Do niedawna społeczeństwo amerykańskie - mimo panowania poprawności politycznej - dzieliło się w zasadzie na białych, czarnych i żółtych. Już niedługo ma zacząć obowiązywać zgoła inny podział: na czerwonych, żółtych i zielonych. Każdy potencjalny nawet pasażer linii lotniczych zostanie na trwałe zaliczony do określonej grupy ryzyka - zielony może latać ile chce, żółty - do kontroli (ściąganie butów, a jak z Polski, to nawet skarpet, daktyloskopia, fotografia), a czerwony - won z samolotu! Pomysł prosty jak drut (kolczasty), choć nie wiadomo, jak będzie wyglądało ewentualne przemieszczanie się między grupami; co ma zrobić żółty, żeby zostać zielonym - głosować na republikanów? A czerwony? Czy wystarczy, że porzuci wielożeństwo oraz islam i zacznie żyć z kolegą?
To są jednak kłopoty Amerykanów. My, Europejczycy, mamy inne problemy, choć ostatnio wyczytałem coś dobrego o nieszczęsnej konstytucji europejskiej. Otóż, okazało się, że mimo wszystko dopuszcza ona rozwód. I jeśli jakieś państwo poczuje się źle w rodzinie narodów (molestowanie, przemoc partnerska, niezgodność charakterów, zdrada), to może wystąpić. Trwać ma to co najmniej dwa lata, kosztuje sporo, niewykluczone alimenty, ale można! I trzeba się cieszyć, że odrzucono nasz projekt wpisania do preambuły wartości chrześcijańskich, bo wtedy sakrament byłby nierozerwalny, na amen.
Wróćmy jednak do sprawy kolorów. Osobiście przyszło mi do głowy, żeby amerykański patent przenieść na nasze podwórko polityczne, tak żeby zdezorientowany elektorat na pierwszy rzut oka wiedział, kto jest kim. Jak? Poprzez oznakowanie polityków. Kolor czerwony oznaczałby "uwaga! oszołom", żółty - "niegroźny cymbał", zielony - "gość w porządku". Można byłoby dodać jeszcze kolor biały - "ideał", ale czy warto tworzyć całą kategorię dla jednego Jana Marii Rokity? Niestety, wspomniane kolory zostały już wcześniej zawłaszczone przez partie. Czerwony to lewica, zielony - chłopi... Można więc postarać się o inną paletę - na przykład czarni, pomarańczowi, błękitni. Tylko czy to by dało efekt?
Już widzę oczyma wyobraźni telewizyjną sondę powyborczą z przedstawicielem większości elektoratu. Pyta reporter: "I kogoście najlepszego wybrali?". Na to elektorat: "Odczep się pan, ja daltonista!".
Tak czy siak, z kolorami czy bez, ciemno widać. Studentów tłum jak nigdy, a analfabetyzm wtórny zatacza coraz szersze kręgi. Podobno ludzie wykształceni masowo uciekają ze wsi. I nie ma sposobu temu zapobiec. Chyba że przyszły premier Lepper zarządzi, jak w Kampuczy, deportacje piśmiennych z miast na rolę! U nas strefę najwyższego ryzyka oznaczają bowiem biało-czerwone paski.
Więcej możesz przeczytać w 5/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.