Dlaczego nie wykorzystujemy hossy za oceanem?
Przed rokiem nie byliśmy jeszcze klasyfikowani w rankingu sympatii obywateli USA wobec przedstawicieli poszczególnych nacji. W lipcu znaleźliśmy się na czwartym miejscu po Brytyjczykach, Holendrach i Włochach w badaniu Transatlantic Trends. Od grudnia zeszłego roku jesteśmy już drudzy po Brytyjczykach. Znaczy to między innymi, że w oczach Amerykanina, który światem interesuje się umiarkowanie, Polska ze strefy "kraj gdzieś koło Rosji" przesunęła się do kategorii przyjaciół Ameryki. - Dopiero nasz sojusz wojskowy z USA w Iraku zmienił sposób patrzenia Amerykanów na Polaków i status Polski w USA - potwierdza w rozmowie z "Wprost" prof. Jan Łabanowski z Uniwersytetu Notre Dame w Indianie. To zaś oznacza, iż potencjalny inwestor z Teksasu czy Kolorado przyjedzie do Warszawy w przekonaniu, że przybywa do kraju bezpiecznego i przyjaznego.
"I am proud I am Polish"
Wybór papieża, sława Lecha Wałęsy i "Solidarności", a później opinia "tygrysa Europy Wschodniej" sprawiły, że coraz więcej Amerykanów polskiego pochodzenia zaczęło się przyznawać do związków ze "starym krajem". Powtarzanie polish jokes stało się synonimem złego smaku. Koszulki z napisem "I am proud I am Polish" nosił Ed Koch, burmistrz Nowego Jorku, gwiazdy Holly-wood: Charles Bronson i Stephanie Powers, czy Steven Wozniak, założyciel Apple Computers. Autorzy bestselleru "Sekrety amerykańskich milionerów" nie mogli uwierzyć w wyniki badań, które stawiały polonusów w ścisłej czołówce USA, zarówno pod względem przedsiębiorczości, majętności, jak i poziomu wykształcenia. Apogeum popularności i wzrostu prestiżu nastąpiło po przyjęciu nas do NATO. - To był fenomenalnie dobry krok - uważa prof. Piotr Moncarz ze Stanfordu, mówiąc o zdecydowanym poparciu przez USA. Choć, zdaniem prof. Łabanowskiego, nie został on należycie wykorzystany ekonomicznie, na przykład przy zdobywaniu kontraktów na odbudowę Iraku. Podobnie sądzi Zbigniew Brzeziński, podkreślając w rozmowie z "Wprost", iż "nie można postrzegać sojuszu obu krajów jako kontraktu finansowego - czerpiemy z niego zasadnicze korzyści. Dzięki współpracy z USA Polska zyskała wyraźny profil międzynarodowy. To znaczy wiele, bo Ameryka to światowy hegemon".
Brać przykład z Bułgarów
Motyw nie wykorzystanej szansy w stosunkach Polski z USA pojawia się w bardzo wielu głosach ekspertów. Za oceanem dostrzeżono, że nasz kraj, jak napisał niedawno Thomas Friedmann, czołowy komentator dziennika "The New Yor Times", "jest bardziej proamerykański od samej Ameryki". Jeremy Shapiro z prestiżowego Brookings Institute powiada jednak brutalnie: - Nie dostaniecie nic tylko dlatego, że pomagacie USA. Powinniście się bardziej jednoznacznie zdecydować, co jest dla was najważniejsze, i konsekwentnie o to walczyć.
Winniśmy choćby brać przykład z Bułgarów, którzy za swoje zaangażowanie po stronie USA wystawili rachunek, targując się niemal o każdego dolara. Sofia zyskała gwarancje zwrotu długów Iraku i pomocy w modernizacji armii - prawie 2 mld dolarów. W kolejce ustawiają się państwa Ameryki Środkowej, a nawet przeciwnicy wojny z Rosji czy Francji, oczekujący lukratywnych kontraktów jako zaliczki na poczet zmiany stanowiska. Polacy tymczasem najpierw oznajmili, że ich nie stać na wysłanie żołnierzy do Iraku, a potem - ignorując sztukę dyplomacji - upominali się o swoje niemal wyłącznie za pośrednictwem mediów.
Ślepa uliczka wizowa
Kompletnie bez sensu skupiliś-my się na sprawie wiz. Marek Siwiec po wizycie u Condoleezzy Rice 21 stycznia wyraził nawet pogląd, że kwestia wiz może pogorszyć stosunki polsko-amerykańskie. Uczynienie ze sprawy wiz osi naszych interesów jest absurdem z dwóch powodów. Wizy to zdecydowanie za niska cena za polskie poparcie w Iraku, co potwierdził w rozmowie ze mną jeden z amerykańskich dyplomatów. Przede wszystkim jednak, domagając się zmian w reżimie wizowym, dowodzimy kompletnej nieznajomości realiów Ameryki i tego, co stanowi fundament amerykańskiego stylu myślenia - szacunku do własnego prawa.
Owszem, o wizach rozmawiać trzeba, ale przede wszystkim z Kongresem. Trzeba mieć przy tym świadomość, iż jest to działanie długofalowe, a nie obliczone na jeden gest polityczny. Warunki prawne są w USA jasne - aby mógł zostać uruchomiony ruch bezwizowy z Ameryką, w ciągu roku może zostać odnotowanych w zagranicznych placówkach USA określonego kraju nie więcej niż 3 proc. odmów wobec tzw. aplikacji wizowych; my tego warunku od lat nie spełniamy. Amerykanie są w tej sprawie bezwzględni wobec wszystkich państw. By Amerykanie mogli wprowadzić specjalne regulacje dla Polaków, potrzebne byłoby prawo dotyczące tylko III RP. Simon Serfaty, kierujący programem europejskim w Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie, sprowadza nas na ziemię: - Amerykańska administracja nie ma zbyt wielu możliwości wynagradzania swych sojuszników, na przykład przez zwiększenie inwestycji czy zniesienie wiz. Takie decyzje podejmuje Kongres, który nigdy zbytnio nie kwapił się do rozdawania nagród.
Rachunek za Irak
Polska, wtedy gdy było to potrzebne, nie wystawiła rachunku za Irak. Będąc sojusznikiem obdarzonym doskonałą opinią, zaczyna wystawiać ten rachunek w niewłaściwym czasie i w niewłaściwej formie. Domagając się kontraktów w Iraku, nie zrobiliśmy prawie nic, by polskie firmy były rzetelnie przygotowane do wygrywania przetargów. Brytyjskie władze w zarządzanej przez siebie strefie zdobywają kontrakty dla własnych przedsiębiorstw. Hiszpanie i Włosi, nie mając w Iraku obszarów bezpośrednio przez siebie zarządzanych, wynajęli profesjonalnych lobbystów, by załatwiali im kontrakty u poddostawców firm amerykańskich. Na tym właś-nie między innymi polega zachodnia sztuka walki.
Żenujące, że to w Waszyngtonie rozważa się, jak zrekompensować Polsce sojuszniczą lojalność, a z Warszawy ciągle brak sensownych propozycji. Charles Kupchan, dyrektor w Radzie Stosunków Międzynarodowych, mówi jasno: - Polska nie otrzyma nagrody od USA za swą postawę także dlatego, że nigdy jasno nie powiedziała, czego oczekuje w zamian.
Kowalski, daj mi szansę!
Polska, korzystając z roku, najwyżej dwóch, które pozostały do końca naszej "hossy" w Ameryce, powinna przede wszystkim zadbać o pomoc w modernizacji naszej armii. Niezbędna jest zarówno wymiana sprzętu, jak i przebudowa struktury wojska. To Amerykanie tymczasem proponują, że przekażą nam samoloty Hercules czy samochody Hummer. Polskiej listy potrzeb dotychczas nie stworzono.
Zamiast inwestycji amerykańskich w sektorze paliwowym - które byłyby jedyną de facto gwarancją uniezależnienia nas od Rosji - mamy zerwane kontrakty gazowe, zniechęcanie Halliburtona do współpracy z Rafinerią Gdańską i brak propozycji w ramach offsetu dotyczących tej strategicznej części gospodarki.
Tuż przed wyprawą Aleksandra Kwaśniewskiego do Waszyngtonu zaczynamy krzyczeć o wizach. Z półukłonu nagle przechodzimy do wygrażania pięścią. Za plecami zresztą Amerykanów, głównie na użytek własnej opinii publicznej. A to z Waszyngtonu popłynęły sygnały, iż problem wizowy trzeba rozwiązać. Prezydent Bush zaproponuje zapewne ułatwienia w legalizacji pobytu imigrantów. Łatwiej będzie o wizę dającą prawo do pracy, wreszcie, że będziemy mogli po wprowadzeniu tych ułatwień "wyzerować licznik" dotyczący odmów przyznania wizy (czyli liczyć odmowy, biorąc pod uwagę wyłącznie rok 2004) i przy wyraźnej poprawie sytuacji wrócić do rozmowy o ich zniesieniu już w 2005 r.
Kiedy przed pięcioma laty rozmawiałem w Waszyngtonie z jednym z członków amerykańskiego rządu i pytałem, jaką rolę widzą Amerykanie dla Polski, usłyszałem: - Nie mamy ochoty się zastanawiać, gdzie leży Litwa i czym Słowacja różni się od Słowenii. Chcemy zatelefonować do Warszawy i wiedzieć, jakie jest stanowisko całego regionu. Polska może być krajem rozgrywającym dzięki poparciu Ameryki, ale musi sama tego chcieć. Więcej, musi wiedzieć, czego od sojusznika oczekuje. Na razie rząd RP zachowuje się niczym bohater brodatego dowcipu, który nieustanne modlił się o wygraną na loterii. W końcu usłyszał z nieba głos pełen irytacji: "Kowalski, ty mi daj szansę, ty kup los". Kupiliśmy go, wchodząc do Iraku, ale został tak skrzętnie ukryty przez rządzących polityków, że możemy go nie znaleźć przed końcem "polskiej hossy".
Jerzy Marek Nowakowski
Współpraca:
Jan Fijor, Agaton Koziński
"I am proud I am Polish"
Wybór papieża, sława Lecha Wałęsy i "Solidarności", a później opinia "tygrysa Europy Wschodniej" sprawiły, że coraz więcej Amerykanów polskiego pochodzenia zaczęło się przyznawać do związków ze "starym krajem". Powtarzanie polish jokes stało się synonimem złego smaku. Koszulki z napisem "I am proud I am Polish" nosił Ed Koch, burmistrz Nowego Jorku, gwiazdy Holly-wood: Charles Bronson i Stephanie Powers, czy Steven Wozniak, założyciel Apple Computers. Autorzy bestselleru "Sekrety amerykańskich milionerów" nie mogli uwierzyć w wyniki badań, które stawiały polonusów w ścisłej czołówce USA, zarówno pod względem przedsiębiorczości, majętności, jak i poziomu wykształcenia. Apogeum popularności i wzrostu prestiżu nastąpiło po przyjęciu nas do NATO. - To był fenomenalnie dobry krok - uważa prof. Piotr Moncarz ze Stanfordu, mówiąc o zdecydowanym poparciu przez USA. Choć, zdaniem prof. Łabanowskiego, nie został on należycie wykorzystany ekonomicznie, na przykład przy zdobywaniu kontraktów na odbudowę Iraku. Podobnie sądzi Zbigniew Brzeziński, podkreślając w rozmowie z "Wprost", iż "nie można postrzegać sojuszu obu krajów jako kontraktu finansowego - czerpiemy z niego zasadnicze korzyści. Dzięki współpracy z USA Polska zyskała wyraźny profil międzynarodowy. To znaczy wiele, bo Ameryka to światowy hegemon".
Brać przykład z Bułgarów
Motyw nie wykorzystanej szansy w stosunkach Polski z USA pojawia się w bardzo wielu głosach ekspertów. Za oceanem dostrzeżono, że nasz kraj, jak napisał niedawno Thomas Friedmann, czołowy komentator dziennika "The New Yor Times", "jest bardziej proamerykański od samej Ameryki". Jeremy Shapiro z prestiżowego Brookings Institute powiada jednak brutalnie: - Nie dostaniecie nic tylko dlatego, że pomagacie USA. Powinniście się bardziej jednoznacznie zdecydować, co jest dla was najważniejsze, i konsekwentnie o to walczyć.
Winniśmy choćby brać przykład z Bułgarów, którzy za swoje zaangażowanie po stronie USA wystawili rachunek, targując się niemal o każdego dolara. Sofia zyskała gwarancje zwrotu długów Iraku i pomocy w modernizacji armii - prawie 2 mld dolarów. W kolejce ustawiają się państwa Ameryki Środkowej, a nawet przeciwnicy wojny z Rosji czy Francji, oczekujący lukratywnych kontraktów jako zaliczki na poczet zmiany stanowiska. Polacy tymczasem najpierw oznajmili, że ich nie stać na wysłanie żołnierzy do Iraku, a potem - ignorując sztukę dyplomacji - upominali się o swoje niemal wyłącznie za pośrednictwem mediów.
Ślepa uliczka wizowa
Kompletnie bez sensu skupiliś-my się na sprawie wiz. Marek Siwiec po wizycie u Condoleezzy Rice 21 stycznia wyraził nawet pogląd, że kwestia wiz może pogorszyć stosunki polsko-amerykańskie. Uczynienie ze sprawy wiz osi naszych interesów jest absurdem z dwóch powodów. Wizy to zdecydowanie za niska cena za polskie poparcie w Iraku, co potwierdził w rozmowie ze mną jeden z amerykańskich dyplomatów. Przede wszystkim jednak, domagając się zmian w reżimie wizowym, dowodzimy kompletnej nieznajomości realiów Ameryki i tego, co stanowi fundament amerykańskiego stylu myślenia - szacunku do własnego prawa.
Owszem, o wizach rozmawiać trzeba, ale przede wszystkim z Kongresem. Trzeba mieć przy tym świadomość, iż jest to działanie długofalowe, a nie obliczone na jeden gest polityczny. Warunki prawne są w USA jasne - aby mógł zostać uruchomiony ruch bezwizowy z Ameryką, w ciągu roku może zostać odnotowanych w zagranicznych placówkach USA określonego kraju nie więcej niż 3 proc. odmów wobec tzw. aplikacji wizowych; my tego warunku od lat nie spełniamy. Amerykanie są w tej sprawie bezwzględni wobec wszystkich państw. By Amerykanie mogli wprowadzić specjalne regulacje dla Polaków, potrzebne byłoby prawo dotyczące tylko III RP. Simon Serfaty, kierujący programem europejskim w Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie, sprowadza nas na ziemię: - Amerykańska administracja nie ma zbyt wielu możliwości wynagradzania swych sojuszników, na przykład przez zwiększenie inwestycji czy zniesienie wiz. Takie decyzje podejmuje Kongres, który nigdy zbytnio nie kwapił się do rozdawania nagród.
Rachunek za Irak
Polska, wtedy gdy było to potrzebne, nie wystawiła rachunku za Irak. Będąc sojusznikiem obdarzonym doskonałą opinią, zaczyna wystawiać ten rachunek w niewłaściwym czasie i w niewłaściwej formie. Domagając się kontraktów w Iraku, nie zrobiliśmy prawie nic, by polskie firmy były rzetelnie przygotowane do wygrywania przetargów. Brytyjskie władze w zarządzanej przez siebie strefie zdobywają kontrakty dla własnych przedsiębiorstw. Hiszpanie i Włosi, nie mając w Iraku obszarów bezpośrednio przez siebie zarządzanych, wynajęli profesjonalnych lobbystów, by załatwiali im kontrakty u poddostawców firm amerykańskich. Na tym właś-nie między innymi polega zachodnia sztuka walki.
Żenujące, że to w Waszyngtonie rozważa się, jak zrekompensować Polsce sojuszniczą lojalność, a z Warszawy ciągle brak sensownych propozycji. Charles Kupchan, dyrektor w Radzie Stosunków Międzynarodowych, mówi jasno: - Polska nie otrzyma nagrody od USA za swą postawę także dlatego, że nigdy jasno nie powiedziała, czego oczekuje w zamian.
Kowalski, daj mi szansę!
Polska, korzystając z roku, najwyżej dwóch, które pozostały do końca naszej "hossy" w Ameryce, powinna przede wszystkim zadbać o pomoc w modernizacji naszej armii. Niezbędna jest zarówno wymiana sprzętu, jak i przebudowa struktury wojska. To Amerykanie tymczasem proponują, że przekażą nam samoloty Hercules czy samochody Hummer. Polskiej listy potrzeb dotychczas nie stworzono.
Zamiast inwestycji amerykańskich w sektorze paliwowym - które byłyby jedyną de facto gwarancją uniezależnienia nas od Rosji - mamy zerwane kontrakty gazowe, zniechęcanie Halliburtona do współpracy z Rafinerią Gdańską i brak propozycji w ramach offsetu dotyczących tej strategicznej części gospodarki.
Tuż przed wyprawą Aleksandra Kwaśniewskiego do Waszyngtonu zaczynamy krzyczeć o wizach. Z półukłonu nagle przechodzimy do wygrażania pięścią. Za plecami zresztą Amerykanów, głównie na użytek własnej opinii publicznej. A to z Waszyngtonu popłynęły sygnały, iż problem wizowy trzeba rozwiązać. Prezydent Bush zaproponuje zapewne ułatwienia w legalizacji pobytu imigrantów. Łatwiej będzie o wizę dającą prawo do pracy, wreszcie, że będziemy mogli po wprowadzeniu tych ułatwień "wyzerować licznik" dotyczący odmów przyznania wizy (czyli liczyć odmowy, biorąc pod uwagę wyłącznie rok 2004) i przy wyraźnej poprawie sytuacji wrócić do rozmowy o ich zniesieniu już w 2005 r.
Kiedy przed pięcioma laty rozmawiałem w Waszyngtonie z jednym z członków amerykańskiego rządu i pytałem, jaką rolę widzą Amerykanie dla Polski, usłyszałem: - Nie mamy ochoty się zastanawiać, gdzie leży Litwa i czym Słowacja różni się od Słowenii. Chcemy zatelefonować do Warszawy i wiedzieć, jakie jest stanowisko całego regionu. Polska może być krajem rozgrywającym dzięki poparciu Ameryki, ale musi sama tego chcieć. Więcej, musi wiedzieć, czego od sojusznika oczekuje. Na razie rząd RP zachowuje się niczym bohater brodatego dowcipu, który nieustanne modlił się o wygraną na loterii. W końcu usłyszał z nieba głos pełen irytacji: "Kowalski, ty mi daj szansę, ty kup los". Kupiliśmy go, wchodząc do Iraku, ale został tak skrzętnie ukryty przez rządzących polityków, że możemy go nie znaleźć przed końcem "polskiej hossy".
Jerzy Marek Nowakowski
Współpraca:
Jan Fijor, Agaton Koziński
Więcej możesz przeczytać w 5/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.