Zatrzymanie Jacka Kalasa było de facto uderzeniem w Krzysztofa Szwedowskiego, wiceprezesa NIK i byłego wiceszefa UOP
Nawet połowy sił użytych do zatrzymania Jacka Kalasa, inspektora Najwyższej Izby Kontroli i byłego oficera Urzędu Ochrony Państwa, nie zaangażowała Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego do ścigania sprawców wykrytych przez niego przestępstw. Spektakularne zatrzymanie Kalasa było de facto ostrzeżeniem dla Krzysztofa Szwedowskiego, wiceprezesa NIK i byłego wiceszefa UOP. Szwedowski, ze swoimi umiejętnościami i wiedzą, jest dla rządzącej ekipy największym - poza wolnymi mediami - zagrożeniem. I w przeciwieństwie do mediów ma za sobą aparat inspektorów oraz dostęp do dokumentów, w tym tajnych.
Tajna wizytówka
Podstawą do zatrzymania Kalasa były materiały z podsłuchu jego rozmów telefonicznych z Markiem W., naczelnikiem Wydziału Ochrony Departamentu Nadzoru i Kontroli Wewnętrznej ABW. Miał on przekazywać Kalasowi, który był wcześniej jego szefem jako zastępca dyrektora Inspektoratu Nadzoru i Kontroli Wewnętrznej UOP, tajemnice służbowe i państwowe. Pozostaje tajemnicą agencji, dlaczego oprócz Marka W. zatrzymano Jacka S., inspektora biura kadr ABW, z którym Kalas, jak ustaliliśmy, w ogóle nie rozmawiał. Jacka S. zwolniono najwcześniej, a prokuratura nie wystąpiła do sądu z wnioskiem o aresztowanie go.
Ustaliliśmy, że podczas przeszukań u Kalasa i jego rodziny ABW i prokuratura zabrały jako materiał dowodowy m.in. wizytówkę posłanki Ligi Polskich Rodzin z Torunia Anny Sobeckiej, kartę kredytową Visa oraz dwa artykuły prasowe (m.in. "Spółka dla zarządu" z lipcowej "Rzeczpospolitej"). Operację przeprowadzili funkcjonariusze warszawskiej centrali ABW. Nawet toruńskie mieszkanie teściów Kalasa i jego dom w niedalekim Lubiczu przeszukiwały ekipy ze stolicy. "Wygląda na to, że kierownictwu agencji zależało, by z akcji wyłączyć funkcjonariuszy delegatury ABW w Bydgoszczy i jej ośrodka w Toruniu, czyli dawnych kolegów Kalasa, z którymi pracował od 1991 r., zanim go przeniesiono do Warszawy" - mówi były szef UOP płk Zbigniew Nowek.
W ostatni wtorek do siedziby NIK wkroczyli uzbrojeni funkcjonariusze ABW, prowadząc inspektora Kalasa skutego kajdankami. Stało się tak, mimo że pracowników NIK ze względu na immunitet nie można przesłuchiwać bez zgody prezesa izby. Nie wiadomo dlaczego ekipie ABW pozwolono zabrać z gabinetu Kalasa jego służbowy komputer. Prokuratura nadzorująca czynności agencji przyznała, że zarzucane Kalasowi przestępstwo podżegania funkcjonariusza ABW do ujawniania tajemnicy służbowej nie dotyczy jego pracy w NIK.
Po dwóch dniach od zatrzymania Kalasa sąd nie zgodził się na jego aresztowanie. Wypuszczono także Marka W., któremu zarzucono tylko ujawienie tajemnicy służbowej.
Co odkryŁ Jacek Kalas?
Sensu działań ABW nie można zrozumieć, nie wiedząc, jak odpowiedzialnymi zadaniami zajmował się w NIK Kalas. Dwa tygodnie po zakończeniu badania raportu otwarcia NIK zawiadomiła Prokuraturę Okręgową w Warszawie, że sfałszowano w nim wiele danych, a w dodatku w Ministerstwie Skarbu Państwa zaginęła część dokumentów, które posłużyły do przygotowania tego opracowania. Nieco wcześniej, w wyniku tej samej kontroli, dwie inne prokuratury otrzymały z NIK doniesienia o przestępstwach, które rządowy raport pominął. Obciążają one zarząd KGHM powołany w połowie lat 90., czyli za czasów pierwszej koalicji SLD-PSL. Prokuraturę Rejonową w Lubinie NIK zawiadomiła o sfałszowaniu przez przedstawicieli władz KGHM Polska Miedź ważnego dokumentu związanego z głośną inwestycją w Kongu. Z kolei Prokuraturę Okręgową w Katowicach powiadomiono o niegospodarności zarządu spółki w związku z tą samą inwestycją. Spowodowała ona straty sięgające - według kontrolerów - 300 mln zł. Wszystkie trzy zawiadomienia złożone przez NIK do prokuratury po zbadaniu raportu otwarcia były efektem pracy zatrzymanego przez ABW Jacka Kalasa. Tego samego ranka, gdy zatrzymywano Kalasa, katowicka prokuratura poinformowała o odmowie wszczęcia śledztwa z doniesienia NIK w sprawie strat, które przyniosła inwestycja KGHM w Kongu. Przypadek?
Andrzej Barcikowski zapewniał, że wyjaśnianie i weryfikowanie podejrzeń o wypływie z ABW informacji niejawnych rozpoczęło się w kwietniu 2003 r., a zatem na długo przed pojawieniem się skandalu z raportem. Tymczasem mamy dokument, który może świadczyć, że szef ABW nie jest poinformowany o najbardziej istotnych sprawach dla bezpieczeństwa ekonomicznego państwa. Od lutego NIK i sam Kalas kwestionowali wiarygodność raportu otwarcia. ABW miała okazję się dowiedzieć o tym już pod koniec lutego od przedstawicieli MSP zasiadających w radzie nadzorczej KGHM Polska Miedź. W protokole z jej posiedzenia z 25 lutego 2003 r. można przeczytać: "Na salę obrad zaproszeni zostali kontrolerzy Najwyższej Izby Kontroli panowie Jacek Kalas i Piotr Madziar. (...) Stwierdzili, że celem kontroli NIK, która odbyła się w okresie październik-grudzień 2002, była weryfikacja 'Raportu otwarcia'". Protokół zawiera wyliczenie przekłamań raportu otwarcia i pominięte w nim niewygodne dla rządu fakty.
ABW kontra NIK
Napięcie między podporządkowaną bezpośrednio premierowi ABW a Najwyższą Izbą Kontroli, którą gabinet Leszka Millera postrzega jako ostatni bastion prawicy, trwa od miesięcy. Zatrzymanie kontrolera NIK i dwóch oficerów ABW, którzy mieli mu rzekomo przekazywać informacje niejawne, jest tylko kolejną odsłoną w tym konflikcie. W czerwcu tego roku prezes NIK Mirosław Sekuła zawiadomił premiera, ministra sprawiedliwości i Sejm, że funkcjonariusz ABW próbował nakłonić świadka do złożenia przeciwko niemu fałszywych zeznań. Dotyczyło to śledztwa prowadzonego przez Prokuraturę Okręgową w Gliwicach w związku z podejrzeniem wystąpienia nieprawidłowości przy prywatyzacji Huty Zabrze (w 1996 r.).
W tym samym czasie, gdy akcje huty kupował od NFI Progress, prywatny inwestor, wiceprezydent Zabrza, którym był wówczas właśnie Sekuła, podpisał decyzję o umorzeniu spółce 8 mln zaległych podatków. Później Sekuła tłumaczył, że nie wiedział o sprzedaży huty, a chciał ją ratować przed upadkiem. Gliwicka prokuratura po siedmiu latach bada, czy nie doszło wówczas do niegospodarności. Naczelnikiem wydziału śledczego, w którym toczy się śledztwo dotyczące m.in. decyzji Sekuły z 1996 r., jest prokurator Wojciech Dutkowski. To on w czerwcu 2002 r. umorzył wspomniane śledztwo w sprawie inwestycji KGHM w Kongu, nazywając ją "uzasadnionym eksperymentem gospodarczym". Niedawno ujawniliśmy na łamach "Wprost" ("King Kongo", nr 31), że krótko przed umorzeniem Dutkowski awansował na naczelnika wydziału śledczego Prokuratury Okręgowej w Gliwicach.
Na ABW skarżył się też niedawno publicznie wiceprezes NIK Krzysztof Szwedowski. Jego zdaniem, z agencji wychodzą kontrolowane przecieki do związanych z SLD mediów, żeby przedstawić w fałszywym świetle jego rolę jako wiceszefa UOP, nadzorującego śledztwo dotyczące zabójstwa generała Marka Papały.
Agencja osobliwa
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego uczciła pierwszą rocznicę swojej działalności w osobliwy sposób. Zamiast ścigać najpoważniejsze przestępstwa godzące w bezpieczeństwo państwa (terroryzm czy handel bronią i szpiegostwo), wdała się w awanturę między rządem SLD i NIK. Po roku istnienia agencji mało słychać o jej sukcesach. Głośno jest natomiast o jej nietypowym podejściu do wykonywania statutowych zadań. Barcikowski nie zlecił swym podwładnym podjęcia żadnych działań w aferze Rywina, tłumacząc, że: "Uznałem, że zaangażowanie korupcyjne funkcjonariuszy publicznych to zjawisko tak mało prawdopodobne, że przyznam się, iż nawet nie podzieliłem się tą informacją z moimi kolegami funkcjonariuszami. To jest chyba groteskowe i my mamy za mało sił i środków, aby się takimi bzdetami zajmować".
Tajna wizytówka
Podstawą do zatrzymania Kalasa były materiały z podsłuchu jego rozmów telefonicznych z Markiem W., naczelnikiem Wydziału Ochrony Departamentu Nadzoru i Kontroli Wewnętrznej ABW. Miał on przekazywać Kalasowi, który był wcześniej jego szefem jako zastępca dyrektora Inspektoratu Nadzoru i Kontroli Wewnętrznej UOP, tajemnice służbowe i państwowe. Pozostaje tajemnicą agencji, dlaczego oprócz Marka W. zatrzymano Jacka S., inspektora biura kadr ABW, z którym Kalas, jak ustaliliśmy, w ogóle nie rozmawiał. Jacka S. zwolniono najwcześniej, a prokuratura nie wystąpiła do sądu z wnioskiem o aresztowanie go.

W ostatni wtorek do siedziby NIK wkroczyli uzbrojeni funkcjonariusze ABW, prowadząc inspektora Kalasa skutego kajdankami. Stało się tak, mimo że pracowników NIK ze względu na immunitet nie można przesłuchiwać bez zgody prezesa izby. Nie wiadomo dlaczego ekipie ABW pozwolono zabrać z gabinetu Kalasa jego służbowy komputer. Prokuratura nadzorująca czynności agencji przyznała, że zarzucane Kalasowi przestępstwo podżegania funkcjonariusza ABW do ujawniania tajemnicy służbowej nie dotyczy jego pracy w NIK.
Po dwóch dniach od zatrzymania Kalasa sąd nie zgodził się na jego aresztowanie. Wypuszczono także Marka W., któremu zarzucono tylko ujawienie tajemnicy służbowej.
Co odkryŁ Jacek Kalas?
Sensu działań ABW nie można zrozumieć, nie wiedząc, jak odpowiedzialnymi zadaniami zajmował się w NIK Kalas. Dwa tygodnie po zakończeniu badania raportu otwarcia NIK zawiadomiła Prokuraturę Okręgową w Warszawie, że sfałszowano w nim wiele danych, a w dodatku w Ministerstwie Skarbu Państwa zaginęła część dokumentów, które posłużyły do przygotowania tego opracowania. Nieco wcześniej, w wyniku tej samej kontroli, dwie inne prokuratury otrzymały z NIK doniesienia o przestępstwach, które rządowy raport pominął. Obciążają one zarząd KGHM powołany w połowie lat 90., czyli za czasów pierwszej koalicji SLD-PSL. Prokuraturę Rejonową w Lubinie NIK zawiadomiła o sfałszowaniu przez przedstawicieli władz KGHM Polska Miedź ważnego dokumentu związanego z głośną inwestycją w Kongu. Z kolei Prokuraturę Okręgową w Katowicach powiadomiono o niegospodarności zarządu spółki w związku z tą samą inwestycją. Spowodowała ona straty sięgające - według kontrolerów - 300 mln zł. Wszystkie trzy zawiadomienia złożone przez NIK do prokuratury po zbadaniu raportu otwarcia były efektem pracy zatrzymanego przez ABW Jacka Kalasa. Tego samego ranka, gdy zatrzymywano Kalasa, katowicka prokuratura poinformowała o odmowie wszczęcia śledztwa z doniesienia NIK w sprawie strat, które przyniosła inwestycja KGHM w Kongu. Przypadek?
Andrzej Barcikowski zapewniał, że wyjaśnianie i weryfikowanie podejrzeń o wypływie z ABW informacji niejawnych rozpoczęło się w kwietniu 2003 r., a zatem na długo przed pojawieniem się skandalu z raportem. Tymczasem mamy dokument, który może świadczyć, że szef ABW nie jest poinformowany o najbardziej istotnych sprawach dla bezpieczeństwa ekonomicznego państwa. Od lutego NIK i sam Kalas kwestionowali wiarygodność raportu otwarcia. ABW miała okazję się dowiedzieć o tym już pod koniec lutego od przedstawicieli MSP zasiadających w radzie nadzorczej KGHM Polska Miedź. W protokole z jej posiedzenia z 25 lutego 2003 r. można przeczytać: "Na salę obrad zaproszeni zostali kontrolerzy Najwyższej Izby Kontroli panowie Jacek Kalas i Piotr Madziar. (...) Stwierdzili, że celem kontroli NIK, która odbyła się w okresie październik-grudzień 2002, była weryfikacja 'Raportu otwarcia'". Protokół zawiera wyliczenie przekłamań raportu otwarcia i pominięte w nim niewygodne dla rządu fakty.
ABW kontra NIK
Napięcie między podporządkowaną bezpośrednio premierowi ABW a Najwyższą Izbą Kontroli, którą gabinet Leszka Millera postrzega jako ostatni bastion prawicy, trwa od miesięcy. Zatrzymanie kontrolera NIK i dwóch oficerów ABW, którzy mieli mu rzekomo przekazywać informacje niejawne, jest tylko kolejną odsłoną w tym konflikcie. W czerwcu tego roku prezes NIK Mirosław Sekuła zawiadomił premiera, ministra sprawiedliwości i Sejm, że funkcjonariusz ABW próbował nakłonić świadka do złożenia przeciwko niemu fałszywych zeznań. Dotyczyło to śledztwa prowadzonego przez Prokuraturę Okręgową w Gliwicach w związku z podejrzeniem wystąpienia nieprawidłowości przy prywatyzacji Huty Zabrze (w 1996 r.).
W tym samym czasie, gdy akcje huty kupował od NFI Progress, prywatny inwestor, wiceprezydent Zabrza, którym był wówczas właśnie Sekuła, podpisał decyzję o umorzeniu spółce 8 mln zaległych podatków. Później Sekuła tłumaczył, że nie wiedział o sprzedaży huty, a chciał ją ratować przed upadkiem. Gliwicka prokuratura po siedmiu latach bada, czy nie doszło wówczas do niegospodarności. Naczelnikiem wydziału śledczego, w którym toczy się śledztwo dotyczące m.in. decyzji Sekuły z 1996 r., jest prokurator Wojciech Dutkowski. To on w czerwcu 2002 r. umorzył wspomniane śledztwo w sprawie inwestycji KGHM w Kongu, nazywając ją "uzasadnionym eksperymentem gospodarczym". Niedawno ujawniliśmy na łamach "Wprost" ("King Kongo", nr 31), że krótko przed umorzeniem Dutkowski awansował na naczelnika wydziału śledczego Prokuratury Okręgowej w Gliwicach.
Na ABW skarżył się też niedawno publicznie wiceprezes NIK Krzysztof Szwedowski. Jego zdaniem, z agencji wychodzą kontrolowane przecieki do związanych z SLD mediów, żeby przedstawić w fałszywym świetle jego rolę jako wiceszefa UOP, nadzorującego śledztwo dotyczące zabójstwa generała Marka Papały.
Agencja osobliwa
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego uczciła pierwszą rocznicę swojej działalności w osobliwy sposób. Zamiast ścigać najpoważniejsze przestępstwa godzące w bezpieczeństwo państwa (terroryzm czy handel bronią i szpiegostwo), wdała się w awanturę między rządem SLD i NIK. Po roku istnienia agencji mało słychać o jej sukcesach. Głośno jest natomiast o jej nietypowym podejściu do wykonywania statutowych zadań. Barcikowski nie zlecił swym podwładnym podjęcia żadnych działań w aferze Rywina, tłumacząc, że: "Uznałem, że zaangażowanie korupcyjne funkcjonariuszy publicznych to zjawisko tak mało prawdopodobne, że przyznam się, iż nawet nie podzieliłem się tą informacją z moimi kolegami funkcjonariuszami. To jest chyba groteskowe i my mamy za mało sił i środków, aby się takimi bzdetami zajmować".
Więcej możesz przeczytać w 35/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.