyną na weneckim festiwalu. W 1954 r. objawił się Federico Fellini z niezapomnianą "La Stradą" (Złote Lwy w Wenecji i pierwszy z pięciu Oscarów). W 1965 r. odkryto Luchino Viscontiego ("Sandra of a Thousand Delights"), który wygrał wówczas o włos z innym wielkim - Milos�em Formanem ("Miłość blondynki").
Rok po zwycięstwie Viscontiego triumfy na Lido święcił geniusz i skandalista Luis Buńuel - z "Pięknością dnia". Do Polski Złoty Lew trafił dopiero w 1993 r. dzięki Krzysztofowi Kieślowskiemu nagrodzonemu za film "Niebieski". Nie było to jednak żadne odkrycie, bo reżyser był już znany na świecie jako twórca "Dekalogu" (również uhonorowanego w Wenecji). Rok później Kieślowski miał trzy nominacje do Oscara: za "Czerwonego".
Czekając na Felliniego
Większość nazwisk w tegorocznym konkursie głównym niewiele mówi publiczności. Wyjątkami są Michael Winterbottom, Alejándro Gonzáles Ińarritu, Christopher Hampton oraz 94-letni Manoel De Oliveira. Po raz pierwszy od kilku lat w głównym konkursie znalazł się też film polski - "Pornografia" Jana Jakuba Kolskiego. Próżno natomiast szukać wśród kandydatów do Złotego Lwa słynnych nazwisk zza ocea-nu. Pojawiają się one na festiwalu, tyle że poza konkursem. Podobnie jak wielcy twórcy z krajów nieanglojęzycznych (w tym również Włosi).
Oprócz zaplanowanego - jak zwykle - na otwarcie filmu Woody'ego Allena poza konkursem swoje nowe dzieła pokażą Ridley Scott ("Matchstick Men") oraz ostatni z żyjących mistrzów włoskiego kina Bernardo Bertolucci ("The Dreamers"). Film Bertolucciego stanowi swoiste dopełnienie jego najsławniejszego obrazu - "Ostatnie tango w Paryżu". Opowiada o młodych Francuzach i ich amerykańskich przyjaciołach przebywających w Paryżu w 1968 r., w czasie rewolty studenckiej. Duże oczekiwania towarzyszą filmom "Dawno temu w Meksyku" - ostatniej części trylogii Roberto Rodri-
gueza o wędrownym grajku (z Antonio Banderasem i Salmą Hayek), oraz "Okrucieństwo nie do przyjęcia" braci Coen (z George'em Clooneyem i Catherine Zetą-Jones). I nie ma co kryć, że to właśnie gwiazdy nadają ton weneckiej imprezie. Przy nich blednie nawet największa prowokacja w głównym konkursie. Wenecki konkurs tym czasem - jak w latach 50. i 60. - czeka na reżyserskie gwiazdy na miarę Felliniego czy Kurosawy. Czeka na kino na miarę ich twórczości, by impreza na Lido była nie tylko nazywana najstarszym, ale i najważniejszym europejskim festiwalem filmowym.
Festiwalowe objawienia "Rashomon" (1951) reż. Akira Kurosawa "La Strada" (1957) reż. Federico Fellini "Piękność dnia" (1966) reż. Luis Bunuel Trzy kolory. Niebieski (1993) reż. Krzysztof Kieślowski "Siostry magdalenki" (2002) reż. Peter Mullan
|
Więcej możesz przeczytać w 35/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.