10 miejsc, które musisz zobaczyć - Budrewicz odkrywa Sikkim W tym dziwnym, ukrytym w górach kraju podstawą przemieszczania się ludzi i towarów jest jak przed tysiącleciem transport juczny. Zważywszy na skalę, cywilizacyjny poziom i miliardową ludność Indii, których prowincją jest Sikkim, można się tym zdumieć. Zabytki indyjskie od dawna stanowią magnes dla turystów, ale istnieją tam także zakamarki mało znane, jak ów osobliwy Sikkim. Nawet w dużych atlasach ten kraj ledwie można dostrzec. Daleka północ Indii: mała plama na mapach oznacza starodawne królestwo, któremu udało się przeżeglować przez wieki w roli suwerennego podmiotu prawa międzynarodowego. Przed niewielu laty skończyła się bajeczka o własnym państwie panującego tam rodu tybetańskich Namgyalów i Sikkim stał się dwudziestą drugą prowincją Indii. Wzdycham, bo szkoda tego królestwa.
Dwa światy
Aneksja himalajskiego państewka przez sąsiednie Indie odbiła się słabym echem na świecie. Zaprotestowała tylko królowa Sikkimu Gyalmo, wdowa po ostatnim królu, skądinąd Amerykanka. Indie uznały, że albo wkroczą tam ich żołnierze, albo wejdą Chińczycy. W rozpisanym przed aneksją referendum 97 proc. obywateli miniaturowego królestwa, przerażonych zapewne, że ich kraj może podzielić los Tybetu, wypowiedziało się za połączeniem z Indiami. I tak oto nie ma już egzotycznej himalajskiej monarchii. Pozostał niezwykły spłachetek ziemi przylegający do Tybetu, wciśnięty między Nepal i Bhutan, gdzie trochę trudno, ale warto dotrzeć.
Choć Sikkim ma wielkość naszego województwa (100 km na 60 km), do jego stolicy Gangtoku jedzie się z wyjątkowymi przeszkodami: najpierw trzeba sforsować krainę herbaty, skupiska tysięcy slumsów i straganów bengalskiego Darjeeling. W wąskich uliczkach, gdzie zatrzęsienie bud, ludzi i towarów, musi dojść do spotkania z najstarszą na świecie, zbudowaną jeszcze przez Anglików kolejką wąskotorową. Kolejka jest podobna do tej, która kiedyś łączyła Warszawę z Górą Kalwarią. Maszynista archaicznego wehikułu gwiżdże raz po raz, rozpędzając tłumy ludzi i zwierząt, brawurowo bierze zakręty. Gdzieś tam, w Darjeeling, młode lata spędziła zakonnica znana później jako Matka Teresa z Kalkuty.
Autobusem lub samochodem wypływa się w końcu ze świata hinduizmu na skrawek szosy w obszarze zdominowanym przez wyznawców buddyzmu. Nie ma wyraźnej granicy wpływów dwóch potężnych religii i obyczajów - jest łagodne przejście z indyjskiej kolorowej bylejakości, biedy i oparów curry do buddyjskich woni kadzideł, wygolonych głów mnichów, szumu modlitewnych młynków. Powietrze jest tu kryształowe, są gaje kwitnących rododendronów, cyprysy, eukaliptusy. Shangri-La - utopijny raj!
Po drodze jest jeszcze granica udająca międzynarodową, jest sprawdzanie dokumentów, zezwoleń wydanych gdzieś w Delhi czy Kalkucie. I już jesteśmy w Sikkimie, a potem mamy Rumtek z centrum buddyzmu Karma Kagyu, licznymi schodami, grupami mnichów w czerwieni. A wszędzie wokół dźwięki dziwnych instrumentów. Między Rumtekiem a Gangtokiem wznosi się jeszcze kilka przybytków Buddy, które obsiadły chmary mężczyzn z błyszczącymi w słońcu ogolonymi głowami.
Oczy muła i yeti
Stolica zdegradowanego królestwa Sikkim leży na wysokości 1600 m n.p.m. Jego nazwa oznacza "wierzchołek wzgórza". Miasto zachęca do spaceru po plątaninie spadzistych ulic, do odwiedzin sklepików, wizyty w pałacu dawnego króla, w Instytucie Tybetologii czy w świątyni Enchey.
Dobrze jest wynająć pokój hotelowy z widokiem na K'angcz'endzonga, trzeci najwyższy szczyt świata (8586 m). Tuż po wschodzie słońca widoczne gołym okiem ściany skalistego masywu, póki nie zasłonią go chmury, ogarnia złoty blask i przez niewiele minut trwa wspaniały spektakl son et lumiere. Dla Polaków to widowisko o świcie stanowi wyjątkowe przeżycie: gdzieś na oświetlonych słońcem stokach K'angcz'endzongi pozostała na zawsze wspaniała nasza himalaistka Wanda Rutkiewicz.
Z Gangtoku warto się wyprawić nad leżące na granicy chińskiej jezioro Tsongo. Turyści dżipami wspinają się krętą, kamienistą drogą na wysokość 4200 m n.p.m. Nie po to jednak, by popatrzeć w skośne oczy chińskich strażników granicznych, lecz by przeżyć chwile euforii z powodu kontaktu z wiecznym śniegiem, na którym mogą poszaleć ich obrzucające się śnieżkami dzieci (i oni sami). Można tu też dosiąść ponurego jaka, krowopodobne zwierzę. Jego ślepia są tylko trochę mniej ponure od przekrwionych oczu właścicieli. Niektórzy turyści mają być może nadzieję na spotkanie z yeti, który podobno szwenda się po okolicy. Na skraju małej polanki stoją dwie tablice: jedna odradza spacer do chińskiej granicy, druga zabrania oddawania moczu do jeziora.
Brat Tybetu
Sikkim liczy niespełna pół miliona mieszkańców, co w porównaniu z ludnością Indii wydaje się kroplą w morzu. Ale ta kropla się nie rozpływa. Przeciwnie, chociaż kraj jest tylko prowincją Indii, położoną na rubieżach i etnicznie zróżnicowaną, zachowuje zwartość. Co zagadkowe, religijnie bliski jest Tybetowi, choć statystyki mówią o przewadze wśród mieszkańców wyznawców nepalskiego hinduizmu. Panuje tam tolerancja, przestrzega się zasad synkretyzmu. Filozofia życia ludzi Sikkimu, z których ponad połowa to analfabeci, budzi szacunek. Potomków lokalnych plemion Lepcha i Buthia jest coraz mniej, więc dominuje język nepalski. Wśród przybyszów z Nepalu są m.in. waleczni Ghurkowie, którzy tu nie objawiają jednak wojowniczych zamiarów.
Był czas, że zagranicznym turystom oferowano obejrzenie 450 gatunków orchidei, przede wszystkim w sanktuarium w Gangtoku i orchidarium przy drodze do Rangpoo. Przybyszów namawiano do udziału w licznych festiwalach kwiatowych. I tylko tyle. Z biegiem lat pozwala się im na coraz głębsze zanurzanie się w życie sikkimskiej enklawy. Tyle że oznacza to konieczność uzyskiwania rozmaitych zezwoleń, co na szczęście nie jest bardzo kłopotliwe. A potem stoi przed nimi otworem niejeden klasztor (gompa) czy położona na uboczu świątynia.
Whisky kontra herbata
Trzeba pewnego uporu, by dostać się do parku narodowego K'angcz'endzonga i na lodowiec Zemu. Jeszcze większego wysiłku wymaga zdobycie oficjalnej zgody na wyprawę wspinaczkową powyżej 6 tys. metrów. Ale wszystko jest możliwe, bo biurokraci w Sikkimie odznaczają się uczynnością i pogodą ducha.
W końcu sierpnia lub na początku września czci się K'angcz'endzongę, która jest nie tylko wielką górą, ale i bóstwem opiekuńczym Sikkimu. Odbywa się wtedy wielkie świętowanie pod nazwą Panglhapsol. Uczestniczący w tym niezwykłym festiwalu tancerze występują w strojach sikkimskich wojowników i są naprawdę straszni.
Sikkim to jednak przede wszystkim niezwykle piękne góry, które najodważniejsi i najsprawniejsi od lat zdobywają, a inni tylko podziwiają. Zachwyt budzą fotogeniczne tarasy ryżowe, zielone doliny i górskie kotliny, brzegi wyjątkowo malowniczej Tisty (dopływu Brahmaputry), iglaste lasy i lodowce zajmujące trzecią część powierzchni całego kraju.
Żeby ochłonąć z wrażeń, doradzam wychylenie szklanki produkowanej w Gangtoku naprawdę dobrej whisky, a w drodze powrotnej - już w Darjeeling - wypicie szklanki mocnej herbaty.
Aneksja himalajskiego państewka przez sąsiednie Indie odbiła się słabym echem na świecie. Zaprotestowała tylko królowa Sikkimu Gyalmo, wdowa po ostatnim królu, skądinąd Amerykanka. Indie uznały, że albo wkroczą tam ich żołnierze, albo wejdą Chińczycy. W rozpisanym przed aneksją referendum 97 proc. obywateli miniaturowego królestwa, przerażonych zapewne, że ich kraj może podzielić los Tybetu, wypowiedziało się za połączeniem z Indiami. I tak oto nie ma już egzotycznej himalajskiej monarchii. Pozostał niezwykły spłachetek ziemi przylegający do Tybetu, wciśnięty między Nepal i Bhutan, gdzie trochę trudno, ale warto dotrzeć.
Choć Sikkim ma wielkość naszego województwa (100 km na 60 km), do jego stolicy Gangtoku jedzie się z wyjątkowymi przeszkodami: najpierw trzeba sforsować krainę herbaty, skupiska tysięcy slumsów i straganów bengalskiego Darjeeling. W wąskich uliczkach, gdzie zatrzęsienie bud, ludzi i towarów, musi dojść do spotkania z najstarszą na świecie, zbudowaną jeszcze przez Anglików kolejką wąskotorową. Kolejka jest podobna do tej, która kiedyś łączyła Warszawę z Górą Kalwarią. Maszynista archaicznego wehikułu gwiżdże raz po raz, rozpędzając tłumy ludzi i zwierząt, brawurowo bierze zakręty. Gdzieś tam, w Darjeeling, młode lata spędziła zakonnica znana później jako Matka Teresa z Kalkuty.
Autobusem lub samochodem wypływa się w końcu ze świata hinduizmu na skrawek szosy w obszarze zdominowanym przez wyznawców buddyzmu. Nie ma wyraźnej granicy wpływów dwóch potężnych religii i obyczajów - jest łagodne przejście z indyjskiej kolorowej bylejakości, biedy i oparów curry do buddyjskich woni kadzideł, wygolonych głów mnichów, szumu modlitewnych młynków. Powietrze jest tu kryształowe, są gaje kwitnących rododendronów, cyprysy, eukaliptusy. Shangri-La - utopijny raj!
Po drodze jest jeszcze granica udająca międzynarodową, jest sprawdzanie dokumentów, zezwoleń wydanych gdzieś w Delhi czy Kalkucie. I już jesteśmy w Sikkimie, a potem mamy Rumtek z centrum buddyzmu Karma Kagyu, licznymi schodami, grupami mnichów w czerwieni. A wszędzie wokół dźwięki dziwnych instrumentów. Między Rumtekiem a Gangtokiem wznosi się jeszcze kilka przybytków Buddy, które obsiadły chmary mężczyzn z błyszczącymi w słońcu ogolonymi głowami.
Oczy muła i yeti
Stolica zdegradowanego królestwa Sikkim leży na wysokości 1600 m n.p.m. Jego nazwa oznacza "wierzchołek wzgórza". Miasto zachęca do spaceru po plątaninie spadzistych ulic, do odwiedzin sklepików, wizyty w pałacu dawnego króla, w Instytucie Tybetologii czy w świątyni Enchey.
Dobrze jest wynająć pokój hotelowy z widokiem na K'angcz'endzonga, trzeci najwyższy szczyt świata (8586 m). Tuż po wschodzie słońca widoczne gołym okiem ściany skalistego masywu, póki nie zasłonią go chmury, ogarnia złoty blask i przez niewiele minut trwa wspaniały spektakl son et lumiere. Dla Polaków to widowisko o świcie stanowi wyjątkowe przeżycie: gdzieś na oświetlonych słońcem stokach K'angcz'endzongi pozostała na zawsze wspaniała nasza himalaistka Wanda Rutkiewicz.
Z Gangtoku warto się wyprawić nad leżące na granicy chińskiej jezioro Tsongo. Turyści dżipami wspinają się krętą, kamienistą drogą na wysokość 4200 m n.p.m. Nie po to jednak, by popatrzeć w skośne oczy chińskich strażników granicznych, lecz by przeżyć chwile euforii z powodu kontaktu z wiecznym śniegiem, na którym mogą poszaleć ich obrzucające się śnieżkami dzieci (i oni sami). Można tu też dosiąść ponurego jaka, krowopodobne zwierzę. Jego ślepia są tylko trochę mniej ponure od przekrwionych oczu właścicieli. Niektórzy turyści mają być może nadzieję na spotkanie z yeti, który podobno szwenda się po okolicy. Na skraju małej polanki stoją dwie tablice: jedna odradza spacer do chińskiej granicy, druga zabrania oddawania moczu do jeziora.
Brat Tybetu
Sikkim liczy niespełna pół miliona mieszkańców, co w porównaniu z ludnością Indii wydaje się kroplą w morzu. Ale ta kropla się nie rozpływa. Przeciwnie, chociaż kraj jest tylko prowincją Indii, położoną na rubieżach i etnicznie zróżnicowaną, zachowuje zwartość. Co zagadkowe, religijnie bliski jest Tybetowi, choć statystyki mówią o przewadze wśród mieszkańców wyznawców nepalskiego hinduizmu. Panuje tam tolerancja, przestrzega się zasad synkretyzmu. Filozofia życia ludzi Sikkimu, z których ponad połowa to analfabeci, budzi szacunek. Potomków lokalnych plemion Lepcha i Buthia jest coraz mniej, więc dominuje język nepalski. Wśród przybyszów z Nepalu są m.in. waleczni Ghurkowie, którzy tu nie objawiają jednak wojowniczych zamiarów.
Był czas, że zagranicznym turystom oferowano obejrzenie 450 gatunków orchidei, przede wszystkim w sanktuarium w Gangtoku i orchidarium przy drodze do Rangpoo. Przybyszów namawiano do udziału w licznych festiwalach kwiatowych. I tylko tyle. Z biegiem lat pozwala się im na coraz głębsze zanurzanie się w życie sikkimskiej enklawy. Tyle że oznacza to konieczność uzyskiwania rozmaitych zezwoleń, co na szczęście nie jest bardzo kłopotliwe. A potem stoi przed nimi otworem niejeden klasztor (gompa) czy położona na uboczu świątynia.
Whisky kontra herbata
Trzeba pewnego uporu, by dostać się do parku narodowego K'angcz'endzonga i na lodowiec Zemu. Jeszcze większego wysiłku wymaga zdobycie oficjalnej zgody na wyprawę wspinaczkową powyżej 6 tys. metrów. Ale wszystko jest możliwe, bo biurokraci w Sikkimie odznaczają się uczynnością i pogodą ducha.
W końcu sierpnia lub na początku września czci się K'angcz'endzongę, która jest nie tylko wielką górą, ale i bóstwem opiekuńczym Sikkimu. Odbywa się wtedy wielkie świętowanie pod nazwą Panglhapsol. Uczestniczący w tym niezwykłym festiwalu tancerze występują w strojach sikkimskich wojowników i są naprawdę straszni.
Sikkim to jednak przede wszystkim niezwykle piękne góry, które najodważniejsi i najsprawniejsi od lat zdobywają, a inni tylko podziwiają. Zachwyt budzą fotogeniczne tarasy ryżowe, zielone doliny i górskie kotliny, brzegi wyjątkowo malowniczej Tisty (dopływu Brahmaputry), iglaste lasy i lodowce zajmujące trzecią część powierzchni całego kraju.
Żeby ochłonąć z wrażeń, doradzam wychylenie szklanki produkowanej w Gangtoku naprawdę dobrej whisky, a w drodze powrotnej - już w Darjeeling - wypicie szklanki mocnej herbaty.
Więcej możesz przeczytać w 29/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.