Był październik, ale noc była listopadowa. W taką noc zwidują się rzeczy przedziwne. Na przykład ten oddział. Od razu widać że powstańcy, choć nie wiadomo, czy od Kilińskiego, spod Arsenału, czy spod Parasola, a może współcześni, bo tak luzacko ubrani. W każdym razie sprawni i zdecydowani bronić swego miasta. Dowódcy rozmawiali półgłosem. "Kogo mamy jutro? Znów taksówkarze?" "Rozbijemy parę gablot i wylakierujemy na maskach takie graffiti, że im się odechce..."
Oddział bezszelestnie zniknął w bramie, a ja tylko pokiwałem głową. To się musiało tak skończyć. Bo przecież niemożliwe, żeby miasto, które w historii zawsze potrafiło się przeciwstawić wszelkim najeźdźcom, pozwoliło się tak ciągle niszczyć hordom różnych wandali protestujących w obronie własnych wąskich interesów (na ogół sprzecznych z dobrem publicznym), a uważających, że tylko najazd na Warszawę rozwiąże ich problemy. Adresaci protestów to przecież też przyjezdni, ale krzywdę robi się warszawiakom i ich miastu. Nic więc dziwnego, że organizują obronę. A chłopaki są bitne i mają dobre tradycje.
Ocknąwszy się z powyższej proroczej wizji, celem uniknięcia wybuchu gniewu niewinnie nękanych mieszkańców Warszawy, zgłaszam następującą propozycję: skoro mój pomysł przeniesienia siedzib władz do więzienia, gdzie i tak w dużej części ich miejsce, napotyka opór, to należy wybudować w jakimś odludnym miejscu (na przykład na Pustyni Błędowskiej, bo to dobra nazwa dla naszych polityków) kompleks budynków rządowych, wytyczyć ulice dla blokujących, chodniki z łatwo dającymi się wyrwać płytami, a na obrzeżach umieścić koncesjonowane punkty sprzedaży koktajli Mołotowa, trzonków od łopat, łańcuchów i innego sprzętu do legalnych demonstracji. Wtedy będą one utrudniać życie istotnie tym, przeciw którym są skierowane. Całość winno się otoczyć fosą, a na niej zbudować mosty. Za przejazd nimi wicepremier Pol będzie pobierał swoje wymarzone myto, które następnie przeznaczy się na pokrycie szkód materialnych. Mogłoby się to wszystko nazywać Pol & S-ka właśnie.
Oddział bezszelestnie zniknął w bramie, a ja tylko pokiwałem głową. To się musiało tak skończyć. Bo przecież niemożliwe, żeby miasto, które w historii zawsze potrafiło się przeciwstawić wszelkim najeźdźcom, pozwoliło się tak ciągle niszczyć hordom różnych wandali protestujących w obronie własnych wąskich interesów (na ogół sprzecznych z dobrem publicznym), a uważających, że tylko najazd na Warszawę rozwiąże ich problemy. Adresaci protestów to przecież też przyjezdni, ale krzywdę robi się warszawiakom i ich miastu. Nic więc dziwnego, że organizują obronę. A chłopaki są bitne i mają dobre tradycje.
Ocknąwszy się z powyższej proroczej wizji, celem uniknięcia wybuchu gniewu niewinnie nękanych mieszkańców Warszawy, zgłaszam następującą propozycję: skoro mój pomysł przeniesienia siedzib władz do więzienia, gdzie i tak w dużej części ich miejsce, napotyka opór, to należy wybudować w jakimś odludnym miejscu (na przykład na Pustyni Błędowskiej, bo to dobra nazwa dla naszych polityków) kompleks budynków rządowych, wytyczyć ulice dla blokujących, chodniki z łatwo dającymi się wyrwać płytami, a na obrzeżach umieścić koncesjonowane punkty sprzedaży koktajli Mołotowa, trzonków od łopat, łańcuchów i innego sprzętu do legalnych demonstracji. Wtedy będą one utrudniać życie istotnie tym, przeciw którym są skierowane. Całość winno się otoczyć fosą, a na niej zbudować mosty. Za przejazd nimi wicepremier Pol będzie pobierał swoje wymarzone myto, które następnie przeznaczy się na pokrycie szkód materialnych. Mogłoby się to wszystko nazywać Pol & S-ka właśnie.
Więcej możesz przeczytać w 41/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.