Piotrusiu! Jak i poprzednio, piszę do Cię z ziem korony świętego Stefana, skąd jeszcze przez tydzień nie zamierzam się ruszać
Czynię jednodniowe wyprawy do Rumunii, lecz żadnych poważniejszych spostrzeżeń kulinarnej natury - poza niezwykłym urodzajem papryki i bakłażanów - nie poczyniłem. Upał monstrualny, więc żłopię na potęgę - przeważnie białe wino z wodą z syfonu (szklanka takiego specyfiku w knajpie kosztuje 1,50 zł, nie można więc powiedzieć, by była to cena przesadzona), ale również napoje okrutnie dziecinne, całkowicie pozbawione alkoholu. Wiem, że branża wyrobów gazowanych jest Ci bliska i jakże często oddajesz się konsumpcji produktów konserwowanych benzoesanem sodu (byleby tylko, na miłość boską, nie były słodzone aspartamem!), więc poruszę problem, o którym już kiedyś wspominaliśmy, kwestię bolesną, a dotyczącą niezrozumiałej polityki wielkich koncernów żywnościowych. Z powodów tylko sobie znanych nie sprzedają one w Polsce akurat tych produktów, które lubimy i znamy z zagranicy, a dotyczy to głównie rzeczy do picia. Nad zniknięciem z naszego rynku specyfiku ginger ale (Canada Dry) płakaliśmy, oprotestowaliśmy brak bitter lemon (zdaje się jednak, że firma Schweppes postanowiła zaryzykować i w śladowych ilościach umieszcza go w naszych sklepach), tym razem chcę Ci donieść, że spotkałem na Węgrzech fantę, której nigdy u nas nie widziałem, w dodatku jest to jedyna fanta, jaka w ogóle mi smakuje. Ma ona sensacyjny smak czarnego bzu, głęboki i wyraźny, nie jest nieznośnie przesłodzona i smakuje znacznie lepiej niż fanta z owoców
leśnych, którą razem próbowaliśmy rok temu w Bułgarii, a nadal nie ma jej w kraju nad Wisłą.
Czy to są jakieś lokalne fanaberie? Od czego to zależy, że wielkiej firmie opłaca się coś produkować i sprzedawać w krajach mniejszych, a lekceważą największy rynek w środkowej Europie? Nie wiem, nie rozumiem. Obiecuję za to solennie, że przywiozę Ci nie tylko butelkę destylatu gruszkowego firmowanego przez restaurację Gundel, lecz również plastikową flachę czarnobzowego napoju.
To na razie.
Twój Robert Makłowicz
Drogi Bobku!
Ty tam sobie w krajach dalekich fantę o smaku czarnego bzu i gruszkówkę firmowaną przez boskiego Gundela popijasz, a ja tu gorę w upałach na Mazowszu.
W sklepach pobliskiego Mszczonowa nawet nie słyszano o ginger ale, a co dopiero o bitter lemon Schweppesa. Wypatrzyłem wszelako na półkach chilijski cabernet Gato Negro w przyzwoitej cenie 26 zł za butelkę i tym właśnie magicznym trunkiem o aksamitnym posmaku czerwonych owoców z dominującą nutą czarnej porzeczki na podniecającym, jakby pieprzowo-miętowym tle nawilżam wysuszone pragnieniem gardło. Z latynoamerykańskiej etykiety spogląda na mnie białymi oczami roztapiający się w ciemnoczerwonym tle tytułowy gato negro - czarny kot.
Stosownie do męczącej pogody cały nasz jadłospis nabrał maksymalnej lekkości. Furorę robi wykombinowany przez Mirynę superniskokaloryczny chłodnik. Wygląda zupełnie jak litewski, choć w istocie to odmiana klasycznego bułgarskiego taratora, tyle że na kefirze, ubarwionego na biskupią purpurę odrobiną kwasu buraczanego.
Z rozkoszą wsuwam też duże ilości pieczonej na ruszcie cukini, której przeistoczenie smakowe na grillu sprawia mi szczególną przyjemność. Obieram ją ze skóry, kroję wzdłuż na cienkie, półcentymetrowe plastry i kładę na kraty rusztu. Smaruję oliwą z czosnkiem, solę i chaps! Można też, jak na Bałkanach, polać śmietaną - mmm! Ale urok ma również i taka całkowicie sauté, bez niczego, tylko posypana solą.
Tymczasem idę rozmrozić krewetki, bo właśnie przyszło mi do głowy, że biskupi kefirator można by z powodzeniem ubogacić szrimpsami. Cóż, jeszcze lepsze byłyby szyjki rakowe, tych jednak nie mam na podorędziu.
Żegnam ospale,
Czarny Kot Bikont
leśnych, którą razem próbowaliśmy rok temu w Bułgarii, a nadal nie ma jej w kraju nad Wisłą.
Czy to są jakieś lokalne fanaberie? Od czego to zależy, że wielkiej firmie opłaca się coś produkować i sprzedawać w krajach mniejszych, a lekceważą największy rynek w środkowej Europie? Nie wiem, nie rozumiem. Obiecuję za to solennie, że przywiozę Ci nie tylko butelkę destylatu gruszkowego firmowanego przez restaurację Gundel, lecz również plastikową flachę czarnobzowego napoju.
To na razie.
Twój Robert Makłowicz
Drogi Bobku!
Ty tam sobie w krajach dalekich fantę o smaku czarnego bzu i gruszkówkę firmowaną przez boskiego Gundela popijasz, a ja tu gorę w upałach na Mazowszu.
W sklepach pobliskiego Mszczonowa nawet nie słyszano o ginger ale, a co dopiero o bitter lemon Schweppesa. Wypatrzyłem wszelako na półkach chilijski cabernet Gato Negro w przyzwoitej cenie 26 zł za butelkę i tym właśnie magicznym trunkiem o aksamitnym posmaku czerwonych owoców z dominującą nutą czarnej porzeczki na podniecającym, jakby pieprzowo-miętowym tle nawilżam wysuszone pragnieniem gardło. Z latynoamerykańskiej etykiety spogląda na mnie białymi oczami roztapiający się w ciemnoczerwonym tle tytułowy gato negro - czarny kot.
Stosownie do męczącej pogody cały nasz jadłospis nabrał maksymalnej lekkości. Furorę robi wykombinowany przez Mirynę superniskokaloryczny chłodnik. Wygląda zupełnie jak litewski, choć w istocie to odmiana klasycznego bułgarskiego taratora, tyle że na kefirze, ubarwionego na biskupią purpurę odrobiną kwasu buraczanego.
Z rozkoszą wsuwam też duże ilości pieczonej na ruszcie cukini, której przeistoczenie smakowe na grillu sprawia mi szczególną przyjemność. Obieram ją ze skóry, kroję wzdłuż na cienkie, półcentymetrowe plastry i kładę na kraty rusztu. Smaruję oliwą z czosnkiem, solę i chaps! Można też, jak na Bałkanach, polać śmietaną - mmm! Ale urok ma również i taka całkowicie sauté, bez niczego, tylko posypana solą.
Tymczasem idę rozmrozić krewetki, bo właśnie przyszło mi do głowy, że biskupi kefirator można by z powodzeniem ubogacić szrimpsami. Cóż, jeszcze lepsze byłyby szyjki rakowe, tych jednak nie mam na podorędziu.
Żegnam ospale,
Czarny Kot Bikont
Kefirator biskupi podaje Piotr Bikont 1,5 l kefiru, 600-800 g ogórków, główka czosnku, 2 łyżki koncentratu buraczanego, pęczek koperku, sól i pieprz Ogórki obrać i zetrzeć na tarce z dużymi okami, włożyć do sita, obficie posolić, przykryć, przycisnąć czymś ciężkim. Odłożyć sito na przykład na garnek i odstawić. Po co najmniej pół godziny przełożyć ogórki do garnka, dodać dużo wyciśniętego czosnku, posiekany koperek, zalać kefirem. Dolać kwas buraczany i wszystko wymieszać. Doprawić do smaku. Najlepszy jest drugiego dnia, kiedy kefir trochę zgęstnieje i składniki się przegryzą, podawany prosto z lodówki. |
Więcej możesz przeczytać w 35/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.