Obozy Millerowski i prezydencki mówią: "Uważajcie z wyciąganiem haków, bo to miecz obosieczny" Zastępczą areną walki stała się komisja śledcza ds. PZU. I wcale nie chodzi o walkę lewicy z prawicą, lecz wewnątrz lewicy. Dowodzą tego ubiegłotygodniowe zeznania przed komisją śledczą ds. PZU. Najpierw wystąpił przed nią sam generał Miller, a potem jego i Aleksandra Kwaśniewskiego zastępowali już niżsi dowódcy - Zdzisław Montkiewicz i Wiesław Kaczmarek.
Miller otwarcie stwierdził, że Kwaśniewski wywierał na jego rząd naciski, by odwołać prezesa PZU Zdzisława Montkiewicza. Na jego miejsce forsował swojego człowieka - Cezarego Stypułkowskiego. Zeznania Millera powinny wywołać burzę. Są przecież dowodem funkcjonowania systemu Prezia (tak nazywano Kwaśniewskiego), w którym prezydent steruje największymi spółkami z udziałem skarbu państwa. Potwierdzają to, co już ustaliła komisja ds. PKN Orlen i co wielokrotnie opisywaliśmy we "Wprost", m.in. w artykule "Pałacowy Zakład Ubezpieczeń" (nr 2/2005). A jednak wokół zeznań Millera zapanowała cisza. To zrozumiałe, bo zeznania Millera uderzają w układ Kwaśniewski - Cimoszewicz - Olejniczak, który ma uratować system Prezia.
- Miller w istocie potwierdził, że między 2001 r. a 2003 r. istniały dwa ośrodki walczące o PZU. Jeden, związany z nim samym, i drugi - pod patronatem Kwaśniewskiego. Oba te obozy walczyły zarówno o wpływy w największym polskim ubezpieczycielu, jak i o to, kto i jak będzie go prywatyzował - ocenia Przemysław Gosiewski, poseł PiS, członek komisji ds. PZU. - Skoro ze strony śledczych padło pytanie o ewentualne sugestie Aleksandra Kwaśniewskiego w tej [PZU] sprawie, nie mogłem zaprzeczyć. Przecież zeznawałem pod przysięgą - mówi "Wprost" Leszek Miller.
Przyjazne kopanie po kostkach
Słowa Millera przed komisją oznaczają znacznie więcej niż potwierdzenie, że o PZU toczyła się wojna. To walka o podzielenie się winą za katastrofę SLD, za system powszechnej korupcji za jego rządów, ale to także wojna o polityczne życie Leszka Millera oraz takich weteranów SLD jak Józef Oleksy. Leszek Miller dał wyraźny sygnał, że członkowie starej gwardii nie dadzą się pogrzebać żywcem. Potwierdzeniem tego była piątkowa konfrontacja przed komisją ds. PZU byłego ministra skarbu Wiesława Kaczmarka i byłego prezesa PZU Zdzisława Montkiewicza. To była po prostu zastępcza konfrontacja Kwaśniewskiego i Millera. - Obozy Millerowski i prezydencki wysyłają do siebie sygnał, przypominając, że sporo o sobie nawzajem wiedzą. Wydają się mówić: "Uważajcie z wyciąganiem haków, bo to miecz obosieczny!" - ocenia Gosiewski.
Historia sporów między Aleksandrem Kwaśniewskim a Leszkiem Millerem jest tak długa jak historia III RP. Obaj politycy pokłócili się już w czerwcu 1989 r. - o strategię postępowania wobec zwycięskiego obozu "Solidarności". Do poważniejszego konfliktu doszło w 1990 r., kiedy to Kwaśniewski wbrew Millerowi popierał Cimoszewicza w wyborach prezydenckich. Spory nasiliły się, gdy Kwaśniewski został prezydentem: w 1997 r. próbował na przykład zablokować nominację Millera na szefa MSWiA. Prawdziwa wojna zaczęła się jednak po tym, jak w 2001 r. Miller został premierem. Od tego czasu, mimo publicznie deklarowanej "szorstkiej przyjaźni z wdziękiem pięknej, sentymentalnej kobiety", wzajemne stosunki przypominały kopanie się po kostkach, a czasem wręcz obijanie po gębach. Przy tym najważniejsza była rywalizacja o wpływy w spółkach skarbu państwa. Miller zyskał zdecydowaną przewagę w pierwszej połowie 2004 r., kiedy szefem resortu skarbu był Zbigniew Kaniewski. Dopiero wymuszona przez Kwaśniewskiego dymisja rządu Millera oznaczała przewagę Kwaśniewskiego.
Okopy Kwaśniewskiego
Ubiegłotygodniowe wystąpienie Millera przed komisją śledczą można uznać za jego odpowiedź na ostatnią ofensywę polityczną Pałacu Prezydenckiego. Zaczęło się od próby budowy centrolewicowej formacji grzebiącej podziały na Polskę postsolidarnościową i postkomunistyczną, co - jak wspomina lider PiS Jarosław Kaczyński - Kwaśniewski i Adam Michnik planowali już w 1989 r. Żałosny rezultat tych działań można obecnie oglądać w postaci dogorywającej Partii Demokratycznej, w której geniusz przestała już nawet wierzyć "Gazeta Wyborcza".
Kwaśniewskiemu pozostało okopać się na postkomunistycznej lewicy i pokierować z tylnego siedzenia balansującym na granicy progu wyborczego SLD. Strategia była prosta: pozbyć się realnych konkurentów do władzy w sojuszu, czyli Leszka Millera i Józefa Oleksego, postawić na czele partii w pełni sterowalnych Wojciecha Olejniczaka i Grzegorza Napieralskiego, wreszcie namówić do startu w wyborach prezydenckich Włodzimierza Cimoszewicza, gwarantującego przedłużenie obecnej prezydentury i uratowanie Prezia i jego układu.
Obecnie Kwaśniewski, rękami Olejniczaka, próbuje wyeliminować Millera i innych weteranów SLD z list wyborczych do Sejmu. To element inspirowanego przez prezydenta festiwalu rzekomego odcinania się sojuszu od złej przeszłości. Na niedawnej konwencji wyborczej Włodzimierza Cimoszewicza nowy szef SLD Olejniczak ogłosił: "Nie mam przemówienia. Przemówienia zostały w szufladach Leszka Millera, Krzysztofa Janika i Józefa Oleksego. Takiego SLD już nie ma". To oczywiście tylko zasłona dymna, bo w czym SLD Kwaśniewskiego i Olejniczaka jest lepszy od SLD Millera i Oleksego? Tym bardziej że dla Kwaśniewskiego Olejniczak jest pionkiem w grze. - Gdy przyszedłem do Pałacu Prezydenckiego z propozycją objęcia posady ministra rolnictwa przez Olejniczaka, prezydent zareagował powściągliwie. Gdyby więc Wojtek chciał się teraz odciąć ode mnie, musiałby się w znacznej mierze odciąć od samego siebie - przypomina Miller. W sojuszu "odcinanie się od siebie" to jednak żadna nowość. Trójca Kwaśniewski - Cimoszewicz - Olejniczak właśnie się od siebie odcina.
Plan Millera
Starym działaczom SLD Wojciech Olejniczak stawia ultimatum: albo Miller, Oleksy czy Kurczuk wystartują do Senatu, albo nie wystartują w ogóle. Czy jednak Olejniczak ma dość sił, by to przeforsować? - Nikt oficjalnie nie przedstawił mi takiej propozycji. Otwarcie mówię, że start do Senatu mnie nie interesuje. Zgodziłem się kandydować do Sejmu z ostatniego miejsca w Łodzi, uzyskałem rekomendację rady wojewódzkiej sojuszu w tym mieście. Liczę, że kierownictwo partii to uszanuje - mówi "Wprost" Leszek Miller. Z tym uszanowaniem może być jednak różnie, o czym przekonał się były mazowiecki baron sojuszu Jacek Zdrojewski. Na żądanie Olejniczaka (czytaj: Kwaśniewskiego) musiał on ustąpić pierwszeństwa na liście Ryszardowi Kaliszowi. Ostatecznie Zdrojewski przeszedł do Samoobrony. Miller to jednak nie Zdrojewski. Tym bardziej że nie chodzi tylko o miejsce na liście wyborczej, lecz także o podział odpowiedzialności za kapitalizm polityczny za rządów SLD (w tym Millera). Miller ma też powód, by odwdzięczyć się Kwaśniewskimu za robienie z niego czarnego Piotrusia, za przejęcie jego ludzi (na przykład Olejniczaka i Napieralskiego), za próbę przeżycia właśnie kosztem Millera.
Miller jest zbyt wytrawnym i zdeterminowanym graczem, by nabrać się na triki Kwaśniewskiego. Jego plan na najbliższe miesiące to wejść do Sejmu i czekać na czas sprzyjający ponownej politycznej ofensywie, czyli odwojowaniu SLD. A Miller wielokrotnie już pokazał, że umie czekać i potrafi walczyć o swoje.
Więcej możesz przeczytać w 29/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.