Tomasz Nałęcz urwał się z SLD-owskiej smyczy, bo dostał od sojuszu cios w szczękę
"Karierowicz, lizus, narcyz" - tak kilka miesięcy temu opozycja określała Tomasza Nałęcza, przewodniczącego sejmowej komisji śledczej w sprawie Rywina. "Zdrajca, renegat, megaloman" - tak od kilku tygodni mówią o Nałęczu niektórzy politycy SLD. Nie mogą wybaczyć Nałęczowi, że urwał się z SLD-owskiej smyczy. Sądzili, że mają do czynienia z konformistą. I tak było prawie przez dwa lata. Dopóki Tomasz Nałęcz nie otrzymał dwóch kopniaków.
Pierwszy był tzw. kop w górę - jako przewodniczący komisji śledczej Nałęcz stał się jedną z najważniejszych osobistości w Sejmie, zaczął być jednym z polityków najczęściej pytanych o zdanie. I wtedy zaczął go uwierać gorset partyjnych i sojuszniczych zobowiązań. Krytycy Nałęcza z SLD mówią teraz,
że obudził się w nim harcerz i prymus. Nijaki profesor stał się nagle wyrazistym politykiem. Sam skromnie stwierdza, że jako członek komisji śledczej spełnia jedynie funkcję szambiarza, który jest niezbędny, ale ludzie za nim nie przepadają.
Drugi kopniak był właściwie ciosem w zęby: zaatakowano żonę Tomasza Nałęcza - Darię (sugerując, że uczestniczyła w pisaniu projektu ustawy medialnej). Szef sejmowej komisji miał wszelkie podstawy, żeby sądzić, iż jego żonę zaatakowano z premedytacją i że atak wyszedł z wpływowych kręgów SLD. I tu harcerz przemienił się w wojownika. Obrona honoru żony przysporzyła mu wielu zwolenników. Do tego stopnia, że stał się prawdziwym liderem Unii Pracy - nie tej satelickiej, uosabianej przez szefa partii, wicepremiera Marka Pola, ale tej nawiązującej do czasów, gdy liderem był Ryszard Bugaj. Nie wykluczył nawet wystąpienia UP z koalicji, jeśli rząd ustąpi w sprawie Nicei: "Jeżeli przegramy Niceę, być może w Polsce trzeba będzie utworzyć nowy rząd (...) krytykowany na pewno przez LPR, ale rozumiem, że z PiS i Platformą".
Dr Jekyll i Mr Hyde
Przewodniczący komisji śledczej przypomina bohatera powieści Roberta Louisa Stevensona "Dziwna historia doktora Jekylla i Mistera Hyde'a". Jako Mr Hyde Nałęcz przeciwstawiał się ujawnieniu billingów Leszka Millera i jego najbliższych współpracowników. Protestował przeciwko udostępnieniu ksiąg wyjść i wejść w kancelarii premiera. Uchylał pytania dotyczące upolitycznienia TVP. Głosował przeciw przesłuchaniu prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, szefa kancelarii premiera Marka Wagnera, a także prokuratorów Zygmunta Kapusty i Karola Napierskiego. Podczas przesłuchania Millera przerywał Zbigniewowi Ziobrze, tolerował grubiańskie słowa premiera.
Jako dr Jekyll Nałęcz stwierdził, że materiały uzyskane przez komisję śledczą wskazują na wielkie zaangażowanie Roberta Kwiatkowskiego, prezesa TVP, w zakulisowe działania wokół ustawy o radiofonii i telewizji. Podał w wątpliwość prawdomówność Aleksandry Jakubowskiej. Wystąpił w obronie dziennikarek "Wiadomości" TVP, które zostały odsunięte od relacjonowania posiedzeń komisji. Dał do zrozumienia, że grupa trzymająca władzę nie jest fikcją i że jest ulokowana bardzo blisko najwyższych struktur władzy.
Ucieczka czterdziestolatka
- Byłem plastycznym materiałem do urobienia - mówi "Wprost" Tomasz Nałęcz, który był w PZPR 20 lat, do jej rozwiązania. Na zaangażowanie w politykę zdecydował się jednak dopiero po czterdziestce, bo podobno wtedy "mężczyzna albo ucieka w romans, albo w politykę. Ja bardzo kocham swoją żonę, więc nie miałem wyboru". Przekształcenie się PZPR w socjaldemokrację uznał za przefarbowanie. Zapisał się jednak do SdRP, a nawet został jej wiceprzewodniczącym. Stracił to stanowisko, bo zbyt radykalnie dążył do odcięcia się od spuścizny PZPR. Stracił też szansę kandydowania w wyborach parlamentarnych, więc odszedł z SdRP. W następnych wyborach kandydował z listy Unii Pracy. W 1993 r. już jako poseł UP stwierdził, że "z SdRP wypłukał go aparat". Został za tę wypowiedź skarcony przez Millera, który nazwał Nałęcza "śmiesznym, a nawet żałosnym". Wszystko się zmieniło, gdy w 1997 r. Unia Pracy nie weszła do Sejmu. Wybrała więc koalicję z SLD, żeby przetrwać.
Sojusznik prawdy kontra antysojusznik SLD
Jan Rokita, poseł PO, zauważa, że atak na Nałęcza na nowo stworzył barierę między nim a SLD. Na razie Nałęczowi wyraźnie się to opłaca: we wrześ-niu w badaniach CBOS odnotował największy wzrost zaufania - 32 proc. - Nie wiem, czy swoim bezczelnym zachowaniem sojusz nieodwracalnie pchnął Tomasza Nałęcza w ręce opozycji, ale jestem zadowolony, bo przewodniczący komisji jest teraz sojusznikiem w wyświetlaniu prawdy - mówi "Wprost" Jan Rokita. Tyle że sojusznik prawdy stał się antysojusznikiem SLD. A sojusz nie wybacza zdrady, więc Nałęcz jest skazany na rolę wojownika.
Pierwszy był tzw. kop w górę - jako przewodniczący komisji śledczej Nałęcz stał się jedną z najważniejszych osobistości w Sejmie, zaczął być jednym z polityków najczęściej pytanych o zdanie. I wtedy zaczął go uwierać gorset partyjnych i sojuszniczych zobowiązań. Krytycy Nałęcza z SLD mówią teraz,
że obudził się w nim harcerz i prymus. Nijaki profesor stał się nagle wyrazistym politykiem. Sam skromnie stwierdza, że jako członek komisji śledczej spełnia jedynie funkcję szambiarza, który jest niezbędny, ale ludzie za nim nie przepadają.
Drugi kopniak był właściwie ciosem w zęby: zaatakowano żonę Tomasza Nałęcza - Darię (sugerując, że uczestniczyła w pisaniu projektu ustawy medialnej). Szef sejmowej komisji miał wszelkie podstawy, żeby sądzić, iż jego żonę zaatakowano z premedytacją i że atak wyszedł z wpływowych kręgów SLD. I tu harcerz przemienił się w wojownika. Obrona honoru żony przysporzyła mu wielu zwolenników. Do tego stopnia, że stał się prawdziwym liderem Unii Pracy - nie tej satelickiej, uosabianej przez szefa partii, wicepremiera Marka Pola, ale tej nawiązującej do czasów, gdy liderem był Ryszard Bugaj. Nie wykluczył nawet wystąpienia UP z koalicji, jeśli rząd ustąpi w sprawie Nicei: "Jeżeli przegramy Niceę, być może w Polsce trzeba będzie utworzyć nowy rząd (...) krytykowany na pewno przez LPR, ale rozumiem, że z PiS i Platformą".
Dr Jekyll i Mr Hyde
Przewodniczący komisji śledczej przypomina bohatera powieści Roberta Louisa Stevensona "Dziwna historia doktora Jekylla i Mistera Hyde'a". Jako Mr Hyde Nałęcz przeciwstawiał się ujawnieniu billingów Leszka Millera i jego najbliższych współpracowników. Protestował przeciwko udostępnieniu ksiąg wyjść i wejść w kancelarii premiera. Uchylał pytania dotyczące upolitycznienia TVP. Głosował przeciw przesłuchaniu prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, szefa kancelarii premiera Marka Wagnera, a także prokuratorów Zygmunta Kapusty i Karola Napierskiego. Podczas przesłuchania Millera przerywał Zbigniewowi Ziobrze, tolerował grubiańskie słowa premiera.
Jako dr Jekyll Nałęcz stwierdził, że materiały uzyskane przez komisję śledczą wskazują na wielkie zaangażowanie Roberta Kwiatkowskiego, prezesa TVP, w zakulisowe działania wokół ustawy o radiofonii i telewizji. Podał w wątpliwość prawdomówność Aleksandry Jakubowskiej. Wystąpił w obronie dziennikarek "Wiadomości" TVP, które zostały odsunięte od relacjonowania posiedzeń komisji. Dał do zrozumienia, że grupa trzymająca władzę nie jest fikcją i że jest ulokowana bardzo blisko najwyższych struktur władzy.
Ucieczka czterdziestolatka
- Byłem plastycznym materiałem do urobienia - mówi "Wprost" Tomasz Nałęcz, który był w PZPR 20 lat, do jej rozwiązania. Na zaangażowanie w politykę zdecydował się jednak dopiero po czterdziestce, bo podobno wtedy "mężczyzna albo ucieka w romans, albo w politykę. Ja bardzo kocham swoją żonę, więc nie miałem wyboru". Przekształcenie się PZPR w socjaldemokrację uznał za przefarbowanie. Zapisał się jednak do SdRP, a nawet został jej wiceprzewodniczącym. Stracił to stanowisko, bo zbyt radykalnie dążył do odcięcia się od spuścizny PZPR. Stracił też szansę kandydowania w wyborach parlamentarnych, więc odszedł z SdRP. W następnych wyborach kandydował z listy Unii Pracy. W 1993 r. już jako poseł UP stwierdził, że "z SdRP wypłukał go aparat". Został za tę wypowiedź skarcony przez Millera, który nazwał Nałęcza "śmiesznym, a nawet żałosnym". Wszystko się zmieniło, gdy w 1997 r. Unia Pracy nie weszła do Sejmu. Wybrała więc koalicję z SLD, żeby przetrwać.
Sojusznik prawdy kontra antysojusznik SLD
Jan Rokita, poseł PO, zauważa, że atak na Nałęcza na nowo stworzył barierę między nim a SLD. Na razie Nałęczowi wyraźnie się to opłaca: we wrześ-niu w badaniach CBOS odnotował największy wzrost zaufania - 32 proc. - Nie wiem, czy swoim bezczelnym zachowaniem sojusz nieodwracalnie pchnął Tomasza Nałęcza w ręce opozycji, ale jestem zadowolony, bo przewodniczący komisji jest teraz sojusznikiem w wyświetlaniu prawdy - mówi "Wprost" Jan Rokita. Tyle że sojusznik prawdy stał się antysojusznikiem SLD. A sojusz nie wybacza zdrady, więc Nałęcz jest skazany na rolę wojownika.
Więcej możesz przeczytać w 41/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.