To spadochroniarze. Trzeba szukać lontu!" Warto przypomnieć ten dialog wykrzykiwany 20 lipca 1944 r. w Kwaterze Głównej w Wilczym Szańcu w Kętrzynie, tak jak warto przypomnieć tętno Hitlera, które zmierzono mu bezpośrednio po zdarzeniu - serce uderzało 72 razy na minutę. On nawet nie był specjalnie zdenerwowany. Był tylko niepomiernie zdziwiony.
Kryptonim "Walkiria"
Świadomość, że to zamach, co więcej, że to zamach przygotowany przez niemiecką opozycję, docierała do nich wszystkich powoli i z oporami. O 13.15, a więc pół godziny po eksplozji, Hitler już opatrzony, w nowym mundurze, pozwolił sobie powtórnie zmierzyć puls. Tym razem wynosił już 100. "Za zamachem na Hitlera stoi bezsprzecznie występne robactwo, które dokonało tej zbrodni w porozumieniu z komitetem narodowym Wolne Niemcy w Moskwie" - spekulował jeszcze Martin Bormann w pierwszym komunikacie dla gauleiterów. Po południu, gdy z Królewca przybył do Kwatery Głównej wóz radiowy, by Hitler mógł przemówić do narodu ("Żebyście wy, Niemcy, usłyszeli mój głos..."), już było wiadomo, że za zamachem stał płk Claus Schenk Graf von Stauffenberg, szef sztabu tzw. Armii Rezerwowej. Kilka godzin po zamachu znane już były nazwiska wszystkich, którzy brali udział w spisku. Jak się bowiem okazało, czego nie wzięli pod uwagę spiskowcy, specjalna sieć łączności przekazywała automatycznie z Berlina do Kwatery Głównej wszystkie wydawane tam rozkazy. A więc także rozkazy opatrzone kryptonimem "Walkiria", wysyłane przez spiskowców i odbierane przez nich. "Powinni chodzić do szkoły razem z nami, nazistami - szydził publicznie Hitler. - Nauczyliby się wtedy, jak robić takie rzeczy". Kilka dni po zdarzeniu, gdy aresztowania w Rzeszy objęły tysiące ludzi, zamach Stauffenberga okazał się największym nieudanym zamachem w historii. Dzisiaj, z perspektywy ponad 60 lat, nie ulega kwestii, że był to także najbardziej nieudolny ze wszystkich chyba znanych w świecie zamachów.
Miał się odbyć w Berchtesgaden już 6 lipca 1944 r. Płk Stauffenberg, w czerwcu mianowany szefem sztabu Armii Rezerwowej, przybył do alpejskiej rezydencji Hitlera zaopatrzony w dwie bomby. Miał je przekazać gen. Helmutowi Stieffowi, ale ten w ostatniej chwili wycofał się z akcji. Stauffenberg - zdecydowany sam wykonać zamach - ponownie przybył do Berghofu z bombami 11 lipca. Spodziewał się obok Hitlera zastać także Gšringa i Himmlera. Skoro jednak ich nie było, zdecydował się przełożyć zamach. 15 lipca z dwiema bombami w teczce udał się do Wilczego Szańca w Prusach Wschodnich. Tym razem był zdecydowany uderzyć bez względu na wszystko. Tak też poinformował swych wspólników w Berlinie. Na miejscu okazało się jednak, że Hitler skrócił naradę i Stauffenberg znowu zrezygnował z wykonania zamachu. Gen. Friedrich Olbricht, zastępca dowódcy Armii Rezerwowej, przekonany, że tym razem może polegać na słowie Stauffenberga, dwie godziny przed zaplanowanym zamachem uruchomił swoje wojsko. Na Berlin ruszyły oddziały Armii Rezerwowej. Zdołano je zatrzymać w ostatniej chwili, tłumacząc, że były to nie zapowiedziane ćwiczenia.
Gdy 20 lipca 1944 r. Stauffenberg znowu pojechał do Kwatery Głównej, by zabić Hitlera, ostrożny tym razem gen. Olbricht nie wydał rozkazów. Postanowił czekać na Stauffenberga. Ten lądował w Berlinie o 16.30. Tu wiedziano już o zamachu i o tym, że Hitler uszedł z życiem. Stauffenberg przysiągł jednak, że widział martwego Hitlera wynoszonego na noszach. Postanowiono więc zaczynać "Walkirię". Zawiadomiono Paryż, gdzie oficerowie związani ze spiskiem zaczęli aresztować gestapowców. Zawiadomiono pozostałych spiskowców. W Berlinie rozpoczął się pucz. Zakończył się jednak równie szybko, jak się rozpoczął. Rozkazy napływające z "Wilczego Szańca" od Goebbelsa, Keitla i od samego Hitlera tego samego dnia postawiły Stauffenberga i Olbrichta przed plutonem egzekucyjnym. Po owym nieudanym zamachu do końca wojny stracono około 5 tys. rzeczywistych i domniemanych przeciwników Hitlera.
Gdzie był niemiecki de Gaulle
Z polskiego punktu widzenia, a więc z punktu widzenia narodu, który jak żaden inny życzył Fuehrerowi ciężkiej śmierci, sprawa nieudanego zamachu lipcowego nie budziła większych emocji. Głównie z racji ogromnej sowieckiej operacji "Bagration", która właśnie przetaczała się przez polskie ziemie. Jeśli wsłuchać się jednak w ówczesne polskie komentarze, to nie ulega kwestii, że nad Wisłą nikt nie wierzył w prawdziwość niemieckiej opozycji, która ujawniła się dopiero wtedy, gdy klęska Hitlera wydawała się nieunikniona. Nikt też nie wierzył w "Der Widerstand" - niemiecki ruch oporu. Gdyby w tym narodzie - twierdzono - byli także uczciwi Niemcy, to w wolnym świecie działałby jakiś niemiecki de Gaulle nawołujący do oporu i walki. A przecież nikt podobny się nie pojawił. Wówczas nie wiedziano jeszcze, kim byli spiskowcy. Po latach historycy, zapisując ich biogramy, w wielu wypadkach wpisywali zasługi wojenne położone w kampanii polskiej 1939 r. Miał je i Stauffenberg, i Erwin Rommel, i Henning von Tresckow, i Erich Hoepner, wszyscy bohaterowie zamachu lipcowego. Co więcej, po latach historycy przypomnieli miejsce Polski w planach niemieckiej opozycji - Polska bez Pomorza, Śląska i Wielkopolski "może sobie zdobyć dostęp do morza poprzez unię z Litwą". Należy dodać do tego wrażenia na temat Polski płk. Clausa Stauffenberga, przypomniane przez prof. Tomasza Szarotę: "Miejscowa ludność to niewiarygodny motłoch, bardzo dużo Żydów i mieszańców. Naród, który aby się dobrze czuć, najwyraźniej potrzebuje batoga. Tysiące jeńców przyczynią się na pewno do rozwoju naszego rolnictwa. Niemcy mogą wyciągnąć z tego korzyści, bo oni są pilni, pracowici i niewymagający". W świetle tych enuncjacji brak polskiego entuzjazmu dla tzw. niemieckich antyhitlerowców z kręgu Krzyżowej wydaje się całkowicie zrozumiały.
Zresztą owo lekceważące traktowanie tzw. niemieckiego ruchu oporu nie było w owych latach wyłącznie polskim udziałem. Całkowicie zlekceważyli go Brytyjczycy mimo spotkania w maju 1942 r. w Sztokholmie z pastorem Dietrichem Bonhoefferem z tzw. Kościoła wyznającego, który w imieniu generałów Hansa Ostera i Ludwiga Becka przywiózł propozycje pokojowe. Podobnie Amerykanie zlekceważyli propozycje pokojowe feldmarszałka Erwina Rommla, z którym prowadzili rozmowy od stycznia 1944 r. Jak jednak można było traktować je poważnie, jeśli jednym z warunków Rommla, Carla Goerdelera czy Helmutha von Moltkego było bezpieczeństwo Hitlera, który - w ich przekonaniu - mógł być aresztowany, lecz w żadnym razie zabity. Zresztą sami Niemcy, jak należy sądzić, nie ufali swemu "ruchowi oporu", jeśli ludzie Stauffenberga na spotkaniu z niemieckimi komunistami w czerwcu 1944 r. w odpowiedzi na pytanie, czy ci pomogą w walce z Hitlerem, usłyszeli, że "niemieckie masy nie są gotowe do wystąpienia".
Zaczęło się w Casablance
Tajemnica zamachów na Hitlera w ostatnich latach wojny, jak należy sądzić, prawdziwy sens zapisała podczas konferencji w Casablance w styczniu 1943 r. Tu bowiem, bez uzgodnienia z Churchillem, a wyraźnie w uzgodnieniu ze Stalinem, prezydent Roosevelt przedstawił światu żądanie bezwarunkowej kapitulacji Niemiec. W tłumaczeniu na język ówczesnych realiów politycznych oznaczało to, że ta wojna - w odróżnieniu od I wojny światowej - zakończy się podziałem Niemiec między zwycięzców, czyli USA i Rosję. Jest charakterystyczne, że dopiero od tego momentu zaczynają się mnożyć niemieckie zamachy na Hitlera, zakładające, że śmierć zbrodniarza zatrzyma działania wojenne z dala od granic Rzeszy i pozwoli na zakończenie wojny ratującym Niemcy rozwiązaniem pokojowym. 6 lutego oficerowie oddziału Lanz ze sztabu Grupy Armii B przygotowują zamach w Połtawie. Zamach nie dochodzi do skutku, gdyż Hitler nagle zmienił plany i udał się na Zaporoże do Sztabu Grupy Południe. 13 marca doszło do próby zamachu Henninga von Tresckowa, który pod Smoleńskiem przemyca na pokład samolotu Hitlera dwie butelki z likierem, zawierające bomby z zapalnikiem czasowym. Awaria owych zapalników, być może spowodowana niską temperaturą w lukach maszyny, powoduje fiasko planów. 21 marca 1943 r. na wystawie zdobycznego sprzętu wojennego w Berlinie dwaj młodzi oficerowie - Rudolf von Gersdorff i Fabian von Schlabrendorff - uzbrajają dwie bomby, które powinny wybuchnąć po 10 minutach. Zgodnie z przewidywaniami, Hitler przybywa na wystawę punktualnie, ale przebiega sale w ciągu kilku minut i wychodzi. Zamachowcy cudem zdołali powstrzymać eksplozję.
Jeśli Niemcy od początku 1943 r. wydają się potęgować wysiłki zmierzające do przeprowadzenia zamachu, to Rosjanie po Casablance nagle rezygnują z trwających od dawna przygotowań. Według gen. Pawła Sudopłatowa, Stalin w początkach 1943 r. niespodziewanie wydał mu rozkaz przerwania wszystkich działań zmierzających do zorganizowania zamachu - w ukraińskiej Winnicy, gdzie mieści się jedna z kwater głównych Hitlera, i w Berlinie, gdzie działają Igor Miklaszewski i znana aktorka Olga Czechowa, para agentów przygotowujących od dawna zamach bombowy na Hitlera. "Dopóki Hitler żyje - miał wyjaśnić Sudopłatowowi Stalin - nie dojdzie do żadnego separatystycznego układu pokojowego między Niemcami a mocarstwami zachodnimi. A więc Hitler musi żyć".
W tym czasie Churchill, któremu plany bezwarunkowej kapitulacji Niemiec niweczyły brytyjskie projekty zakończenia wojny nową równowagą sił w Europie, polskimi rękami podejmuje przygotowania do dwóch może najbardziej tajemniczych zamachów na Hitlera w tej wojnie. Jeden to przygotowywana przez Muszkieterów próba wysadzenia w powietrze w Wilczym Szańcu Hitlera i Goeringa 20 kwietnia 1943 r. Niemieckie śledztwo, którego dokumenty się zachowały (tak tajne, że sporządzane w jednym egzemplarzu i przekazywane tylko przez łączników), prowadzą do grupy niemieckich i włoskich oficerów w kwaterze Hitlera. Zagadka niepowodzenia tego zamachu to jedna z większych polskich tajemnic tej wojny, a jej wyjaśnienie przekracza ramy tego szkicu. Podobnie jak historia zamachu przygotowywanego przez grupę wywiadu głębokiego Oddziału II KG AK. W tej niezwykłej sprawie polskiemu wywiadowi udaje się podstępem (rozmową z fikcyjnym rezydentem Intelligence Service na Europę, którego gra aktor Janusz Dziewoński) zjednać dla planów zamachu żonę gen. Fassbendera, która otrzymała kryptonim Erika 2, a poprzez nią dotrzeć do generałów Fassbendera i Vogeleina. Udaje się też poprzez Erikę 1, która wciela się w pomoc domową w Berlinie, dotrzeć do gen. SS Seppa Dietricha. A jednak zamach nie dochodzi do skutku. Najpewniej tyle samo ludzi pracowało nad sukcesem akcji, ile nad jej zniweczeniem. Taka była ta dziwna historia, w której racje moralne nie miały tak wielkiego znaczenia jak racje polityczne. Te zaś zdecydowały, że Hitler musi żyć.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.