Chiny produkują, Ameryka kupuje, świat boi się kryzysu
Między Stanami Zjednoczonymi a Chinami toczy się wielka gra zatytułowana "Kto pierwszy spanikuje we wzajemnych stosunkach gospodarczych". Jej wynik może być poważniejszy w skutkach niż epidemia azjatyckiej ptasiej grypy. Zachorować może niemal cały świat. By zrozumieć zasady amerykańsko-chińskiej gry, trzeba się cofnąć nieco ponad 30 lat - do historycznej podróży prezydenta Richarda Nixona do Chin, kraju, który wówczas ledwie wkroczył w XX wiek i był odizolowany od świata. Gdy w latach 80. ubiegłego wieku Komunistyczna Partia Chin pod wodzą Deng Xiaopinga postanowiła dokonać mariażu autorytaryzmu politycznego z gospodarką rynkową, amerykańskie firmy przebojem weszły na chiński rynek, mając błogosławieństwo rządu USA. Stały się wówczas pionierami produkcji poza Stanami Zjednoczonymi i reimportu wytworzonych tam produktów do kraju (co Europejczycy nazywają teraz "delokalizacją"). Gdy w latach 90. dzięki upowszechnieniu komputerów nastąpił postęp w technikach produkcyjnych, amerykańskie firmy miały już opanowane Chiny. Europa nie zdawała sobie sprawy, co za chwilę stanie się w tym kraju. Dziś amerykańskie korporacje potrafią z central w USA kierować produkcją (i kontrolować ją) na obszarze całych Chin, jednak nie do końca. Chiny stały się bowiem gospodarczym lewiatanem i są powiązane ze Stanami Zjednoczonymi tak silnymi i złożonymi więziami ekonomicznymi, że ich rozluźnienie z finansowego punktu widzenia oznaczałoby dla Ameryki sądny dzień.
Amerykańskie made in China
Chiny wręcz zmuszały amerykańskie firmy do angażowania się u siebie, tworząc na przykład strefy przedsiębiorczości, w których istniała swoboda obrotu ziemią i niskie podatki (nie mówiąc o gwarantowanej sile roboczej za płace stanowiące odsetek płac w USA). Aktywność umożliwiły nowe techniki produkcyjne, które pozwoliły wytwarzać w Chinach zarówno produkty zaawansowane technologicznie (klasy high-end), bardzo wysokiej jakości, jak i produkty niezaawansowane (klasy lowend), na przykład chipy komputerowe i zabawki plastikowe - przyzwoitej jakości. Chińskie połączenie politycznego autorytaryzmu z nowoczesną polityką otwartych drzwi okazało się nadzwyczaj funkcjonalne.
Obecnie deficyt USA w handlu z Chinami wynosi około 200 mld USD rocznie. Eksport z Chin do USA jest jednak specyficzny, gdyż w 100 proc. obejmuje produkty wytwarzane przez amerykańskie firmy działające na chińskim rynku. Chinom handel ten przynosi nadwyżkę dolarową, którą ponownie wprowadzają do obiegu w Stanach Zjednoczonych w postaci nabywanych tam obligacji. Deficyt budżetowy USA (zbliżający się do 500 mld USD) jest więc ubezpieczony przez chińską nadwyżkę dolarową zarobioną na amerykańskich firmach sprzedających w Stanach Zjednoczonych to, co wyprodukowały w Chinach. W 2004 roku nastąpił przepływ około 200 mld USD z Chin do USA, zabezpieczając amerykański dług państwowy (w 2005 r. przepływ ten będzie jeszcze wyższy).
Chwycił Chińczyk Amerykanina...
Wskutek przenoszenia produkcji do Chin w USA zmniejsza się liczba miejsc pracy, spadają również amerykańskie przychody budżetowe. Amerykańscy konsumenci korzystają jednak na takiej delokalizacji, gdyż otrzymują tańsze produkty. Ponadto znaczny zakup przez Chiny amerykańskich obligacji pozwala utrzymać niskie stopy procentowe w Stanach Zjednoczonych. Oczywiście, niższe stopy pozwalają Amerykanom zaciągać większe długi - pod zastaw nieruchomości, na kartach kredytowych i w formie kredytów mieszkaniowych. Szacuje się, że dziś w USA przeciętny dług obciążający gospodarstwo domowe sięgnął 100 tys. USD, niemal podwajając się od 1990 r. Każde gospodarstwo domowe jest ponadto zadłużone przez karty kredytowe na ponad 9 tys. USD.
Stale powiększające się długi sprawiły, że oba państwa wręcz uzależniły się od siebie. USA są największym odbiorcą chińskich towarów, bez Amerykanów chińska gospodarka obróciłaby się w gruzy, Chiny stały się największym wierzycielem Stanów Zjednoczonych. Nierównowaga w handlu zagranicznym USA i ich dług wewnętrzny osłabiły dolara, co zmniejsza wartość obligacji, które mają Chiny (gdyż są warte mniej, kiedy zostają wykupione w dolarach), i powoduje, że przyszłe zakupy amerykańskich obligacji wydają się mniej atrakcyjne.
Żadna ze stron nie może się wywikłać z wzajemnych zależności bez poniesienia konsekwencji. Jeśli USA zaczną kupować mniej chińskich produktów, spowoduje to podniesienie kosztów życia amerykańskich obywateli, co byłoby bardzo niebezpieczne ze względu na ich wielkie zadłużenie. Jeśli z kolei Chiny wezmą odwet i przeliczą amerykański dług wobec nich na mocniejsze euro, to ryzykują wywołanie kryzysu finansowego w USA, który... odbije się negatywnie na chińskiej koniunkturze.
Wielka gra
Administracja Busha wywiera na Chiny presję, by dokonały rewaluacji juana. Nawet gdyby Chiny na to przystały, jeśli rewaluacja nie będzie poważna (50 proc. lub więcej, czego nie bierze się pod uwagę), będzie miała niewielkie znaczenie dla przywrócenia równowagi w chińsko-amerykańskiej wymianie handlowej. USA chciałyby również wyegzekwować od Chin przestrzeganie podstawowych praw pracowniczych i stosowanie się do zobowiązań, które ten kraj przyjął w 2001 r. podczas akcesji do Światowej Organizacji Handlu (WTO). Zwiększyłoby to oczywiście koszty pracy w Chinach, a więc podniosłoby ceny chińskich towarów. Na razie rząd chiński jest głuchy na takie sugestie USA i innych krajów świata.
Finansowa nierównowaga w stosunkach gospodarczych Chin i USA zagraża tym państwom. Obu zagraża gwałtowny kryzys: w Stanach Zjednoczonych na rynku nieruchomości, w Chinach na skutek niemożliwego do utrzymania wzrostu gospodarczego. Możliwy jest również kryzys w innych częściach świata. W maju 2005 r. wywiadownia gospodarcza Economist Intelligence Unit ostrzegła przed nadmiernymi inwestycjami w Chinach. Okazuje się, że około 30 proc. pożyczek zaciągniętych w chińskich bankach jest nieściągalnych. Złagodzenie niebezpiecznej sytuacji finansowej nie będzie ani łatwe, ani bezbolesne.
(C) 2005, GLOBAL ECONOMIC VIEWPOINT
Między Stanami Zjednoczonymi a Chinami toczy się wielka gra zatytułowana "Kto pierwszy spanikuje we wzajemnych stosunkach gospodarczych". Jej wynik może być poważniejszy w skutkach niż epidemia azjatyckiej ptasiej grypy. Zachorować może niemal cały świat. By zrozumieć zasady amerykańsko-chińskiej gry, trzeba się cofnąć nieco ponad 30 lat - do historycznej podróży prezydenta Richarda Nixona do Chin, kraju, który wówczas ledwie wkroczył w XX wiek i był odizolowany od świata. Gdy w latach 80. ubiegłego wieku Komunistyczna Partia Chin pod wodzą Deng Xiaopinga postanowiła dokonać mariażu autorytaryzmu politycznego z gospodarką rynkową, amerykańskie firmy przebojem weszły na chiński rynek, mając błogosławieństwo rządu USA. Stały się wówczas pionierami produkcji poza Stanami Zjednoczonymi i reimportu wytworzonych tam produktów do kraju (co Europejczycy nazywają teraz "delokalizacją"). Gdy w latach 90. dzięki upowszechnieniu komputerów nastąpił postęp w technikach produkcyjnych, amerykańskie firmy miały już opanowane Chiny. Europa nie zdawała sobie sprawy, co za chwilę stanie się w tym kraju. Dziś amerykańskie korporacje potrafią z central w USA kierować produkcją (i kontrolować ją) na obszarze całych Chin, jednak nie do końca. Chiny stały się bowiem gospodarczym lewiatanem i są powiązane ze Stanami Zjednoczonymi tak silnymi i złożonymi więziami ekonomicznymi, że ich rozluźnienie z finansowego punktu widzenia oznaczałoby dla Ameryki sądny dzień.
Amerykańskie made in China
Chiny wręcz zmuszały amerykańskie firmy do angażowania się u siebie, tworząc na przykład strefy przedsiębiorczości, w których istniała swoboda obrotu ziemią i niskie podatki (nie mówiąc o gwarantowanej sile roboczej za płace stanowiące odsetek płac w USA). Aktywność umożliwiły nowe techniki produkcyjne, które pozwoliły wytwarzać w Chinach zarówno produkty zaawansowane technologicznie (klasy high-end), bardzo wysokiej jakości, jak i produkty niezaawansowane (klasy lowend), na przykład chipy komputerowe i zabawki plastikowe - przyzwoitej jakości. Chińskie połączenie politycznego autorytaryzmu z nowoczesną polityką otwartych drzwi okazało się nadzwyczaj funkcjonalne.
Obecnie deficyt USA w handlu z Chinami wynosi około 200 mld USD rocznie. Eksport z Chin do USA jest jednak specyficzny, gdyż w 100 proc. obejmuje produkty wytwarzane przez amerykańskie firmy działające na chińskim rynku. Chinom handel ten przynosi nadwyżkę dolarową, którą ponownie wprowadzają do obiegu w Stanach Zjednoczonych w postaci nabywanych tam obligacji. Deficyt budżetowy USA (zbliżający się do 500 mld USD) jest więc ubezpieczony przez chińską nadwyżkę dolarową zarobioną na amerykańskich firmach sprzedających w Stanach Zjednoczonych to, co wyprodukowały w Chinach. W 2004 roku nastąpił przepływ około 200 mld USD z Chin do USA, zabezpieczając amerykański dług państwowy (w 2005 r. przepływ ten będzie jeszcze wyższy).
Chwycił Chińczyk Amerykanina...
Wskutek przenoszenia produkcji do Chin w USA zmniejsza się liczba miejsc pracy, spadają również amerykańskie przychody budżetowe. Amerykańscy konsumenci korzystają jednak na takiej delokalizacji, gdyż otrzymują tańsze produkty. Ponadto znaczny zakup przez Chiny amerykańskich obligacji pozwala utrzymać niskie stopy procentowe w Stanach Zjednoczonych. Oczywiście, niższe stopy pozwalają Amerykanom zaciągać większe długi - pod zastaw nieruchomości, na kartach kredytowych i w formie kredytów mieszkaniowych. Szacuje się, że dziś w USA przeciętny dług obciążający gospodarstwo domowe sięgnął 100 tys. USD, niemal podwajając się od 1990 r. Każde gospodarstwo domowe jest ponadto zadłużone przez karty kredytowe na ponad 9 tys. USD.
Stale powiększające się długi sprawiły, że oba państwa wręcz uzależniły się od siebie. USA są największym odbiorcą chińskich towarów, bez Amerykanów chińska gospodarka obróciłaby się w gruzy, Chiny stały się największym wierzycielem Stanów Zjednoczonych. Nierównowaga w handlu zagranicznym USA i ich dług wewnętrzny osłabiły dolara, co zmniejsza wartość obligacji, które mają Chiny (gdyż są warte mniej, kiedy zostają wykupione w dolarach), i powoduje, że przyszłe zakupy amerykańskich obligacji wydają się mniej atrakcyjne.
Żadna ze stron nie może się wywikłać z wzajemnych zależności bez poniesienia konsekwencji. Jeśli USA zaczną kupować mniej chińskich produktów, spowoduje to podniesienie kosztów życia amerykańskich obywateli, co byłoby bardzo niebezpieczne ze względu na ich wielkie zadłużenie. Jeśli z kolei Chiny wezmą odwet i przeliczą amerykański dług wobec nich na mocniejsze euro, to ryzykują wywołanie kryzysu finansowego w USA, który... odbije się negatywnie na chińskiej koniunkturze.
Wielka gra
Administracja Busha wywiera na Chiny presję, by dokonały rewaluacji juana. Nawet gdyby Chiny na to przystały, jeśli rewaluacja nie będzie poważna (50 proc. lub więcej, czego nie bierze się pod uwagę), będzie miała niewielkie znaczenie dla przywrócenia równowagi w chińsko-amerykańskiej wymianie handlowej. USA chciałyby również wyegzekwować od Chin przestrzeganie podstawowych praw pracowniczych i stosowanie się do zobowiązań, które ten kraj przyjął w 2001 r. podczas akcesji do Światowej Organizacji Handlu (WTO). Zwiększyłoby to oczywiście koszty pracy w Chinach, a więc podniosłoby ceny chińskich towarów. Na razie rząd chiński jest głuchy na takie sugestie USA i innych krajów świata.
Finansowa nierównowaga w stosunkach gospodarczych Chin i USA zagraża tym państwom. Obu zagraża gwałtowny kryzys: w Stanach Zjednoczonych na rynku nieruchomości, w Chinach na skutek niemożliwego do utrzymania wzrostu gospodarczego. Możliwy jest również kryzys w innych częściach świata. W maju 2005 r. wywiadownia gospodarcza Economist Intelligence Unit ostrzegła przed nadmiernymi inwestycjami w Chinach. Okazuje się, że około 30 proc. pożyczek zaciągniętych w chińskich bankach jest nieściągalnych. Złagodzenie niebezpiecznej sytuacji finansowej nie będzie ani łatwe, ani bezbolesne.
(C) 2005, GLOBAL ECONOMIC VIEWPOINT
Więcej możesz przeczytać w 29/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.