Ubu król" Piotra Szulkina zachwyca, choć nie zachwyca
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, po wielu latach przerwy na ekrany kin znowu wszedł film w reżyserii Piotra Szulkina - "Ubu król". Jest to adaptacja sławnej sztuki Alfreda Jarry'ego pt. "Ubu król, czyli Polacy" (napisanej w 1896 r.), zamierzonej jako parodia szekspirowskiego "Makbeta". Czy sądzi pan, że to, co pod koniec XIX wieku było skandalem i sensacją, może nas jeszcze dzisiaj poruszyć?
Zygmunt Kałużyński: Zastanawia mnie, jak ten film wygląda na tle innych filmów, które pokazano na festiwalu w Gdyni.
TR: W Gdyni Katarzyna Figura otrzymała nagrodę dla najlepszej aktorki za rolę Ubicy.
ZK: Większość polskich filmów, w moim odczuciu, nie należy do sztuki kina, lecz do produkcji telewizyjnej. Na ich tle "Ubu król" jest wyjątkiem.
TR: To mnie pan zaskoczył, bo mnie film Szulkina kojarzy się właśnie z telewizją, a dokładnie z telewizyjnym teatrem
ZK: Mnie chodzi bardziej o temat niż o estetykę. Charakterystyczne jest to, że opinie o obecnych polskich filmach różnią się w sposób krańcowy, tzn. każdy z recenzentów uważa inny film za najlepszy - bynajmniej nie nagrodzoną "Warszawę" czy "Pornografię". Nawet pan, panie Tomaszu, uznał za najciekawsze "Przemiany" Łukasza Barczyka. A to jest typowe dla odbioru telewizji! Bo sugestia filmu kinowego jest wyrazista do tego stopnia, że większość zgadza się, iż dany obraz zasługuje na wyróżnienie. Natomiast oceny telewidzów idą we wszystkie strony. Ten brak jednomyślności na temat wyników festiwalu w Gdyni to jeszcze jeden dowód na obowiązującą w polskich filmach mentalność telewizyjną.
TR: Tyle że na temat "Ubu króla" Szulkina sądy krytyków również są rozbieżne! Czy to nie podważa pana teorii?
ZK: Ale Szulkin ma własną estetykę. To wyróżnia ten film. Pozostałe obrazy są anachroniczne - nie należą do naszego stulecia. Zazwyczaj poruszają problemy obyczajowe, przeważnie rodzinne - jak w telewizyjnym serialu. To przecież tematyka z XIX wieku! Na tym tle Szulkin, jaki by nie był ze swoimi dziwactwami, sięga do utworu wyjątkowego.
TR: Kiedy Jarry napisał swoją tragifarsę obnażającą groteskowość i głupotę władców, to był bulwersujący manifest. Ale czy nadal nim jest?
ZK: Przecież te tematy nie są odkryciem sztuki Jarry'ego. Nikczemność, głupota czy złośliwość władz były poruszane zawsze. Już Arystofanes opisał to w "Lizystracie", szydząc z ówczesnych władz ateńskich. Czy "Ryszard III" Szekspira nie mówi nam tego samego co "Ubu król"?
TR: No właśnie! Co tu jest nowoczesnego, panie Zygmuncie? Dlaczego nazywa pan "Ubu króla" Szulkina jedynym prawdziwym polskim filmem ostatnich miesięcy?
ZK: Jarry pokazał odwieczny temat sprawowania władzy w sposób karykaturalny i zarazem surrealistyczny. U nas tę sztukę obciążają dwa kłopoty. Po pierwsze - Jarry określił ją, jako dziejącą się w Polsce...
TR: czyli nigdzie.
ZK: Polskiemu widzowi jednak trudno się oderwać od emocjonalnych związków, co deformuje zamiar Jarry'ego.
TR: A może on naprawdę wiedział coś szczególnego na temat naszego kraju, panie Zygmuncie?
ZK: Prawdopodobnie o Polsce wspominano na lekcjach historii, na jakie uczęszczał. We francuskich podręcznikach Polska występuje jako kraj nieuchwytny, który niby istniał, ale w gruncie rzeczy nie istniał, bo przecież Polski nie było w ciągu całego XIX stulecia, a wówczas powstała wielka kultura francuska. Zresztą nie tylko słowo "Polska" utrudnia nam świeży stosunek do tej sztuki - również jej bardzo francuski charakter. Zaczyna się od tytułu. Po francusku wymawia się "übü", a to oznacza typową reakcję widzów, którym się coś nie podoba. U nas się gwiżdże, a we Francji krzyczy się "übü"! Natomiast stosunek króla Ubu do Ubicy to znowu parodia typowej mieszczańskiej komedii francuskiej, gatunku, który u nas się nie przyjął. Odbieramy więc "Ubu króla" jako syntezę historii i satyrę na szaleństwo historii. Szulkin potraktował rzecz po polsku, mimo że zmienił słowo "Polska" na "Folska". Zrobił satyrę polityczną. A przecież w surrealistycznym oryginale była to wizjonersko-fantastyczna zabawa kosztem samolubnego, głupawego mieszczucha francuskiego. Mimo to podtrzymuję, że "Ubu król" jest filmem wyjątkowym.
Zygmunt Kałużyński: Zastanawia mnie, jak ten film wygląda na tle innych filmów, które pokazano na festiwalu w Gdyni.
TR: W Gdyni Katarzyna Figura otrzymała nagrodę dla najlepszej aktorki za rolę Ubicy.
ZK: Większość polskich filmów, w moim odczuciu, nie należy do sztuki kina, lecz do produkcji telewizyjnej. Na ich tle "Ubu król" jest wyjątkiem.
TR: To mnie pan zaskoczył, bo mnie film Szulkina kojarzy się właśnie z telewizją, a dokładnie z telewizyjnym teatrem
ZK: Mnie chodzi bardziej o temat niż o estetykę. Charakterystyczne jest to, że opinie o obecnych polskich filmach różnią się w sposób krańcowy, tzn. każdy z recenzentów uważa inny film za najlepszy - bynajmniej nie nagrodzoną "Warszawę" czy "Pornografię". Nawet pan, panie Tomaszu, uznał za najciekawsze "Przemiany" Łukasza Barczyka. A to jest typowe dla odbioru telewizji! Bo sugestia filmu kinowego jest wyrazista do tego stopnia, że większość zgadza się, iż dany obraz zasługuje na wyróżnienie. Natomiast oceny telewidzów idą we wszystkie strony. Ten brak jednomyślności na temat wyników festiwalu w Gdyni to jeszcze jeden dowód na obowiązującą w polskich filmach mentalność telewizyjną.
TR: Tyle że na temat "Ubu króla" Szulkina sądy krytyków również są rozbieżne! Czy to nie podważa pana teorii?
ZK: Ale Szulkin ma własną estetykę. To wyróżnia ten film. Pozostałe obrazy są anachroniczne - nie należą do naszego stulecia. Zazwyczaj poruszają problemy obyczajowe, przeważnie rodzinne - jak w telewizyjnym serialu. To przecież tematyka z XIX wieku! Na tym tle Szulkin, jaki by nie był ze swoimi dziwactwami, sięga do utworu wyjątkowego.
TR: Kiedy Jarry napisał swoją tragifarsę obnażającą groteskowość i głupotę władców, to był bulwersujący manifest. Ale czy nadal nim jest?
ZK: Przecież te tematy nie są odkryciem sztuki Jarry'ego. Nikczemność, głupota czy złośliwość władz były poruszane zawsze. Już Arystofanes opisał to w "Lizystracie", szydząc z ówczesnych władz ateńskich. Czy "Ryszard III" Szekspira nie mówi nam tego samego co "Ubu król"?
TR: No właśnie! Co tu jest nowoczesnego, panie Zygmuncie? Dlaczego nazywa pan "Ubu króla" Szulkina jedynym prawdziwym polskim filmem ostatnich miesięcy?
ZK: Jarry pokazał odwieczny temat sprawowania władzy w sposób karykaturalny i zarazem surrealistyczny. U nas tę sztukę obciążają dwa kłopoty. Po pierwsze - Jarry określił ją, jako dziejącą się w Polsce...
TR: czyli nigdzie.
ZK: Polskiemu widzowi jednak trudno się oderwać od emocjonalnych związków, co deformuje zamiar Jarry'ego.
TR: A może on naprawdę wiedział coś szczególnego na temat naszego kraju, panie Zygmuncie?
ZK: Prawdopodobnie o Polsce wspominano na lekcjach historii, na jakie uczęszczał. We francuskich podręcznikach Polska występuje jako kraj nieuchwytny, który niby istniał, ale w gruncie rzeczy nie istniał, bo przecież Polski nie było w ciągu całego XIX stulecia, a wówczas powstała wielka kultura francuska. Zresztą nie tylko słowo "Polska" utrudnia nam świeży stosunek do tej sztuki - również jej bardzo francuski charakter. Zaczyna się od tytułu. Po francusku wymawia się "übü", a to oznacza typową reakcję widzów, którym się coś nie podoba. U nas się gwiżdże, a we Francji krzyczy się "übü"! Natomiast stosunek króla Ubu do Ubicy to znowu parodia typowej mieszczańskiej komedii francuskiej, gatunku, który u nas się nie przyjął. Odbieramy więc "Ubu króla" jako syntezę historii i satyrę na szaleństwo historii. Szulkin potraktował rzecz po polsku, mimo że zmienił słowo "Polska" na "Folska". Zrobił satyrę polityczną. A przecież w surrealistycznym oryginale była to wizjonersko-fantastyczna zabawa kosztem samolubnego, głupawego mieszczucha francuskiego. Mimo to podtrzymuję, że "Ubu król" jest filmem wyjątkowym.
Więcej możesz przeczytać w 5/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.