Popularność Platformy Obywatelskiej wynika z kolejnych porażek SLD, a nie z jej własnych dokonań
Podczas ostatniego posiedzenia Rady Krajowej Platformy Obywatelskiej Donald Tusk zażądał od Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera przyspieszenia wyborów parlamentarnych i połączenia ich z wyborami do Parlamentu Europejskiego (które odbędą się w czerwcu tego roku). Lider PO powołał się na wypowiedzi prezydenta i premiera z wiosny ubiegłego roku, wtedy przez opozycję przyjęte niechętnie i skontrowane żądaniem natychmiastowego rozwiązania parlamentu.
Nietrudno się domyślić, co sprawiło, że zlekceważony przed trzema kwartałami pomysł nagle wypiękniał i umieszczono go na sztandarach PO. Partia Tuska stała się bowiem faworytką sondaży wyborczych. Wiele też wskazuje na to, że szczyt jej formy przypadnie właśnie na czerwiec, co rodzi naturalną chęć zdyskontowania tego stanu nie tylko w wyborach europejskich, ale i krajowych.
Rzecz jasna, liderzy PO zbytnio się z tym pragnieniem nie afiszują. Słusznie zakładają, że lepiej brzmi powoływanie się na dobro kraju niż na interes partii. Taka też była argumentacja Tuska: "W interesie polskiego narodu i państwa jest możliwie jak najszybsze przerwanie układu, który Polską rządzi".
Dla każdego, kto choć trochę interesuje się polityką, brzmi to znajomo, jak refren piosenki, którą już się słyszało. Nie trzeba nadmiernie ćwiczyć pamięci, by uświadomić sobie źródło zapożyczenia. Niemalże identycznie przemawiał od połowy poprzedniej kadencji Sejmu Miller, uzasadniając potrzebę skrócenia żywota parlamentu zdominowanego przez niepopularną wówczas AWS. Okazuje się, że Tusk, chcąc dokonać politycznej egzekucji na Millerze, wchodzi w stare buty, czyniąc to, co kiedyś jego środowisko bezlitośnie krytykowało.
Przypomnienie tego paradoksu brzmi jak złośliwość, ale w pierwszej kolejności idzie tu o przestrogę, która może się przydać w nieodległej przyszłości. PO podąża bowiem tymi samymi koleinami co SLD. Popularność obu partii (SLD sprzed kilku lat i obecna PO) nie wzięła się z doskonałości ludzi i programów, lecz z fatalnej oceny rządzących adwersarzy. SLD przed 2001 r. mógł nawet nic nie robić, a i tak świetnie wypadał w sondażach. Wystarczyło, że ludziom coraz bardziej brzydła AWS. Podobnie jest z obecną popularnością PO, która nie jest efektem jej własnych dokonań, lecz skutkiem porażek SLD.
Tak budowane polityczne imperium przypomina kolosa na glinianych nogach. Jego rozkład zaczyna się nazajutrz po wyborczym zwycięstwie, kiedy okazuje się, że ulubieniec sondaży, wbrew buńczucznie składanym obietnicom, nie potrafi z dnia na dzień zmienić Polski w kraj mlekiem i miodem płynący. Zamiast nerwowo przebierać nogami do władzy, lepiej solidniej przygotować się do jej sprawowania. Nie warto również tak gwałtownie żądać skrócenia kadencji, bo można zostać w przyszłości ugodzonym przez własną argumentację, przed czym najlepiej przestrzega przykład Millera.
Nietrudno się domyślić, co sprawiło, że zlekceważony przed trzema kwartałami pomysł nagle wypiękniał i umieszczono go na sztandarach PO. Partia Tuska stała się bowiem faworytką sondaży wyborczych. Wiele też wskazuje na to, że szczyt jej formy przypadnie właśnie na czerwiec, co rodzi naturalną chęć zdyskontowania tego stanu nie tylko w wyborach europejskich, ale i krajowych.
Rzecz jasna, liderzy PO zbytnio się z tym pragnieniem nie afiszują. Słusznie zakładają, że lepiej brzmi powoływanie się na dobro kraju niż na interes partii. Taka też była argumentacja Tuska: "W interesie polskiego narodu i państwa jest możliwie jak najszybsze przerwanie układu, który Polską rządzi".
Dla każdego, kto choć trochę interesuje się polityką, brzmi to znajomo, jak refren piosenki, którą już się słyszało. Nie trzeba nadmiernie ćwiczyć pamięci, by uświadomić sobie źródło zapożyczenia. Niemalże identycznie przemawiał od połowy poprzedniej kadencji Sejmu Miller, uzasadniając potrzebę skrócenia żywota parlamentu zdominowanego przez niepopularną wówczas AWS. Okazuje się, że Tusk, chcąc dokonać politycznej egzekucji na Millerze, wchodzi w stare buty, czyniąc to, co kiedyś jego środowisko bezlitośnie krytykowało.
Przypomnienie tego paradoksu brzmi jak złośliwość, ale w pierwszej kolejności idzie tu o przestrogę, która może się przydać w nieodległej przyszłości. PO podąża bowiem tymi samymi koleinami co SLD. Popularność obu partii (SLD sprzed kilku lat i obecna PO) nie wzięła się z doskonałości ludzi i programów, lecz z fatalnej oceny rządzących adwersarzy. SLD przed 2001 r. mógł nawet nic nie robić, a i tak świetnie wypadał w sondażach. Wystarczyło, że ludziom coraz bardziej brzydła AWS. Podobnie jest z obecną popularnością PO, która nie jest efektem jej własnych dokonań, lecz skutkiem porażek SLD.
Tak budowane polityczne imperium przypomina kolosa na glinianych nogach. Jego rozkład zaczyna się nazajutrz po wyborczym zwycięstwie, kiedy okazuje się, że ulubieniec sondaży, wbrew buńczucznie składanym obietnicom, nie potrafi z dnia na dzień zmienić Polski w kraj mlekiem i miodem płynący. Zamiast nerwowo przebierać nogami do władzy, lepiej solidniej przygotować się do jej sprawowania. Nie warto również tak gwałtownie żądać skrócenia kadencji, bo można zostać w przyszłości ugodzonym przez własną argumentację, przed czym najlepiej przestrzega przykład Millera.
Więcej możesz przeczytać w 5/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.