List czytelnika
Twarde ladowanie
Artykuł "Twarde lądowanie" (nr 3) - mimo że "nie odkrywa Ameryki" - przydałby się w czasach, gdy Adam Małysz był bezspornie najlepszy na świecie. Autor "Twardego lądowania" próbuje bowiem naświetlać absurdy, które narosły wokół osoby naszego mistrza. To, że umiejętności i możliwości sztabu szkoleniowego zajmującego się naszymi skoczkami to mit, wie każdy myślący człowiek. W tworzeniu tego mitu uczestniczyły też media, które teraz zaczynają uczestniczyć w jego demaskowaniu. Takie postępowanie jest logiczne - przecież na jednym i drugim można zarobić. Autor cytuje żartującego z Blecharza red. Miklasa. Teraz łatwo jest żartować. Pan Miklas, tak często w poprzednich sezonach komentujący zawody w skokach narciarskich, nigdy nie wspominał o swoich wątpliwościach co do pracy szkoleniowców Małysza. Może tych wątpliwości nie miał, choć jako "największy znawca skoków narciarskich w Polsce" mieć je powinien.
Dziennikarze TVP zawsze traktowali Adama Małysza jak maszynkę do poprawiania oglądalności. Widz odnosi wrażenie, że dostają oni takie instrukcje: "Bijemy pianę i kasujemy szmal". Przy tym wszystkim Małysz traktowany jest protekcjonalnie, jakby był pionkiem nie rozumiejącym tej gry. Oglądamy, jak telewizja Małysza nagradza i honoruje, lecz wyczuwamy fałszywe nuty, Małysz na pewno też. Jakże muszą go irytować podążający za nim za publiczne pieniądze "asy" dziennikarstwa sportowego TVP, poklepujący go protekcjonalnie po plecach, zwracający się do niego per ty i zadający pytania w stylu "ale powiedz, Adam, chciałeś skoczyć dalej?". Chce się wyć, słuchając niejednokrotnie żenujących komentarzy wygłaszanych podczas relacji z zawodów. To, co można wybaczyć walczącym o pieniądze, a często o byt mediom prywatnym, trudno zaakceptować w wydaniu mediów publicznych.
Przykra jest moja konstatacja, że kibicowi bardzo trudno jest zetknąć się z rzetelnym, obiektywnym dziennikarstwem. Jeszcze trudniej o dziennikarzy umiejących samodzielnie myśleć, przewidywać i w dostępny sposób przekazywać informacje.
JAN SŁONKA
Alfabet koalicji
Tygodnik "Wprost" w dwóch swoich numerach (nr 44 i 51/52) zamieścił krytyczne uwagi pod moim adresem. To prawo redakcji. I choć - jak mówią Francuzi - styl to człowiek, nie można tolerować kłamstw. Otóż nie jest prawdą, że kiedykolwiek jako kierowca odmówiłem poddania się badaniu alkomatem. Przepraszał już mnie za to "Super Express" - źródło owej informacji - choć nadal nie zakończyła się sprawa sądowa, jaką wytoczyłem gazecie.
Tadeusz Iwiński
poseł na Sejm RP
Człowiek epoki terrorystycznej
Wasz artykuł "Człowiek epoki terrorystycznej" (nr 1) uważam za istotną pozycję popularyzującą wiedzę o społecznej chorobie XXI wieku, jaką jest terroryzm. Z pewnymi tezami nie mogę się jednak zgodzić. Po pierwsze: assasyni nie byli terrorystami, lecz raczej partyzantami (zgodnie z założeniami i praktyką ich walki nazwałbym ich dywersantami likwidatorami) lub zabójcami, co ma swoje odzwierciedlenie m.in. w językach świata (w języku angielskim assassin oznacza właśnie zabójcę, inaczej niż murderer - mordercę). Przemocą w celu zastraszania okupanta i kolaborującej z nim ludności na początku naszej ery pierwsi posługiwali się zeloci.
Po drugie: Hassan ibn Sabbah, zwany Starcem z Gór, nie był twórcą szyizmu, który jako odłam islamu powstał w połowie VII wieku na terenie dzisiejszej Syrii, wkrótce po śmierci Muhammada. Po trzecie: przyjęta w okresie oświecenia i romantyzmu doktryna, iż królobójstwo nie jest zbrodnią, ale pokojową formą walki z tyranią, oznacza mniej więcej tyle, że do 1936 r. (data raportu końcowego konwencji IAPL dotyczącego zakazanych form walki polegających na atakowaniu osób publicznych pełniących funkcje państwowe i dyplomatyczne) był to jeden ze sposobów walki z nie uznawanym przywództwem państwowym. Jest to jak najbardziej logiczne, gdyż w ten sposób można dziś uzasadnić walkę ludności z okupantem - jest to walka rewolucyjna, niewiele mająca wspólnego z lewactwem.
GERARD JAKUB DUDZIŃSKI
Artykuł "Twarde lądowanie" (nr 3) - mimo że "nie odkrywa Ameryki" - przydałby się w czasach, gdy Adam Małysz był bezspornie najlepszy na świecie. Autor "Twardego lądowania" próbuje bowiem naświetlać absurdy, które narosły wokół osoby naszego mistrza. To, że umiejętności i możliwości sztabu szkoleniowego zajmującego się naszymi skoczkami to mit, wie każdy myślący człowiek. W tworzeniu tego mitu uczestniczyły też media, które teraz zaczynają uczestniczyć w jego demaskowaniu. Takie postępowanie jest logiczne - przecież na jednym i drugim można zarobić. Autor cytuje żartującego z Blecharza red. Miklasa. Teraz łatwo jest żartować. Pan Miklas, tak często w poprzednich sezonach komentujący zawody w skokach narciarskich, nigdy nie wspominał o swoich wątpliwościach co do pracy szkoleniowców Małysza. Może tych wątpliwości nie miał, choć jako "największy znawca skoków narciarskich w Polsce" mieć je powinien.
Dziennikarze TVP zawsze traktowali Adama Małysza jak maszynkę do poprawiania oglądalności. Widz odnosi wrażenie, że dostają oni takie instrukcje: "Bijemy pianę i kasujemy szmal". Przy tym wszystkim Małysz traktowany jest protekcjonalnie, jakby był pionkiem nie rozumiejącym tej gry. Oglądamy, jak telewizja Małysza nagradza i honoruje, lecz wyczuwamy fałszywe nuty, Małysz na pewno też. Jakże muszą go irytować podążający za nim za publiczne pieniądze "asy" dziennikarstwa sportowego TVP, poklepujący go protekcjonalnie po plecach, zwracający się do niego per ty i zadający pytania w stylu "ale powiedz, Adam, chciałeś skoczyć dalej?". Chce się wyć, słuchając niejednokrotnie żenujących komentarzy wygłaszanych podczas relacji z zawodów. To, co można wybaczyć walczącym o pieniądze, a często o byt mediom prywatnym, trudno zaakceptować w wydaniu mediów publicznych.
Przykra jest moja konstatacja, że kibicowi bardzo trudno jest zetknąć się z rzetelnym, obiektywnym dziennikarstwem. Jeszcze trudniej o dziennikarzy umiejących samodzielnie myśleć, przewidywać i w dostępny sposób przekazywać informacje.
JAN SŁONKA
Alfabet koalicji
Tygodnik "Wprost" w dwóch swoich numerach (nr 44 i 51/52) zamieścił krytyczne uwagi pod moim adresem. To prawo redakcji. I choć - jak mówią Francuzi - styl to człowiek, nie można tolerować kłamstw. Otóż nie jest prawdą, że kiedykolwiek jako kierowca odmówiłem poddania się badaniu alkomatem. Przepraszał już mnie za to "Super Express" - źródło owej informacji - choć nadal nie zakończyła się sprawa sądowa, jaką wytoczyłem gazecie.
Tadeusz Iwiński
poseł na Sejm RP
Człowiek epoki terrorystycznej
Wasz artykuł "Człowiek epoki terrorystycznej" (nr 1) uważam za istotną pozycję popularyzującą wiedzę o społecznej chorobie XXI wieku, jaką jest terroryzm. Z pewnymi tezami nie mogę się jednak zgodzić. Po pierwsze: assasyni nie byli terrorystami, lecz raczej partyzantami (zgodnie z założeniami i praktyką ich walki nazwałbym ich dywersantami likwidatorami) lub zabójcami, co ma swoje odzwierciedlenie m.in. w językach świata (w języku angielskim assassin oznacza właśnie zabójcę, inaczej niż murderer - mordercę). Przemocą w celu zastraszania okupanta i kolaborującej z nim ludności na początku naszej ery pierwsi posługiwali się zeloci.
Po drugie: Hassan ibn Sabbah, zwany Starcem z Gór, nie był twórcą szyizmu, który jako odłam islamu powstał w połowie VII wieku na terenie dzisiejszej Syrii, wkrótce po śmierci Muhammada. Po trzecie: przyjęta w okresie oświecenia i romantyzmu doktryna, iż królobójstwo nie jest zbrodnią, ale pokojową formą walki z tyranią, oznacza mniej więcej tyle, że do 1936 r. (data raportu końcowego konwencji IAPL dotyczącego zakazanych form walki polegających na atakowaniu osób publicznych pełniących funkcje państwowe i dyplomatyczne) był to jeden ze sposobów walki z nie uznawanym przywództwem państwowym. Jest to jak najbardziej logiczne, gdyż w ten sposób można dziś uzasadnić walkę ludności z okupantem - jest to walka rewolucyjna, niewiele mająca wspólnego z lewactwem.
GERARD JAKUB DUDZIŃSKI
Więcej możesz przeczytać w 5/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.