Wojna trzydniowa Millera. Z Millerem źle, ale bez Millera jeszcze gorzej - tak można podsumować dotychczasowe rządy obecnego premiera. Miller jest jak zwiadowca i saper dla wojska: najpierw określa stopień ryzyka, a potem rozbraja miny.
Opozycja może złorzeczyć Millerowi, ale wie, że wykonując teraz czarną robotę, ułatwi on jej rządzenie w przyszłości. Leszek Miller wyznacza cele, które musi poprzeć nawet opozycja. Tak było w wypadku kopenhaskich negocjacji z Unią Europejską, tak było w sprawie referendum unijnego, a potem w kwestii konstytucji europejskiej. I tak zapewne będzie w sprawie planu Hausnera. Miller jest na tyle zdeterminowany i biegły w polityce, że wprowadzi plan Hausnera i przeprowadzi Polskę przez najtrudniejsze miesiące po wstąpieniu do unii. Na koniec może to przypłacić polityczną porażką, bo jak kolarz na górskim etapie za metą padnie bez sił. Ale chyba tylko Miller może zrobić to, co powinno być zrobione.
Wojna trzydniowa
Trzy dni wystarczyły Millerowi, żeby odbudować swoją pozycję kanclerza. Kilkoma ruchami spacyfikował opozycję w partii, zneutralizował najgroźniejszych przeciwników, przeprowadził zmiany w rządzie i zmienił oblicze klubu parlamentarnego. Kontratak Miller przygotował w szpitalu, a przeprowadził tuż po wyjściu z niego. Politycznym majstersztykiem było powołanie Józefa Oleksego na stanowisko wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych. W ten sposób największy konkurent będzie pracował na konto Millera. I będzie współodpowiadał za jego błędy. Inny oponent Millera - Wiesław Kaczmarek - będzie odpowiadał za pracę klubu jako jego wiceprzewodniczący. Co oznacza, że straci wygodną pozycję recenzenta i krytyka premiera, a będzie odpowiedzialny za organizowanie jego parlamentarnego zaplecza. Miller już mógłby mieć do Kaczmarka pretensje - za to, że rząd nie zyskał w Sejmie większości przy głosowaniu budżetu.
Dowiedzieliśmy się, że podczas nocnych rozmów 6 stycznia, jeszcze w szpitalu, Miller postawił ultimatum członkom kierownictwa SLD: do końca kadencji dotrwa bez ich pomocy, ale jeśli go nie wesprą, żaden z nich nie przetrwa na stanowisku, a nawet nie znajdzie się na listach w przyszłych wyborach. Podobnie stanowczo ponad rok temu potraktował Jarosława Kalinowskiego, wtedy wicepremiera. - Jeśli tak ci źle w rządzie, to natychmiast możesz sp... - skwitował narzekania szefa PSL. Wkrótce Kalinowski nie był już wicepremierem i koalicjantem. Miller mógł sobie na to pozwolić, bo w odwodzie miał Romana Jagielińskiego i popierających go posłów. Teraz Jagieliński i jego 15-osobowy Federacyjny Klub Parlamentarny głosowali przeciwko budżetowi. Czy były wicepremier zapłaci za to tak jak Kalinowski?
W partii stanowczość Miller zademonstrował już w 2002 r., wymuszając na ministrach rezygnację z funkcji szefów rad wojewódzkich SLD, przez co osłabił najbardziej wpływowych polityków partii, uzależniając ich pozycję wyłącznie od rządowych posad. Tak było w wypadku ministra sprawiedliwości Grzegorza Kurczuka (Lubelskie), wiceministra infrastruktury Andrzeja Piłata (Mazowieckie), wiceministra gospodarki Andrzeja Szarawarskiego (Śląskie), wiceministra gospodarki Jacka Piechoty (Zachodniopomorskie), minister edukacji Krystyny Łybackiej (Wielkopolskie).
Leszek Miller musiał właśnie teraz spacyfikować opozycję w partii. Jeśli w lutym nastąpiłby dalszy spadek notowań sojuszu, ryzyko buntu podczas konwencji SLD na przełomie lutego i marca byłoby bardzo wysokie. Miller przeforsował odwołanie Jerzego Jaskierni z funkcji szefa klubu, nie godząc się na głosowanie wotum zaufania dla prezydium klubu. Gdyby podobne procedury weszły posłom SLD w krew, po głosowaniu w sprawie Jaskierni być może w podobny sposób chcieliby przeprowadzić "sąd nad Millerem". Ponadto każde głosowanie to okazja do zawierania układów, tworzenia frakcji i umacniania opozycyjnych liderów, a na to Miller nie mógł się zgodzić.
Przeciwnik sojusznikiem
Miller jest idealnym ucieleśnieniem zasady: "Co cię nie zabije, to cię wzmocni". Jak się dowiedzieliśmy, o ofercie dla Oleksego (nominacja na wicepremiera i szefa MSWiA) Miller najpierw poinformował prezydenta Kwaśniewskiego. Zrobił to po tym, jak Kwaśniewski powiadomił go, że Marek Ungier z kancelarii prezydenta nie zostanie szefem MSWiA. Proponując Ungierowi tekę ministra, Miller chciał uczynić Kwaśniewskiego współodpowiedzialnym za rząd. Prezydent nie dał się w tę pułapkę wciągnąć.
Miller złożył Oleksemu propozycję objęcia teki ministra 14 stycznia w szpitalu na Wołoskiej. Odbyło się to przed spotkaniem Millera z kongresowymi władzami SLD. Dzięki temu miało ono spokojny przebieg. Oleksy dowiedział się o propozycji kilka godzin po Kwaśniewskim. Przyjął ją po kilkunastogodzinnych targach o stanowisko wicepremiera.
Leszek Miller zastosował tu manewr, który już raz zakończył się sukcesem. Gdy Grzegorz Kurczuk ostro krytykował Millera i jego rząd, w nagrodę został ministrem sprawiedliwości i krytyka natychmiast się skończyła. Oleksy twierdzi, że udział w rządzie nie zamknie mu ust. - Nie jestem do kupienia, ujarzmienia czy poskromienia - mówi "Wprost" nowy szef MSWiA. Jako członek rządu Józef Oleksy będzie musiał jednak zrezygnować z kierowania SLD na Mazowszu (już to potwierdził), gdzie z takim entuzjazmem wybrano go w zeszłym roku na barona. W ten sposób może rozczarować swoich zwolenników, którzy widzieli w nim następcę Millera.
O wciągnięcie Oleksego do rządu Miller starał się już w listopadzie 2003 r. Wtedy - jak się dowiedzieliśmy - rozpoczęły się targi między obu politykami. Oleksy uznał wówczas, że udział w rządzie mu się nie opłaca. Teraz jest odwrotnie, bo po wypadku Miller stał się znacznie silniejszy politycznie. Oleksy zdał sobie sprawę z tego, że SLD przegra następne wybory, więc pozostawanie poza rządem na lata skazuje go na polityczną izolację, mimo że byłaby to splendid isolation. Posłowie SLD sympatyzujący z nowym szefem MSWiA są przekonani, że na posunięciu kadrowym Millera wygrał także Oleksy. - Daje mu to szansę na podążenie śladem Lecha Kaczyńskiego, który po uzyskaniu teki ministra sprawiedliwości w ciągu kilku miesięcy znacząco wzmocnił swoją pozycję - mówi bliski współpracownik wicepremiera. Dla Oleksego stanowiska szefa MSWiA oraz wicepremiera to okazja do umieszczenia zaufanych ludzi na kluczowych stanowiskach w państwie. Rezygnując z roli krytycznego recenzenta i biorąc na siebie współodpowiedzialność za decyzje rządu, Oleksy mógł też liczyć, że skończy się wreszcie kłopotliwy dla niego "hak", czyli trzymający go w szachu najdłuższy proces lustracyjny w III RP.
Miller kontra Kaczmarek
O ile Miller doskonale poradził sobie z buntem w partii, o tyle nie starczyło mu sił na spacyfikowanie grupy interesów skoncentrowanej w Ministerstwie Skarbu. Premier przegrał głosowanie budżetowe, bo popełnił po raz kolejny ten sam błąd: priorytetem były dla niego rozwiązania polityczne, na gospodarcze nie starczyło czasu. Tymczasem w Ministerstwie Skarbu okrzepła grupa oponentów Millera, skupiona wokół byłego ministra Wiesława Kaczmarka. Premier kilka razy usiłował doraźnie interweniować w resorcie, zawsze ze skutkiem połowicznym.
I Cytrycki, i Czyżewski narazili się Millerowi, prowadząc pozorną prywatyzację. Przede wszystkim ociągali się z decyzją o prywatyzacji grupy G-8 (zakładów energetycznych w Gdańsku, Słupsku, Płocku, Toruniu, Olsztynie, Elblągu, Koszalinie i Kaliszu). G-8 nie prywatyzowano, bo w Ministerstwie Skarbu ciągle pojawiał się Wiesław Kaczmarek, który z tylnego fotela nadal kierował resortem. Ujawnił to publicznie wiceminister skarbu Józef Woźniakowski, człowiek Millera z Łodzi i zaufany szefa kancelarii premiera Marka Wagnera. Kaczmarek miał własną koncepcję prywatyzacji G-8 - nie dopuścić do sprzedaży grupy jakiejkolwiek firmie powiązanej z Janem Kulczykiem, nawet gdyby Kulczyk był jedynym nabywcą, a tak jest obecnie w wypadku oferty jego firmy El-Dystrybucja. Pat prywatyzacyjny trwał nie tylko w energetyce, ale też w sektorze naftowym. W najważniejszej sprawie - dalszych losów Rafinerii Gdańskiej - Sławomir Cytrycki nie podjął żadnej decyzji, zaś Piotr Czyżewski przychylił się do koncepcji bliskiej Wiesławowi Kaczmarkowi, czyli niedopuszczenia do fuzji Orlenu i Rafinerii Gdańskiej. W imię interesów Kaczmarka prywatyzacja stała w miejscu bądź była przeprowadzana nie po myśli premiera Millera. Dlatego najpierw musiał odejść Sławomir Cytrycki, a teraz Piotr Czyżewski. Jednocześnie Miller znalazł nowe zajęcie dla Kaczmarka - wiceszefa klubu - żeby miał on mniej czasu na sterowanie Ministerstwem Skarbu z tylnego fotela.
Na stanowisko ministra skarbu Miller chciał mianować Przemysława Morysiaka, urzędnika Ministerstwa Finansów, niegdyś pracującego w Poznaniu w Banku Staropolskim oraz Wielkopolskim Banku Kredytowym. Kandydaturę tę zablokował Aleksander Kwaśniewski. Jak się dowiedzieliśmy, to Wiesław Kaczmarek prosił o to prezydenta, twierdząc, że Morysiak to człowiek Jana Kulczyka. Powołanie Morysiaka oznaczałoby znaczne osłabienie wpływów Kaczmarka w Ministerstwie Skarbu, a tym samym wpływów samego Kwaśniewskiego. Przeciwko kandydaturze Morysiaka Kaczmarek zmobilizował część klubu SLD. Odwołał się do ambicji posłów, twierdząc, że nie konsultując tej kandydatury, Miller zagrał im na nosie. Wystrychnięty na dudka poczuł się nawet nowy szef klubu SLD Krzysztof Janik, który zagroził dymisją. Batalię o Ministerstwo Skarbu na razie Miller wygrał więc połowicznie.
Nowe otwarcie
Dokonując zmian, premier musi się liczyć z istniejącymi układami personalnymi i różnymi "grupami trzymającymi władzę". Pokazuje to przykład Marka Pola, którego Miller chciał usunąć, ale nie zdołał. Dowodzi tego także przykład Romana Jagielińskiego, który obraził się, że premier nie rozmawiał z nim o stanowisku wicepremiera, a przynajmniej ministra skarbu, więc nie poparł budżetu. W efekcie przyjęto rozdęte wydatki, co postawiło pod znakiem zapytania realizację planu Hausnera.
Leszka Millera czekają wybory europejskie oraz parlamentarne i jeżeli chce, aby SLD osiągnął w nich jaki taki wynik, musi znacznie poprawić jakość rządzenia. A to oznacza "nowe otwarcie". Owo nowe otwarcie wymaga jednak zmian znacznie trudniejszych i odważniejszych niż zmiany w rządzie czy klubie SLD - przede wszystkim obrony planu Hausnera.
To, co jeszcze kilka miesięcy temu uważano (nie tylko opozycja, ale i część SLD) za dobre rozwiązanie dla Polski, czyli usunięcie Millera, z dzisiejszej perspektywy mogłoby być nieszczęściem. Bo tylko zaprawiony w walce i zdeterminowany Miller może przeprowadzić konieczne zmiany. Paradoksem jest, że nawet jeśli mu się to uda, najprawdopodobniej przegra przyszłe wybory.
Więcej możesz przeczytać w 5/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.