Polskie aktorstwo to dyletanctwo i brak szacunku dla widza - mówi Krzysztof Majchrzak
Interesuje mnie wyłącznie kino ważnych pytań. Nie wciskanie kitu. Za dużo osób pojawia się na planie filmowym albo na scenie, nie mając nic godnego uwagi do powiedzenia - mówi Krzysztof Majchrzak, laureat nagrody dla najlepszego aktora na ostatnim festiwalu filmowym w Gdyni. Majchrzak uważa, że w Polsce, gdy ktoś słabo śpiewa, ale trochę tańczy, a nie umie zrobić salta, zostaje aktorem. Dlatego polskie aktorstwo to przede wszystkim dyletanctwo i brak szacunku dla widza. - A ja patrzę na takiego Harveya Keitela w "Złym poruczniku" i aż mnie zatyka. Potem oglądam go w "Fortepianie" i znowu wciska mnie w fotel. I mówię do siebie: "No bracie, popracuj ty nad warsztatem" - opowiada Majchrzak.
Bokser romantyczny
To dobrze, że Majchrzaka nie znają za oceanem, bo Jack Nicholson miałby konkurenta - oceniali po weneckiej premierze "Pornografii" amerykańscy dziennikarze. - Nicholson? Raczej Harvey Keitel, a jeszcze lepiej Anthony Hopkins, bo jego rola w "Okruchach dnia" to najdoskonalszy instruktaż aktorstwa - mówi "Wprost" Majchrzak. Gra mało, bo na dziesięć proponowanych ról przyjmuje jedną. - Nie cierpię z tego powodu. Cierpiałbym, gdybym przyjął głupią rolę, której się podjąłem wbrew sobie. Nie umiem pracować nad czymś, co nie gwarantuje emocji widza. Kompromis masakruje radość życia - mówi Majchrzak.
Na planie spiera się o każdy detal swojej roli. - Ale odpuszczam, jeśli nie uda mi się olśnić reżysera moją koncepcją - wyjaśnia. Jan Jakub Kolski mówi: - 90 proc. aktorów mając w ręku rolę, pyta, jak mają ją zagrać. Krzysztofa interesuje wyłącznie "co" i "dlaczego". Dostałby szału, gdybym powiedział na przykład "dlatego, że tak". - Nie pytam "jak", bo to słowo jest nośnikiem małpienia, odgrywania jasełek, a nie ekranowego bycia. Natomiast "co" jest nośnikiem fenomenu "stawania się", formowania. A tylko to mnie interesuje - wyjaśnia aktor.
Przy wyborze roli rzadko zawodzi go intuicja. Zawiodła raz, gdy zdecydował się zagrać Tygellinusa w "Quo vadis" Jerzego Kawalerowicza. - Jak każdy zdrowy na umyśle widz "Faraona", "Matki Joanny od Aniołów" czy "Austerii" spodziewałam się po ich reżyserze najwyższej jakości. Przez myśl mi nie przeszło, że będę miał do czynienia z ekranizacją kiepskiego bryku. Do piachu poszły wszystkie moje pomysły. Nigdy wcześniej nie czułem się tak upokorzony, jak na planie i premierze "Quo vadis" - wspomina. - Miałem wrażenie, że Ojciec Święty też czuje się nieswojo, oglądając w auli papieskiej ten nieszczęsny film - wspomina. Nie żałuje odrzuconych ról, może z wyjątkiem "Doliny Issy" Konwickiego i "Zabij mnie, glino" Bromskiego. Twierdzi, że większość filmów, z których rezygnował, okazywała się potem kompletnym chłamem. Buntownik z wyboru - mówią o nim. - Buntownik, do tego romantyczny - zauważa Kolski. Romantyczny, bo wciąż boksuje się z rzeczywistością, nie cierpi nieuczciwości, tchórzostwa, konformizmu.
Grzeszny jak ksiądz
Majchrzak jest aktorem bardzo emocjonalnym, dlatego bywa tak przekonujący. Nawet obsadzony w drugoplanowej roli przyćmiewa głównych bohaterów, jak w "Amoku" Natalii Korynckiej-Gruz, gdzie niewielką rolą rekina giełdowego - wyjątkowej kanalii - zdominował kolegów. Podobnie było w "Cudownym miejscu" Kolskiego, gdzie grał grzesznego, czyli normalnego księdza.
Karierę zaczął mocnym uderzeniem - filmem "Aria dla atlety" Filipa Bajona (1979 r.). Postać zapaśnika Władka Góralewicza (porównywano ją do ról Marlona Brando), marzącego o nadaniu swym cyrkowym popisom znamion prawdziwej sztuki, była wręcz stworzona dla Majchrzaka. Potem była jedna z najlepszych ról w historii polskiego kina - w "Konopielce" Witolda Leszczyńskiego opartej na powieści Edwarda Redlińskiego. Prostego chłopa Kaziuka Majchrzak pokazał przez niepojętą dla cywilizowanego odbiorcy nieznajomość świata i prostolinijność. Potem jednak odmawiał grania podobnych ról. - Chodzi o to, by się rozwijać, a nie zrobiwszy krok do przodu, robić dwa do tyłu - mówi. Dlatego jego role tak się różnią od siebie.
Na nowo odkrył go Kolski - najpierw zagrał w jego "Cudownym miejscu", potem w "Historii kina w Popielawach" - baśniowej, osobistej opowieści o narodzinach X Muzy pokazanych przez historię życia rodziny kowali Andryszków. Film otrzymał Złote Lwy w Gdyni w 1998 r., zaś Majchrzak nagrodę dla najlepszego aktora. Jak zgrany to duet udowodniła "Pornografia", choć obaj mowią, że ten film wystawił ich przyjaźń na ciężką próbę. - Jachu to facet, który nie potrafiłby wydobyć z siebie jednej fałszywej nuty, do bólu uczciwy. Na planie haruje jak wół i wie, czego chce. Ale poza planem patrzę na niego z ojcowską troską. Jego łatwo skrzywdzić, bo jest jak mały chłopiec bawiący się w piaskownicy, nie chodzący po ziemi. Ale ten, kto przyłoży mu łopatką, będzie miał ze mną do czynienia - podkreśla Majchrzak.
Bezimienny współautor
Jan Jakub Kolski przyznaje, że udział Majchrzaka w ostatecznej wersji "Pornografii" jest tak duży, że powinien być uwzględniony jako współautor scenariusza. Z rozmów z Zofią Chądzyńską, z jej eseju o pisarzu zrodziły się piękne sceny autorstwa Majchrzaka. Lew Rywin, producent filmu, uzasadniał brak jego nazwiska w czołówce koniecznością tłoczenia nowych napisów i wzrostem kosztów produkcji. Aktorowi podano inne powody.
Gombrowiczowski Fryderyk jest postacią bez życiorysu. Dopiero Kolski wyposażył go w dramatyczną biografię, pasującą do naszych czasów. Jego Fryderyk jest bardziej tragiczny niż perwersyjny, naznaczony doświadczeniem Holocaustu. Dzięki Majchrzakowi nie traci jednak nic z tajemniczości. "Pornografia" - co przyznają nawet oponenci - jest tak perfekcyjnie zrobiona, że wygląda jakby nie była polskim obrazem. Film był faworytem do Złotych Lwów, ale nagrody nie zdobył. Na pytanie, czy ma poczucie, że "Pornografię" skrzywdzono, Majchrzak odpowiada: "Nie sądzę. Zwycięska 'Warszawa' Darka Gajewskiego to niezłe kino. Tyle że Koterski chcąc zapracować na miano tego, który wytycza nowy kierunek polskiemu kinu, wykazał się nadgorliwością i przyznał mu nie wiadomo czemu jeszcze dwie inne nagrody. No i wyszarpnął laureatowi spod nóg zasłużony czerwony dywanik. W dodatku Gajewski robi teraz za dyżurnego chłopca do bicia".
Pianista
Reżyserzy mówią, że Majchrzak ma absolutny słuch na wszelki fałsz, każdy niepotrzebny gest. Ma też świetny słuch muzyczny - studiował wokalistykę w łódzkiej akademii muzycznej, jest też dobrym pianistą. Można się było o tym przekonać oglądając "Pornografię", gdzie fantastycznie sam gra na fortepianie. Zawsze marzł o własnej grupie muzycznej, ale na razie poprzestał na graniu w zespole A-2, "robiącym jazz dla ludzi, którzy nienawidzą jazzu". Podkreśla przy tym, że muzykiem jest znacznie dłużej niż aktorem, Od dawna też kusi go rola Karola Szymanowskiego. Scenariusz filmu miałby powstać na podstawie prozy Jarosława Iwaszkiewicza. Majchrzak ma pomysły na wiele scen, ale sam nie zamierza reżyserować. Chciałby natomiast nakręcić film o Charlesie Bukowskim i zagrać w nim główną rolę. Opowiada:
- Śni mi się kafkowski sen, rodem z "Procesu" - przychodzą do mnie poważni faceci, biorą mnie pod pachy i mówią: "Dosyć tego dobrego, koleś. Wszyscy naokoło harują, a ty się tylko bawisz. Idziesz z nami". Budzę się mokry z przerażenia, potem sobie wszystko układam w głowie i bawię się nadal.
Bokser romantyczny
To dobrze, że Majchrzaka nie znają za oceanem, bo Jack Nicholson miałby konkurenta - oceniali po weneckiej premierze "Pornografii" amerykańscy dziennikarze. - Nicholson? Raczej Harvey Keitel, a jeszcze lepiej Anthony Hopkins, bo jego rola w "Okruchach dnia" to najdoskonalszy instruktaż aktorstwa - mówi "Wprost" Majchrzak. Gra mało, bo na dziesięć proponowanych ról przyjmuje jedną. - Nie cierpię z tego powodu. Cierpiałbym, gdybym przyjął głupią rolę, której się podjąłem wbrew sobie. Nie umiem pracować nad czymś, co nie gwarantuje emocji widza. Kompromis masakruje radość życia - mówi Majchrzak.
Na planie spiera się o każdy detal swojej roli. - Ale odpuszczam, jeśli nie uda mi się olśnić reżysera moją koncepcją - wyjaśnia. Jan Jakub Kolski mówi: - 90 proc. aktorów mając w ręku rolę, pyta, jak mają ją zagrać. Krzysztofa interesuje wyłącznie "co" i "dlaczego". Dostałby szału, gdybym powiedział na przykład "dlatego, że tak". - Nie pytam "jak", bo to słowo jest nośnikiem małpienia, odgrywania jasełek, a nie ekranowego bycia. Natomiast "co" jest nośnikiem fenomenu "stawania się", formowania. A tylko to mnie interesuje - wyjaśnia aktor.
Przy wyborze roli rzadko zawodzi go intuicja. Zawiodła raz, gdy zdecydował się zagrać Tygellinusa w "Quo vadis" Jerzego Kawalerowicza. - Jak każdy zdrowy na umyśle widz "Faraona", "Matki Joanny od Aniołów" czy "Austerii" spodziewałam się po ich reżyserze najwyższej jakości. Przez myśl mi nie przeszło, że będę miał do czynienia z ekranizacją kiepskiego bryku. Do piachu poszły wszystkie moje pomysły. Nigdy wcześniej nie czułem się tak upokorzony, jak na planie i premierze "Quo vadis" - wspomina. - Miałem wrażenie, że Ojciec Święty też czuje się nieswojo, oglądając w auli papieskiej ten nieszczęsny film - wspomina. Nie żałuje odrzuconych ról, może z wyjątkiem "Doliny Issy" Konwickiego i "Zabij mnie, glino" Bromskiego. Twierdzi, że większość filmów, z których rezygnował, okazywała się potem kompletnym chłamem. Buntownik z wyboru - mówią o nim. - Buntownik, do tego romantyczny - zauważa Kolski. Romantyczny, bo wciąż boksuje się z rzeczywistością, nie cierpi nieuczciwości, tchórzostwa, konformizmu.
Grzeszny jak ksiądz
Majchrzak jest aktorem bardzo emocjonalnym, dlatego bywa tak przekonujący. Nawet obsadzony w drugoplanowej roli przyćmiewa głównych bohaterów, jak w "Amoku" Natalii Korynckiej-Gruz, gdzie niewielką rolą rekina giełdowego - wyjątkowej kanalii - zdominował kolegów. Podobnie było w "Cudownym miejscu" Kolskiego, gdzie grał grzesznego, czyli normalnego księdza.
Karierę zaczął mocnym uderzeniem - filmem "Aria dla atlety" Filipa Bajona (1979 r.). Postać zapaśnika Władka Góralewicza (porównywano ją do ról Marlona Brando), marzącego o nadaniu swym cyrkowym popisom znamion prawdziwej sztuki, była wręcz stworzona dla Majchrzaka. Potem była jedna z najlepszych ról w historii polskiego kina - w "Konopielce" Witolda Leszczyńskiego opartej na powieści Edwarda Redlińskiego. Prostego chłopa Kaziuka Majchrzak pokazał przez niepojętą dla cywilizowanego odbiorcy nieznajomość świata i prostolinijność. Potem jednak odmawiał grania podobnych ról. - Chodzi o to, by się rozwijać, a nie zrobiwszy krok do przodu, robić dwa do tyłu - mówi. Dlatego jego role tak się różnią od siebie.
Na nowo odkrył go Kolski - najpierw zagrał w jego "Cudownym miejscu", potem w "Historii kina w Popielawach" - baśniowej, osobistej opowieści o narodzinach X Muzy pokazanych przez historię życia rodziny kowali Andryszków. Film otrzymał Złote Lwy w Gdyni w 1998 r., zaś Majchrzak nagrodę dla najlepszego aktora. Jak zgrany to duet udowodniła "Pornografia", choć obaj mowią, że ten film wystawił ich przyjaźń na ciężką próbę. - Jachu to facet, który nie potrafiłby wydobyć z siebie jednej fałszywej nuty, do bólu uczciwy. Na planie haruje jak wół i wie, czego chce. Ale poza planem patrzę na niego z ojcowską troską. Jego łatwo skrzywdzić, bo jest jak mały chłopiec bawiący się w piaskownicy, nie chodzący po ziemi. Ale ten, kto przyłoży mu łopatką, będzie miał ze mną do czynienia - podkreśla Majchrzak.
Bezimienny współautor
Jan Jakub Kolski przyznaje, że udział Majchrzaka w ostatecznej wersji "Pornografii" jest tak duży, że powinien być uwzględniony jako współautor scenariusza. Z rozmów z Zofią Chądzyńską, z jej eseju o pisarzu zrodziły się piękne sceny autorstwa Majchrzaka. Lew Rywin, producent filmu, uzasadniał brak jego nazwiska w czołówce koniecznością tłoczenia nowych napisów i wzrostem kosztów produkcji. Aktorowi podano inne powody.
Gombrowiczowski Fryderyk jest postacią bez życiorysu. Dopiero Kolski wyposażył go w dramatyczną biografię, pasującą do naszych czasów. Jego Fryderyk jest bardziej tragiczny niż perwersyjny, naznaczony doświadczeniem Holocaustu. Dzięki Majchrzakowi nie traci jednak nic z tajemniczości. "Pornografia" - co przyznają nawet oponenci - jest tak perfekcyjnie zrobiona, że wygląda jakby nie była polskim obrazem. Film był faworytem do Złotych Lwów, ale nagrody nie zdobył. Na pytanie, czy ma poczucie, że "Pornografię" skrzywdzono, Majchrzak odpowiada: "Nie sądzę. Zwycięska 'Warszawa' Darka Gajewskiego to niezłe kino. Tyle że Koterski chcąc zapracować na miano tego, który wytycza nowy kierunek polskiemu kinu, wykazał się nadgorliwością i przyznał mu nie wiadomo czemu jeszcze dwie inne nagrody. No i wyszarpnął laureatowi spod nóg zasłużony czerwony dywanik. W dodatku Gajewski robi teraz za dyżurnego chłopca do bicia".
Pianista
Reżyserzy mówią, że Majchrzak ma absolutny słuch na wszelki fałsz, każdy niepotrzebny gest. Ma też świetny słuch muzyczny - studiował wokalistykę w łódzkiej akademii muzycznej, jest też dobrym pianistą. Można się było o tym przekonać oglądając "Pornografię", gdzie fantastycznie sam gra na fortepianie. Zawsze marzł o własnej grupie muzycznej, ale na razie poprzestał na graniu w zespole A-2, "robiącym jazz dla ludzi, którzy nienawidzą jazzu". Podkreśla przy tym, że muzykiem jest znacznie dłużej niż aktorem, Od dawna też kusi go rola Karola Szymanowskiego. Scenariusz filmu miałby powstać na podstawie prozy Jarosława Iwaszkiewicza. Majchrzak ma pomysły na wiele scen, ale sam nie zamierza reżyserować. Chciałby natomiast nakręcić film o Charlesie Bukowskim i zagrać w nim główną rolę. Opowiada:
- Śni mi się kafkowski sen, rodem z "Procesu" - przychodzą do mnie poważni faceci, biorą mnie pod pachy i mówią: "Dosyć tego dobrego, koleś. Wszyscy naokoło harują, a ty się tylko bawisz. Idziesz z nami". Budzę się mokry z przerażenia, potem sobie wszystko układam w głowie i bawię się nadal.
Więcej możesz przeczytać w 41/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.