Polski socjalizm ma dwie wersje: lewicę bezbożną i lewicę pobożną Żeby wymyślić taki system gospodarki, z jakim mieliśmy do czynienia w "realsocu", trzeba pochodzić od zupełnie innej małpy. Ja jej nigdy nie powiem: "babciu" - powiedział w 1981 r. Jacek Fedorowicz, wzbudzając w Hali Olivii szał entuzjazmu i oczywistej aprobaty. Osobiście uważałem wówczas tę teorię za pozbawioną dowodów empirycznych. Byłem raczej skłonny przypisywać problemy socjalizmu brakom w edukacji ekonomicznej jego twórców. W końcu jedyną kwalifikacją do zostania ekonomistą było w wypadku Marksa jego doświadczenie jako wydawcy; wydawał on bowiem (krótko!) "Gazetę Reńską". Zbankrutował i uznał, że wie już wszystko, co trzeba, aby zmienić gospodarkę światową. Dla Lenina jedynym doświadczeniem była praca kontysty (najniższy szczebel w księgowości) na emigracji w Szwajcarii. Nauczył się zapisywać przychody i wydatki po właściwych stronach ("winien" lub "ma") i uznał, że kierować gospodarką może nawet kucharka. No i kucharki spod znaku "wicie, rozumicie" serwowały od Łaby po Władywostok te swoje przypalone i mocno nieświeże kotlety mielone (z bułki zresztą, bo mięso było szczególnie słabą stroną "realsocu").
Odkrycia potwierdzają intuicję
Okazało się jednak, że niskie kwalifikacje niskimi kwalifikacjami, a intuicja pana Jacka była niezwykle trafna! Nie tak dawno prasa podała sensacyjną wiadomość, że na jednej z indonezyjskich wysepek odnaleziono kościotrupa jednego z naszych przodków - hominidów, które ponoć zamieszkiwały naszą planetę jeszcze w XVII wieku. A więc, eureka, odnaleziono najprawdopodobniej małpoluda, którego potomkowie bynajmniej nie wyginęli, tylko są protoplastami socjalistów rozmaitych orientacji. Tym, którzy uważają, że wyciągam zbyt daleko idące wnioski - nie ma bowiem dowodu, by mieli to być akurat przodkowie socjalistów - chciałbym dać dowód trudny do podważenia. Nie jest to wprawdzie dowód niezbity, jak ten, którego w dyskusji użył przedwojenny facecjonista Franc Fiszer (na pytanie, jaki to dowód, odpowiedział z powagą: "Daję wam na to moje słowo honoru"), ale dostatecznie przekonywający. Otóż ów hominid miał mózg ważący zaledwie 600 gramów...
Ktoś może wprawdzie argumentować, że chociaż mózg Einsteina ważył cztery razy tyle, to przecież mózg pewnego idioty ważył ponad 3000 g. Był to jednak niewątpliwy wyjątek. Miał bowiem ów wyjątkowy idiota dużo komórek, ale za to mało używanych, jak konstytucja PRL z 1952 r., która również zawierała obszerny katalog wolności - tyle że zupełnie nie używanych...
Idioci niewyjątkowi bliżsi są owemu hominidowi z Indonezji. Nie wiem, czy żywym można zważyć mózg, ale podejrzewam, że to właśnie owi sześćsetgramowcy nadal w XXI wieku wierzą w socjalizm, mimo że socjalizm, zarówno międzynarodowy, jak i narodowy, spowodował w XX wieku śmierć - lekko licząc - około stu milionów ludzi. W wojnach, w łagrach, w wyniku totalitarnego terroru, z głodu i niedożywienia (te ostatnie to specjalność socjalizmu międzynarodowego!). Niewątpliwym sześćsetgramowcem był niejaki Georgij Piatakow, którego Lenin określił jako jednego z najbardziej prominentnych komunistów. Otóż stworek ów (czy może raczej z Tworek?) stwierdził w roku 1928, że "partia komunistyczna jest zbudowana na zasadzie przymusu, który nie uznaje ograniczeń czy się nie wzdraga. Centralną ideą tego nieograniczonego przymusu nie jest sam przymus, lecz właśnie brak jakichkolwiek ograniczeń - moralnych, politycznych, a nawet fizycznych. Taka partia jest zdolna czynić cuda". I rzeczywiście czyniła. W połowie lat 80. opublikowałem w Niemczech artykuł o socjalizmie jako "królu Midasie, tyle że na odwrót": czego dotknął, zamieniał w g... Można by za Piatakowem dodać: moralne, polityczne, a nawet fizyczne.
Sześćsetgramowcy dnia dzisiejszego
Ktoś mógłby zaprotestować, że potwory w rodzaju Piatakowa dzisiaj już nie występują, że wyginęły, a współcześni zwolennicy przekształcania świata mają bardziej realistyczny i bardziej moralny program przemian. Czyżby? Zacznijmy od ekologów. Judi Bari, przywódczyni organizacji Earth First!, stwierdziła, że "nie uwolnimy świata od zagrożeń ekologicznych, dopóki nie obalimy kapitalizmu". Według niej, "tylko w socjalizmie może istnieć społeczeństwo z ekologicznie zdrową gospodarką". O tym, że mieliśmy już socjalizm, w którym poziom zanieczyszczenia na przykład dwutlenkiem węgla był pięć razy wyższy na mieszkańca w b. NRD niż w Niemczech Zachodnich, w Czechosłowacji wyższy niż w Austrii itd., Judi Bari nie słyszała. Podejrzewam, że Bari, syn szarej wilczycy z naszych młodzieńczych lektur, miał więcej mózgu niż pani (czy panna) Bari...
Jak wyglądałby świat, gdyby ekolodzy dorwali się do władzy? Nie lepiej niż świat Piatakowa. Posłuchajmy, co zapowiada Maurice Strong, wpływowy oszołom, sekretarz generalny konferencji Szczyt Ziemi. Zdaniem tego sześćsetgramowca, trzeba będzie zrezygnować z konsumpcji mięsa, konieczna będzie rezygnacja z samochodów, niemożliwe będzie posiadanie domków jednorodzinnych na przedmieściach itd., itp. Oczywiście, aby ten cel osiągnąć, trzeba najpierw doprowadzić do załamania cywilizacji przemysłowej (notabene cyrk z Kioto to jedna z dróg do tego celu!). A podobny mu sześćsetgramowiec Lester Brown stawia kropkę nad "i", stwierdzając, że nie da się tego osiągnąć bez rewolucji. No, a rewolucja wymaga nieograniczonego przymusu, jak dowodził leninowski pupil Piatakow. Jak bowiem inaczej osiągnąć cel tzw. głębokich ekologów, jakim jest zmniejszenie liczby ludzi [patrz: Christopher Manes: "Green Rage"]? Jak widać, skala przymusu przewidywanego przez naszych sześćsetgramowych ekologów nie odbiegałaby od znanych nam XX-wiecznych socjalistycznych wzorców. Nie tylko rewolucyjny przymus prowadzi do celu, ale także rewolucyjna propaganda. "Wiadomość jest prawdziwa wtedy, gdy jest przekazywana w dobrych intencjach i jest dobrze przyjmowana przez odbiorców". Przy czym to nie jest cytat z Goebbelsa z okresu wczesnych parteitagów, gdy narodowi socjaliści dopiero szykowali się do władzy. Jest to cytat z innego niemieckiego doktora, Hansa-Jochema Luhmanna, kierownika badań klimatologicznych w jednym z instytutów ekologicznych.
Inni sześćsetgramowcy - antyglobaliści - też chcieliby zgotować nam podobną przyszłość. Podporządkowanie gospodarki polityce - coś, co przerabialiśmy już z koszmarnym skutkiem - stanowi zwykle postulat nr 1 wszystkich zbiegowisk antyglobalistycznych. Ostatnio chcą się oni nazywać alterglobalistami. Sens terminu pozostaje taki sam, tylko idzie dalej; mówi o tym, że chcą zbudować inny świat. Niewątpliwie mało różniący się od socjalizmu, gdyż ich elukubracje brzmią najczęściej jak połączenie "Manifestu komunistycznego" z rojeniami pacjentów zakładów psychiatrycznych...
Dwie lewice
Tropiąc proces ewolucji tych, którzy - według proroczych słów Jacka Fedorowicza - pochodzą od zupełnie innej małpy, przyglądałem się tylko najbardziej wyrazistym przedstawicielom tej odnogi procesu ewolucji. A przecież w codziennej praktyce Unii Europejskiej, a także naszej własnej, znaleźć by można liczne zastępy tych, którzy pochodzą od tej zupełnie innej małpy. Nawet bardzo liczne! W końcu 40 proc. głosujących w 2001 r. na postkomunistów w poszukiwaniu kompetencji i uczciwości też ma najprawdopodobniej taką, a nie inną średnią ważoną mózgu. Po 45 latach rządów w stylu "wicie, rozumicie" oczekiwać kompetencji w rządzeniu?! Po doświadczeniach nomenklatury oraz rozdzielania talonów i innych kuponów na "deficytowe" towary między swoich oczekiwać uczciwości?!
Żeby się mnie nie czepiano, że zajmuję się wyłącznie sześćsetgramowymi postkomunistami, chciałbym napomknąć, że pochodzących od tej innej małpy mamy z lewa i z prawa. Któż bowiem podnosi podatki, gdy wszyscy naokoło te podatki obniżają? Polski socjalizm ma dwie wersje: lewicę bezbożną (postkomunistów) i lewicę pobożną (postsolidarnościowców). Dlatego oczekuję sześćsetgramowego programu gospodarczego także po wyborach...
Chcę przy okazji podziękować prof. Przemysławowi Mastalerzowi za nadesłaną arcyciekawą książkę "Ekologiczne kłamstwa ekowojowników", z której zaczerpnąłem garść cytatów.
Okazało się jednak, że niskie kwalifikacje niskimi kwalifikacjami, a intuicja pana Jacka była niezwykle trafna! Nie tak dawno prasa podała sensacyjną wiadomość, że na jednej z indonezyjskich wysepek odnaleziono kościotrupa jednego z naszych przodków - hominidów, które ponoć zamieszkiwały naszą planetę jeszcze w XVII wieku. A więc, eureka, odnaleziono najprawdopodobniej małpoluda, którego potomkowie bynajmniej nie wyginęli, tylko są protoplastami socjalistów rozmaitych orientacji. Tym, którzy uważają, że wyciągam zbyt daleko idące wnioski - nie ma bowiem dowodu, by mieli to być akurat przodkowie socjalistów - chciałbym dać dowód trudny do podważenia. Nie jest to wprawdzie dowód niezbity, jak ten, którego w dyskusji użył przedwojenny facecjonista Franc Fiszer (na pytanie, jaki to dowód, odpowiedział z powagą: "Daję wam na to moje słowo honoru"), ale dostatecznie przekonywający. Otóż ów hominid miał mózg ważący zaledwie 600 gramów...
Ktoś może wprawdzie argumentować, że chociaż mózg Einsteina ważył cztery razy tyle, to przecież mózg pewnego idioty ważył ponad 3000 g. Był to jednak niewątpliwy wyjątek. Miał bowiem ów wyjątkowy idiota dużo komórek, ale za to mało używanych, jak konstytucja PRL z 1952 r., która również zawierała obszerny katalog wolności - tyle że zupełnie nie używanych...
Idioci niewyjątkowi bliżsi są owemu hominidowi z Indonezji. Nie wiem, czy żywym można zważyć mózg, ale podejrzewam, że to właśnie owi sześćsetgramowcy nadal w XXI wieku wierzą w socjalizm, mimo że socjalizm, zarówno międzynarodowy, jak i narodowy, spowodował w XX wieku śmierć - lekko licząc - około stu milionów ludzi. W wojnach, w łagrach, w wyniku totalitarnego terroru, z głodu i niedożywienia (te ostatnie to specjalność socjalizmu międzynarodowego!). Niewątpliwym sześćsetgramowcem był niejaki Georgij Piatakow, którego Lenin określił jako jednego z najbardziej prominentnych komunistów. Otóż stworek ów (czy może raczej z Tworek?) stwierdził w roku 1928, że "partia komunistyczna jest zbudowana na zasadzie przymusu, który nie uznaje ograniczeń czy się nie wzdraga. Centralną ideą tego nieograniczonego przymusu nie jest sam przymus, lecz właśnie brak jakichkolwiek ograniczeń - moralnych, politycznych, a nawet fizycznych. Taka partia jest zdolna czynić cuda". I rzeczywiście czyniła. W połowie lat 80. opublikowałem w Niemczech artykuł o socjalizmie jako "królu Midasie, tyle że na odwrót": czego dotknął, zamieniał w g... Można by za Piatakowem dodać: moralne, polityczne, a nawet fizyczne.
Sześćsetgramowcy dnia dzisiejszego
Ktoś mógłby zaprotestować, że potwory w rodzaju Piatakowa dzisiaj już nie występują, że wyginęły, a współcześni zwolennicy przekształcania świata mają bardziej realistyczny i bardziej moralny program przemian. Czyżby? Zacznijmy od ekologów. Judi Bari, przywódczyni organizacji Earth First!, stwierdziła, że "nie uwolnimy świata od zagrożeń ekologicznych, dopóki nie obalimy kapitalizmu". Według niej, "tylko w socjalizmie może istnieć społeczeństwo z ekologicznie zdrową gospodarką". O tym, że mieliśmy już socjalizm, w którym poziom zanieczyszczenia na przykład dwutlenkiem węgla był pięć razy wyższy na mieszkańca w b. NRD niż w Niemczech Zachodnich, w Czechosłowacji wyższy niż w Austrii itd., Judi Bari nie słyszała. Podejrzewam, że Bari, syn szarej wilczycy z naszych młodzieńczych lektur, miał więcej mózgu niż pani (czy panna) Bari...
Jak wyglądałby świat, gdyby ekolodzy dorwali się do władzy? Nie lepiej niż świat Piatakowa. Posłuchajmy, co zapowiada Maurice Strong, wpływowy oszołom, sekretarz generalny konferencji Szczyt Ziemi. Zdaniem tego sześćsetgramowca, trzeba będzie zrezygnować z konsumpcji mięsa, konieczna będzie rezygnacja z samochodów, niemożliwe będzie posiadanie domków jednorodzinnych na przedmieściach itd., itp. Oczywiście, aby ten cel osiągnąć, trzeba najpierw doprowadzić do załamania cywilizacji przemysłowej (notabene cyrk z Kioto to jedna z dróg do tego celu!). A podobny mu sześćsetgramowiec Lester Brown stawia kropkę nad "i", stwierdzając, że nie da się tego osiągnąć bez rewolucji. No, a rewolucja wymaga nieograniczonego przymusu, jak dowodził leninowski pupil Piatakow. Jak bowiem inaczej osiągnąć cel tzw. głębokich ekologów, jakim jest zmniejszenie liczby ludzi [patrz: Christopher Manes: "Green Rage"]? Jak widać, skala przymusu przewidywanego przez naszych sześćsetgramowych ekologów nie odbiegałaby od znanych nam XX-wiecznych socjalistycznych wzorców. Nie tylko rewolucyjny przymus prowadzi do celu, ale także rewolucyjna propaganda. "Wiadomość jest prawdziwa wtedy, gdy jest przekazywana w dobrych intencjach i jest dobrze przyjmowana przez odbiorców". Przy czym to nie jest cytat z Goebbelsa z okresu wczesnych parteitagów, gdy narodowi socjaliści dopiero szykowali się do władzy. Jest to cytat z innego niemieckiego doktora, Hansa-Jochema Luhmanna, kierownika badań klimatologicznych w jednym z instytutów ekologicznych.
Inni sześćsetgramowcy - antyglobaliści - też chcieliby zgotować nam podobną przyszłość. Podporządkowanie gospodarki polityce - coś, co przerabialiśmy już z koszmarnym skutkiem - stanowi zwykle postulat nr 1 wszystkich zbiegowisk antyglobalistycznych. Ostatnio chcą się oni nazywać alterglobalistami. Sens terminu pozostaje taki sam, tylko idzie dalej; mówi o tym, że chcą zbudować inny świat. Niewątpliwie mało różniący się od socjalizmu, gdyż ich elukubracje brzmią najczęściej jak połączenie "Manifestu komunistycznego" z rojeniami pacjentów zakładów psychiatrycznych...
Dwie lewice
Tropiąc proces ewolucji tych, którzy - według proroczych słów Jacka Fedorowicza - pochodzą od zupełnie innej małpy, przyglądałem się tylko najbardziej wyrazistym przedstawicielom tej odnogi procesu ewolucji. A przecież w codziennej praktyce Unii Europejskiej, a także naszej własnej, znaleźć by można liczne zastępy tych, którzy pochodzą od tej zupełnie innej małpy. Nawet bardzo liczne! W końcu 40 proc. głosujących w 2001 r. na postkomunistów w poszukiwaniu kompetencji i uczciwości też ma najprawdopodobniej taką, a nie inną średnią ważoną mózgu. Po 45 latach rządów w stylu "wicie, rozumicie" oczekiwać kompetencji w rządzeniu?! Po doświadczeniach nomenklatury oraz rozdzielania talonów i innych kuponów na "deficytowe" towary między swoich oczekiwać uczciwości?!
Żeby się mnie nie czepiano, że zajmuję się wyłącznie sześćsetgramowymi postkomunistami, chciałbym napomknąć, że pochodzących od tej innej małpy mamy z lewa i z prawa. Któż bowiem podnosi podatki, gdy wszyscy naokoło te podatki obniżają? Polski socjalizm ma dwie wersje: lewicę bezbożną (postkomunistów) i lewicę pobożną (postsolidarnościowców). Dlatego oczekuję sześćsetgramowego programu gospodarczego także po wyborach...
Chcę przy okazji podziękować prof. Przemysławowi Mastalerzowi za nadesłaną arcyciekawą książkę "Ekologiczne kłamstwa ekowojowników", z której zaczerpnąłem garść cytatów.
Więcej możesz przeczytać w 4/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.