W Davos świat leczy się z gospodarczej gruźlicy
OD roku 1970 do Davos, kurortu położonego w sercu szwajcarskich Alp, zaczęli przyjeżdżać dość specyficzni kuracjusze. W ostatni weekend stycznia spotykają się tam najważniejsi przedstawiciele sfer gospodarki i polityki, indywidualności ze świata nauki i kultury, członkowie rządów i organizacji pozarządowych. Idea jest prosta: skoro atmosfera i klimat Davos mogły dawniej wyleczyć gruźlików, powinny też pomóc zebranym w zastanowieniu się, co można zrobić, by światowy rozwój ekonomiczny odbywał się szybciej, sprawniej i z mniejszymi trudnościami.
Davos nie jest zebraniem globalnego rządu, który w tajemnicy przed milionami obywateli chce ustalać najważniejsze decyzje gospodarcze i polityczne. Nie jest też spotkaniem grupy spiskowców pragnących zmienić światowy ład ani też konserwatystów, którzy chcieliby się przed takimi zmianami uchronić. Jakkolwiek takie teorie brzmią atrakcyjnie i pociągająco, nie oddają atmosfery i sensu spotkań w Davos. Jest to po prostu otwarte forum dyskusyjne, na którym omawia się najistotniejsze wyzwania dla światowej gospodarki i polityki. Przybywa na nie jednak wiele naprawdę ważnych osób, nie sposób więc uniknąć - choćby przypadkiem - istotnych deklaracji i spotkań, o które trudno byłoby w innym miejscu. Organizatorzy forum w Davos z trudno ukrywanym zadowoleniem przypominają, że to właśnie tu doszło do pierwszych od czasu wojny rozmów ministrów obu Korei oraz do wstępnego porozumienia między Peresem a Arafatem
w sprawie autonomii dla Strefy Gazy.
Pomidorowy antyglobalizm
Skoro jednak Davos to najważniejsze miejsce nieoficjalnych dyskusji ważnych osobistości, aż kusi, by zadać pytanie, co wynika z tych dyskusji dla świata. Innymi słowy - co nam wszystkim dały spotkania, które od ponad 30 lat odbywały się u podnóża czarodziejskiej góry. Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba sobie przede wszystkim zdać sprawę ze specyficznego charakteru dyskusji w Davos. Pozornie może się wydawać, że oto spotkają się przedstawiciele diametralnie różnych wizji świata, poszukując odpowiedzi na nurtujące wszystkich problemy. Tak jednak nie jest. Nie ma na kuli ziemskiej miejsca, gdzie dochodziłoby do tego typu starcia racji i argumentów. Antyglobaliści z definicji nie dyskutują ze zwolennikami liberalizmu, globalizacji i nieskrępowanych mechanizmów rynkowych. Dzieje się tak choćby dlatego, że dla nich już samo podjęcie dyskusji z przedstawicielami "drapieżnego kapitalizmu" byłoby zapewne zdradą własnych ideałów. Z ich strony jedyna bardziej znacząca próba uczestnictwa w szczycie
w Davos polega więc na corocznych planach dotarcia tam i zorganizowania jakiejś efektownej demonstracji. Zazwyczaj nic z tego nie wychodzi, bo szwajcarskie wojsko i policja w okresie szczytu w praktyce odcinają Davos od świata, ściśle kontrolując wszystkich, którzy chcą tam wjechać. Od czasu do czasu jakiemuś głęboko zakonspirowanemu antyglobaliście udaje się jednak zbliżyć do przypadkowego, Bogu ducha winnego, uczestnika forum i oblać mu płaszcz sosem pomidorowym.
Etatystom wstęp wzbroniony
Davos nie jest również miejscem, w którym następowałoby starcie poglądów zwolenników liberalizmu i etatyzmu lub innej formy masowej interwencji państwa w rozwój ekonomiczny krajów. Osoby o takich poglądach, które zresztą wśród obecnych elit politycznych i gospodarczych stanowią zdecydowaną mniejszość, albo w ogóle się w Davos nie zjawiają, albo przyjeżdżają, ale prezentują oblicze całkiem odmienne od powszechnie znanego. Jeśli już są w jaskini światowego kapitalizmu, starają się wywrzeć na wszystkich jak najlepsze wrażenie, deklarując fundamentalne przywiązanie do idei rynku i swobody gospodarczej.
Tak więc w Davos spotykają się i dyskutują przede wszystkim przedstawiciele świata liberalnego, szukający szans rozwoju głównie poprzez danie większej swobody prywatnej przedsiębiorczości i prywatnym inwestycjom. Nie oznacza to oczywiście bezkrytycznej apoteozy pieniądza i kapitału. Pamiętajmy, że w Davos spotykają się w końcu prawdziwe elity polityczne i gospodarcze, ludzie mający wiele do powiedzenia i na temat szans stojących przed światem, i na temat wyzwań, zagrożeń oraz ewidentnie szkodliwych trendów, które niejednokrotnie towarzyszą rozwojowi. Dyskusja dotyka problemów ważnych, często o fundamentalnym znaczeniu dla światowej gospodarki (w tym roku będą to m.in.: rozwój Chin, zjawiska gospodarczej i społecznej nierównowagi towarzyszące globalizacji, przyszłości Europy, Bliskiego Wschodu oraz amerykańskie przywództwo w świecie). Odbywa się ona według niepisanych reguł. W gruncie rzeczy wszyscy zabierający głos zgadzają się co do fundamentalnych zasad, na których powinien się opierać światowy rozwój, a które sprowadzają się do haseł demokracji, wolnego rynku i liberalnej polityki gospodarczej. Dyskusja może dotyczyć poszukiwania właściwej odpowiedzi na pewne problemy towarzyszące temu rozwojowi, przeciwdziałania zaobserwowanym patologiom i zagrożeniom, na pewno jednak nigdy nie doprowadzi do zakwestionowania wizji świata podzielanej przez uczestników forum. Nikt w Davos nie będzie przekonywał o wyższości centralnego planowania nad wolnym rynkiem ani o przewadze dyktatury nad liberalną demokracją.
Ta zgoda co do fundamentalnych zasad jest z jednej strony słabością, z drugiej
- siłą forum. Jest słabością, bo ogranicza krąg dyskutujących do osób o zbliżonych generalnych poglądach na temat pożądanego funkcjonowania świata i gospodarki. Nie liczmy więc na to, że w Davos dojdzie na przykład do przełomowego porozumienia świata liberalnego z antyglobalistami, bo takie spotkanie po prostu się nie odbędzie.
OD roku 1970 do Davos, kurortu położonego w sercu szwajcarskich Alp, zaczęli przyjeżdżać dość specyficzni kuracjusze. W ostatni weekend stycznia spotykają się tam najważniejsi przedstawiciele sfer gospodarki i polityki, indywidualności ze świata nauki i kultury, członkowie rządów i organizacji pozarządowych. Idea jest prosta: skoro atmosfera i klimat Davos mogły dawniej wyleczyć gruźlików, powinny też pomóc zebranym w zastanowieniu się, co można zrobić, by światowy rozwój ekonomiczny odbywał się szybciej, sprawniej i z mniejszymi trudnościami.
Davos nie jest zebraniem globalnego rządu, który w tajemnicy przed milionami obywateli chce ustalać najważniejsze decyzje gospodarcze i polityczne. Nie jest też spotkaniem grupy spiskowców pragnących zmienić światowy ład ani też konserwatystów, którzy chcieliby się przed takimi zmianami uchronić. Jakkolwiek takie teorie brzmią atrakcyjnie i pociągająco, nie oddają atmosfery i sensu spotkań w Davos. Jest to po prostu otwarte forum dyskusyjne, na którym omawia się najistotniejsze wyzwania dla światowej gospodarki i polityki. Przybywa na nie jednak wiele naprawdę ważnych osób, nie sposób więc uniknąć - choćby przypadkiem - istotnych deklaracji i spotkań, o które trudno byłoby w innym miejscu. Organizatorzy forum w Davos z trudno ukrywanym zadowoleniem przypominają, że to właśnie tu doszło do pierwszych od czasu wojny rozmów ministrów obu Korei oraz do wstępnego porozumienia między Peresem a Arafatem
w sprawie autonomii dla Strefy Gazy.
Pomidorowy antyglobalizm
Skoro jednak Davos to najważniejsze miejsce nieoficjalnych dyskusji ważnych osobistości, aż kusi, by zadać pytanie, co wynika z tych dyskusji dla świata. Innymi słowy - co nam wszystkim dały spotkania, które od ponad 30 lat odbywały się u podnóża czarodziejskiej góry. Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba sobie przede wszystkim zdać sprawę ze specyficznego charakteru dyskusji w Davos. Pozornie może się wydawać, że oto spotkają się przedstawiciele diametralnie różnych wizji świata, poszukując odpowiedzi na nurtujące wszystkich problemy. Tak jednak nie jest. Nie ma na kuli ziemskiej miejsca, gdzie dochodziłoby do tego typu starcia racji i argumentów. Antyglobaliści z definicji nie dyskutują ze zwolennikami liberalizmu, globalizacji i nieskrępowanych mechanizmów rynkowych. Dzieje się tak choćby dlatego, że dla nich już samo podjęcie dyskusji z przedstawicielami "drapieżnego kapitalizmu" byłoby zapewne zdradą własnych ideałów. Z ich strony jedyna bardziej znacząca próba uczestnictwa w szczycie
w Davos polega więc na corocznych planach dotarcia tam i zorganizowania jakiejś efektownej demonstracji. Zazwyczaj nic z tego nie wychodzi, bo szwajcarskie wojsko i policja w okresie szczytu w praktyce odcinają Davos od świata, ściśle kontrolując wszystkich, którzy chcą tam wjechać. Od czasu do czasu jakiemuś głęboko zakonspirowanemu antyglobaliście udaje się jednak zbliżyć do przypadkowego, Bogu ducha winnego, uczestnika forum i oblać mu płaszcz sosem pomidorowym.
Etatystom wstęp wzbroniony
Davos nie jest również miejscem, w którym następowałoby starcie poglądów zwolenników liberalizmu i etatyzmu lub innej formy masowej interwencji państwa w rozwój ekonomiczny krajów. Osoby o takich poglądach, które zresztą wśród obecnych elit politycznych i gospodarczych stanowią zdecydowaną mniejszość, albo w ogóle się w Davos nie zjawiają, albo przyjeżdżają, ale prezentują oblicze całkiem odmienne od powszechnie znanego. Jeśli już są w jaskini światowego kapitalizmu, starają się wywrzeć na wszystkich jak najlepsze wrażenie, deklarując fundamentalne przywiązanie do idei rynku i swobody gospodarczej.
Tak więc w Davos spotykają się i dyskutują przede wszystkim przedstawiciele świata liberalnego, szukający szans rozwoju głównie poprzez danie większej swobody prywatnej przedsiębiorczości i prywatnym inwestycjom. Nie oznacza to oczywiście bezkrytycznej apoteozy pieniądza i kapitału. Pamiętajmy, że w Davos spotykają się w końcu prawdziwe elity polityczne i gospodarcze, ludzie mający wiele do powiedzenia i na temat szans stojących przed światem, i na temat wyzwań, zagrożeń oraz ewidentnie szkodliwych trendów, które niejednokrotnie towarzyszą rozwojowi. Dyskusja dotyka problemów ważnych, często o fundamentalnym znaczeniu dla światowej gospodarki (w tym roku będą to m.in.: rozwój Chin, zjawiska gospodarczej i społecznej nierównowagi towarzyszące globalizacji, przyszłości Europy, Bliskiego Wschodu oraz amerykańskie przywództwo w świecie). Odbywa się ona według niepisanych reguł. W gruncie rzeczy wszyscy zabierający głos zgadzają się co do fundamentalnych zasad, na których powinien się opierać światowy rozwój, a które sprowadzają się do haseł demokracji, wolnego rynku i liberalnej polityki gospodarczej. Dyskusja może dotyczyć poszukiwania właściwej odpowiedzi na pewne problemy towarzyszące temu rozwojowi, przeciwdziałania zaobserwowanym patologiom i zagrożeniom, na pewno jednak nigdy nie doprowadzi do zakwestionowania wizji świata podzielanej przez uczestników forum. Nikt w Davos nie będzie przekonywał o wyższości centralnego planowania nad wolnym rynkiem ani o przewadze dyktatury nad liberalną demokracją.
Ta zgoda co do fundamentalnych zasad jest z jednej strony słabością, z drugiej
- siłą forum. Jest słabością, bo ogranicza krąg dyskutujących do osób o zbliżonych generalnych poglądach na temat pożądanego funkcjonowania świata i gospodarki. Nie liczmy więc na to, że w Davos dojdzie na przykład do przełomowego porozumienia świata liberalnego z antyglobalistami, bo takie spotkanie po prostu się nie odbędzie.
Więcej możesz przeczytać w 4/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.