Ludzie Saddama połączyli w Iraku siły z międzynarodówką terrorystyczną
Zamach na siedzibę ONZ w Bagdadzie w ubiegłym tygodniu nie był dziełem żądnego krwi szaleńca. Była to chłodno wykalkulowana, doskonale zaplanowana i precyzyjnie przeprowadzona operacja terrorystyczna. I oznaczać może rozpoczęcie nowej wojny w Iraku.
Do ataku na siedzibę ONZ w Bagdadzie przyznała się nieznana islamska organizacja Zbrojna Awangarda Drugiej Armii Mahometa. "Zapowiadamy prowadzenie wojny przeciwko cudzoziemcom. Ostrzegamy kraje arabskie przed wysyłaniem sił zbrojnych do Iraku i wzywamy do kontynuowania świętej wojny przeciw wszystkim, którzy pomagają Amerykanom, nawet jeśli są Arabami lub muzułmanami" - oświadczenie takiej treści podpisane przez tę organizację dotarło do telewizji Al-Arabija. Jeśli Zbrojna Awangarda Drugiej Armii Mahometa w ogóle istnieje, jest to ugrupowanie podobne do działającej już wcześniej Wahhab. Jej członkowie - najbardziej twardogłowi ekstremiści islamscy - uważają, że każdy kafir, czyli niemuzułmanin, na islamskiej ziemi jest intruzem. Celem zamachu stała się ONZ, którą o wiele można oskarżać, ale na pewno nie o to, że chce okupować jakikolwiek kraj.
Atak mogli przeprowadzić pogrobowcy reżimu byłego dyktatora, którzy wiedzą, że w Iraku nie ma już dla nich miejsca. Możliwe, że za zamachem stoi sam Saddam, któremu marzy się partyzantka na wzór bośniackiej czy czeczeńskiej. Równie prawdopodobne jest jednak, że ataki przeprowadzili terroryści wezwani do Iraku przez bin Ladena na "świętą wojnę w obronie islamu". Istnieje jeszcze jeden możliwy scenariusz, najgroźniejszy - w Iraku jednoczą się wrogowie Ameryki oraz wartości świata Zachodu, które ona reprezentuje. Oznaczałoby to, że powstała swego rodzaju Bass-Kaida.
Bomba w stylu Saddama
O tym, że za atakiem stoją ludzie związani z dawnym reżimem, mogą świadczyć pierwsze wyniki ekspertyz z miejsca zamachu. Tom Fuentes, szef ekipy FBI prowadzącej śledztwo w tej sprawie, uważa, że bomba, która tam eksplodowała, ważyła około 250 kg. Skonstruo-wano ją z "części pochodzących jeszcze z ery sowieckiej". - Takich samych części i podzespołów używała armia iracka
- twierdzi Fuentes. Eksperci wojskowi dodają, że elitarne oddziały irackie przeszkolono właśnie do takich zadań. O profesjonalizmie zamachowców świadczy to, że dwa dni po zamachu wciąż nie było wiadomo, czy w ciężarówce, która eksplodowała, znajdował się podczas ataku kierowca. - Kimkolwiek byli sprawcy, na pewno nie chcieli być zidentyfikowani - uważa Fuentes. Przypomina, że w 1993 r. podobne metody stosowała jednostka specjalna wysłana przez Saddama z zadaniem zgładzenia ówczesnego prezydenta USA Geor-ge'a Busha.
Irakijczycy, których niewiele obchodzi polityka, domagają się od koalicji przede wszystkim zapewnienia bezpieczeństwa na ulicach oraz regularnych dostaw prądu i wody. Tymczasem prądu i wody nie ma właśnie z powodu zamachów. W ubieg-łym tygodniu sabotażyści wysadzili magistralę wodną w Bagdadzie, zmuszając inżynierów do odcięcia wody w całej stolicy. Takich ataków od zakończenia wojny było co najmniej jedenaście. We wszystkich zamachowcy używali niewielkich ładunków (zdaniem ekspertów, żaden z nich nie był bombą "domowej roboty"), które instalowali z precyzją w starannie wybranych obiektach. Usuwanie skutków zniszczeń trwa najczęściej kilka tygodni.
Sparaliżować państwo!
Zdecydowana większość Irakijczyków nie pałała wprawdzie sympatią do swego prezydenta, ale przyzwyczaiła się do życia w kraju totalitarnym. Do życia bez wody i prądu w temperaturze przekraczającej nierzadko 50°C nie da się przyzwyczaić. - Celem ataków jest wywołanie nie tylko niezadowolenia, ale i strachu - uważa Galawezh Bayiz, dyrektor działającej w Iraku amerykańskiej organizacji humanitarnej Counterpart. - Ludzie nie chcą z nami współpracować, a czasem nawet rozmawiać, bo obawiają się, że jeśli to zrobią, a później Saddam wróci do władzy, zostaną surowo ukarani.
O ile ataki na wodociągi czy elektrownie mają utrudnić życie w kraju i zastraszyć jego mieszkańców, o tyle celem zamachów na szyby naftowe i rurociągi jest uniemożliwienie funkcjonowania państwa irackiego. Dwa tygodnie temu eksplozje zniszczyły część ropociągu łączącego pola naftowe w pobliżu Kirkuku z tureckim portem Ceyhan. Dwie bomby, które podłożono 15 km od siebie, zniszczyły strategiczną trasę między Bagdadem a Mosulem. Praktycznie uniemożliwiło to realizację planów międzynarodowej administracji, by odbudowywać Irak za pieniądze ze sprzedaży ropy.
Armia cieni
Saddam, który zawsze był świetnym strategiem i mistrzem przetrwania, mógł stworzyć armię cieni. Niewątpliwie liczył się z możliwością przegranej i przygotował się na tę ewentualność. Zaraz po tym, jak Amerykanie zdobyli Bagdad, w Iraku mówiło się, że to nie koniec wojny. Saddam miał wydać rozkaz żołnierzom z elitarnych jednostek, by poddali stolicę i czekali. Z listu podpisanego 1 kwietnia przez dyrektora generalnego wywiadu irackiego wynika, że około 10 tys. oficerów wywiadu oraz członków partii Baas dostało rozkaz zniszczenia dokumentów i zejścia do podziemia. Wszyscy mieli się też zapisać do ugrupowań islamskich. Z informacji, jakie zdobyły m.in. Al-Dżazira i Al-Arabija, wynika, że oficerom powiedziano, iż mają się spodziewać rozkazu do rozpoczęcia wojny partyzanckiej. Ostatnie zamachy mogą być dowodem na to, że rozkaz jest wykonywany.
Zlot ekstremistów
Tego samego dnia, gdy przeprowadzono atak na siedzibę ONZ w Bagdadzie, w pakistańskim Islamabadzie pojawiła się taśma, na której mężczyzna przedstawiający się jako Abdul Rahman al-Najdi wzywa w imieniu Al-Kaidy muzułmanów, by "udali się do Iraku walczyć z amerykańską okupacją". Saudyjczyk Al-Najdi od lat uchodzi za jednego z najbliższych współpracowników Osamy bin Ladena i speca od propagandy. Już kilka razy, gdy Al-Kaida przeżywała kryzys, potrafił zwierać szyki międzynarodówki terrorystów. Nigdy nie ujawniono taśmy, na której bin Laden osobiście wzywałby do dżihadu w Iraku, ale prasa arabska kilkakrotnie informowała, że ludzie terrorysty numer 1 nawołują do świętej wojny w tym kraju. Nie chcą bronić obalonego reżimu ani go przywracać, lecz wzywają do dżihadu "w obronie islamu".
Na to, że ostatni zamach to dzieło Al-Kaidy może wskazywać sposób, w jaki obrano cel. Terroryści skupieni wokół Saudyjczyka nienawidzą ONZ równie mocno jak Ameryki. Udowodnili to w połowie lat 90., detonując ciężarówkę pod siedzibą ONZ w Nowym Jorku.
Cztery dni przed atakiem w Bagdadzie Rada Bezpieczeństwa uchwaliła rezolucję 1500, w której poparła nowy rząd iracki tworzony przez międzynarodową administrację. - Od tej chwili ONZ mogła być postrzegana jako instrument w rękach okupantów - uważa analityk Peter Bergen, autor bestsellera "święta Wojna Inc. W sekretnym świecie Osamy bin Ladena".
- Ataki w Iraku zmieniły charakter. Początkowo były to zamachy na żołnierzy, teraz są to zazwyczaj akty sabotażu - twierdzi James Rubin, były zastępca sekretarza stanu USA. Jego zdaniem, terroryści, którzy stawili się na wezwanie Saddama, by go bronić przed inwazją, po wojnie wrócili do domów. Teraz do Iraku ruszyła następna fala bojowników.
Front antyamerykański
Słowa Rubina potwierdza dr Saad al-Fakih, jeden z najbardziej znanych saudyjskich dysydentów, który opierając się na doniesieniach z ojczyzny, poinformował, że wyjechało stamtąd ostatnio do Iraku ponad 3 tys. terrorystów z Al-Kaidy. - Nie wiadomo, w jakim stopniu jest to odpowiedź na apele bin Ladena, a w jakim efekt wojny, którą w maju wydały terrorystom władze w Rijadzie - uważa Al-Fakih. - Usłyszeliśmy, że z Arabii Saudyjskiej wyjeżdżają terroryści, a zaraz potem w Bagdadzie wybuchła bomba w ciężarówce. Wnioski nasuwają się same - mówi Ken Pollack, analityk z waszyngtońskiego Brookings Institution.
W ojczyźnie Saddama może dziś przebywać - wedle szacunków obserwatorów - 6--7 tys. cudzoziemskich terrorystów. Oprócz Saudyjczyków są to Palestyńczycy, obywatele Jordanii, Syrii i Jemenu. Poza Al-Kaidą w Iraku wznowiła działalność organizacja Asnar al-Islam. Przed wojną administracja prezydenta Busha uważała to ugrupowanie za ogniwo łączące bin Ladena z reżimem Saddama. Rozgromieni na początku roku terroryści z Asnar al-Islam uciekli do Iranu. Teraz amerykański wywiad ostrzega, że co najmniej 150 bojowników wróciło do Iraku i szykuje ataki na "cele zagraniczne". Powstanie antyamerykańskiego frontu na gruzach reżimu Saddama staje się rzeczywistością.
Do ataku na siedzibę ONZ w Bagdadzie przyznała się nieznana islamska organizacja Zbrojna Awangarda Drugiej Armii Mahometa. "Zapowiadamy prowadzenie wojny przeciwko cudzoziemcom. Ostrzegamy kraje arabskie przed wysyłaniem sił zbrojnych do Iraku i wzywamy do kontynuowania świętej wojny przeciw wszystkim, którzy pomagają Amerykanom, nawet jeśli są Arabami lub muzułmanami" - oświadczenie takiej treści podpisane przez tę organizację dotarło do telewizji Al-Arabija. Jeśli Zbrojna Awangarda Drugiej Armii Mahometa w ogóle istnieje, jest to ugrupowanie podobne do działającej już wcześniej Wahhab. Jej członkowie - najbardziej twardogłowi ekstremiści islamscy - uważają, że każdy kafir, czyli niemuzułmanin, na islamskiej ziemi jest intruzem. Celem zamachu stała się ONZ, którą o wiele można oskarżać, ale na pewno nie o to, że chce okupować jakikolwiek kraj.
Atak mogli przeprowadzić pogrobowcy reżimu byłego dyktatora, którzy wiedzą, że w Iraku nie ma już dla nich miejsca. Możliwe, że za zamachem stoi sam Saddam, któremu marzy się partyzantka na wzór bośniackiej czy czeczeńskiej. Równie prawdopodobne jest jednak, że ataki przeprowadzili terroryści wezwani do Iraku przez bin Ladena na "świętą wojnę w obronie islamu". Istnieje jeszcze jeden możliwy scenariusz, najgroźniejszy - w Iraku jednoczą się wrogowie Ameryki oraz wartości świata Zachodu, które ona reprezentuje. Oznaczałoby to, że powstała swego rodzaju Bass-Kaida.
Bomba w stylu Saddama
O tym, że za atakiem stoją ludzie związani z dawnym reżimem, mogą świadczyć pierwsze wyniki ekspertyz z miejsca zamachu. Tom Fuentes, szef ekipy FBI prowadzącej śledztwo w tej sprawie, uważa, że bomba, która tam eksplodowała, ważyła około 250 kg. Skonstruo-wano ją z "części pochodzących jeszcze z ery sowieckiej". - Takich samych części i podzespołów używała armia iracka
- twierdzi Fuentes. Eksperci wojskowi dodają, że elitarne oddziały irackie przeszkolono właśnie do takich zadań. O profesjonalizmie zamachowców świadczy to, że dwa dni po zamachu wciąż nie było wiadomo, czy w ciężarówce, która eksplodowała, znajdował się podczas ataku kierowca. - Kimkolwiek byli sprawcy, na pewno nie chcieli być zidentyfikowani - uważa Fuentes. Przypomina, że w 1993 r. podobne metody stosowała jednostka specjalna wysłana przez Saddama z zadaniem zgładzenia ówczesnego prezydenta USA Geor-ge'a Busha.
Irakijczycy, których niewiele obchodzi polityka, domagają się od koalicji przede wszystkim zapewnienia bezpieczeństwa na ulicach oraz regularnych dostaw prądu i wody. Tymczasem prądu i wody nie ma właśnie z powodu zamachów. W ubieg-łym tygodniu sabotażyści wysadzili magistralę wodną w Bagdadzie, zmuszając inżynierów do odcięcia wody w całej stolicy. Takich ataków od zakończenia wojny było co najmniej jedenaście. We wszystkich zamachowcy używali niewielkich ładunków (zdaniem ekspertów, żaden z nich nie był bombą "domowej roboty"), które instalowali z precyzją w starannie wybranych obiektach. Usuwanie skutków zniszczeń trwa najczęściej kilka tygodni.
Sparaliżować państwo!
Zdecydowana większość Irakijczyków nie pałała wprawdzie sympatią do swego prezydenta, ale przyzwyczaiła się do życia w kraju totalitarnym. Do życia bez wody i prądu w temperaturze przekraczającej nierzadko 50°C nie da się przyzwyczaić. - Celem ataków jest wywołanie nie tylko niezadowolenia, ale i strachu - uważa Galawezh Bayiz, dyrektor działającej w Iraku amerykańskiej organizacji humanitarnej Counterpart. - Ludzie nie chcą z nami współpracować, a czasem nawet rozmawiać, bo obawiają się, że jeśli to zrobią, a później Saddam wróci do władzy, zostaną surowo ukarani.
O ile ataki na wodociągi czy elektrownie mają utrudnić życie w kraju i zastraszyć jego mieszkańców, o tyle celem zamachów na szyby naftowe i rurociągi jest uniemożliwienie funkcjonowania państwa irackiego. Dwa tygodnie temu eksplozje zniszczyły część ropociągu łączącego pola naftowe w pobliżu Kirkuku z tureckim portem Ceyhan. Dwie bomby, które podłożono 15 km od siebie, zniszczyły strategiczną trasę między Bagdadem a Mosulem. Praktycznie uniemożliwiło to realizację planów międzynarodowej administracji, by odbudowywać Irak za pieniądze ze sprzedaży ropy.
Armia cieni
Saddam, który zawsze był świetnym strategiem i mistrzem przetrwania, mógł stworzyć armię cieni. Niewątpliwie liczył się z możliwością przegranej i przygotował się na tę ewentualność. Zaraz po tym, jak Amerykanie zdobyli Bagdad, w Iraku mówiło się, że to nie koniec wojny. Saddam miał wydać rozkaz żołnierzom z elitarnych jednostek, by poddali stolicę i czekali. Z listu podpisanego 1 kwietnia przez dyrektora generalnego wywiadu irackiego wynika, że około 10 tys. oficerów wywiadu oraz członków partii Baas dostało rozkaz zniszczenia dokumentów i zejścia do podziemia. Wszyscy mieli się też zapisać do ugrupowań islamskich. Z informacji, jakie zdobyły m.in. Al-Dżazira i Al-Arabija, wynika, że oficerom powiedziano, iż mają się spodziewać rozkazu do rozpoczęcia wojny partyzanckiej. Ostatnie zamachy mogą być dowodem na to, że rozkaz jest wykonywany.
Zlot ekstremistów
Tego samego dnia, gdy przeprowadzono atak na siedzibę ONZ w Bagdadzie, w pakistańskim Islamabadzie pojawiła się taśma, na której mężczyzna przedstawiający się jako Abdul Rahman al-Najdi wzywa w imieniu Al-Kaidy muzułmanów, by "udali się do Iraku walczyć z amerykańską okupacją". Saudyjczyk Al-Najdi od lat uchodzi za jednego z najbliższych współpracowników Osamy bin Ladena i speca od propagandy. Już kilka razy, gdy Al-Kaida przeżywała kryzys, potrafił zwierać szyki międzynarodówki terrorystów. Nigdy nie ujawniono taśmy, na której bin Laden osobiście wzywałby do dżihadu w Iraku, ale prasa arabska kilkakrotnie informowała, że ludzie terrorysty numer 1 nawołują do świętej wojny w tym kraju. Nie chcą bronić obalonego reżimu ani go przywracać, lecz wzywają do dżihadu "w obronie islamu".
Na to, że ostatni zamach to dzieło Al-Kaidy może wskazywać sposób, w jaki obrano cel. Terroryści skupieni wokół Saudyjczyka nienawidzą ONZ równie mocno jak Ameryki. Udowodnili to w połowie lat 90., detonując ciężarówkę pod siedzibą ONZ w Nowym Jorku.
Cztery dni przed atakiem w Bagdadzie Rada Bezpieczeństwa uchwaliła rezolucję 1500, w której poparła nowy rząd iracki tworzony przez międzynarodową administrację. - Od tej chwili ONZ mogła być postrzegana jako instrument w rękach okupantów - uważa analityk Peter Bergen, autor bestsellera "święta Wojna Inc. W sekretnym świecie Osamy bin Ladena".
- Ataki w Iraku zmieniły charakter. Początkowo były to zamachy na żołnierzy, teraz są to zazwyczaj akty sabotażu - twierdzi James Rubin, były zastępca sekretarza stanu USA. Jego zdaniem, terroryści, którzy stawili się na wezwanie Saddama, by go bronić przed inwazją, po wojnie wrócili do domów. Teraz do Iraku ruszyła następna fala bojowników.
Front antyamerykański
Słowa Rubina potwierdza dr Saad al-Fakih, jeden z najbardziej znanych saudyjskich dysydentów, który opierając się na doniesieniach z ojczyzny, poinformował, że wyjechało stamtąd ostatnio do Iraku ponad 3 tys. terrorystów z Al-Kaidy. - Nie wiadomo, w jakim stopniu jest to odpowiedź na apele bin Ladena, a w jakim efekt wojny, którą w maju wydały terrorystom władze w Rijadzie - uważa Al-Fakih. - Usłyszeliśmy, że z Arabii Saudyjskiej wyjeżdżają terroryści, a zaraz potem w Bagdadzie wybuchła bomba w ciężarówce. Wnioski nasuwają się same - mówi Ken Pollack, analityk z waszyngtońskiego Brookings Institution.
W ojczyźnie Saddama może dziś przebywać - wedle szacunków obserwatorów - 6--7 tys. cudzoziemskich terrorystów. Oprócz Saudyjczyków są to Palestyńczycy, obywatele Jordanii, Syrii i Jemenu. Poza Al-Kaidą w Iraku wznowiła działalność organizacja Asnar al-Islam. Przed wojną administracja prezydenta Busha uważała to ugrupowanie za ogniwo łączące bin Ladena z reżimem Saddama. Rozgromieni na początku roku terroryści z Asnar al-Islam uciekli do Iranu. Teraz amerykański wywiad ostrzega, że co najmniej 150 bojowników wróciło do Iraku i szykuje ataki na "cele zagraniczne". Powstanie antyamerykańskiego frontu na gruzach reżimu Saddama staje się rzeczywistością.
![](http://www.wprost.pl/G/wprost_gfx/1083/79.jpg)
Krecia robota 12 czerwca Dwie eksplozje w pobliżu rurociągu naftowego biegnącego do Turcji wywołały pożar w pobliżu miasta Machul. Rurociąg nie został uszkodzony. 22 czerwca W pobliżu miasta Hit sabotażyści wysadzili część gazociągu, który biegł do Syrii. Uszkodzili także linię wysokiego napięcia dostarczającą prąd do Bagdadu. Awarię usunięto w ciągu pięciu dni. 23 czerwca Zniszczono jedno z odgałęzień rurociągu naftowego Kirkuk - Ceyhan w północnej części Iraku. Wybuch uniemożliwił dostawy ropy do Syrii. 1 lipca Wybuch niewielkiej bomby zniszczył meczet Al-Hassan w Faludży. Zginęło pięć osób. Tuż po wybuchu wokół ruin meczetu zgromadził się tłum wznoszący antyamerykańskie hasła. 7 sierpnia Samochód pułapka eksplodował przed ambasadą Jordanii w Bagdadzie. Zginęło 10 osób. Po wybuchu na teren placówki wbiegł tłum Irakijczyków, bezczeszczących jordańskie symbole narodowe. 16 sierpnia Zapalił się rurociąg naftowy Kirkuk - Ceyhan. Pożar gaszono ponad dobę. Władze w Bagdadzie poinformowały, że pożar był wynikiem sabotażu. 17 sierpnia Sabotażyści, używając pocisku rakietowego, uszkodzili jeden z największych wodociągów w Bagdadzie. Zalanych zostało kilka dzielnic miasta, przez kilka godzin wody nie miało 300 tys. mieszkańców. |
Więcej możesz przeczytać w 35/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.