Po "Kodzie Leonarda", legendzie o Marii Magdalenie jako prawowitej żonie Jezusa, Dan Brown pisze powieść o spisku masońskim To dzięki niemu setki tysięcy turystów podążają do konwentu Santa Maria delle Grazie w Mediolanie, w którego refektarzu znajduje się namalowany temperą na gipsie słynny obraz mistrza Leonarda "Ostatnia Wieczerza" z 1498 r. Odwiedzają też paryski Luwr i kościół Saint-Sulpice, katedrę westminsterską i kościół templariuszy The Temple w Londynie oraz pełną wolnomularskiej symboliki kaplicę Rosslyn w Szkocji. Sprawcą tego zamieszania jest Dan Brown, dziś drugi pod względem poczytności (po J.K. Rowling) pisarz na świecie. Tę pozycję zawdzięcza opublikowanej w marcu 2003 r. książce "Kod Leonarda da Vinci", która rozeszła się dotychczas w nakładzie 25 mln egzemplarzy, została przetłumaczona na ponad 40 języków i przyniosła autorowi sławę i fortunę szacowaną na 140 mln dolarów.
Ubocznym efektem sukcesu Browna jest nie tylko turystyka śladami bohaterów książki, ale też fala literatury skupiającej się na dekodowaniu kodu da Vinci. Za 6 mln dolarów wytwórnia Sony Pictures nabyła prawa do ekranizacji książki i jej realizację powierzyła hollywoodzkiemu supermajstrowi Ronowi Howardowi ("Apollo 13", "Piękny umysł, "Cinderella Man"). W głównych rolach zobaczymy Toma Hanksa, Audrey Tautou i Jeana Reno.
Miary powodzenia Browna dopełnia to, że na listy książkowych przebojów powróciły trzy jego wcześniejsze powieści: "Cyfrowa twierdza", "Zwodniczy punkt", a przede wszystkim "Anioły i demony", które ostatnio napędziły Watykanowi osobliwych gości. Łatwo ich odróżnić od zwykłych pielgrzymów, bo godzinami wpatrują się w rzeźby Giana Lorenzo Berniniego, szukając w nich zaszyfrowanych przez artystę informacji o XVII-wiecznym spisku przeciw Kościołowi rzymskokatolickiemu.
Ewangelia według nawiedzonych
Wątpliwe jest, by sukces i kontrowersje wokół "Kodu Leonarda da Vinci" i kluczowego wątku Marii Magdaleny jako żony Jezusa i matki jego dziecka były efektem jakiejś wyrafinowanej kalkulacji ze strony Dana Browna. Tajne kody, szyfry i symbole były od dziecka pasją 41-letniego pisarza z New Hampshire, wcześniej nauczyciela języka angielskiego. Brown jest zręcznym rzemieślnikiem, umie konstruować zgrabne sensacyjne intrygi, a z uwagi na ambicje i zakres tematów został określony mianem Umberta Eco w wersji light.
W swej czwartej powieści, "Kod Leonarda da Vinci", Brownowi udało się chwycić za gardło ducha naszych czasów. Czasów, w których rozkwit teorii spiskowych idzie w parze z feministycznym rewizjonizmem religijnym oraz atawistyczną agresją wobec Kościoła katolickiego. Patronuje więc "Kodowi Leonarda da Vinci" typowa dla lewicowców niechęć do Watykanu, a w szczególności cenionej przez papieża Jana Pawła II prałatury Opus Dei (tu opisanej bez żenady jako organizacja zbrodnicza o mafijnym charakterze).
Kluczowy dla zrozumienia genezy "Kodu Leonarda da Vinci" jest bestseller Michaela Baigenta, Richarda Leigh i Henry'ego Lincolna "Święty Graal, święta krew" z 1982 r.. Na feministycznym froncie książka Browna jest zbieżna z literacką twórczością badaczek Biblii z tytułami profesorskimi w rodzaju Karen L. King z Harvard Divinity School ("The Gospel of Mary of Magdala: Jesus and the First Woman Apostle"; "Ewangelia według Marii Magdaleny: Jezus i pierwsza kobieta apostoł") czy Elaine Pagel z uniwersytetu Princeton ("Beyond Belief: The Secret Gospel of Thomas"; "Poza wiarą: tajemna ewangelia Tomasza"). Biblistki feministki swoje hipotezy, zwłaszcza te dotyczące roli Marii Magdaleny w życiu Jezusa, opierają głównie na tekstach wywodzących się z innych bliskowschodnich tradycji sekciarskich: gnostyckich ewangelii odnalezionych w Nag Hammadi w Egipcie w 1945 r. i zwojach esseńczyków z Qumran nad Morzem Martwym, ocalałych z rzymskiego pogromu w 70 r. n.e. Co do Baigenta i spółki, ich zaplecze źródłowe jest już o wiele mniej wiarygodne. Całe ich misterne śledztwo i wynikająca z niego alternatywna wersja historii wywodzą się - jak się niedawno okazało - z fałszywki o nazwie "Dossier secrets". Tę zaś sfabrykował i zdeponował w paryskiej Bibliotece Narodowej nieżyjący już Pierre Plantard. Plantard roił, że jest potomkiem królewskiej dynastii Merowingów, rządzącej Francją we wczesnym średniowieczu, w której żyłach płynęła ponoć krew urodzonego w Prowansji dziecka Jezusa i Marii Magdaleny. Nie trzeba dodawać, że zręcznie zarzucona na Anglików przynęta okazała się nadspodziewanie skuteczna.
M jak mistyfikacja
Tym, co łączy Browna i wszystkie inspirujące go książki, jest wiara, że po soborze w Nicei w 325 r., od kiedy pod rządami cesarza Konstantyna chrześcijaństwo stało się religią państwową w Cesarstwie Rzymskim, zdominowany przez mężczyzn Kościół zrobił wszystko, by zatrzeć pamięć o Marii Magdalenie jako żonie Jezusa, apostole i pierwszym naocznym świadku cudu zmartwychwstania. Jej degradację przypieczętowało kazanie papieża Grzegorza Wielkiego w 591 r., który uznał ją za ladacznicę. W 1969 r. Kościół oficjalnie uznał tę średniowieczną interpretację ewangelii za błąd. Nikt tego jednak nie raczył zauważyć, bo obok rodziła się o wiele bardziej atrakcyjna i romantyczna teoria o podróży brzemiennej Marii Magdaleny do Prowansji, o świętej dynastii Merowingów, a wreszcie o sekretnym i nieuchwytnym Prieure de Sion, który po zabójstwie ostatniego merowińskiego władcy Dagoberta II w 679 r. stał się potężnym opiekunem Chrystusowej linii rodowej. A po zdobyciu Jerozolimy podczas pierwszej wyprawy krzyżowej powołał do życia zakon rycerski templariuszy jako swe zbrojne ramię.
W jednym z dokumentów zamieszczonych w sprokurowanym przez Plantarda dossier jest lista nazwisk wielkich mistrzów Prieure de Sion, wśród których, obok przedstawicieli wielkich rodów i luminarzy kultury, znajdujemy m.in. Leonarda da Vinci. To bezsporny dowód dla miłośników spisków, że na obrazie przedstawiającym Ostatnią Wieczerzę zasiadający po prawicy Jezusa, gładko wygolony apostoł to nie święty Jan - jak twierdzą kościelna tradycja i tępi historycy sztuki - lecz Maria Magdalena. A cała kompozycja centralnych postaci nieprzypadkowo układa się w wielką literę M.
Czarodzieje kontra masoni
Dan Brown z dużą dezynwolturą i - jeśli przyrównamy go do Umberta Eco - w sposób raczej prostacki eksploatuje graalowo-templariuszowy matecznik spiskowych teorii. Napisał udaną książkę dla masowego czytelnika, ale chyba w najśmielszych snach nie marzył o tak ogromnym sukcesie. Bo bezprecedensową skalę owego sukcesu wyznaczyła nie tyle literacka wartość "Kodu Leonarda da Vinci", który jest lekturą czysto wagonowo-plażową, ile śmiertelnie poważny jej odbiór przez znaczną część czytelników - jako ukrytą pod płaszczykiem kryminału prawdziwą historię walki sił dobra z kłamstwem, na którego straży stoi od wieków Kościół rzymskokatolicki.
Autorowi "Aniołów i demonów" nie spędza snu z oczu to, że został uznany za "wtajemniczonego", a jego książka nieodwołalnie wpisała się w kontekst opisanej przez niego teorii spiskowej. Wręcz przeciwnie, bo daje mu to dobrą pozycję startową do rywalizacji z J.K. Rowling. Autorka książek o Harrym Potterze właśnie firmuje rekordowy, 10-milionowy pierwszy nakład szóstej części cyklu, "Harry Potter and the Half-Blood Prince". Brown, idąc za ciosem, szykuje natomiast następnego pewniaka. Będzie to powieść "The Solomon Key", rzecz o spisku masońskim. Kluczem do zagadki, sięgającej biblijnych czasów budowy świątyni Salomona przez patrona wolnomularzy Hirama Abifa, będzie zakodowany (i nie do końca rozszyfrowany) tekst znajdujący się na wykonanej przed piętnastu laty (na zamówienie CIA) przez Jima Sanborna rzeźbie Kryptos, której replika znajduje się w Hirshhorn Museum w Waszyngtonie. To już trąci nie tylko masonami, ale wręcz iluminatami i Nowym Porządkiem Świata (New World Order), którego fundamentami będą jeden globalny rząd, jedna korporacyjna gospodarka, jedna waluta i jeden Kościół Lucyfera.
Jako że w kręgach teoretyków spiskowych kotłuje się dziś jak w ogarniętym pożarem wariatkowie (a wszystko dlatego, że ich zdaniem, rządy Georga W. Busha i jego zauszników to preludium przed nastaniem owego Nowego Porządku Świata), sukces nowej książki Browna jest murowany.
Miary powodzenia Browna dopełnia to, że na listy książkowych przebojów powróciły trzy jego wcześniejsze powieści: "Cyfrowa twierdza", "Zwodniczy punkt", a przede wszystkim "Anioły i demony", które ostatnio napędziły Watykanowi osobliwych gości. Łatwo ich odróżnić od zwykłych pielgrzymów, bo godzinami wpatrują się w rzeźby Giana Lorenzo Berniniego, szukając w nich zaszyfrowanych przez artystę informacji o XVII-wiecznym spisku przeciw Kościołowi rzymskokatolickiemu.
Ewangelia według nawiedzonych
Wątpliwe jest, by sukces i kontrowersje wokół "Kodu Leonarda da Vinci" i kluczowego wątku Marii Magdaleny jako żony Jezusa i matki jego dziecka były efektem jakiejś wyrafinowanej kalkulacji ze strony Dana Browna. Tajne kody, szyfry i symbole były od dziecka pasją 41-letniego pisarza z New Hampshire, wcześniej nauczyciela języka angielskiego. Brown jest zręcznym rzemieślnikiem, umie konstruować zgrabne sensacyjne intrygi, a z uwagi na ambicje i zakres tematów został określony mianem Umberta Eco w wersji light.
W swej czwartej powieści, "Kod Leonarda da Vinci", Brownowi udało się chwycić za gardło ducha naszych czasów. Czasów, w których rozkwit teorii spiskowych idzie w parze z feministycznym rewizjonizmem religijnym oraz atawistyczną agresją wobec Kościoła katolickiego. Patronuje więc "Kodowi Leonarda da Vinci" typowa dla lewicowców niechęć do Watykanu, a w szczególności cenionej przez papieża Jana Pawła II prałatury Opus Dei (tu opisanej bez żenady jako organizacja zbrodnicza o mafijnym charakterze).
Kluczowy dla zrozumienia genezy "Kodu Leonarda da Vinci" jest bestseller Michaela Baigenta, Richarda Leigh i Henry'ego Lincolna "Święty Graal, święta krew" z 1982 r.. Na feministycznym froncie książka Browna jest zbieżna z literacką twórczością badaczek Biblii z tytułami profesorskimi w rodzaju Karen L. King z Harvard Divinity School ("The Gospel of Mary of Magdala: Jesus and the First Woman Apostle"; "Ewangelia według Marii Magdaleny: Jezus i pierwsza kobieta apostoł") czy Elaine Pagel z uniwersytetu Princeton ("Beyond Belief: The Secret Gospel of Thomas"; "Poza wiarą: tajemna ewangelia Tomasza"). Biblistki feministki swoje hipotezy, zwłaszcza te dotyczące roli Marii Magdaleny w życiu Jezusa, opierają głównie na tekstach wywodzących się z innych bliskowschodnich tradycji sekciarskich: gnostyckich ewangelii odnalezionych w Nag Hammadi w Egipcie w 1945 r. i zwojach esseńczyków z Qumran nad Morzem Martwym, ocalałych z rzymskiego pogromu w 70 r. n.e. Co do Baigenta i spółki, ich zaplecze źródłowe jest już o wiele mniej wiarygodne. Całe ich misterne śledztwo i wynikająca z niego alternatywna wersja historii wywodzą się - jak się niedawno okazało - z fałszywki o nazwie "Dossier secrets". Tę zaś sfabrykował i zdeponował w paryskiej Bibliotece Narodowej nieżyjący już Pierre Plantard. Plantard roił, że jest potomkiem królewskiej dynastii Merowingów, rządzącej Francją we wczesnym średniowieczu, w której żyłach płynęła ponoć krew urodzonego w Prowansji dziecka Jezusa i Marii Magdaleny. Nie trzeba dodawać, że zręcznie zarzucona na Anglików przynęta okazała się nadspodziewanie skuteczna.
M jak mistyfikacja
Tym, co łączy Browna i wszystkie inspirujące go książki, jest wiara, że po soborze w Nicei w 325 r., od kiedy pod rządami cesarza Konstantyna chrześcijaństwo stało się religią państwową w Cesarstwie Rzymskim, zdominowany przez mężczyzn Kościół zrobił wszystko, by zatrzeć pamięć o Marii Magdalenie jako żonie Jezusa, apostole i pierwszym naocznym świadku cudu zmartwychwstania. Jej degradację przypieczętowało kazanie papieża Grzegorza Wielkiego w 591 r., który uznał ją za ladacznicę. W 1969 r. Kościół oficjalnie uznał tę średniowieczną interpretację ewangelii za błąd. Nikt tego jednak nie raczył zauważyć, bo obok rodziła się o wiele bardziej atrakcyjna i romantyczna teoria o podróży brzemiennej Marii Magdaleny do Prowansji, o świętej dynastii Merowingów, a wreszcie o sekretnym i nieuchwytnym Prieure de Sion, który po zabójstwie ostatniego merowińskiego władcy Dagoberta II w 679 r. stał się potężnym opiekunem Chrystusowej linii rodowej. A po zdobyciu Jerozolimy podczas pierwszej wyprawy krzyżowej powołał do życia zakon rycerski templariuszy jako swe zbrojne ramię.
W jednym z dokumentów zamieszczonych w sprokurowanym przez Plantarda dossier jest lista nazwisk wielkich mistrzów Prieure de Sion, wśród których, obok przedstawicieli wielkich rodów i luminarzy kultury, znajdujemy m.in. Leonarda da Vinci. To bezsporny dowód dla miłośników spisków, że na obrazie przedstawiającym Ostatnią Wieczerzę zasiadający po prawicy Jezusa, gładko wygolony apostoł to nie święty Jan - jak twierdzą kościelna tradycja i tępi historycy sztuki - lecz Maria Magdalena. A cała kompozycja centralnych postaci nieprzypadkowo układa się w wielką literę M.
Czarodzieje kontra masoni
Dan Brown z dużą dezynwolturą i - jeśli przyrównamy go do Umberta Eco - w sposób raczej prostacki eksploatuje graalowo-templariuszowy matecznik spiskowych teorii. Napisał udaną książkę dla masowego czytelnika, ale chyba w najśmielszych snach nie marzył o tak ogromnym sukcesie. Bo bezprecedensową skalę owego sukcesu wyznaczyła nie tyle literacka wartość "Kodu Leonarda da Vinci", który jest lekturą czysto wagonowo-plażową, ile śmiertelnie poważny jej odbiór przez znaczną część czytelników - jako ukrytą pod płaszczykiem kryminału prawdziwą historię walki sił dobra z kłamstwem, na którego straży stoi od wieków Kościół rzymskokatolicki.
Autorowi "Aniołów i demonów" nie spędza snu z oczu to, że został uznany za "wtajemniczonego", a jego książka nieodwołalnie wpisała się w kontekst opisanej przez niego teorii spiskowej. Wręcz przeciwnie, bo daje mu to dobrą pozycję startową do rywalizacji z J.K. Rowling. Autorka książek o Harrym Potterze właśnie firmuje rekordowy, 10-milionowy pierwszy nakład szóstej części cyklu, "Harry Potter and the Half-Blood Prince". Brown, idąc za ciosem, szykuje natomiast następnego pewniaka. Będzie to powieść "The Solomon Key", rzecz o spisku masońskim. Kluczem do zagadki, sięgającej biblijnych czasów budowy świątyni Salomona przez patrona wolnomularzy Hirama Abifa, będzie zakodowany (i nie do końca rozszyfrowany) tekst znajdujący się na wykonanej przed piętnastu laty (na zamówienie CIA) przez Jima Sanborna rzeźbie Kryptos, której replika znajduje się w Hirshhorn Museum w Waszyngtonie. To już trąci nie tylko masonami, ale wręcz iluminatami i Nowym Porządkiem Świata (New World Order), którego fundamentami będą jeden globalny rząd, jedna korporacyjna gospodarka, jedna waluta i jeden Kościół Lucyfera.
Jako że w kręgach teoretyków spiskowych kotłuje się dziś jak w ogarniętym pożarem wariatkowie (a wszystko dlatego, że ich zdaniem, rządy Georga W. Busha i jego zauszników to preludium przed nastaniem owego Nowego Porządku Świata), sukces nowej książki Browna jest murowany.
Więcej możesz przeczytać w 29/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.