Najwięcej statuetek Akademii Filmowej zdobędą w tym roku biografie Przygotuj listę narkomanów, alkoholików, kalek, upośledzonych umysłowo, maltretowanych i zdradzanych, jacy brylowali w kinie w ostatnich miesiącach, a będziesz miał listę oscarowych pewniaków" - od lat twierdzi Billy Wilder, sędziwy twórca "Pół żartem, pół serio". W tym roku tę receptę trzeba by powiększyć o bohaterów najciekawszych wydanych ostatnio biografii. Jedno jest pewne i wynika to z przecieków oraz spekulacji krytyków: w przeciwieństwie do ostatnich dwóch lat, gdy premiowano wielkie widowiska (jak "Władca pierścieni: Powrót króla" Petera Jacksona), tym razem najwięcej statuetek zbiorą filmy skromne i realistyczne. Film Jacksona był zresztą wydarzeniem bez precedensu w historii Oscarów: nie dość, że wyrównał rekord jedenastu statuetek dla jednego obrazu, to jeszcze był pierwszym w historii filmem fantastycznym, który zdobył Oscara w kategorii film roku.
Scorsese nadlatuje!
Szansę na największą liczbę nominacji ma najnowszy film Martina Scorsese "Aviator", historia jednego z najsłynniejszych Amerykanów - Howarda Hughesa (w tej roli Leonardo DiCaprio). W kinach film ten radzi sobie dobrze (polska premiera 18 lutego), a podczas zeszłotygodniowej gali Złotych Globów wygrał najwięcej, bo aż w trzech kategoriach (dramat, aktor, muzyka). Może więc nie powtórzy się historia sprzed dwóch lat, gdy poprzedni obraz duetu Scorsese - DiCaprio "Gangi Nowego Jorku" otrzymał dziesięć nominacji i ani jednego Oscara. Inni oscarowi weterani, którzy i w tym roku będą się liczyli w rozgrywce, to Clint Eastwood z filmem "Za wszelką cenę" ("Million Dolar Baby") - przewrotną opowieścią ze światka bokserów - oraz Mike Nichols z kameralnym dramatem o miłosnym czworokącie - "Bliżej".
W rozgrywce o miano najlepszego filmu może się liczyć biografia Raya Charlesa "Ray", a może nawet animacja Pixara "Iniemamocni". Czarnym koniem w większości najważniejszych kategorii okażą się prawdopodobnie "Bezdroża" w reżyserii Alexandra Payne'a - opowieść o dwóch nieudacznikach (Paul Giamatti i Thomas Haden Church) odwiedzających kalifornijskie winnice. Film Payne'a będzie odpowiednikiem zeszłorocznego "Między słowami" - cierpkiej komedii Sophii Coppoli, która snuje się powoli, ale nie pozwala widzowi oderwać wzroku od ekranu. "Bezdroża" są filmem o wręcz symbolicznie niskim, jak na amerykańskie warunki, budżecie. To dowód, że wbrew narzekaniom polskich twórców przy niewielkich nakładach też można uzyskać efekt na wysokim poziomie. Wystarczy mieć coś ciekawego do powiedzenia.
Bez "Pasji"
Na oscarowej gali raczej nie będą się liczyły dwa najgłośniejsze filmy ubiegłego roku. Ani "Pasja" Mela Gibsona, ani "Fahrenheit 9/11" Michaela Moore'a nie mają co liczyć na nominacje. Powód jest prosty: Oscary to święto kina rozrywkowego, a oba te widowiska to manifesty - religijny i polityczny. Kiedy w Hollywood zaczyna się rozmowa o polityce albo o religii, wszyscy się krzywią i unikają zajęcia jednoznacznego stanowiska. Wprawdzie George W. Bush po odegraniu - mimowolnie - głównej roli w filmie Michaela Moore'a mógł wygrać internetowy plebiscyt na najlepszy filmowy czarny charakter roku, ale na oscarową nominację nie ma szans.
W tym roku może się zdarzyć, że w gronie pięciu najlepszych filmowych ról roku będą aktorzy grający autentyczne postacie, np. Howarda Hughesa (Leonardo DiCaprio), Raya Charlesa (Jamie Foxx) czy Alfreda Kinseya (Liam Neeson). Wśród najlepszych aktorek będą raczej dominować oscarowe weteranki. Nominacji mogą być prawie pewne laureatki statuetek w poprzednich latach: Hillary Swank ("Za wszelką cenę"), Nicole Kidman ("Narodziny"), a w kategorii ról drugoplanowych Meryl Streep ("Kandydat") i Kate Winslet ("Marzyciel").
Kaczmarek i Edelman
W kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny już chyba tylko bajarze wierzą w szanse polskich "Pręg" Magdaleny Piekorz. W gronie finalistów - po tym jak z przyczyn proceduralnych nie można brać pod uwagę nowych filmów Pedro Almódovara ("Złe wychowanie") i Jeana Jeuneta ("Bardzo długie zaręczyny") - obok nagrodzonego właśnie Złotym Globem hiszpańskiego "W stronę morza" zobaczymy zapewne węgierskich "Kontrolerów" i niemiecką historię ostatnich dni Hitlera - "Upadek".
Akademia Filmowa stawia coraz wyższe wymagania pokazywanym filmom, co może się okazać atutem polskiego kompozytora Jana A.P. Kaczmarka. Jego szanse na oscarową nominację za muzykę do "Marzyciela" bardzo ostatnio wzrosły, gdyż kilku ważnych konkurentów zostało zdyskwalifikowanych. Między innymi Howard Shore, który "Aviatorem" pokonał Kaczmarka w walce o Złoty Glob. Akademicy uznali, że zaledwie 30 proc. nowej, oryginalnej muzyki Shore'a to za mało. Współnominowany z Kaczmarkiem i Shore'em do Złotych Globów Clint Eastwood, który skomponował muzykę do swojego filmu "Za wszelką cenę", nie jest z kolei brany pod uwagę przy Oscarach, bo za późno przesłał zgłoszenie.
Drugim polskim kandydatem jest Paweł Edelman, autor zdjęć do "Raya" Taylora Hackforda. Nominowany już raz za "Pianistę" będzie miał też wielkie szanse za rok, gdy do kin trafi film Romana Polańskiego "Oliver Twist" - z jego zdjęciami. Wszystko to potwierdza znaną prawdę o docenianiu w Hollywood polskich operatorów i kompozytorów - w przeciwieństwie do pracujących w Polsce reżyserów i scenarzystów.
27 lutego poznamy listę nominowanych do Oscara. Zainteresowani jak zwykle więcej wypiją tego dnia. Mogą sobie na to pozwolić, bo - jak donoszą naukowcy - aktorzy nagrodzeni Oscarami żyją cztery lata dłużej niż ich koledzy, których ten zaszczyt ominął, zaś nominowani muszą się zadowolić dwoma dodatkowymi latami. Ale dobre i to.
Szansę na największą liczbę nominacji ma najnowszy film Martina Scorsese "Aviator", historia jednego z najsłynniejszych Amerykanów - Howarda Hughesa (w tej roli Leonardo DiCaprio). W kinach film ten radzi sobie dobrze (polska premiera 18 lutego), a podczas zeszłotygodniowej gali Złotych Globów wygrał najwięcej, bo aż w trzech kategoriach (dramat, aktor, muzyka). Może więc nie powtórzy się historia sprzed dwóch lat, gdy poprzedni obraz duetu Scorsese - DiCaprio "Gangi Nowego Jorku" otrzymał dziesięć nominacji i ani jednego Oscara. Inni oscarowi weterani, którzy i w tym roku będą się liczyli w rozgrywce, to Clint Eastwood z filmem "Za wszelką cenę" ("Million Dolar Baby") - przewrotną opowieścią ze światka bokserów - oraz Mike Nichols z kameralnym dramatem o miłosnym czworokącie - "Bliżej".
W rozgrywce o miano najlepszego filmu może się liczyć biografia Raya Charlesa "Ray", a może nawet animacja Pixara "Iniemamocni". Czarnym koniem w większości najważniejszych kategorii okażą się prawdopodobnie "Bezdroża" w reżyserii Alexandra Payne'a - opowieść o dwóch nieudacznikach (Paul Giamatti i Thomas Haden Church) odwiedzających kalifornijskie winnice. Film Payne'a będzie odpowiednikiem zeszłorocznego "Między słowami" - cierpkiej komedii Sophii Coppoli, która snuje się powoli, ale nie pozwala widzowi oderwać wzroku od ekranu. "Bezdroża" są filmem o wręcz symbolicznie niskim, jak na amerykańskie warunki, budżecie. To dowód, że wbrew narzekaniom polskich twórców przy niewielkich nakładach też można uzyskać efekt na wysokim poziomie. Wystarczy mieć coś ciekawego do powiedzenia.
Bez "Pasji"
Na oscarowej gali raczej nie będą się liczyły dwa najgłośniejsze filmy ubiegłego roku. Ani "Pasja" Mela Gibsona, ani "Fahrenheit 9/11" Michaela Moore'a nie mają co liczyć na nominacje. Powód jest prosty: Oscary to święto kina rozrywkowego, a oba te widowiska to manifesty - religijny i polityczny. Kiedy w Hollywood zaczyna się rozmowa o polityce albo o religii, wszyscy się krzywią i unikają zajęcia jednoznacznego stanowiska. Wprawdzie George W. Bush po odegraniu - mimowolnie - głównej roli w filmie Michaela Moore'a mógł wygrać internetowy plebiscyt na najlepszy filmowy czarny charakter roku, ale na oscarową nominację nie ma szans.
W tym roku może się zdarzyć, że w gronie pięciu najlepszych filmowych ról roku będą aktorzy grający autentyczne postacie, np. Howarda Hughesa (Leonardo DiCaprio), Raya Charlesa (Jamie Foxx) czy Alfreda Kinseya (Liam Neeson). Wśród najlepszych aktorek będą raczej dominować oscarowe weteranki. Nominacji mogą być prawie pewne laureatki statuetek w poprzednich latach: Hillary Swank ("Za wszelką cenę"), Nicole Kidman ("Narodziny"), a w kategorii ról drugoplanowych Meryl Streep ("Kandydat") i Kate Winslet ("Marzyciel").
Kaczmarek i Edelman
W kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny już chyba tylko bajarze wierzą w szanse polskich "Pręg" Magdaleny Piekorz. W gronie finalistów - po tym jak z przyczyn proceduralnych nie można brać pod uwagę nowych filmów Pedro Almódovara ("Złe wychowanie") i Jeana Jeuneta ("Bardzo długie zaręczyny") - obok nagrodzonego właśnie Złotym Globem hiszpańskiego "W stronę morza" zobaczymy zapewne węgierskich "Kontrolerów" i niemiecką historię ostatnich dni Hitlera - "Upadek".
Akademia Filmowa stawia coraz wyższe wymagania pokazywanym filmom, co może się okazać atutem polskiego kompozytora Jana A.P. Kaczmarka. Jego szanse na oscarową nominację za muzykę do "Marzyciela" bardzo ostatnio wzrosły, gdyż kilku ważnych konkurentów zostało zdyskwalifikowanych. Między innymi Howard Shore, który "Aviatorem" pokonał Kaczmarka w walce o Złoty Glob. Akademicy uznali, że zaledwie 30 proc. nowej, oryginalnej muzyki Shore'a to za mało. Współnominowany z Kaczmarkiem i Shore'em do Złotych Globów Clint Eastwood, który skomponował muzykę do swojego filmu "Za wszelką cenę", nie jest z kolei brany pod uwagę przy Oscarach, bo za późno przesłał zgłoszenie.
Drugim polskim kandydatem jest Paweł Edelman, autor zdjęć do "Raya" Taylora Hackforda. Nominowany już raz za "Pianistę" będzie miał też wielkie szanse za rok, gdy do kin trafi film Romana Polańskiego "Oliver Twist" - z jego zdjęciami. Wszystko to potwierdza znaną prawdę o docenianiu w Hollywood polskich operatorów i kompozytorów - w przeciwieństwie do pracujących w Polsce reżyserów i scenarzystów.
27 lutego poznamy listę nominowanych do Oscara. Zainteresowani jak zwykle więcej wypiją tego dnia. Mogą sobie na to pozwolić, bo - jak donoszą naukowcy - aktorzy nagrodzeni Oscarami żyją cztery lata dłużej niż ich koledzy, których ten zaszczyt ominął, zaś nominowani muszą się zadowolić dwoma dodatkowymi latami. Ale dobre i to.
Wiwat Oscar! |
---|
Pomysł utworzenia Amerykańskiej Akademii Filmowej powstał w 1927 r., gdy Louis B. Mayer, ówczesny szef MGM, aktor Conrad Nagel, twórca "Ben Hura" reżyser Fred Niblo oraz szef Związku Producentów Filmowych Fred Beetson postanowili zrobić coś dla wspierania sztuki filmowej. Wkrótce już 36 osobistości tytułowało się członkami komitetu założycielskiego Academy of Motion Picture Arts and Sciences. Obecnie akademia liczy ponad 6 tys. członków. Wybiera się ich na trzy lata, przy czym wolno im trzykrotnie powtórzyć kadencję. Dochody akademii pochodzą głównie ze składek członków, wypożyczania teatru na specjalne projekcje i sprzedaży praw do relacji z oscarowej gali. O nominacjach decydują jurorzy w poszczególnych grupach zawodowych. Wyjątkiem jest kategoria najlepszy film, na którą głosują wszyscy członkowie akademii. |
Więcej możesz przeczytać w 4/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.