Kinga Dunin wykazała się przenikliwością, której nie powstydziliby się członkowie komisji śledczych Przez dwadzieścia kilka lat uprawiania dziennikarskiej profesji sprytnie gubiłam kompromitujące mnie zawodowo tropy. Umiejętnie podlizując się komu trzeba, chociaż były i wpadki (dwa razy wyrzucano mnie z pracy), zawsze jakoś miękko lądowałam. Jako osobie znanej z zachłanności ciągle było mi jednak mało. Chciałam więc nie tylko być, ale i mieć. Dokładnie dziesięć lat temu zaczęłam pisać autorski felieton w tym właśnie miejscu. Postawiłam na feminizm. Naturalnie także z wyrachowania. Co prawda w jego opisywaniu przez długi czas przeszkadzały mi zbyt krótka spódnica i powłóczyste spojrzenia, ale jakże pomagały one w robieniu następnych programów i pisaniu książek. Potem to już jakoś szło siłą rozpędu. Do czasu. Dwa tygodnie temu prawda wyszła na jaw. Mój pokrętny charakter sprzedajnej felietonistki ujawniła w "Wysokich Obcasach" Kinga Dunin, socjolog kultury, krytyk literacki. Żarty się skończyły. Przynajmniej dla mnie.
Oto Dunin wykazała się przenikliwością, której nie powstydziliby się obecni i kolejni członkowie komisji śledczych. Dlatego, droga Pani, szczerze podziwiam za otwarty, piękny umysł i dociekliwość godną Antoniego Macierewicza. Każda lizuska i lizus muszą być napiętnowani. Jak Pani na to wpadła, że co dwa tygodnie (piszę "Drugą płeć" gościnnie) w wielkiej tajemnicy, w czarnych okularach i czapce nasuniętej głęboko na czoło (w lecie ryzykuję i jadę bez czapki) wjeżdżam windą towarową, żeby mnie nikt nie zobaczył, na 26. piętro jednego z budynków w centrum Warszawy. Wchodzę do ciemnego pokoju bez okien i tam jestem poddawana bezwzględnej indoktrynacji. Albo Balcerowicz, albo Harpia dla Krystyny Feldman. Kazimiera Szczuka, ale tylko wówczas, gdy jej przyłożę za komercję. No, Nelly Rokita może być, bo stoi po słusznej, czyli prawicowej stronie. Nawet się ucieszyłam; stracę robotę, to może uda mi się zostać damą dworu przyszłej premierowej. Tak mniej więcej od dziesięciu lat wygląda łamanie mojego charakteru.
Ma więc Pani rację, gdy pisze o mnie w "Wysokich Obcasach", żem biedna, koniunkturalna i że dużej klasy ze mnie lawirantka. Że nie mam prawa zadawać pytania: po co jest na świecie Krystyna Feldman? Chociaż wydawało mi się, że Pani także spodoba się to zawołanie, z natury swej stricte metaforyczne. Czyż nie mogłam wymagać od osoby tak wykształconej i wyrobionej jak Pani, by chwyciła w lot, o co w tym chodzi? Moja wina, moja bardzo wielka wina. Biję się w piersi i posypuję głowę popiołem za to, że nie rozumiem, dlaczego tyle w Pani złości i zacietrzewienia. Pewnie ma Pani jakieś kłopoty? Ja natrafiłam na pierwszy z brzegu. Na nieumiejętność odczytywania przez Panią anafory, czyli zjawiska składniowego, które polega na użyciu w tekście form zaimkowych w celu uniknięcia powtórzeń tych samych wyrażeń nominalnych. Skomplikowane? Może chociaż z tego powodu porówna Pani swoje słowa z tymi zamieszczonymi w moim felietonie "Harpie 2004", o których zresztą pisze Pani, że "to takie doroczne namaszczenie w felietonie we >>Wprost<< na fajną kobietę". Na marginesie, trzymając się Pani słownictwa, dwa razy z rzędu namaściłam "Wysokie Obcasy".
A więc Krystyna Feldman nie dostała tego wyróżnienia za to, że - jak Pani pisze - nie ma lodówki oraz za kupowanie sobie każdego dnia pięciu plasterków szynki. Ale - i tu cytuję siebie - nie tylko za wspaniałą kreację, jaką stworzyła, wcielając się w postać Nikifora Krynickiego i inne wybitne role. Nie za swoją żywotność i sympatię, jaką się cieszy. Ale za swój imponujący stosunek do rzeczywistości. Za efektowne [to metafora, nie czuje Pani tego, prawda?] zrobienie użytku z czasów transformacji. Jej teoria braku sensu posiadania lodówki: dlaczego mam się jej podporządkować i dawać tyranizować, skoro nie żyje już w czasach, w których trzeba zamrażać całego cielaka. Wystarczy każdego dnia kupić pięć plasterków szynki. To się nazywa ekonomiczna wolność. To się nazywa być, a nie mieć. To także najlepsza recenzja dla profesora Balcerowicza. Nie ma wątpliwości co do tego, że ona sama jest na tym świecie po to, by przekazać nam jego "szlachetną, mądrą i co najważniejsze, niezagraconą wizję". Koniec cytatu. Nie rozumie Pani tego, prawda? Nie wie Pani, który rzeczownik zastępuje zaimek "jego"? Wyjaśniam. Idzie o świat, a nie o Balcerowicza. W swym gwałtownym uczuciu do mnie przeoczyła Pani, że przymiotniki szlachetny, mądry i niezagracony nie dotyczą (co zresztą wcale nie znaczy, że i w tym kontekście nie byłyby one prawdziwe) profesora Balcerowicza, ale świata Krystyny Feldman. Pewnie dlatego nadal szarpie mnie Pani za drugą łydkę. Odnoszę wrażenie, że w świecie pomówień i w imię swoistej emancypacyjnej poprawności czuje się Pani jak pirania w wodzie. Osłabia mnie Pani, gdy czytam, że w tym wszystkim szło o to, aby biografia aktorki stała się obowiązującą definicją wolnorynkowej idei. Pisze Pani "pewnie więc każdy z piszących [jak rozumiem, w tygodniku "Wprost"] musi przed jednym z tych złotych cielców się pokłonić. I biedna Domagalik stara się, jak może. Miał być mądry i szlachetny Balcerowicz, ale jak go upchnąć. Jakkolwiek, choćby bez krztyny sensu?". Znowu ma Pani rację, to jest bez sensu, i znowu anafora się kłania. Swoją drogą, skąd te wszystkie podejrzenia - zna to Pani z autopsji?
"Po tych absurdach nie dziwimy się i następnym nagrodom Harpii, na przykład dla Szczuki za to, że dodała do feminizmu to, czego do tej pory feministki bały się jak diabeł święconej wody - komercję. A jednak komercja!". Dunin górą. Tyle tylko, że wcześniej było tak - Szczuka dostaje Harpię 2004, ponieważ "swoją niepokorą, niezgodą na obyczajową głupotę (tu ewidentnie podlizuję się prawicy, prawda?) i zaangażowaniem w to, o czym mówi i jak mówi, sprawia, że "feminizm staje się u nas pojęciem publicznie dyskutowanym". Mam dla Pani jeszcze jedną fantastyczną wiadomość. W miesięczniku "Pani", któremu szefuję, właśnie ukaże się mój wywiad z księdzem. Dobrze mieć kogoś na górze. A na razie kończę i pędzę w kierunku windy, która zawiezie mnie na 26. piętro. Szefie, błagam o litość, żeby tak zaraz do spowiedzi...
Ma więc Pani rację, gdy pisze o mnie w "Wysokich Obcasach", żem biedna, koniunkturalna i że dużej klasy ze mnie lawirantka. Że nie mam prawa zadawać pytania: po co jest na świecie Krystyna Feldman? Chociaż wydawało mi się, że Pani także spodoba się to zawołanie, z natury swej stricte metaforyczne. Czyż nie mogłam wymagać od osoby tak wykształconej i wyrobionej jak Pani, by chwyciła w lot, o co w tym chodzi? Moja wina, moja bardzo wielka wina. Biję się w piersi i posypuję głowę popiołem za to, że nie rozumiem, dlaczego tyle w Pani złości i zacietrzewienia. Pewnie ma Pani jakieś kłopoty? Ja natrafiłam na pierwszy z brzegu. Na nieumiejętność odczytywania przez Panią anafory, czyli zjawiska składniowego, które polega na użyciu w tekście form zaimkowych w celu uniknięcia powtórzeń tych samych wyrażeń nominalnych. Skomplikowane? Może chociaż z tego powodu porówna Pani swoje słowa z tymi zamieszczonymi w moim felietonie "Harpie 2004", o których zresztą pisze Pani, że "to takie doroczne namaszczenie w felietonie we >>Wprost<< na fajną kobietę". Na marginesie, trzymając się Pani słownictwa, dwa razy z rzędu namaściłam "Wysokie Obcasy".
A więc Krystyna Feldman nie dostała tego wyróżnienia za to, że - jak Pani pisze - nie ma lodówki oraz za kupowanie sobie każdego dnia pięciu plasterków szynki. Ale - i tu cytuję siebie - nie tylko za wspaniałą kreację, jaką stworzyła, wcielając się w postać Nikifora Krynickiego i inne wybitne role. Nie za swoją żywotność i sympatię, jaką się cieszy. Ale za swój imponujący stosunek do rzeczywistości. Za efektowne [to metafora, nie czuje Pani tego, prawda?] zrobienie użytku z czasów transformacji. Jej teoria braku sensu posiadania lodówki: dlaczego mam się jej podporządkować i dawać tyranizować, skoro nie żyje już w czasach, w których trzeba zamrażać całego cielaka. Wystarczy każdego dnia kupić pięć plasterków szynki. To się nazywa ekonomiczna wolność. To się nazywa być, a nie mieć. To także najlepsza recenzja dla profesora Balcerowicza. Nie ma wątpliwości co do tego, że ona sama jest na tym świecie po to, by przekazać nam jego "szlachetną, mądrą i co najważniejsze, niezagraconą wizję". Koniec cytatu. Nie rozumie Pani tego, prawda? Nie wie Pani, który rzeczownik zastępuje zaimek "jego"? Wyjaśniam. Idzie o świat, a nie o Balcerowicza. W swym gwałtownym uczuciu do mnie przeoczyła Pani, że przymiotniki szlachetny, mądry i niezagracony nie dotyczą (co zresztą wcale nie znaczy, że i w tym kontekście nie byłyby one prawdziwe) profesora Balcerowicza, ale świata Krystyny Feldman. Pewnie dlatego nadal szarpie mnie Pani za drugą łydkę. Odnoszę wrażenie, że w świecie pomówień i w imię swoistej emancypacyjnej poprawności czuje się Pani jak pirania w wodzie. Osłabia mnie Pani, gdy czytam, że w tym wszystkim szło o to, aby biografia aktorki stała się obowiązującą definicją wolnorynkowej idei. Pisze Pani "pewnie więc każdy z piszących [jak rozumiem, w tygodniku "Wprost"] musi przed jednym z tych złotych cielców się pokłonić. I biedna Domagalik stara się, jak może. Miał być mądry i szlachetny Balcerowicz, ale jak go upchnąć. Jakkolwiek, choćby bez krztyny sensu?". Znowu ma Pani rację, to jest bez sensu, i znowu anafora się kłania. Swoją drogą, skąd te wszystkie podejrzenia - zna to Pani z autopsji?
"Po tych absurdach nie dziwimy się i następnym nagrodom Harpii, na przykład dla Szczuki za to, że dodała do feminizmu to, czego do tej pory feministki bały się jak diabeł święconej wody - komercję. A jednak komercja!". Dunin górą. Tyle tylko, że wcześniej było tak - Szczuka dostaje Harpię 2004, ponieważ "swoją niepokorą, niezgodą na obyczajową głupotę (tu ewidentnie podlizuję się prawicy, prawda?) i zaangażowaniem w to, o czym mówi i jak mówi, sprawia, że "feminizm staje się u nas pojęciem publicznie dyskutowanym". Mam dla Pani jeszcze jedną fantastyczną wiadomość. W miesięczniku "Pani", któremu szefuję, właśnie ukaże się mój wywiad z księdzem. Dobrze mieć kogoś na górze. A na razie kończę i pędzę w kierunku windy, która zawiezie mnie na 26. piętro. Szefie, błagam o litość, żeby tak zaraz do spowiedzi...
Więcej możesz przeczytać w 4/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.