"Daleko od nieba" pokazuje świat roku 1957 bez podkreślania, że dziś wiemy więcej, a w związku z tym jesteśmy lepsi
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, ja tego nie pamiętam, bo dopiero się wtedy urodziłem, ale rok 1957 był chyba interesujący, a w obyczajowości amerykańskiej zapowiadało się dużo zmian. Taki w każdym razie wniosek nasuwa się po obejrzeniu filmu "Daleko od nieba", którego akcja rozgrywa się w Connecticut właśnie wtedy.
Zygmunt Kałużyński: Chyba celowo dokładnie wskazano datę. Film jest zrobiony starannie od strony rekonstrukcyjnej, bo w sezonie 1960/1961 wybuchła rewolta młodzieżowa: najpierw we Francji, a w 1962 r. w Ameryce. Zmieniła ona kulturę obyczajową naszej cywilizacji.
TR: To moment, który nastąpił dobrych parę lat po opublikowaniu raportu Kinseya, a nawet po założeniu przez Hugh Hefnera "Playboya".
ZK: Kinsey to rok 1952.
TR: Sławny i ważny raport o zachowaniach seksualnych Amerykanów.
ZK: Z nowymi tezami: że seks bynajmniej nie służy tylko do rozmnażania, lecz stanowi część życia psychicznego i duchowego człowieka. I następnie: że nie ma żadnego obowiązującego wzoru pożycia seksualnego. To były dwa wielkie wnioski Kinseya.
TR: W "Daleko od nieba" Julianne Moore gra kobietę sukcesu, uważaną przez swoje otoczenie za ideał pani domu.
ZK: Do tego stopnia, że miejscowa gazeta robi z nią wywiad jako z wzorową gospodynią. Pewnego dnia Cathy odwiedza męża w biurze i zastaje go w objęciach mężczyzny.
TR: Mąż zgadza się - i to z niejakim entuzjazmem - na terapię, która ma go wyleczyć z homoseksualizmu. Tu trzeba wyraźnie powiedzieć, że reżyser tego filmu Todd Haynes jest przedstawicielem gejowskiego nurtu filmowego tzw. queer cinema. Jest więc bezpośrednio zainteresowany tą tematyką, choć opowiada o problemach pokolenia swoich rodziców.
ZK: Wtedy wierzono, że homoseksualizm można wyleczyć psychoterapią. Ale ona się w filmie nie udaje.
TR: Bo ona się nigdy nie udaje.
ZK: Oczywiście. I w tej rodzinie następuje katastrofa. Jedyne pocieszenie Cathy otrzymuje od sąsiada. Tyle że to jest Murzyn!
TR: Ładne mi pocieszenie, to dla niej jeszcze większy kłopot.
ZK: Naturalnie. Każde jej spotkanie z Murzynem jest obserwowane przez otoczenie. Zastanawiam się, panie Tomaszu, jaki był cel zrobienia tego filmu. Pierwsza myśl jest taka, że to krytyka ówczesnych zacofanych obyczajów z nowoczesnego punktu widzenia. Dzisiaj te wszystkie sytuacje nie byłyby nieszczęściem. Przecież wiadomo, że gej może mieć normalną rodzinę i dzieci. Jarosław Iwaszkiewicz kochał swoją żonę i nie opuścił jej do końca, mimo że był homoseksualistą.
TR: Nie wydaje mi się, by ten film przynosił krytykę ówczesnych obyczajów. "Daleko od nieba" pokazuje świat roku 1957, starannie odrestaurowując tamtą mentalność, bez podkreślania, że dziś wiemy więcej i bez przekonania, że jesteśmy w związku z tym lepsi.
ZK: Czyli traktuje dramat Cathy z całkowitą powagą...
TR: I nazywa go po imieniu! Tej historii nie można by tak opowiedzieć, gdyby ją nakręcono w latach pięćdziesiątych.
ZK: Polemizowałbym z panem, panie Tomaszu. Pamiętam wcześniejsze filmy, które pokazywały takie sytuacje. Pytanie jest inne: czy "Daleko od nieba" stara się ocenić ten problem z dzisiejszego punktu widzenia jako coś, co się oddaliło i możemy się do tego odnieść w sposób krytyczny, czy też przedstawia tę sytuację jako autentyczny dramat.
TR: Nie ma tu taniej publicystyki. Obraz świata, który istniał w chwili, gdy się urodziłem, wywołuje dzisiaj moje zdziwienie: jest malowniczy, wręcz sielski, zarazem jednak problemy, które wówczas stawały się ludzkimi dramatami, w ogóle nie powinny nimi być.
ZK: Myślę, że nawet nakręciwszy w sobie sprężynę życzliwości, żeby zrozumieć tamto społeczeństwo, wciąż mielibyśmy trudności z kontaktem�
TR: �gdyby nie Moore.
ZK: Tak! Wie pan, że mówią o niej, iż jej niedostatkiem jest brak wdzięku i humoru, ale może właśnie dlatego, gdy ma do pokazania autentyczny dramat, robi to stuprocentowo. Dzięki niej widzi się, że jest on zawsze aktualny, uniwersalny. To wzruszenie, wywołane w roku 1957, odbieramy również dzisiaj. Ono jest tak samo wieczne jak rozpacz Hamleta, że w jego rodzinie nie ma porządku.
Zygmunt Kałużyński: Chyba celowo dokładnie wskazano datę. Film jest zrobiony starannie od strony rekonstrukcyjnej, bo w sezonie 1960/1961 wybuchła rewolta młodzieżowa: najpierw we Francji, a w 1962 r. w Ameryce. Zmieniła ona kulturę obyczajową naszej cywilizacji.
TR: To moment, który nastąpił dobrych parę lat po opublikowaniu raportu Kinseya, a nawet po założeniu przez Hugh Hefnera "Playboya".
ZK: Kinsey to rok 1952.
TR: Sławny i ważny raport o zachowaniach seksualnych Amerykanów.
ZK: Z nowymi tezami: że seks bynajmniej nie służy tylko do rozmnażania, lecz stanowi część życia psychicznego i duchowego człowieka. I następnie: że nie ma żadnego obowiązującego wzoru pożycia seksualnego. To były dwa wielkie wnioski Kinseya.
TR: W "Daleko od nieba" Julianne Moore gra kobietę sukcesu, uważaną przez swoje otoczenie za ideał pani domu.
ZK: Do tego stopnia, że miejscowa gazeta robi z nią wywiad jako z wzorową gospodynią. Pewnego dnia Cathy odwiedza męża w biurze i zastaje go w objęciach mężczyzny.
TR: Mąż zgadza się - i to z niejakim entuzjazmem - na terapię, która ma go wyleczyć z homoseksualizmu. Tu trzeba wyraźnie powiedzieć, że reżyser tego filmu Todd Haynes jest przedstawicielem gejowskiego nurtu filmowego tzw. queer cinema. Jest więc bezpośrednio zainteresowany tą tematyką, choć opowiada o problemach pokolenia swoich rodziców.
ZK: Wtedy wierzono, że homoseksualizm można wyleczyć psychoterapią. Ale ona się w filmie nie udaje.
TR: Bo ona się nigdy nie udaje.
ZK: Oczywiście. I w tej rodzinie następuje katastrofa. Jedyne pocieszenie Cathy otrzymuje od sąsiada. Tyle że to jest Murzyn!
TR: Ładne mi pocieszenie, to dla niej jeszcze większy kłopot.
ZK: Naturalnie. Każde jej spotkanie z Murzynem jest obserwowane przez otoczenie. Zastanawiam się, panie Tomaszu, jaki był cel zrobienia tego filmu. Pierwsza myśl jest taka, że to krytyka ówczesnych zacofanych obyczajów z nowoczesnego punktu widzenia. Dzisiaj te wszystkie sytuacje nie byłyby nieszczęściem. Przecież wiadomo, że gej może mieć normalną rodzinę i dzieci. Jarosław Iwaszkiewicz kochał swoją żonę i nie opuścił jej do końca, mimo że był homoseksualistą.
TR: Nie wydaje mi się, by ten film przynosił krytykę ówczesnych obyczajów. "Daleko od nieba" pokazuje świat roku 1957, starannie odrestaurowując tamtą mentalność, bez podkreślania, że dziś wiemy więcej i bez przekonania, że jesteśmy w związku z tym lepsi.
ZK: Czyli traktuje dramat Cathy z całkowitą powagą...
TR: I nazywa go po imieniu! Tej historii nie można by tak opowiedzieć, gdyby ją nakręcono w latach pięćdziesiątych.
ZK: Polemizowałbym z panem, panie Tomaszu. Pamiętam wcześniejsze filmy, które pokazywały takie sytuacje. Pytanie jest inne: czy "Daleko od nieba" stara się ocenić ten problem z dzisiejszego punktu widzenia jako coś, co się oddaliło i możemy się do tego odnieść w sposób krytyczny, czy też przedstawia tę sytuację jako autentyczny dramat.
TR: Nie ma tu taniej publicystyki. Obraz świata, który istniał w chwili, gdy się urodziłem, wywołuje dzisiaj moje zdziwienie: jest malowniczy, wręcz sielski, zarazem jednak problemy, które wówczas stawały się ludzkimi dramatami, w ogóle nie powinny nimi być.
ZK: Myślę, że nawet nakręciwszy w sobie sprężynę życzliwości, żeby zrozumieć tamto społeczeństwo, wciąż mielibyśmy trudności z kontaktem�
TR: �gdyby nie Moore.
ZK: Tak! Wie pan, że mówią o niej, iż jej niedostatkiem jest brak wdzięku i humoru, ale może właśnie dlatego, gdy ma do pokazania autentyczny dramat, robi to stuprocentowo. Dzięki niej widzi się, że jest on zawsze aktualny, uniwersalny. To wzruszenie, wywołane w roku 1957, odbieramy również dzisiaj. Ono jest tak samo wieczne jak rozpacz Hamleta, że w jego rodzinie nie ma porządku.
Więcej możesz przeczytać w 41/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.