Rozmowa z JÓZEFEM OLEKSYM, przewodniczącym SLD
Marcin Dzierżanowski: Sądząc z wielkości gabinetu, kiepsko się panu ostatnio wiedzie.
Józef Oleksy: No, troszkę ciasno. W Sejmie miałem nadmetraż, teraz wręcz przeciwnie.
- Degradacja?
- Szkoda życia na rozpatrywanie porażek. Bo negatywny wyrok sądu lustracyjnego i konieczność zrezygnowania z funkcji marszałka to był niewątpliwie cios.
- Co natychmiast wykorzystał prezydent, skreślając pana z listy kandydatów na swego następcę.
- Aleksander Kwaśniewski nie był zadowolony z tego, że zostałem szefem SLD. Co rusz ktoś spekuluje o jego nieprzychylnych gestach pod moim adresem.
- Mówiliście o odnowie lewicy, a na szefa sojuszu wybrano pana. Co to za odnowa?
- Bawi mnie, gdy słyszę, że Krzysztof Janik to linia nowoczesna, a ja mam niby uosabiać "partyjny beton", "zachowawczość" i rzekomą winę za złe zjawiska w SLD. Przecież nie byłem w trzonie rządzącym po wyborach. Wiadomo, kto był w ścisłym teamie Leszka Millera. Zresztą sam prezydent miał zawsze duży wpływ na wewnętrzne sprawy SLD i jego rządzenie. Teraz wszyscy nagle zaczęli uzdrawiać partię. A prawda jest taka, że przed grudniowym kongresem to ja miałem pomysł radykalnej zmiany przywództwa w partii.
- I dlatego chciał pan zostać jej przewodniczącym?
- Byłem gotów nie startować, o czym prezydent dobrze wiedział. Warunkiem było znalezienie sprawnej i młodej zmiany. Nie było jednak zrozumienia dla tego pomysłu.
- Może okazją do zmian będzie kwietniowa konwencja SLD?
- Nie wykluczam. Może nawet sam przygotuję taką zmianę warty. Jeśli nie teraz, to po wyborach.
- A kto będzie kandydatem lewicy na prezydenta?
- Zadecyduje o tym plebiscyt przeprowadzony na początku kwietnia wśród wszystkich członków sojuszu.
- Ma pan faworytów?
- Mam. Na przykład Jerzy Szmajdziński. Zdystansowany, stateczny, konkretny i nie znoszący politycznej paplaniny.
- A Włodzimierz Cimoszewicz?
- Też może być. Musiałoby mu jednak na tym zależeć i musiałby wyrażać więcej sympatii dla własnej partii.
- Krótka ta ławka kandydatów.
- Nie chcę wszystkich wymieniać.
- Rozumiem, że od kiedy prezydent pana skreślił, już się pan nie liczy.
- Ale to nie prezydent decyduje, kogo wystawi SLD. Być może wezmę udział w wewnątrzpartyjnym referendum. Choćby po to, żeby sprawdzić swoją popularność w sojuszu.
- Krzysztof Janik też chyba pana skreślił, skoro określił się jako wewnętrzna opozycja.
- Już się z tego wycofał! W rozmowie z nim postawiłem sprawę jasno: decyzje kongresu zapadły demokratycznie. SLD musi mieć jednego lidera. Jeśli ktoś planował odejść z partii, winien to uczynić bez zwłoki. Nie chcemy dwuznaczności. Janik i inni koledzy zapewnili, że w żadnym stopniu nie będą podważać wewnętrznej spoistości partii.
- Chce pan "okrągłego stołu" lewicy pod auspicjami prezydenta?
- To ciekawa inicjatywa. Jesteśmy otwarci na wspólny start w wyborach. Zresztą jako szef SLD prowadzę już rozmowy w sprawie powołania bloku wyborczego lewicy.
- Z kim?
- Z Unią Pracy, ruchem spółdzielczym, ZNP, OPZZ, środowiskami emeryckimi i działkowcami, Federacją Młodych Socjaldemokratów... Jesteśmy też otwarci na SDPL.
- Ale ona nie jest otwarta na was.
- Marek Borowski twierdzi, że SLD jest dla niego partią nie do zaakceptowania. Trudno. To dziwne, bo był on najbardziej wpływową po Millerze osobą w SLD. Podejmował z nim najważniejsze decyzje kadrowe i wspólnie obsadzał stanowiska.
- Wygląda na to, że jednak nie chce pan, by prezydentowi się udał ten "okrągły stół".
- Życzę mu jak najlepiej. Ale rozmowy o bloku wyborczym prowadzę również na własną rękę. Nie mogę czekać, aż coś się gdzieś urodzi.
- A wie pan chociaż, co się rodzi w Pałacu Prezydenckim?
- Chodzą słuchy, że jakaś nowa socjalliberalna partia. Poskładana z SDPL, Ordynackiej, Unii Wolności i części zwolenników Janika. Nie wiem, czy to prawda, ale trochę mi to pachnie rozbijaniem SLD. Na to się nie godzę. Tworzenie dziś kolejnej partii lewicowej to iluzja.
Józef Oleksy: No, troszkę ciasno. W Sejmie miałem nadmetraż, teraz wręcz przeciwnie.
- Degradacja?
- Szkoda życia na rozpatrywanie porażek. Bo negatywny wyrok sądu lustracyjnego i konieczność zrezygnowania z funkcji marszałka to był niewątpliwie cios.
- Co natychmiast wykorzystał prezydent, skreślając pana z listy kandydatów na swego następcę.
- Aleksander Kwaśniewski nie był zadowolony z tego, że zostałem szefem SLD. Co rusz ktoś spekuluje o jego nieprzychylnych gestach pod moim adresem.
- Mówiliście o odnowie lewicy, a na szefa sojuszu wybrano pana. Co to za odnowa?
- Bawi mnie, gdy słyszę, że Krzysztof Janik to linia nowoczesna, a ja mam niby uosabiać "partyjny beton", "zachowawczość" i rzekomą winę za złe zjawiska w SLD. Przecież nie byłem w trzonie rządzącym po wyborach. Wiadomo, kto był w ścisłym teamie Leszka Millera. Zresztą sam prezydent miał zawsze duży wpływ na wewnętrzne sprawy SLD i jego rządzenie. Teraz wszyscy nagle zaczęli uzdrawiać partię. A prawda jest taka, że przed grudniowym kongresem to ja miałem pomysł radykalnej zmiany przywództwa w partii.
- I dlatego chciał pan zostać jej przewodniczącym?
- Byłem gotów nie startować, o czym prezydent dobrze wiedział. Warunkiem było znalezienie sprawnej i młodej zmiany. Nie było jednak zrozumienia dla tego pomysłu.
- Może okazją do zmian będzie kwietniowa konwencja SLD?
- Nie wykluczam. Może nawet sam przygotuję taką zmianę warty. Jeśli nie teraz, to po wyborach.
- A kto będzie kandydatem lewicy na prezydenta?
- Zadecyduje o tym plebiscyt przeprowadzony na początku kwietnia wśród wszystkich członków sojuszu.
- Ma pan faworytów?
- Mam. Na przykład Jerzy Szmajdziński. Zdystansowany, stateczny, konkretny i nie znoszący politycznej paplaniny.
- A Włodzimierz Cimoszewicz?
- Też może być. Musiałoby mu jednak na tym zależeć i musiałby wyrażać więcej sympatii dla własnej partii.
- Krótka ta ławka kandydatów.
- Nie chcę wszystkich wymieniać.
- Rozumiem, że od kiedy prezydent pana skreślił, już się pan nie liczy.
- Ale to nie prezydent decyduje, kogo wystawi SLD. Być może wezmę udział w wewnątrzpartyjnym referendum. Choćby po to, żeby sprawdzić swoją popularność w sojuszu.
- Krzysztof Janik też chyba pana skreślił, skoro określił się jako wewnętrzna opozycja.
- Już się z tego wycofał! W rozmowie z nim postawiłem sprawę jasno: decyzje kongresu zapadły demokratycznie. SLD musi mieć jednego lidera. Jeśli ktoś planował odejść z partii, winien to uczynić bez zwłoki. Nie chcemy dwuznaczności. Janik i inni koledzy zapewnili, że w żadnym stopniu nie będą podważać wewnętrznej spoistości partii.
- Chce pan "okrągłego stołu" lewicy pod auspicjami prezydenta?
- To ciekawa inicjatywa. Jesteśmy otwarci na wspólny start w wyborach. Zresztą jako szef SLD prowadzę już rozmowy w sprawie powołania bloku wyborczego lewicy.
- Z kim?
- Z Unią Pracy, ruchem spółdzielczym, ZNP, OPZZ, środowiskami emeryckimi i działkowcami, Federacją Młodych Socjaldemokratów... Jesteśmy też otwarci na SDPL.
- Ale ona nie jest otwarta na was.
- Marek Borowski twierdzi, że SLD jest dla niego partią nie do zaakceptowania. Trudno. To dziwne, bo był on najbardziej wpływową po Millerze osobą w SLD. Podejmował z nim najważniejsze decyzje kadrowe i wspólnie obsadzał stanowiska.
- Wygląda na to, że jednak nie chce pan, by prezydentowi się udał ten "okrągły stół".
- Życzę mu jak najlepiej. Ale rozmowy o bloku wyborczym prowadzę również na własną rękę. Nie mogę czekać, aż coś się gdzieś urodzi.
- A wie pan chociaż, co się rodzi w Pałacu Prezydenckim?
- Chodzą słuchy, że jakaś nowa socjalliberalna partia. Poskładana z SDPL, Ordynackiej, Unii Wolności i części zwolenników Janika. Nie wiem, czy to prawda, ale trochę mi to pachnie rozbijaniem SLD. Na to się nie godzę. Tworzenie dziś kolejnej partii lewicowej to iluzja.
Więcej możesz przeczytać w 4/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.