Władza jest w Polsceporażona bezsilnością społeczeństwa, społeczeństwo - bezsilnością władzy
Patrząc na premiera, ministrów czy wojewodów, z zaskoczeniem odkrywamy, że są oni często bardziej bezradni niż my sami, chociaż dysponują wszelkimi atrybutami władzy. Myślimy o nich jak o feudalnych władcach, a tak naprawdę są skazani na lawirowanie między różnymi grupami nacisku i frakcjami partyjnymi. "Cóż z tego, że wiem, co trzeba zrobić, skoro nie mogę tego zrobić" - zdawał się mówić Jerzy Buzek. To samo komunikuje nam teraz Leszek Miller. "Dlaczego państwo nie daje nam tego, co nam się należy, bo przecież twierdzenie, że państwo nie ma, jest tylko wymówką. Jeśli dobrze przycisnąć, to pieniądze się znajdą" - słyszą premier i ministrowie od społeczeństwa. "Jak mamy was przekonać, że nie da się obniżyć podatków, czyli pozwolić wam się bogacić, a z drugiej strony spełniać wasze kolejne żądania" - zdają się mówić bezradni ministrowie. W efekcie władza jest w Polsce porażona bezsilnością społeczeństwa, a społeczeństwo - bezsilnością władzy.
Porzuceni przez polityków
Wiele wskazuje na to, że jako zbiorowość czujemy się źle, że mamy poczucie niespełnienia, zamknięcia. W tekstach publicystycznych czy felietonach uderzają powtarzające się słowa-klucze: zagubienie, bezradność, apatia, pesymizm. Socjologowie, m.in. Mirosława Marody, mówią w tym kontekście o porzuconym czy osieroconym społeczeństwie.
Na pytanie: "Czy myślisz, że są ludzie, którzy troszczą się o potrzeby i interesy takich jak ty?" w 1999 r. pozytywnych odpowiedzi było 31 proc. w odniesieniu do rządu i 32 proc. w wypadku parlamentu. Niemal 70 proc. Polaków udzieliło odpowiedzi negatywnej. Pogarsza się też ocena uczciwości polityków. Według ostatnich badań, 74 proc. Polaków uważa ich za osoby niegodne zaufania, a 82 proc. jest zdania, że myślą jedynie o własnych interesach. Przypisuje się im przy tym niskie motywy: 45 proc. uważa, że kierują się interesami finansowymi, 36 proc. - że powoduje nimi żądza władzy (w 1993 r. twierdziło tak
24 proc.). Jedynie 6 proc. sądzi, że politycy działają dla dobra innych. Dziesięć lat temu 22 proc. obywateli wierzyło jeszcze w ich dobre intencje. Prowadzi to do generalnego wniosku: transformacja się nie udała lub - dokładniej - nie spełniła obywatelskich oczekiwań.
Porzuceni przez państwo
Nie widzimy instytucji, które nam służą, pomagają. Państwo znów jawi się raczej jako siła obca, poddana swoim wewnętrznym koniecznościom. Wobec różnego rodzaju organów władzy zwykle stajemy bezradni, wypłoszeni i zdani na łaskę nie zawsze rozgarniętego i kompetentnego urzędnika. Odradza się syndrom klienta z czasów PRL, który czapkował władzy, a rzadko był jej partnerem. W naszej zbiorowej świadomości żadna instytucja, może poza policją i publicznym radiem, nie zasługuje na szczególne poważanie. Narzekamy na służbę zdrowia, szkoły, sądy, izby skarbowe, ZUS. Narasta poczucie, że wielu państwowych urzędników nadużywa swoich stanowisk do celów prywatnych. W 1995 r. uważało tak 51 proc. respondentów, a w 2000 r. - już 70 proc. Powszechne są, zdaniem większości, takie praktyki, jak podpisywanie korzystnych dla przyjaciół i rodziny kontraktów (78 proc.), łapówki (79 proc.), nepotyzm (87 proc.). W ostatnich latach opinie te tylko się umocniły. Wszędzie dostrzegamy korupcję (ponad 60 proc.) i luksusomanię.
Porzuceni przez świat
Czujemy się opuszczeni przez wielki świat. Głosowaliśmy za akcesją do Unii Europejskiej, zapewne licząc na to, że ta wyzwoli nas od zbiorowej niemocy. Teraz zaczynamy się obawiać, że zostaniemy w niej sprowadzeni do drugorzędnej roli, a nasz głos będzie zbyt słaby i cichy, by mógł skłaniać wielkich tego świata do uznania polskich interesów narodowych.
Porzuceni przez rynek
Czujemy się opuszczeni przez rynek. Z wypowiedzi wielu biznesmenów wynika coś skandalicznego i absurdalnego, bo tym, czego się obawiają, jest konkurencja. Mamy na ogół negatywną opinię o przedsiębiorcach. Jedynie 30 proc. Polaków ma do nich zaufanie. Większość uważa, że bogacą się kosztem warstw biedniejszych, często stosując nierzetelne praktyki lub wymuszając niskie płace i złe warunki pracy szantażem ("jak ci się nie podoba, za murem czekają na twoje miejsce inni"). Nie mamy szczególnej estymy dla związków zawodowych. Maleje liczba ich członków, a umacnia się przekonanie o powstaniu swoistego związkowego establishmentu.
Porzuceni przez Kościół
Czujemy się nawet opuszczeni przez Kościół. Ta instytucja nadal cieszy się dużym poważaniem, ale zarazem chętniej niż kilka lat temu dostrzegamy hipokryzję księży i znane nam pokusy konsumpcyjne. Jedna czwarta Polaków ma zdecydowanie krytyczne nastawienie do Kościoła. Stosunkowo wysokie zaufanie do Kościoła łączy się z chłodnym dystansem do jego działalności. Odradza się znany już z historii ludowy antyklerykalizm (poziomem antyklerykalizmu Polska ustępuje jedynie Francji) - uważamy Kościół za instytucję zbyt bogatą, nadto zajętą sobą, niepotrzebnie angażującą się w politykę i za mało skupioną na pomocy ubogim ciałem i duchem, dobroczynności.
Porzuceni przez historię
Czujemy się opuszczeni przez historię pisaną przez duże "H". Nie możemy się przejrzeć w epokowych wydarzeniach, jak sierpień 1980 r. czy demonstracje stanu wojennego, bo wiemy, czujemy, że skarleliśmy, nie dorastamy już do siebie samych sprzed tak niewielu lat. Nie jesteśmy szczególnie dumni ze swej historii i z trudem potrafimy okreś-lić swoją kulturową tożsamość.
Im większy jest stopień nieufności do instytucji i liderów życia publicznego, tym bardziej wzrasta wzajemna nieufność. Dwie informacje są z tego punktu widzenia szczególnie interesujące. Narasta poczucie nieufności i zamykania się w wąskim kręgu rodzinnym. Niemal 80 proc. Polaków sądzi, że w stosunkach z innymi ludźmi należy być wyjątkowo ostrożnym. Deklarujemy chęć współpracy z bliźnimi, ale zarazem niewielu z nas jest gotowych do współdziałania wymagającego wytrwałości i umiejętności społecznych. Jednocześnie, co odnotowują socjologowie, zwija się społeczeństwo obywatelskie. Zwiększa się odsetek Polaków nie należących do żadnego stowarzyszenia - z 72 proc. (w latach 1989-1993) do 81 proc. (w 1999 r.).
Tkanka publiczna ulega w naszym mniemaniu anarchizacji. Nie daje nam wspólnej ramy pozwalającej się czuć względnie bezpiecznie w społecznym środowisku. Gorzej - wzrasta w nas poczucie bezsilności. Wybieramy sobie posłów, których potem nie cenimy i którymi pogardzamy. Nie lubimy swoich bliźnich i nie liczymy na ich solidarność i wsparcie. Nie poświęcamy im uwagi. Troskę o biednych załatwiamy
sobie jednoroczną daniną dla Orkiestry Świątecznej Pomocy, a na co dzień - jak niedawno mieszkańcy wsi w Kotlinie Kłodzkiej - protestujemy przeciw obcym, innym, chorym.
Ofiary samych siebie
Polskę ogarnął wszechpotężny smutek, samoizolacja, trwały niepokój. Na ulicy i w sklepie opuszczenie objawia się zaciś-niętym, pozbawionym uśmiechu grymasem twarzy. W coraz większym stopniu kierujemy się zasadą anything goes: wszystkie rodzaje postępowania są dozwolone, o ile okażą się skuteczne. W tego rodzaju nastawieniu jest obecny zarówno kult ciężkiej pracy, wiedzy, jak i poszukiwanie ułatwień, łamanie reguł życia codziennego. Ale w ten sposób stajemy się więźniami swoistego zaklętego kręgu. Rozrost centralizmu administracyjnego, wszechwładza państwa są niszczące dla niego samego - bo będąc poza kontrolą społeczną, ta wszechwładza rychło się psuje i staje nieefektywna. Państwo, wkraczając w domenę prywatności, oplątując nas siecią zawiłych praw i reguł, osłabia wolę, nagina i opanowuje. Nie tyle zmusza do działania, ile przeszkadza wszelkiemu działaniu.
Jak zauważył Marek Ziółkowski, znaczna część Polaków wybiera orientację receptywno-roszczeniową: "Orientacja ta przyjmuje różne postaci - od aktywnych działań po bierne oczekiwanie pomocy, od roszczeniowości wyrównawczej, zakładającej wyrównywanie do średniej i swoistą sprawiedliwość dystrybucyjną, po roszczeniowość uprzywilejowanych, żądających z różnych względów specjalnych przywilejów".
Porzuceni przez los, historię, państwo, sąsiadów i współziomków czujemy się z sobą źle. Szukamy ratunku dla siebie i bliskich w demonstracjach, blokadach, ale i te organizujemy, jakbyśmy sami nie wierzyli w ich skuteczność. Nie chcemy biernie przyjmować zrządzenia losu, lecz nie stać nas na podjęcie nagłego i energicznego wysiłku, aby ten los zmienić. Pozostaje nam prywatność, małe troski i apatia. To, czego można się spodziewać w takiej sytuacji, to raczej implozja, zapadanie się w siebie
- w milczenie, bezradność, głuchą, bezsilną wściekłość - niż nawet gwałtowne, niszczące, ale dające ujście złym emocjom akty sprzeciwu.
Porzuceni przez polityków
Wiele wskazuje na to, że jako zbiorowość czujemy się źle, że mamy poczucie niespełnienia, zamknięcia. W tekstach publicystycznych czy felietonach uderzają powtarzające się słowa-klucze: zagubienie, bezradność, apatia, pesymizm. Socjologowie, m.in. Mirosława Marody, mówią w tym kontekście o porzuconym czy osieroconym społeczeństwie.
Na pytanie: "Czy myślisz, że są ludzie, którzy troszczą się o potrzeby i interesy takich jak ty?" w 1999 r. pozytywnych odpowiedzi było 31 proc. w odniesieniu do rządu i 32 proc. w wypadku parlamentu. Niemal 70 proc. Polaków udzieliło odpowiedzi negatywnej. Pogarsza się też ocena uczciwości polityków. Według ostatnich badań, 74 proc. Polaków uważa ich za osoby niegodne zaufania, a 82 proc. jest zdania, że myślą jedynie o własnych interesach. Przypisuje się im przy tym niskie motywy: 45 proc. uważa, że kierują się interesami finansowymi, 36 proc. - że powoduje nimi żądza władzy (w 1993 r. twierdziło tak
24 proc.). Jedynie 6 proc. sądzi, że politycy działają dla dobra innych. Dziesięć lat temu 22 proc. obywateli wierzyło jeszcze w ich dobre intencje. Prowadzi to do generalnego wniosku: transformacja się nie udała lub - dokładniej - nie spełniła obywatelskich oczekiwań.
Porzuceni przez państwo
Nie widzimy instytucji, które nam służą, pomagają. Państwo znów jawi się raczej jako siła obca, poddana swoim wewnętrznym koniecznościom. Wobec różnego rodzaju organów władzy zwykle stajemy bezradni, wypłoszeni i zdani na łaskę nie zawsze rozgarniętego i kompetentnego urzędnika. Odradza się syndrom klienta z czasów PRL, który czapkował władzy, a rzadko był jej partnerem. W naszej zbiorowej świadomości żadna instytucja, może poza policją i publicznym radiem, nie zasługuje na szczególne poważanie. Narzekamy na służbę zdrowia, szkoły, sądy, izby skarbowe, ZUS. Narasta poczucie, że wielu państwowych urzędników nadużywa swoich stanowisk do celów prywatnych. W 1995 r. uważało tak 51 proc. respondentów, a w 2000 r. - już 70 proc. Powszechne są, zdaniem większości, takie praktyki, jak podpisywanie korzystnych dla przyjaciół i rodziny kontraktów (78 proc.), łapówki (79 proc.), nepotyzm (87 proc.). W ostatnich latach opinie te tylko się umocniły. Wszędzie dostrzegamy korupcję (ponad 60 proc.) i luksusomanię.
Porzuceni przez świat
Czujemy się opuszczeni przez wielki świat. Głosowaliśmy za akcesją do Unii Europejskiej, zapewne licząc na to, że ta wyzwoli nas od zbiorowej niemocy. Teraz zaczynamy się obawiać, że zostaniemy w niej sprowadzeni do drugorzędnej roli, a nasz głos będzie zbyt słaby i cichy, by mógł skłaniać wielkich tego świata do uznania polskich interesów narodowych.
Porzuceni przez rynek
Czujemy się opuszczeni przez rynek. Z wypowiedzi wielu biznesmenów wynika coś skandalicznego i absurdalnego, bo tym, czego się obawiają, jest konkurencja. Mamy na ogół negatywną opinię o przedsiębiorcach. Jedynie 30 proc. Polaków ma do nich zaufanie. Większość uważa, że bogacą się kosztem warstw biedniejszych, często stosując nierzetelne praktyki lub wymuszając niskie płace i złe warunki pracy szantażem ("jak ci się nie podoba, za murem czekają na twoje miejsce inni"). Nie mamy szczególnej estymy dla związków zawodowych. Maleje liczba ich członków, a umacnia się przekonanie o powstaniu swoistego związkowego establishmentu.
Porzuceni przez Kościół
Czujemy się nawet opuszczeni przez Kościół. Ta instytucja nadal cieszy się dużym poważaniem, ale zarazem chętniej niż kilka lat temu dostrzegamy hipokryzję księży i znane nam pokusy konsumpcyjne. Jedna czwarta Polaków ma zdecydowanie krytyczne nastawienie do Kościoła. Stosunkowo wysokie zaufanie do Kościoła łączy się z chłodnym dystansem do jego działalności. Odradza się znany już z historii ludowy antyklerykalizm (poziomem antyklerykalizmu Polska ustępuje jedynie Francji) - uważamy Kościół za instytucję zbyt bogatą, nadto zajętą sobą, niepotrzebnie angażującą się w politykę i za mało skupioną na pomocy ubogim ciałem i duchem, dobroczynności.
Porzuceni przez historię
Czujemy się opuszczeni przez historię pisaną przez duże "H". Nie możemy się przejrzeć w epokowych wydarzeniach, jak sierpień 1980 r. czy demonstracje stanu wojennego, bo wiemy, czujemy, że skarleliśmy, nie dorastamy już do siebie samych sprzed tak niewielu lat. Nie jesteśmy szczególnie dumni ze swej historii i z trudem potrafimy okreś-lić swoją kulturową tożsamość.
Im większy jest stopień nieufności do instytucji i liderów życia publicznego, tym bardziej wzrasta wzajemna nieufność. Dwie informacje są z tego punktu widzenia szczególnie interesujące. Narasta poczucie nieufności i zamykania się w wąskim kręgu rodzinnym. Niemal 80 proc. Polaków sądzi, że w stosunkach z innymi ludźmi należy być wyjątkowo ostrożnym. Deklarujemy chęć współpracy z bliźnimi, ale zarazem niewielu z nas jest gotowych do współdziałania wymagającego wytrwałości i umiejętności społecznych. Jednocześnie, co odnotowują socjologowie, zwija się społeczeństwo obywatelskie. Zwiększa się odsetek Polaków nie należących do żadnego stowarzyszenia - z 72 proc. (w latach 1989-1993) do 81 proc. (w 1999 r.).
Tkanka publiczna ulega w naszym mniemaniu anarchizacji. Nie daje nam wspólnej ramy pozwalającej się czuć względnie bezpiecznie w społecznym środowisku. Gorzej - wzrasta w nas poczucie bezsilności. Wybieramy sobie posłów, których potem nie cenimy i którymi pogardzamy. Nie lubimy swoich bliźnich i nie liczymy na ich solidarność i wsparcie. Nie poświęcamy im uwagi. Troskę o biednych załatwiamy
sobie jednoroczną daniną dla Orkiestry Świątecznej Pomocy, a na co dzień - jak niedawno mieszkańcy wsi w Kotlinie Kłodzkiej - protestujemy przeciw obcym, innym, chorym.
Ofiary samych siebie
Polskę ogarnął wszechpotężny smutek, samoizolacja, trwały niepokój. Na ulicy i w sklepie opuszczenie objawia się zaciś-niętym, pozbawionym uśmiechu grymasem twarzy. W coraz większym stopniu kierujemy się zasadą anything goes: wszystkie rodzaje postępowania są dozwolone, o ile okażą się skuteczne. W tego rodzaju nastawieniu jest obecny zarówno kult ciężkiej pracy, wiedzy, jak i poszukiwanie ułatwień, łamanie reguł życia codziennego. Ale w ten sposób stajemy się więźniami swoistego zaklętego kręgu. Rozrost centralizmu administracyjnego, wszechwładza państwa są niszczące dla niego samego - bo będąc poza kontrolą społeczną, ta wszechwładza rychło się psuje i staje nieefektywna. Państwo, wkraczając w domenę prywatności, oplątując nas siecią zawiłych praw i reguł, osłabia wolę, nagina i opanowuje. Nie tyle zmusza do działania, ile przeszkadza wszelkiemu działaniu.
Jak zauważył Marek Ziółkowski, znaczna część Polaków wybiera orientację receptywno-roszczeniową: "Orientacja ta przyjmuje różne postaci - od aktywnych działań po bierne oczekiwanie pomocy, od roszczeniowości wyrównawczej, zakładającej wyrównywanie do średniej i swoistą sprawiedliwość dystrybucyjną, po roszczeniowość uprzywilejowanych, żądających z różnych względów specjalnych przywilejów".
Porzuceni przez los, historię, państwo, sąsiadów i współziomków czujemy się z sobą źle. Szukamy ratunku dla siebie i bliskich w demonstracjach, blokadach, ale i te organizujemy, jakbyśmy sami nie wierzyli w ich skuteczność. Nie chcemy biernie przyjmować zrządzenia losu, lecz nie stać nas na podjęcie nagłego i energicznego wysiłku, aby ten los zmienić. Pozostaje nam prywatność, małe troski i apatia. To, czego można się spodziewać w takiej sytuacji, to raczej implozja, zapadanie się w siebie
- w milczenie, bezradność, głuchą, bezsilną wściekłość - niż nawet gwałtowne, niszczące, ale dające ujście złym emocjom akty sprzeciwu.
Więcej możesz przeczytać w 41/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.