Rockowa muzyka Breakoutu znokautowała ugrzeczniony polski big beat Nagrałem dwadzieścia kilka albumów i pewnie jeszcze trochę nagram, żebym miał czego na emeryturze słuchać. Bo moja muzyka bardziej mi pasuje niż innych wykonawców - mówi Tadeusz Nalepa. Krótko ostrzyżony, gładko ogolony i zupełnie niepodobny do swego, niemal hipisowskiego wizerunku z okładkowych fotografii płyt grupy Breakout sprzed lat. Ale pozostaje wierny stylowi muzycznemu, który wypracował w tamtych czasach.
Nalepa, klasyk rodzimego rocka, "ojciec polskiego bluesa", nie lubi podziału swego muzycznego dorobku na ten z Breakoutem i na późniejszy, solowy: - To i tak wszystko moje numery. Breakoutowy etap wspomina tak: - Dla mnie to był okres beztroskiej zabawy muzycznej. Wtedy wszystko łatwiej przychodziło. Nie znaczy to, że ogólny klimat był taki dobry - tylko młodość się w to wstrzeliła genialnie. Ja nie komponowałem, ja brałem gitarę i już był numer gotowy. Tylko chłopakom mówiłem, co kto ma grać - i już nagrywaliśmy.
Firma Polskie Nagrania, która ostatnio obiecująco się uaktywniła, sięgnęła do swego archiwum i dokonała reedycji na CD wszystkich 10 albumów Breakoutu z lat 1969-1979 (patronat "Wprost"). Obecna edycja jest wyjątkowa: każdą z płyt poddano 24-bitowemu remasteringowi i zapakowano w kopertę będącą minirepliką pierwszego wydania, z czasów winylu. Tak jak to się teraz robi na świecie.
Na drugim brzegu tęczy
Breakout zadebiutował w lutym 1968 r. Powstał w wyniku reorganizacji poprzedniej grupy Nalepy - bigbitowego Blackoutu. Opiekę artystyczną nad nowym zespołem sprawował Franciszek Walicki, który na przełomie lat 50. i 60. wprowadził na polską estradę "mocne uderzenie", a teraz postanowił uderzyć jeszcze mocniej. Breakouci, po powrocie z klubowych koncertów w Holandii, objawili się w kraju jako pierwsza rodzima grupa rockowa z prawdziwego zdarzenia, nokautująca ugrzeczniony bigbit. Mało tego, Nalepa nie tylko potrafił popisać się przebojami, takimi jak "Gdybyś kochał, hej!", ale - z pomocą jazzmana Włodzimierza Nahornego - przybliżył się do poczynań ówczesnej rockowej awangardy. Dokumentuje to debiutancki longplay "Na drugim brzegu tęczy". Utwory z tej płyty sprawiły, że rok 1969 w krajowym nurcie muzycznej rozrywki należał do Breakoutu. Zatrzęśli festiwalem opolskim, a dodatkową nobilitacją stał się udział w jazzrockowym koncercie prestiżowego Jazz Jamboree.
- Do dziś nie czuję się żadnym bluesmanem. Jestem typowym rockmanem - mówi Nalepa. Popularność Breakoutu na początku lat 70. ugruntował zwrot w stronę
blues-rocka. Taki repertuar odpowiadał duchowi czasu i samemu Nalepie (zresztą wcześniej wolał rhythmandbluesowych Animalsów od Beatlesów). Przy okazji stworzył spółkę autorską z literatem Bogdanem Loeblem, z którym współpracował na stałe już w czasach Blackoutu. Teraz Loebl pisał teksty w klimacie, który doskonale pasował do - nadal chwytliwej, dzięki nastrojowym motywom i ostrym riffom - muzyki szefa Breakoutu. Dowodem choćby "Kiedy byłem małym chłopcem", "Co stało się kwiatom" czy "Gdybym był wichrem". Nawet tak oddalony od bluesowo-rockowego grania Tomasz Budzyński, jeden z ważniejszych twórców polskiego rocka ostatnich kilkunastu lat, zalicza Nalepę do swoich ulubionych artystów za - klasycznie breakoutowe - płyty "Blues" i "Karate".
Od początku lat 70. Breakout wiódł żywot na marginesie estradowego światka PRL, choć regularnie nagrywał kolejne albumy i rozchodziły się one w wysokich nakładach. To była kara za wierność rockowi (który ciągle był przez władze odbierany jako muzyka zbyt zachodnia i zbyt buntownicza) i za opadające na ramiona włosy muzyków. Inna sprawa, że Nalepa nigdy nie przybierał kontestatorskiej pozy (nawet publicznie narzekał, że telewizja nie chce pokazywać jego grupy, bo uważa ją za hipisowską). Ale nie szedł też na wątpliwe "układy" branżowe. I nie brał udziału w festiwalach piosenki żołnierskiej w Kołobrzegu, jak inni muzycy z ówczesnej czołówki.
Zespół miał wtedy wielkie grono młodych, wiernych zwolenników, ceniących jego "undergroundową" sławę. A dla niektórych nastolatków z tamtych czasów Nalepa może nawet stał się rockowym świętym. Zapamiętał takie oto zdarzenie: - Przyszła do mnie delegacja młodych ludzi z ogromną gromnicą rzeźbioną w motywy muzyczne. Walnęli przede mną na kolana. Mieli przygotowany jakiś wiersz na mój temat. Pięknie go powiedzieli.
Wielki ogień
- Nigdy nie myślałem o sobie jako o soliście. Zawsze koncentrowałem się na tym, aby cały zespół wypadł dobrze - podkreśla Nalepa. W praktyce skład Breakoutu był płynny. Występom u Nalepy zawdzięczali początek swych muzycznych karier tak utalentowani muzycy jak Józef Skrzek (potem twórca SBB) i Dariusz Kozakiewicz (dziś gitarzysta Perfectu). Jednak grupa niekiedy zbierała cięgi od recenzentów nie mogących jej darować grania "zwykłego rocka". Rekordowo skrzywdził Nalepę Andrzej Ibis Wróblewski, pisząc o płycie "Kamienie": "Z tej muzyki wieje beznadzieją i nudą tak pospolitą, że nie wiadomo, usnąć czy wyłączyć". W 1976 r. lider Breakoutu ripostował: "Nie zgodzę się z twierdzeniem, że akcentowanie 'polskości' w naszej muzyce musi odbywać się przez wspieranie się muzyką ludową. Kiedyś naszym wzorem była grupa Fleetwood Mac. Muzycy holenderscy mówili nam wtedy: gracie podobnie do Fleetwood Mac, ale jakoś inaczej, po słowiańsku".
Czas pokazał, że większość płyt Break-outu (może pominąwszy trzy ostatnie) to żywa klasyka. Światowe kariery formacji, nawiązujących do muzyki lat 60. i początku następnej dekady (jak choćby duet The White Stripes) przypominają o ponadczasowości rocka z tamtej epoki i na pewno przyczyniają się do tego, że nagrania Nalepy z Breakoutem nie brzmią leciwie. Mniej zaawansowani wielbiciele grupy, którzy sięgną po najnowsze reedycje, zapewne będą zaskoczeni zbliżonym do kantaty utworem "Wielki ogień" (z płyty "Ogień", wcześniej trudno dostępnej na CD). Ci lepiej wprowadzeni w temat ucieszą się z piosenki z winylowego singla "Na naszej drodze", dorzuconej do obecnego wznowienia "NOL".
W krajowym kręgu bluesowym wiele utworów Nalepy z czasów Breakoutu od dawna jest standardami. On sam, występując ze swym zespołem, ostatnio mniej więcej połowę repertuaru czerpie z tego okresu - co nie może dziwić. Jak i to, że Maciej Maleńczuk na swym najnowszym singlu, przygotowanym z zespołem Homo Twist, nagrał własną wersję "Oni zaraz przyjdą tu". Utworu z albumu "Blues" Breakoutu.
Firma Polskie Nagrania, która ostatnio obiecująco się uaktywniła, sięgnęła do swego archiwum i dokonała reedycji na CD wszystkich 10 albumów Breakoutu z lat 1969-1979 (patronat "Wprost"). Obecna edycja jest wyjątkowa: każdą z płyt poddano 24-bitowemu remasteringowi i zapakowano w kopertę będącą minirepliką pierwszego wydania, z czasów winylu. Tak jak to się teraz robi na świecie.
Na drugim brzegu tęczy
Breakout zadebiutował w lutym 1968 r. Powstał w wyniku reorganizacji poprzedniej grupy Nalepy - bigbitowego Blackoutu. Opiekę artystyczną nad nowym zespołem sprawował Franciszek Walicki, który na przełomie lat 50. i 60. wprowadził na polską estradę "mocne uderzenie", a teraz postanowił uderzyć jeszcze mocniej. Breakouci, po powrocie z klubowych koncertów w Holandii, objawili się w kraju jako pierwsza rodzima grupa rockowa z prawdziwego zdarzenia, nokautująca ugrzeczniony bigbit. Mało tego, Nalepa nie tylko potrafił popisać się przebojami, takimi jak "Gdybyś kochał, hej!", ale - z pomocą jazzmana Włodzimierza Nahornego - przybliżył się do poczynań ówczesnej rockowej awangardy. Dokumentuje to debiutancki longplay "Na drugim brzegu tęczy". Utwory z tej płyty sprawiły, że rok 1969 w krajowym nurcie muzycznej rozrywki należał do Breakoutu. Zatrzęśli festiwalem opolskim, a dodatkową nobilitacją stał się udział w jazzrockowym koncercie prestiżowego Jazz Jamboree.
- Do dziś nie czuję się żadnym bluesmanem. Jestem typowym rockmanem - mówi Nalepa. Popularność Breakoutu na początku lat 70. ugruntował zwrot w stronę
blues-rocka. Taki repertuar odpowiadał duchowi czasu i samemu Nalepie (zresztą wcześniej wolał rhythmandbluesowych Animalsów od Beatlesów). Przy okazji stworzył spółkę autorską z literatem Bogdanem Loeblem, z którym współpracował na stałe już w czasach Blackoutu. Teraz Loebl pisał teksty w klimacie, który doskonale pasował do - nadal chwytliwej, dzięki nastrojowym motywom i ostrym riffom - muzyki szefa Breakoutu. Dowodem choćby "Kiedy byłem małym chłopcem", "Co stało się kwiatom" czy "Gdybym był wichrem". Nawet tak oddalony od bluesowo-rockowego grania Tomasz Budzyński, jeden z ważniejszych twórców polskiego rocka ostatnich kilkunastu lat, zalicza Nalepę do swoich ulubionych artystów za - klasycznie breakoutowe - płyty "Blues" i "Karate".
Od początku lat 70. Breakout wiódł żywot na marginesie estradowego światka PRL, choć regularnie nagrywał kolejne albumy i rozchodziły się one w wysokich nakładach. To była kara za wierność rockowi (który ciągle był przez władze odbierany jako muzyka zbyt zachodnia i zbyt buntownicza) i za opadające na ramiona włosy muzyków. Inna sprawa, że Nalepa nigdy nie przybierał kontestatorskiej pozy (nawet publicznie narzekał, że telewizja nie chce pokazywać jego grupy, bo uważa ją za hipisowską). Ale nie szedł też na wątpliwe "układy" branżowe. I nie brał udziału w festiwalach piosenki żołnierskiej w Kołobrzegu, jak inni muzycy z ówczesnej czołówki.
Zespół miał wtedy wielkie grono młodych, wiernych zwolenników, ceniących jego "undergroundową" sławę. A dla niektórych nastolatków z tamtych czasów Nalepa może nawet stał się rockowym świętym. Zapamiętał takie oto zdarzenie: - Przyszła do mnie delegacja młodych ludzi z ogromną gromnicą rzeźbioną w motywy muzyczne. Walnęli przede mną na kolana. Mieli przygotowany jakiś wiersz na mój temat. Pięknie go powiedzieli.
Wielki ogień
- Nigdy nie myślałem o sobie jako o soliście. Zawsze koncentrowałem się na tym, aby cały zespół wypadł dobrze - podkreśla Nalepa. W praktyce skład Breakoutu był płynny. Występom u Nalepy zawdzięczali początek swych muzycznych karier tak utalentowani muzycy jak Józef Skrzek (potem twórca SBB) i Dariusz Kozakiewicz (dziś gitarzysta Perfectu). Jednak grupa niekiedy zbierała cięgi od recenzentów nie mogących jej darować grania "zwykłego rocka". Rekordowo skrzywdził Nalepę Andrzej Ibis Wróblewski, pisząc o płycie "Kamienie": "Z tej muzyki wieje beznadzieją i nudą tak pospolitą, że nie wiadomo, usnąć czy wyłączyć". W 1976 r. lider Breakoutu ripostował: "Nie zgodzę się z twierdzeniem, że akcentowanie 'polskości' w naszej muzyce musi odbywać się przez wspieranie się muzyką ludową. Kiedyś naszym wzorem była grupa Fleetwood Mac. Muzycy holenderscy mówili nam wtedy: gracie podobnie do Fleetwood Mac, ale jakoś inaczej, po słowiańsku".
Czas pokazał, że większość płyt Break-outu (może pominąwszy trzy ostatnie) to żywa klasyka. Światowe kariery formacji, nawiązujących do muzyki lat 60. i początku następnej dekady (jak choćby duet The White Stripes) przypominają o ponadczasowości rocka z tamtej epoki i na pewno przyczyniają się do tego, że nagrania Nalepy z Breakoutem nie brzmią leciwie. Mniej zaawansowani wielbiciele grupy, którzy sięgną po najnowsze reedycje, zapewne będą zaskoczeni zbliżonym do kantaty utworem "Wielki ogień" (z płyty "Ogień", wcześniej trudno dostępnej na CD). Ci lepiej wprowadzeni w temat ucieszą się z piosenki z winylowego singla "Na naszej drodze", dorzuconej do obecnego wznowienia "NOL".
W krajowym kręgu bluesowym wiele utworów Nalepy z czasów Breakoutu od dawna jest standardami. On sam, występując ze swym zespołem, ostatnio mniej więcej połowę repertuaru czerpie z tego okresu - co nie może dziwić. Jak i to, że Maciej Maleńczuk na swym najnowszym singlu, przygotowanym z zespołem Homo Twist, nagrał własną wersję "Oni zaraz przyjdą tu". Utworu z albumu "Blues" Breakoutu.
Więcej możesz przeczytać w 29/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.