Nie dajmy się okradać, sami zadbajmy o swoje emerytury
Widmo straszy Europę. Widmo zbankrutowanego państwowego systemu emerytalnego, który niepodzielnie panuje przez niemal całe obecne stulecie" - zaczyna swoją książkę o ubezpieczeniach społecznych José Pinera, twórca reformy emerytalnej w Chile. I ma rację. Jeżeli nie spojrzymy prawdzie w oczy i będziemy ulegać iluzjom, przerzucimy jedynie prawdziwe problemy na pokolenie naszych dzieci.
Perpetuum mobile Keynesa
Jedną z najistotniejszych przyczyn wprowadzenia w bismarckowskich Niemczech systemu tzw. ubezpieczeń społecznych była chęć zwiększenia wpływów budżetowych (liczba płacących "składki" była duża, a liczba emerytów pobierających świadczenia - mała) i rozwiązania problemu części obywateli dożywających późnego (jak na koniec XIX stulecia) wieku 65 lat, nie na tyle przezornych, żeby odłożyć jakiś kapitał na starość, lub wynagradzanych na tyle nisko, że takie oszczędzanie było niemożliwe. W XX wieku dodatkowym uzasadnieniem tego systemu stała się teoria popytu Keynesa. Zgodnie z jej zasadami, ludzie otrzymujący świadczenia emerytalne nabywają dobra i usługi, podtrzymują globalną konsumpcję, co przekłada się na koniunkturę, utrzymywanie inwestycji i miejsc pracy dla płacących składki, z których finansowane są świadczenia emerytalne. Miało to być perpetuum mobile. Ale, niestety, nie jest. W systemie "ubezpieczeń społecznych" podatki pod nazwą "składki" są przeznaczane w całości lub części na świadczenia dla osób obecnie je pobierających. Pokolenie dzieci i wnuków finansuje emerytury ojców i dziadków, żywiąc nadzieję, że w ten sam sposób będą finansowane w przyszłości. Jak pisze Milton Friedman, "dla pracowników płacących dzisiaj podatki źródłem pewności, że otrzymają stosowne świadczenia, gdy przejdą na emeryturę, może być tylko przekonanie o dobrej woli przyszłych podatników, którzy będą musieli być obłożeni podatkami na świadczenia, jakie dzisiejsi podatnicy obiecują sobie otrzymać w przyszłości. Przypomina to raczej listy wysyłane systemem łańcuszka dobrej woli świętego Antoniego niż prawdziwy system ubezpieczeniowy".
Niskodzietna Polka
Wysokość emerytur zależy od relacji liczby osób pracujących, których jest coraz mniej, do niepracujących - a tych jest coraz więcej. Wskaźnik dzietności (liczba dzieci przypadających na kobietę) wynosi w Unii Europejskiej 1,43, a w Polsce - 1,37. Tymczasem, aby liczba dzieci dorównywała liczbie ich rodziców, wskaźnik ten powinien przekraczać 2,1. Poza tym wydłuża się ludzkie życie i zwiększa się pula pobieranych świadczeń emerytalnych. W roku 2030 w wieku emerytalnym będzie w Polsce ponad 9 mln osób (w 2003 r. - 5,5 mln). Liczba osób w wieku produkcyjnym zmniejszy się - z 23,2 mln do 22 mln. Stosunek liczby osób w wieku emerytalnym do tych w wieku produkcyjnym wzrośnie z 0,24 (dziś) do 0,41, a więc o 70 proc.
Deficyt!
Jeszcze w roku 1989 składka na ZUS wynosiła 38 proc. płacy. W 1990 r. podwyższono ją do 43 proc. i dołożono 2 proc. składki na Fundusz Pracy. W 1991 r. składka na ZUS wzrosła do 45 proc. W 1993 r. podwyższono składkę na Fundusz Pracy do 3 proc., a w roku 1994 wprowadzono składkę na Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych w wysokości 0,5 proc. Co więcej, wraz z tak zwanym ubruttowieniem płac, składki te zaczęto naliczać od płacy brutto, co oznaczało ich faktyczną podwyżkę o ponad 8 proc. W 1999 r. wszystkie te składki stanowiły ponad 60 proc. płacy netto, co oznaczało ich wzrost od roku 1989 prawie o 75 proc.
Pogłębia się deficyt. Trzeba podwyższać składki. Praca, coraz wyżej opodatkowana, staje się coraz droższa i przez to jest jej coraz mniej. Coraz mniej osób płaci składki. Ponadto zwiększenie roli państwa w zapewnieniu "bezpiecznej i dostatniej starości" prowadzi do zmniejszenia oszczędności sektora prywatnego. Większość ludzi oszczędza na wypadek "niepewnego jutra". Jeżeli jednak państwo ma rozbudowany system świadczeń socjalnych, wówczas oszczędzać nie muszą. Z drugiej strony wysokie świadczenia wymuszają wysokie podatki i/lub wysoki deficyt budżetowy, co prowadzi do wysokich stóp procentowych. Maleje wzrost gospodarczy i rośnie bezrobocie. I znowu jest mniej zatrudnionych, płacących składki na utrzymanie emerytów. I znowu trzeba je podnosić.
Znikający kapitał
Ten absurdalny system był utrzymywany - podobnie jak progresja podatkowa - w imię tzw. sprawiedliwości społecznej. Ma on zapewnić świadczenia dla najbiedniejszych, którzy bez przymusu państwowego nie oszczędzaliby na przyszłość. Tymczasem system ten jest potwierdzeniem tezy, że najgorzej na przymusie państwa wychodzą ubodzy. Dzieci ubogich rodzin zwykle zaczynają pracować, a więc i płacić podatki w postaci składki, w stosunkowo młodym wieku, a dzieci z rodzin o wyższych dochodach - znacznie później. Osoby o niższych dochodach żyją przeciętnie znacznie krócej od ludzi z wyższymi dochodami. W rezultacie biedni płacą podatki dłużej niż bogaci, a krócej od nich otrzymują świadczenia. Biorąc pod uwagę statystyczną długość życia, "składki" płaci się kilka razy dłużej niż otrzymuje świadczenia, a wiele osób je uiszczających w ogóle nie otrzymuje beneficjów, nie dożywając emerytury. Do systemu ubezpieczeń społecznych wprowadzono bowiem niepostrzeżenie element hazardu - "kto umiera, traci wkład".
Tak zwana reforma emerytalna z 1999 r. niczego tu nie zmienia. W obecnej sytuacji demograficznej i tej, jaka będzie za 25 lat, komercyjnego systemu ubezpieczeniowego po prostu nie da się stworzyć. W rezultacie reformy składka ubezpieczeniowa została potraktowana jak "kapitał" w komercyjnym systemie finansowym. Jest ona zapisywana na indywidualnym koncie ubezpieczonego i powiększana o ustalone ustawowo odsetki. "Kapitał" ten pojawia się na koncie ubezpieczonego tylko na moment. A następnie zostaje przeznaczony na wypłatę bieżących świadczeń i raz na zawsze konsumowany przez obecnych emerytów.
Bismarck w OFE
Część składki ubezpieczeniowej trafia dziś, co uznano za wiekopomny sukces, do II filaru ubezpieczeń. Składają się nań otwarte fundusze emerytalne, rywalizujące z sobą o przymusową klientelę. Działająone na rynku kapitałowym. Zachwycamy się dobroczynnymi dla giełdy skutkami inwestycji OFE. Pamiętajmy więc, że środki na nie pochodzą z opodatkowania pracy składką ubezpieczeniową. Dotyka to boleśnie firmy słabe kapitałowo. Są to firmy małe, w które OFE nie inwestują. Z ekonomicznego punktu widzenia można powiedzieć, że reforma emerytalna wymusza transfer kapitału z małych firm, cierpiących na jego niedostatek, mogących tworzyć nowe miejsca pracy, do wielkich, obecnych na giełdzie, raczej redukujących zatrudnienie. Musimy także pamiętać, że w początkowym okresie funkcjonowania OFE, tak jak w wypadku wprowadzania bismarckowskiego systemu ubezpieczeniowego w XIX wieku, składki przewyższają wypłaty. W efekcie mamy do czynienia ze stałym dopływem środków pieniężnych na rynki finansowe, co sprawia, że zwiększa się popyt na akcje. Rosną zatem także ich ceny. Z czasem wypłaty staną się jednak równe składkom, a potem będą od nich wyższe. Trzeba będzie sprzedawać kupowane wcześniej akcje, by wypłacić świadczenia emerytalne. Podaż akcji zacznie więc przewyższać popyt, przez co ich ceny będą miały tendencję spadkową. Przyszłe możliwości OFE będą zależały od stanu gospodarki, a ta uzależniona jest od obecnego poziomu państwowego fiskalizmu. Tymczasem konieczność przekazania części składki do II filaru uszczupla dochody ZUS o kilkanaście miliardów złotych rocznie. O tę kwotę zwiększają się bezpośrednie wydatki budżetu państwa na utrzymanie obecnego pokolenia emerytów. Służy to ministrowi finansów do uzasadniania tezy o niemożliwości zmniejszenia obciążeń podatkowych - także składki na ZUS. W efekcie borykamy się z wysokim bezrobociem, bo gospodarka duszona nadmiernymi podatkami nie tworzy nowych miejsc pracy. Koło się zamyka.
Co robić?
Przede wszystkim obniżyć składki ubezpieczeniowe. To nie wysokość podatku dochodowego od wynagrodzeń stała się w tej chwili przyczyną nieszczęścia, jakim jest horrendalnie wysokie bezrobocie, ale właśnie obciążenia parapodatkowe. Oczywiście, państwo nie może pozostawić samym sobie najsłabszych emerytów, którym przez cały okres aktywności zawodowej zabierało pieniądze na utrzymanie ówczesnych emerytów.
OFE niech sobie działają jako fundusze emerytalne, ale dobrowolne. Jest z gruntu niemoralne, że pod policyjnym przymusem są ściągane od podatników pieniądze, które trafiają do prywatnych instytucji finansowych. Ci, którzy zechcą mieć wyższą emeryturę ponad minimum otrzymywane od państwa, niech oszczędzają w OFE. Jeśli nie będzie to obowiązkowe i OFE naprawdę zostaną zmuszone do rywalizowania z sobą o wpłaty, których globalnej wysokości nie zagwarantuje państwo, to z całą pewnością poprawią swoje wyniki finansowe. Dziś bowiem wyższą stopę zwrotu przynoszą lokaty bankowe niż pieniądze przekazywane do drugiego filaru. ZUS stanie się zaś jedynie administratorem zajmującym się wypłacaniem zasiłków emerytalnych. Pieniądze na nie będą pochodzić bezpośrednio z budżetu państwa, który i tak musi już w znacznym stopniu dotować Fundusz Ubezpieczeń Społecznych. Rozwiązanie takie funkcjonuje zresztą w wypadku sędziów, prokuratorów czy policjantów. To, co jest dobre dla tzw. służ mundurowych, nie powinno być złe dla górników - w końcu oni też mają mundury. Po zmniejszeniu opodatkowania pracy i likwidacji składek ubezpieczeniowych budżet może uzyskać pieniądze na zasiłki emerytalne ze zwiększonych dochodów z podatku VAT (20 proc. na wszystkie towary i usługi), z opodatkowania kapitału dużych firm (niewiele ponad 2 proc. rocznie) i dokonywanej przez nie sprzedaży (1 proc.).
Przejść na swoje! |
---|
Jak stworzyć nowy system ubezpieczeń społecznych |
Więcej możesz przeczytać w 5/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.