Działacze sportowi wciąż nie pojmują, że sport to biznes Oni ciągle działają wbrew nam. Współpraca z nimi układa się fatalnie, zwłaszcza tam, gdzie chodzi o pieniądze - żali się "Wprost" Edi Federer, menedżer Adama Małysza. Oni to sportowi działacze, tutaj Polskiego Związku Narciarskiego. Wcześniej na PZN skarżył się Małysz. Skoki narciarskie nie są wyjątkiem: praktycznie w każdej dyscyplinie widać u nas przepaść między sportowcami zawodowcami oraz działaczami amatorami. Wyniki Polaków na olimpiadzie w Atenach pokazują, że od tego, czy uda się pozbyć działaczy, zależy przyszłość naszego sportu. Cóż z tego, że wie o tym Wiesław Wilczyński, odpowiedzialny za sport w rządzie Marka Belki, skoro na związki ma wpływ iluzoryczny.
Bunt Małysza
Wojna na słowa między Małyszem, wspieranym przez trenera Heinza Kuttina i Federera, a szefami PZN dotyczy kombinezonów skoczków. Kuttin za własne pieniądze kupił materiał, a potem nie mógł ich odzyskać. Po tym konflikcie Małysz zasugerował, aby "zrobić porządek" w PZN.
Rozgoryczenie Małysza nie dziwi: w 2003 r. prezes PZN Paweł Włodarczyk podpisał umowę z firmą Tenson, która miała ubierać zawodników. Gdy potem otrzymał korzystniejszą ofertę od Campusa, zerwał ważną umowę. Tenson podał PZN do sądu i wygrał (żąda prawie 700 tys. zł). Włodarczyk twierdzi, że nowa umowa zwróci mu pieniądze z nawiązką. Skandalem zakończyły się pucharowe zawody w Zakopanem w 2002 r., gdy sprzedano 13 tys. biletów więcej, niż było miejsc. Problemy były z wypłatą premii za medale olimpijskie dla współpracowników Małysza: Jana Blecharza i Jerzego Żołądzia. W końcu pieniądze się znalazły, ale Włodarczyk nie przedłużył w ubiegłym sezonie z nimi umów. Efekt? Najgorszy sezon Małysza od trzech lat. PZN skompromitował się też umową reklamową (a raczej jej brakiem) z Pocztą Polską.
Syndrom Szewińskiej
Duża częstotliwość drobnych afer wokół Małysza sprawia, że mistrz ciągle nie może skupić się tylko na nartach. Problemy te wynikają z faktu, że związek nie działa jak firma, lecz grupa skonfliktowanych kolegów. Włodarczyk chwali się, że pod jego rządami związek kwitnie, lecz tego nie widać. Podobnie jak PZN funkcjonuje praktycznie cały polski sport. Nic nie zmienił taki wstrząs jak występ na olimpiadzie w Atenach, na której Polska zanotowała najgorszy wynik od 1960 r. Tymczasem w Wielkiej Brytanii, która poniosła historyczną porażkę w Atlancie w 1996 r., natychmiast zreformowano związki sportowe, a prezesów działaczy zastąpiono menedżerami. Efekt - 11 złotych medali na igrzyskach cztery lata później.
W Polskim Związku Podnoszenia Ciężarów, którego ostatnim sukcesem było srebro Szymona Kołeckiego na olimpiadzie w Sydney, od 1959 roku rządzi Janusz Przedpełski. Januszowi Biesiadzie, któremu postawiono zarzut zdefraudowania wielkich sum, kierowania związkiem siatkarskim zabronił dopiero sąd. Na prezesa Polskiego Związku Lekkiej Atletyki na trzecią kadencję właśnie wybrano Irenę Szewińską. Nieważne, że Szewińska nie może się pochwalić nawet częścią sukcesów, jakie odnosili nasi lekkoatleci z czasów jej startów - teraz sukcesów nie odnoszą nawet juniorzy. Ważne, że Szewińska ma ochronę w postaci działaczy z tzw. terenu, bo przy niej nie muszą nic robić. Ci działacze uniemożliwili zastąpienie Szewińskiej Jackiem Kazimierskim, menedżerem Elite Cafe Group, współtwórcą sukcesów chodziarza Roberta Korzeniowskiego czy skoczka Artura Partyki.
- Wybory w PZLA uświadomiły mi, że miłość polskich działaczy do szefów związków jest jak miłość dziecka do matki: bezwarunkowa i dozgonna - mówi "Wprost" Korzeniowski, obecnie szef sportu w TVP. I nic dziwnego, bo struktury polskich związków sportowych powstały w latach 60. i 70., gdy liczyli się w nich partyjni działacze czy szefowie państwowych firm. Wystarczył jeden telefon, by związek dostał dodatkowe pieniądze. Czasy dawno się zmieniły, ale w związkach sportowych pozostały te same zależności między działaczami, które sprawiają, że wejście w to środowisko ludzi z zewnątrz graniczy z cudem. Jak działają te mechanizmy wzajemnego uzależnienia, pokazały październikowe wybory prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Walczący o następną (trzecią już) kadencję Michał Listkiewicz zaprosił działaczy do Wiednia na mecz reprezentacji z Austrią. Wcześniej bawili się oni w Bratysławie na przyjęciu wydanym przez Listkiewicza. Wybory, które odbyły się trzy tygodnie później, wygrał prawie jednogłośnie. - Rozbicie układów w związkach jest bardzo proste: wystarczy wprowadzić zasadę, że ta sama osoba nie może być prezesem dłużej niż dwie kadencje - uważa Korzeniowski.
Tworzeniu układów sprzyja system finansowania sportu. Prawie wszystkie związki są finansowane z budżetu. Centralny system rozdziału pieniędzy wytwarza system zależności. Takim układem mogłyby wstrząsnąć władze, na przykład Polska Konfederacja Sportu, która jest pośrednikiem w przekazywaniu pieniędzy z budżetu do związków, ale tego nie robią. - Co ja mam począć? Powiedzieć prezesowi, że się nie nadaje? Przecież od jego kontroli jest walny zjazd - rozkłada ręce Zbigniew Pacelt, wiceprezes PKS.
Sportowy produkt
Źle zarządzane i okopane we własnym gronie związki są do tego stopnia oderwane od rzeczywistości, że ubiegły rok uznały za triumf polskiego sportu. Wyliczyły, że z imprez mistrzowskich nasi zawodnicy przywieźli 579 medali. Nieważne, że większość zdobyli juniorzy w tak niszowych dyscyplinach jak sztuki walki, a jedyne ważne wydarzenie - olimpiada - zakończyło się blamażem.
Mimo że polski sport opiera się rynkowym zmianom, coś się zaczyna zmieniać. Minister sportu Wiesław Wilczyński wydaje się odporny na serwowaną przez związki propagandę sukcesu. Chce wprowadzić obowiązek zatrudnienia przez każdy związek menedżera zarządzającego pieniędzmi związku, a przede wszystkim odpowiedzialnego za ich zdobywanie poza budżetem. Planuje też wprowadzić funkcję trenera metodyka, który ma wymuszać na trenerach ciągłe doskonalenie umiejętności. - Mogę uderzyć pięścią w stół wobec opornych, bo w końcu to ja mam pieniądze, z których żyją związki - zapewnia Wilczyński.
Osoby traktujące sport jak biznes, na przykład Kazimierski, uważają, że zatrudnienie menedżerów nie pomoże, bo sport należy urynkowić. Proponuje on, by zlikwidować centralny system rozdziału pieniędzy. Za szkolenie juniorów odpowiadałyby samorządy i szkoły, a seniorski sport wyczynowy powinien sam się finansować. - Sport trzeba traktować jak produkt i znajdować na niego nabywców. Utrzymywanie skansenu frustruje kibiców, utrudnia sportowcom odnoszenie sukcesów i zwyczajnie nas ośmiesza - mówi Kazimierski.
Wojna na słowa między Małyszem, wspieranym przez trenera Heinza Kuttina i Federera, a szefami PZN dotyczy kombinezonów skoczków. Kuttin za własne pieniądze kupił materiał, a potem nie mógł ich odzyskać. Po tym konflikcie Małysz zasugerował, aby "zrobić porządek" w PZN.
Rozgoryczenie Małysza nie dziwi: w 2003 r. prezes PZN Paweł Włodarczyk podpisał umowę z firmą Tenson, która miała ubierać zawodników. Gdy potem otrzymał korzystniejszą ofertę od Campusa, zerwał ważną umowę. Tenson podał PZN do sądu i wygrał (żąda prawie 700 tys. zł). Włodarczyk twierdzi, że nowa umowa zwróci mu pieniądze z nawiązką. Skandalem zakończyły się pucharowe zawody w Zakopanem w 2002 r., gdy sprzedano 13 tys. biletów więcej, niż było miejsc. Problemy były z wypłatą premii za medale olimpijskie dla współpracowników Małysza: Jana Blecharza i Jerzego Żołądzia. W końcu pieniądze się znalazły, ale Włodarczyk nie przedłużył w ubiegłym sezonie z nimi umów. Efekt? Najgorszy sezon Małysza od trzech lat. PZN skompromitował się też umową reklamową (a raczej jej brakiem) z Pocztą Polską.
Syndrom Szewińskiej
Duża częstotliwość drobnych afer wokół Małysza sprawia, że mistrz ciągle nie może skupić się tylko na nartach. Problemy te wynikają z faktu, że związek nie działa jak firma, lecz grupa skonfliktowanych kolegów. Włodarczyk chwali się, że pod jego rządami związek kwitnie, lecz tego nie widać. Podobnie jak PZN funkcjonuje praktycznie cały polski sport. Nic nie zmienił taki wstrząs jak występ na olimpiadzie w Atenach, na której Polska zanotowała najgorszy wynik od 1960 r. Tymczasem w Wielkiej Brytanii, która poniosła historyczną porażkę w Atlancie w 1996 r., natychmiast zreformowano związki sportowe, a prezesów działaczy zastąpiono menedżerami. Efekt - 11 złotych medali na igrzyskach cztery lata później.
W Polskim Związku Podnoszenia Ciężarów, którego ostatnim sukcesem było srebro Szymona Kołeckiego na olimpiadzie w Sydney, od 1959 roku rządzi Janusz Przedpełski. Januszowi Biesiadzie, któremu postawiono zarzut zdefraudowania wielkich sum, kierowania związkiem siatkarskim zabronił dopiero sąd. Na prezesa Polskiego Związku Lekkiej Atletyki na trzecią kadencję właśnie wybrano Irenę Szewińską. Nieważne, że Szewińska nie może się pochwalić nawet częścią sukcesów, jakie odnosili nasi lekkoatleci z czasów jej startów - teraz sukcesów nie odnoszą nawet juniorzy. Ważne, że Szewińska ma ochronę w postaci działaczy z tzw. terenu, bo przy niej nie muszą nic robić. Ci działacze uniemożliwili zastąpienie Szewińskiej Jackiem Kazimierskim, menedżerem Elite Cafe Group, współtwórcą sukcesów chodziarza Roberta Korzeniowskiego czy skoczka Artura Partyki.
- Wybory w PZLA uświadomiły mi, że miłość polskich działaczy do szefów związków jest jak miłość dziecka do matki: bezwarunkowa i dozgonna - mówi "Wprost" Korzeniowski, obecnie szef sportu w TVP. I nic dziwnego, bo struktury polskich związków sportowych powstały w latach 60. i 70., gdy liczyli się w nich partyjni działacze czy szefowie państwowych firm. Wystarczył jeden telefon, by związek dostał dodatkowe pieniądze. Czasy dawno się zmieniły, ale w związkach sportowych pozostały te same zależności między działaczami, które sprawiają, że wejście w to środowisko ludzi z zewnątrz graniczy z cudem. Jak działają te mechanizmy wzajemnego uzależnienia, pokazały październikowe wybory prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Walczący o następną (trzecią już) kadencję Michał Listkiewicz zaprosił działaczy do Wiednia na mecz reprezentacji z Austrią. Wcześniej bawili się oni w Bratysławie na przyjęciu wydanym przez Listkiewicza. Wybory, które odbyły się trzy tygodnie później, wygrał prawie jednogłośnie. - Rozbicie układów w związkach jest bardzo proste: wystarczy wprowadzić zasadę, że ta sama osoba nie może być prezesem dłużej niż dwie kadencje - uważa Korzeniowski.
Tworzeniu układów sprzyja system finansowania sportu. Prawie wszystkie związki są finansowane z budżetu. Centralny system rozdziału pieniędzy wytwarza system zależności. Takim układem mogłyby wstrząsnąć władze, na przykład Polska Konfederacja Sportu, która jest pośrednikiem w przekazywaniu pieniędzy z budżetu do związków, ale tego nie robią. - Co ja mam począć? Powiedzieć prezesowi, że się nie nadaje? Przecież od jego kontroli jest walny zjazd - rozkłada ręce Zbigniew Pacelt, wiceprezes PKS.
Sportowy produkt
Źle zarządzane i okopane we własnym gronie związki są do tego stopnia oderwane od rzeczywistości, że ubiegły rok uznały za triumf polskiego sportu. Wyliczyły, że z imprez mistrzowskich nasi zawodnicy przywieźli 579 medali. Nieważne, że większość zdobyli juniorzy w tak niszowych dyscyplinach jak sztuki walki, a jedyne ważne wydarzenie - olimpiada - zakończyło się blamażem.
Mimo że polski sport opiera się rynkowym zmianom, coś się zaczyna zmieniać. Minister sportu Wiesław Wilczyński wydaje się odporny na serwowaną przez związki propagandę sukcesu. Chce wprowadzić obowiązek zatrudnienia przez każdy związek menedżera zarządzającego pieniędzmi związku, a przede wszystkim odpowiedzialnego za ich zdobywanie poza budżetem. Planuje też wprowadzić funkcję trenera metodyka, który ma wymuszać na trenerach ciągłe doskonalenie umiejętności. - Mogę uderzyć pięścią w stół wobec opornych, bo w końcu to ja mam pieniądze, z których żyją związki - zapewnia Wilczyński.
Osoby traktujące sport jak biznes, na przykład Kazimierski, uważają, że zatrudnienie menedżerów nie pomoże, bo sport należy urynkowić. Proponuje on, by zlikwidować centralny system rozdziału pieniędzy. Za szkolenie juniorów odpowiadałyby samorządy i szkoły, a seniorski sport wyczynowy powinien sam się finansować. - Sport trzeba traktować jak produkt i znajdować na niego nabywców. Utrzymywanie skansenu frustruje kibiców, utrudnia sportowcom odnoszenie sukcesów i zwyczajnie nas ośmiesza - mówi Kazimierski.
Więcej możesz przeczytać w 4/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.