Izrael chce się fizycznie odgrodzić od "autonomii terroru"
Współczesna wersja chińskiego muru, który oddzieli Państwo Izrael od Zachodniego Brzegu, ma kosztować ponad miliard dolarów. W "zaporze bezpieczeństwa" długości 350 km, najeżonej systemem sztucznych przeszkód i fortyfikacji, wykorzystane zostaną najnowocześniejsze technologie. Będzie ona przy tym tak wysoka, że nie przeskoczy przez nią rekordzista świata w skoku o tyczce. Po izraelskiej stronie znajdzie się prawie 80 proc. osiedli żydowskich i kilkanaście enklaw palestyńskich zamieszkanych w sumie przez 60 tys. ludzi.
- To aneksja - alarmuje Abu Ala, desygnowany premier Autonomii Palestyńskiej. Wtórują mu nie tylko politycy z państw arabskich. Nawet prezydent Stanów Zjednoczonych George Bush kilkakrotnie ostro skrytykował plany Izraela, sugerując, że prawdziwym celem budowy zapory mającej być ochroną przed terroryzmem jest przejęcie ziemi i wyznaczenie betonowej granicy z przyszłym państwem palestyńskim.
Już w 1994 r. członkowie Partii Pracy rozważali możliwość wzniesienia bariery między Izraelem a Zachodnim Brzegiem. Później do tego pomysłu powracano kilkakrotnie. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że realizacja takiego przedsięwzięcia może mieć wpływ na ostateczny kształt terytorialny Izraela, a w sprawie granic zdania były krańcowo różne. Z braku politycznego i społecznego porozumienia kolejne rządy odraczały podjęcie decyzji. Intifada i seria samobójczych zamachów sprawiły jednak, że Ariel Szaron, który w przeszłości nie chciał nawet słyszeć o murze, został zmuszony do podjęcia desperackiej decyzji. Presja opinii publicznej okazała się zbyt silna. Prawicowy premier, uważający kiedyś, że państwo palestyńskie powinno powstać w... Jordanii, z największą niechęcią przeforsował uchwałę oznaczającą faktyczny rozbrat z biblijnymi terenami Judei i Samarii.
Zmiana stanowiska Ariela Szarona wynika z tego, że wbrew wyborczym obietnicom w dającej się przewidzieć przyszłości nie uda się zdławić palestyńskiego terroryzmu. Premier Izraela nie wierzy też w żadne porozumienie polityczne. "Mamy do czynienia z autonomią terroru. Niestety, nie mamy tam z kim rozmawiać" - mówi.
U zdecydowanej większości społeczeństwa izraelskiego decyzja w sprawie budowy muru wzbudziła nadzieję na spokojniejsze życie. Tym bardziej że stosunkowo prymitywna bariera w Strefie Gazy dobrze spełnia swoje zadanie. Przeszkody z drutu kolczastego pod wysokim napięciem okazały się zdumiewająco skuteczne. Mimo setek prób tylko kilku samobójcom udało się przedostać do Izraela.
Zdaniem przeciwników projektu, wartość obronna muru budzi poważne wątpliwości. - To poroniony pomysł - mówi jeden z oficerów sztabu generalnego izraelskiej armii. - Nikt jeszcze nie powiedział mi dokładnie, jak będzie wyglądać topografia tego ogromnego przedsięwzięcia. Cała sprawa przypomina mi wrota wybudowane na pustyni.
Izraelscy oficerowie w dowództwie Centralnego Okręgu Wojskowego nie kryją jednak optymizmu: "To będzie mur życia i nadziei". Planiści wojskowi dodają, że każdy dwudziestokilometrowy odcinek będzie patrolowany przez batalion żołnierzy. Prawie wszyscy w Izraelu - nawet przeciwnicy Szarona - uważają, że amerykańskie obiekcje są niezrozumiałe i bezpodstawne. Gdyby rząd naprawdę zamierzał przyłączyć tereny po izraelskiej stronie nie istniejącego jeszcze muru, przyszłe granice Izraela byłyby łudząco podobne do nakreślonych na mapie, którą przedstawił Arafatowi w Camp David Ehud Barak.
Zresztą izraelscy dyplomaci akredytowani w Waszyngtonie informują, że "fałszywa gra kierownictwa Autonomii i poparcie dla islamskich struktur terrorystycznych ostatecznie zniechęciły prezydenta Busha do wybierania płonących kasztanów z izraelsko-palestyńskiego ognia". Nic więc dziwnego, że z punktu widzenia Jerozolimy mapa izraelskiego muru nadziei jest o wiele bardziej realna niż amerykańska mapa drogowa.
- To aneksja - alarmuje Abu Ala, desygnowany premier Autonomii Palestyńskiej. Wtórują mu nie tylko politycy z państw arabskich. Nawet prezydent Stanów Zjednoczonych George Bush kilkakrotnie ostro skrytykował plany Izraela, sugerując, że prawdziwym celem budowy zapory mającej być ochroną przed terroryzmem jest przejęcie ziemi i wyznaczenie betonowej granicy z przyszłym państwem palestyńskim.
Już w 1994 r. członkowie Partii Pracy rozważali możliwość wzniesienia bariery między Izraelem a Zachodnim Brzegiem. Później do tego pomysłu powracano kilkakrotnie. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że realizacja takiego przedsięwzięcia może mieć wpływ na ostateczny kształt terytorialny Izraela, a w sprawie granic zdania były krańcowo różne. Z braku politycznego i społecznego porozumienia kolejne rządy odraczały podjęcie decyzji. Intifada i seria samobójczych zamachów sprawiły jednak, że Ariel Szaron, który w przeszłości nie chciał nawet słyszeć o murze, został zmuszony do podjęcia desperackiej decyzji. Presja opinii publicznej okazała się zbyt silna. Prawicowy premier, uważający kiedyś, że państwo palestyńskie powinno powstać w... Jordanii, z największą niechęcią przeforsował uchwałę oznaczającą faktyczny rozbrat z biblijnymi terenami Judei i Samarii.
Zmiana stanowiska Ariela Szarona wynika z tego, że wbrew wyborczym obietnicom w dającej się przewidzieć przyszłości nie uda się zdławić palestyńskiego terroryzmu. Premier Izraela nie wierzy też w żadne porozumienie polityczne. "Mamy do czynienia z autonomią terroru. Niestety, nie mamy tam z kim rozmawiać" - mówi.
U zdecydowanej większości społeczeństwa izraelskiego decyzja w sprawie budowy muru wzbudziła nadzieję na spokojniejsze życie. Tym bardziej że stosunkowo prymitywna bariera w Strefie Gazy dobrze spełnia swoje zadanie. Przeszkody z drutu kolczastego pod wysokim napięciem okazały się zdumiewająco skuteczne. Mimo setek prób tylko kilku samobójcom udało się przedostać do Izraela.
Zdaniem przeciwników projektu, wartość obronna muru budzi poważne wątpliwości. - To poroniony pomysł - mówi jeden z oficerów sztabu generalnego izraelskiej armii. - Nikt jeszcze nie powiedział mi dokładnie, jak będzie wyglądać topografia tego ogromnego przedsięwzięcia. Cała sprawa przypomina mi wrota wybudowane na pustyni.
Izraelscy oficerowie w dowództwie Centralnego Okręgu Wojskowego nie kryją jednak optymizmu: "To będzie mur życia i nadziei". Planiści wojskowi dodają, że każdy dwudziestokilometrowy odcinek będzie patrolowany przez batalion żołnierzy. Prawie wszyscy w Izraelu - nawet przeciwnicy Szarona - uważają, że amerykańskie obiekcje są niezrozumiałe i bezpodstawne. Gdyby rząd naprawdę zamierzał przyłączyć tereny po izraelskiej stronie nie istniejącego jeszcze muru, przyszłe granice Izraela byłyby łudząco podobne do nakreślonych na mapie, którą przedstawił Arafatowi w Camp David Ehud Barak.
Zresztą izraelscy dyplomaci akredytowani w Waszyngtonie informują, że "fałszywa gra kierownictwa Autonomii i poparcie dla islamskich struktur terrorystycznych ostatecznie zniechęciły prezydenta Busha do wybierania płonących kasztanów z izraelsko-palestyńskiego ognia". Nic więc dziwnego, że z punktu widzenia Jerozolimy mapa izraelskiego muru nadziei jest o wiele bardziej realna niż amerykańska mapa drogowa.
Więcej możesz przeczytać w 41/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.