W Grudziądzu kupcy wywiesili zdjęcia radnych, których nie chcą obsługiwać. Dowcip Barei zmaterializował się w epoce wolnego rynku
Ludzkość od niepamiętnych czasów uwielbiała sobie dowalać. Dowalanie sobie nawzajem może się odbywać w wielu konfiguracjach. Bardzo popularną formą dowalania jest dowalanie się do fajnych dziewczyn. Polega to zwykle na chamskim podrywie obsypanym polotem na poziomie kombajnisty. Przeważnie jakiś koszmarny moczymorda albo półmózg dowala się do jakiejś przestraszonej i niewinnej blondi, proponując jej wypicie drinka zakończone pokazywaniem szczepień przeciw żółtaczce. Dowalanie się w postaci czytania wierszy i przewracania oczami zwane jest zalotami.
Inny rodzaj dowalania to dowalanie imprezowe. Jeśli imprezowicze piją równo, ale nierówno wpadają pod stół, to ten, co ma najsilniejszą głowę, ma moralne prawo dowalić się po wszystkim do pozostałych, którzy już od dłuższego czasu walają się po podłodze.
Wielką przyjemność od zawsze sprawiało ludziom dowalanie władzy. Każdy, kto umiejętnie dowalił władzy - o ile przeżył - mógł liczyć na szacunek pozostałych. W dawnych czasach bywało, że dowalanie władzy kończyło się solidnym dowaleniem dowalającemu. Teraz, gdy taplamy się w demokracji, dowalać można dowolnie i wszechstronnie. Dowalaniem władzy zajmują się zawodowo felietoniści i poseł Rokita. Są różne sposoby dowalania władzy. Najgłupszy z nich wymyślili jednak przedsiębiorcy z Grudziądzkiej Federacji Gospodarczej. A nawet nie wymyślili, tylko powielili pomysł ze znanej komedii Stanisława Barei "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz".
W grudziądzkich sklepach pojawiły się plakaty ze zdjęciami trzynastu radnych. Radni ci głosowali za budową nowego hipermarketu w mieście. Zdaniem sklepikarzy, radni oszukali swych wyborców i teraz spotka ich zasłużona kara. Kupcy przez plakaty chcą napiętnować radnych i nie chcą ich obsługiwać w swoich sklepach. U Barei też był plakacik z napisem "Tych klientów nie obsługujemy". Były to jednak ofiary handlu uspołecznionego, które po słusznych awanturach sklepowych lądowały na czarnej liście kierownika zamordysty. Zdaniem wybitnych ekonomistów, mamy tu do czynienia z ciekawym paradoksem historycznym. Dowcip Barei z epoki czerwonych sekretarzy zmaterializował się w epoce wolnego rynku.
Skuteczność protestu sklepikarzy jest mniej niż zerowa. Po pierwsze, radni zawsze mogą kupić potrzebne im produkty w krytykowanych hipermarketach, a nie w sklepach bojkotujących. Po drugie, zakupy może zrobić ktoś z rodziny radnego, ktoś nie znany sklepikarzom. Taki rodzaj samopomocy w rodzinach trzynastu radnych bojkotowanych przez przedsiębiorców może nawet pomóc zacieśnić więzy rodzinne czy poprawić domową atmosferę.
Skuteczność protestu mogłaby się zwiększyć, gdyby kupcy dogadali się z innymi firmami usługowymi. Gdyby tak do bojkotu radnych przyłączyli się fryzjerzy, kelnerzy, dentyści i agencje towarzyskie, bojkot byłby bardzo odczuwalny. Szczególnie dotkliwy okazałby się na polu bolącego zęba czy rozpalonego podbrzusza. Wysłanie zastępcy do dentysty, fryzjera czy burdelu mija się z celem. Nieobsługiwanie miejskiej władzy na jednym polu tylko napędza klientów konkurencji. Odczuwalny dla władzy cios w nos może przynieść jedynie zsynchronizowana wielopoziomowa blokada.
Gdyby na przykład górnicy sprytnie dogadali się pod hasłem "Tych klientów nie obsługujemy" ze wszystkimi kosmetyczkami w Warszawie, to władza pozbawiona możliwości codziennego pudrowania się zmiękłaby szybciej niż po strajkach głodowych czy ulicznych demonstracjach. Gdyby taksówkarze dogadali się w sprawie bojkotu władzy ze sprzedawcami garniturów, laptopów i drogich łyskaczy, to władza pozbawiona swoich naturalnych świecidełek z pewnością poszłaby na ugodę. Już widzę te wspaniałe tytuły prasowe godne doniosłych wydarzeń: "Kosmetyczki ratują Śląsk", "Sprzedawcy stringów ratują polskie huty", "Kelnerzy ruszają na pomoc rybakom" czy wreszcie "Polskie fryzjerstwo pomogło ocalić polską wieś".
Inny rodzaj dowalania to dowalanie imprezowe. Jeśli imprezowicze piją równo, ale nierówno wpadają pod stół, to ten, co ma najsilniejszą głowę, ma moralne prawo dowalić się po wszystkim do pozostałych, którzy już od dłuższego czasu walają się po podłodze.
Wielką przyjemność od zawsze sprawiało ludziom dowalanie władzy. Każdy, kto umiejętnie dowalił władzy - o ile przeżył - mógł liczyć na szacunek pozostałych. W dawnych czasach bywało, że dowalanie władzy kończyło się solidnym dowaleniem dowalającemu. Teraz, gdy taplamy się w demokracji, dowalać można dowolnie i wszechstronnie. Dowalaniem władzy zajmują się zawodowo felietoniści i poseł Rokita. Są różne sposoby dowalania władzy. Najgłupszy z nich wymyślili jednak przedsiębiorcy z Grudziądzkiej Federacji Gospodarczej. A nawet nie wymyślili, tylko powielili pomysł ze znanej komedii Stanisława Barei "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz".
W grudziądzkich sklepach pojawiły się plakaty ze zdjęciami trzynastu radnych. Radni ci głosowali za budową nowego hipermarketu w mieście. Zdaniem sklepikarzy, radni oszukali swych wyborców i teraz spotka ich zasłużona kara. Kupcy przez plakaty chcą napiętnować radnych i nie chcą ich obsługiwać w swoich sklepach. U Barei też był plakacik z napisem "Tych klientów nie obsługujemy". Były to jednak ofiary handlu uspołecznionego, które po słusznych awanturach sklepowych lądowały na czarnej liście kierownika zamordysty. Zdaniem wybitnych ekonomistów, mamy tu do czynienia z ciekawym paradoksem historycznym. Dowcip Barei z epoki czerwonych sekretarzy zmaterializował się w epoce wolnego rynku.
Skuteczność protestu sklepikarzy jest mniej niż zerowa. Po pierwsze, radni zawsze mogą kupić potrzebne im produkty w krytykowanych hipermarketach, a nie w sklepach bojkotujących. Po drugie, zakupy może zrobić ktoś z rodziny radnego, ktoś nie znany sklepikarzom. Taki rodzaj samopomocy w rodzinach trzynastu radnych bojkotowanych przez przedsiębiorców może nawet pomóc zacieśnić więzy rodzinne czy poprawić domową atmosferę.
Skuteczność protestu mogłaby się zwiększyć, gdyby kupcy dogadali się z innymi firmami usługowymi. Gdyby tak do bojkotu radnych przyłączyli się fryzjerzy, kelnerzy, dentyści i agencje towarzyskie, bojkot byłby bardzo odczuwalny. Szczególnie dotkliwy okazałby się na polu bolącego zęba czy rozpalonego podbrzusza. Wysłanie zastępcy do dentysty, fryzjera czy burdelu mija się z celem. Nieobsługiwanie miejskiej władzy na jednym polu tylko napędza klientów konkurencji. Odczuwalny dla władzy cios w nos może przynieść jedynie zsynchronizowana wielopoziomowa blokada.
Gdyby na przykład górnicy sprytnie dogadali się pod hasłem "Tych klientów nie obsługujemy" ze wszystkimi kosmetyczkami w Warszawie, to władza pozbawiona możliwości codziennego pudrowania się zmiękłaby szybciej niż po strajkach głodowych czy ulicznych demonstracjach. Gdyby taksówkarze dogadali się w sprawie bojkotu władzy ze sprzedawcami garniturów, laptopów i drogich łyskaczy, to władza pozbawiona swoich naturalnych świecidełek z pewnością poszłaby na ugodę. Już widzę te wspaniałe tytuły prasowe godne doniosłych wydarzeń: "Kosmetyczki ratują Śląsk", "Sprzedawcy stringów ratują polskie huty", "Kelnerzy ruszają na pomoc rybakom" czy wreszcie "Polskie fryzjerstwo pomogło ocalić polską wieś".
Więcej możesz przeczytać w 41/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.